Kryzys Kościoła – co niepokoi, a co niepokoić powinno
Kardynał Robert Sarah w swojej ostatniej książce „Wieczór się zbliża” pisze o „bezprzykładnym kryzysie Kościoła”, w którym, jak ocenia, „najgorszy jest kryzys urzędu nauczycielskiego”. – To mocne słowa. Ale oddają istotę rzeczy – mówi portalowi DoRzeczy.pl prof. Grzegorz Kucharczyk z Instytutu Historycznego Polskiej Akademii Nauk. – Patrząc po ludzku – dodaje – sytuacja jest dramatyczna. Podobna do tej w Ogrójcu przed pojmaniem Jezusa . Apostołowie śpią, działa z nich tylko jeden, ten, który Jezusa wydał. Te słowa brzmią groźnie.
Przypomnijmy, 26 października przyjęto dokument końcowy Synodu Biskupów dla Amazonii. Podczas zwołanego przez papieża Franciszka spotkania padło sporo kontrowersyjnych postulatów, choć nie wszystkie znalazły się w dokumencie końcowym. Tym bardziej nie wiadomo, które z nich zostaną uwzględnione w przyszłej papieskiej adhortacji. – Czy Synod Amazoński doprowadzi do schizmy? – pyta na Twitterze ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski i dodaje, iż ma do Papieża wielki żal o to, że synod ten przedstawia jako oddolny i spontaniczny głos ludu, a w rzeczywistości jest to odgórnie sterowana „ustawka”. „Pozostaje tylko modlitwa o opamiętanie” – napisał, komentując tezy synodu.
A przecież zaledwie ucichła burza po adhortacji Amoris Laetitia, która miała ponoć dopuszczać rozwodników do Komunii Świętej, choć w żadnym miejscu tego dokumentu nic takiego nie można odczytać, a jest jedynie zachęta do rozeznania sytuacji osób pozostających w związkach niesakramentalnych, podjęcia duszpasterskiego wysiłku, rozmowy, objęcia troską. Mimo że wytyczne Episkopatu Polski do tego dokumentu nie pozostawiają wątpliwości, iż żadnych zmian w doktrynie o nierozerwalności małżeństwa nie ma, temat bardzo długo nie schodził ze szpalt i budził emocje. Dziś na pierwszy plan wysuwają się w medialnych komentarzach postulaty święceń kapłańskich dla żonatych diakonów stałych i ewentualne wprowadzenie stałego diakonatu dla kobiet, mimo że nie były one głównymi tematami obrad synodalnych. Tomasz Krzyżak w felietonie „Trzeba ruszyć w długą drogę”, publikowanym w Plus Minus, sobotnio-niedzielnym wydaniu Rzeczpospolitej, przypomina słowa Papieża Benedykta, który – wspominając obrady Soboru Watykańskiego II – powiedział, że tak naprawdę były tam dwa sobory: rzeczywisty i medialny.
Polscy biskupi opracowali „Wytyczne pastoralne do adhortacji Amoris Laetitia”
Wielu komentatorów wpada dziś w alarmistyczne tony, zwłaszcza że za kilka tygodni w Niemczech rozpocznie się tzw. droga synodalna, czyli dwuletnie dyskusje biskupów i świeckich, którzy mają zająć się tak kontrowersyjnymi problemami, jak rola świeckich w Kościele, w tym kobiet, celibatem księży czy kwestiami związanymi z moralnością seksualną. Pojawiają się obawy, czy to aby nie zmierza do zmiany doktryny na nową zgodną z duchem czasów. Wielu publicystów bije na alarm. „Przebudowa Kościoła wg Franciszka. To się robi z miesiąca na miesiąc bardziej przerażające” – napisał na przykład Łukasz Warzecha.
Na ostatnim spotkaniu wspólnoty różańcowej w moim parafialnym kościele ks. proboszcz poprosił o modlitwę o pomoc Ducha Świętego dla Papieża w obliczu zagrożenia dla Kościoła. Widziałam zdezorientowane spojrzenia ludzi, naprawdę niewielu wiedziało o co chodzi.
Bo sprawy te zaprzątają uwagę, budząc niepokój, wielu katolickich publicystów i tych spośród dziennikarzy, którzy wyznają poglądy konserwatywne, a także niektórych księży i biskupów, ale z perspektywy wiernych są odległe i niezrozumiałe. Znacznie bliższe są dla nich zupełnie inne przejawy kryzysu – brak ministrantów (na niektórych Mszach św. w niedziele w wielu kościołach nie ma ani jednego) i malejąca liczba ludzi w kościele, zwłaszcza młodych. Podobnie niepokojem mogą napawać statystyki dotyczące liczby chrztów, ślubów, dzieci przystępujących do I Komunii św. i bierzmowania. Liczba wiernych uczestniczących w niedzielnych Mszach św. w mojej parafii zmniejszyła się rok do roku o pięć punktów procentowych. Malejąca liczba ministrantów (a to przecież podstawowe środowisko powołaniowe) już przynosi negatywne skutki w postaci coraz mniejszej liczby osób zgłaszających się do seminariów, bo spadek rok do roku o 20 proc. to już bardzo poważny sygnał. Czyż nie są to powody do niepokoju znacznie poważniejsze, a problemy bliższe niż te, które spowodowały swoiste larum w mediach? Do tego trzeba dodać pogłębiający się kryzys związany z nauczaniem religii w szkołach średnich, gdzie to młodzi ludzie decydują o tym, czy będą uczęszczać na te lekcje. Są szkoły, gdzie całe klasy zrezygnowały z lekcji religii. Bo też w tej grupie wiekowej najwięcej jest odejść z Kościoła, miejmy nadzieję, że nie są to odejścia trwałe, ale tendencja jest widoczna. W procesie laicyzacji zaczęliśmy doganiać Europę Zachodnią w tempie znacznie szybszym niż w innych dziedzinach. A, gdy niebawem zacznie brakować młodych księży, odchodzenie młodzieży z Kościoła przyspieszy.
Co jest powodem tego prawdziwego, moim zdaniem, kryzysu? Z pewnością nie jest to jedna przyczyna. Usłyszałam opinię, że to skutek wzrostu zamożności. Może? Niewykluczone, że to wynik coraz bardziej rozpowszechnionego bezstresowego wychowania dzieci, niestawiania im wymagań. Nie można też zapominać, że coraz więcej dzieci przychodzi na świat w nieformalnych związkach, wzrasta liczba rozwodów, a więc rodzina przestaje być środowiskiem, gdzie przekazywana jest wiara i zgodne z nią wzorce zachowań. Ale to nie tłumaczy w pełni tego zjawiska. Przecież od Kościoła odchodzą też młodzi wychowywani w pełnych i praktykujących wiarę rodzinach. Dlaczego zatem ubywa wiernych? Skąd bierze się kryzys wiary?
Zastanawiając się nad tym niepokojącym zjawiskiem, sięgnęłam do lektury książki Papieża Benedykta XVI „Jezus z Nazaretu”. Do tego fragmentu rozdziału „Kuszenie Jezusa” wracałam wiele razy i nawet mój egzemplarz sam otwiera się na tej stronie. Przytaczam go poniżej z niewielkimi skrótami. Zawsze robi na mnie duże wrażenie.
Zajmijmy się teraz trzecią i ostatnią pokusą, stanowiącą szczytowy punkt w całej historii. W wizji diabeł wyprowadza Pana na wysoką górę. Ukazuje Mu wszystkie królestwa ziemi, z całym ich przepychem, i ofiaruje Mu panowanie nad całym światem. Czy nie takie właśnie jest posłannictwo Mesjasza? Czyż nie ma on być królem świata, który całą ziemię zjednoczy w jednym wielkim królestwie pokoju i dobrobytu? Jak widzieliśmy, w odniesieniu do pokusy chleba w historii Jezusa znajdują się dwa osobliwe, odpowiadające sobie momenty: rozmnożenie chleba i Ostatnia Wieczerza. Podobnie jest i tutaj. Zmartwychwstały Pan gromadzi swych uczniów „na górze”. Dwie rzeczy są tu nowe i odmienne. Pan ma władzę na niebie i na ziemi. I tylko ten, kto ma tę władzę w całości, ma władzę rzeczywistą i dającą zbawienie. Bez nieba ziemska władza zawsze pozostaje dwuznaczna i krucha. Tylko władza, która poddaje się kryterium i osądowi nieba, może stać się władzą służącą dobru. (…)
Wróćmy jednak do pokusy. Jej rzeczywista treść staje się widzialna, kiedy patrzymy, jak na przestrzeni historii przybierała ona ciągle nowe kształty. Chrześcijańskie cesarstwo usiłowało od razu uczynić wiarę politycznym czynnikiem jedności Cesarstwa. Królestwo Chrystusa powinno przecież przybrać kształt politycznego królestwa i błyszczeć jego blaskiem. Bezsilności wiary, ziemskiej bezsilności Jezusa Chrystusa, trzeba pomóc, dając im władzę polityczną i wojskową. Poprzez wszystkie wieki ciągle na nowo w różnych odmianach powracała pokusa umacniania wiary z pomocą władzy, i za każdym razem groziło jej niebezpieczeństwo zduszenia jej w objęciach władzy. Walkę o wolność Kościoła, walkę o to, żeby królestwo Jezusa nie było utożsamiane z żadną formacją polityczną, trzeba toczyć przez wszystkie stulecia. Bo ostatecznym rachunku cena, jaką płaci się za stapianie się wiary z władzą polityczną, zawsze polega na oddaniu się wiary na służbę władzy i na konieczności przyjęcia jej kryteriów.
W historii Męki Chrystusa alternatywa, o której tu mowa, pojawia się w niezwykłej postaci. W szczytowym momencie procesu Piłat proponuje wybór Jezusa lub Barabasza. Jeden z nich zostanie uwolniony. Kim jednak był Barabasz? Zazwyczaj mamy w uszach wyłącznie sformułowanie z Ewangelii Jana: „A Barabasz był zbrodniarzem”. Jednak grecki odpowiednik słowa „rozbójnik” w ówczesnej sytuacji politycznej Palestyny nabrał specyficznego znaczenia. Znaczył tyle co „bojownik ruchu oporu”. Barabasz brał udział w powstaniu, a poza tym został w tym kontekście – oskarżony o dokonanie zabójstwa. Jeśli Mateusz mówi, że Barabasz był „znacznym więźniem”, świadczy to, że był jednym z bardziej znanych bojowników, a może nawet przywódcą tego powstania. Innymi słowy: Barabasz był postacią mesjańską. Wybór: albo Jezus, albo Barabasz nie był przypadkowy; naprzeciw siebie znalazły się dwie postacie mesjański, dwie formy mesjanizmu. Staje się to jeszcze wyraźniejsze jeśli zwrócimy uwagę na to, że „Bar-Abbas” znaczy „syn ojca”. Jest typowo mesjańskie określenie, kultowe imię wybitnego przywódcy ruchu mesjańskiego. Przywódcą ostatniej wielkiej mesjańskiej wojny Żydów w roku 132 był Bar-Kochba – „Syn Gwiazdy”. Jest to taka sama konstrukcja imienia wyrażająca ten sam cel. Od Orygenesa dowiadujemy się innego jeszcze interesującego szczegółu: w wielu rękopisach Ewangelii, aż do trzeciego wieku, człowiek, o którego tu chodzi, nazywał się „Jesus-Barabbas” – „Jezus syn ojca”. Wygląda to tak, jakby był sobowtórem Jezusa, który na inny sposób wysuwa te same roszczenia. Zatem wyboru trzeba dokonać między Mesjaszem, który toczy walkę, przyobiecuje wolność i własne królestwo, i owym tajemniczym Jezusem, który głosi utratę samego siebie jako drogę do życia. Czy to dziwne, że masy dały pierwszeństwo Barabaszowi?
Gdybyśmy dzisiaj mieli dokonać wyboru, czy Jezus z Nazaretu, Syn Maryi, Syn Ojca, miałby jakąś szansę? Czy my w ogóle znamy Jezusa? Czy Go rozumiemy? Czy może zarówno wczoraj, jak i dzisiaj, nie musimy z całych sił próbować poznawać Go całkiem na nowo? Kusiciel nie jest do tego stopnia nachalny, żeby nam wprost zaproponował adorowanie diabła. (…)
W walce z szatanem zwyciężył Jezus. Fałszywym bożkom władzy i dobrobytu, fałszywym obietnicom przyszłości, w której władza i ekonomia wszystkim zapewnią wszystko, przeciwstawiał boskość Boga – Boga jako rzeczywiste dobro człowieka. Zaproszenie do wielbienia władzy Pan odrzuca słowami wyjętymi z Księgi Powtórzonego Prawa – tej samej Księgi, na którą powoływał się diabeł: „Panu, Bogu swemu, będziesz oddawał pokłon i Jemu samemu służyć będziesz”.
Nie wiem, co o tym wszystkim mam myśleć. Jako katolik, mam obowiązek dobrze żyć, dawać dobry przykład i… resztę pozostawić Bogu. A Kościół nie zginie, gdyż „bramy piekielne go nie przemogą”.
W tekście poruszone zostały dwie zupełnie różne sprawy. Jedna kwesta to jest to, co niepokoi niektórych hierarchów i publicystów katolickich a dotyczy Kościoła jako instytucji, ale także doktryny katolickiej i Urzędu Nauczycielskiego. Druga to religijność Polaków, wierność przykazaniom i nauce moralnej Kościoła, praktyki religijne, powołania do kapłaństwa itp.
To prawda, że ta pierwsza sprawa nie obchodzi zbytnio przeciętnego wiernego. Choć czasem może go dotyczyć, gdy np. będąc po rozwodzie w nowym związku u jednego spowiednika uzyska rozgrzeszenie, a u innego nie. Tak się zdarza z mieszkającymi na stałe poza Polską, przyzwyczajonymi do innych zasad np. w Niemczech i zaskoczonymi tym, co ich spotyka w polskim konfesjonale. Ale większość Kościół postrzega głównie przez pryzmat swojej parafii, ale także otoczenia, rodziny, znajomych, kultury masowej itp. Filmy „Kler” czy „Tylko nie mów nikomu” na pewno nie sprzyjają przychylności do instytucji Kościoła. Ale czy do Pana Boga? No właśnie, coraz częściej zdarzają się przypadki, zwłaszcza wśród młodych, że ludzie wierzą na swój sposób, nawet modlą się i czytają Pismo Święte, ale do kościoła nie chodzą. Taka sprywatyzowana wiara. Bez sakramentów, bez Mszy św. i ze swoistym, na własny użytek skrojonym zestawem przykazań. Te, które nie pasują, idą w odstawkę. Zresztą wśród osób, które deklarują się jako wierzący katolicy, szokuje, w jakie prawdy wiary nie wierzą. I jak duży to odsetek.
Jaka tego przyczyna? Nie wiem. Wiem jednakże, że statystyki KK i tak wskazują na to, że w Polsce wciąż jest znacznie lepiej niż w innych krajach Europy.
Religijność jest jednak w polskim społeczeństwie zróżnicowana. Wyraźnie niższe wskaźniki są wśród młodych, najlepiej wykształconych oraz mieszkańców największych miast. Zróżnicowane dotyczy też regionu Polski – najwyższy poziom wskaźnika dominicantes odnotowano w diecezji tarnowskiej (prawie 70 proc.), a najniższy w łódzkiej (ok. 23 proc.) i koszalińsko-kołobrzeskiej (24,4 proc.). Wskaźnik przystępujących do Komunii św. również najwyższy jest w diecezji tarnowskiej (ponad 25 proc.), a najniższy w sosnowieckiej (10 proc).
„Jak trwoga to do Boga”.
Może truizm, a może taka prosta obserwacja najlepiej opisuje sytuację? Wystarczy zauważyć, że im bogatsze społeczeństwo – „trwogi” jakby mniej. Stawiałbym na silną korelację zamożności i laicyzacji – choć to tylko intuicja.
„Od powietrza, głodu, ognia i wojny…”
Po co nam Bóg, skoro od „powietrza” mamy teraz lekarzy, głodem zajęli się naukowcy i inżynierowie, a o pokój, przy pomocy polityków i biznesu, dbają bankierzy. Chyba nawet „nagłej i niespodziewanej śmierci” nie boimy się tak bardzo – medycyna i współczesna technologia „czynią cuda”.
Jeszcze tylko starość i poczucie zbliżającej się śmierci potrafią zginać kolana. Własnie tak wyglądają kościoły w dostatnich, zlaicyzowanych krajach. Może i Kościół musi obumrzeć, żeby kiedyś wydać plon.
Diagnozę p. Krzyśka, wedle której to wzrost zamożności jest przyczyną postępującej laicyzacji, bo znikła owa „trwoga”, więc nie potrzeba „do Boga”, zdają się potwierdzać statystyki KK. Na wschodniej ścianie Polski (a to biedniejsze tereny) nie tylko jest znacznie większa religijność, ale także mniej rozwodów, wolnych związków, dzieci rodzących się poza małżeństwem. Tam także wolniej docierają nowinki obyczajowe z Zachodu, bo i to ma wpływ na religijność, a właściwie na odchodzenie od Kościoła.
Potężny jest też wpływ kultury masowej, która lansuje życie bez Boga, że nie wspomnę prasy kolorowej (pisałam o tym w tekście „Kolorowa prasa kobieca” https://twittertwins.pl/kolorowa-prasa/), filmów, seriali telewizyjnych itp. To wszystko sprawia, że ludzie zaczynają żyć tak, jak im to się sufluje. Ktoś powie, że w czasach komunizmu też narzucano życie bez Boga, a jednak było inaczej. Ale to wtedy Kościół był sojusznikiem w walce z opresyjnym systemem i to pod jego skrzydłami chronili się nawet ludzie niewierzący, a dziś Kościołowi wrodzy.
Zdaje się rację miał kard. Josef Ratzinger, późniejszy Papież Benedykt XVI (o czym wspomniał Krzysztof Sietczyński), że katolicy będą kreatywną mniejszością. Nie tylko w Europie Zachodniej, ale też prędzej czy później (oby jak najpóźniej) w Polsce.
„Czy jednak Syn Człowieczy znajdzie wiarę na ziemi, gdy przyjdzie?” – z tym przejmującym pytaniem, które padło 20 wieków temu, zostawiam Państwa i zachęcam do refleksji.
świetny tekst, bardzo za niego dziękuję. Kryzys w Kościele jest widoczny, ale jak pisał Benedykt XVI wyjdziemy z niego mniej liczni, ale mocniejsi i bardziej świadomi. Polska ma szansę być „iskrą” ponownej ewangelizacji (dzienniczek św. siostry Faustyny) daje taką warunkową prognozę, ale musimy codziennie starać się, by wspierać dobrych kapłanów i dbać o przekazywanie wiary w rodzinach. Dlatego kluczowe jest odparcie nieprzypadkowego ataku na instytucje rodziny. A to wielka rola dla mężczyzn – katolików. tak to widzę
„Dlatego kluczowe jest odparcie nieprzypadkowego ataku na instytucje rodziny” – naprawdę? A jak mężczyźni-katolicy będą odpierać ten „atak”? Jak neonaziole w Białymstoku? Czy jak „wierni” w Ruszowie, którzy ofiary księdza podejrzanego o pedofilię nazywają „11-letnimi prostytutkami”?
Czytam te komentarze i oczom nie wierzę. „Nauka moralna Kościoła” prowadzona przez osoby niemoralne? „Wspierać dobrych kapłanów” – źli powinni od razu wylatywać z tej instytucji. „Filmy […} nie sprzyjają przychylności do Kościoła” – filmy temu winne, czy ich bohaterowie? Sugestia, aby o takich sprawach nie mówić? „nieprzypadkowy atak na instytucję rodziny” niby kto atakuje?
„bramy piekielne go nie przezwyciężą” piekielne może nie, ale słuchając niektórych biskupów, to dadzą radę.
Religia w szkołach jest od 1991 roku, czyli niedługo 30 lecie.Pierwsze roczniki dawno weszły w wiek dorosły, założyły rodziny i powoli można oceniać efekty tego nauczania. Jakie są? Pani Małgorzata Wanke-Jakubowska podaje wskaźniki pod koniec swojej wypowiedzi.
Na wsi widać doskonale – bo często jedna Msza Św w niedzielę, że dzieci do kościoła nie przychodzą. Dużo związków niesakramentalnych, chociaż brak przeszkód. Chrzciny, pogrzeby, to wszystko. A jednocześnie wiele osób bardzo zaangażowanych – chór, koła rożańcowe, Akcja Katolicka. Dbałość o kościół, kaplicę, krzyże wioskowe. Duża obecność na rekolekcjach i tłumy do spowiedników. Chyba idzie w tym kierunku, o którym pisze Sietczyński. Jakość, nie ilość
Mężczyźni będą odpierać ten atak nie fizycznie ani werbalnie, Panie Prophet, lecz poprzez modlitwę. Modlitwę małżeńską, modlitwę wraz z dziećmi, czytaniem i rozważniem Pisma Świętego w rodzinie, wspólnym uczestnictwem w niedzielnej Eucharystii. Tak aby nasze dzieci widziały i wiedziały, że Panu Bogu samemu służymy i jemu jedynemu oddajemy cześć. A oprócz modlitwy postem, jałmużną, służbą bliźnim, miłosierdziem i przebaczeniem. Nie ma innej recepty na kryzys w Kościele jak życie wiarą na co dzień. Dawanie świadectwa. Niestety jest to niezmiernie trudne. Wiem coś o tym. Myślę, że to jest coś, co może kryzys powstrzymać. Jeśli zaś chodzi o antyświadectwo i zgorszenie ze strony księży pedofilów czy dopuszczających się molestowania jak zmarły abp. Paetz (mieszkam w Poznaniu), to ich grzech stał się publiczny a publicznej pokuty nie widać. Kościół instytucjonalny przestaje więc być wiarygodny. Tuszowanie, ukrywanie. O pierwszych chrześcijanach mówili: patrzcie jak oni się kochają. O biskupach tuszujących i ukrywających pedofilię czy molestowanie można już tylko powiedzieć, patrzcie jacy oni są zakłamani. Kto za nimi pójdzie? Tak Kościół instytucjonalny traci autorytet. Ale my wierzący mamy Ewangelię, mamy Ojców i Doktorów Kościoła, rzeszę świętych i błogosławionych, którzy poświęcili swoje życie Jezusowi i wskazują nam drogę, nawet jak ten czy inny biskup zawiedzie.
Na wsi którą znam nie ma biskupów. Ksiądz biedę klepie bo biedna parafia. Często robi za psychoterapeutę na którego ludzi nie stać. Wszyscy się znają, tworzą wspólnotę. Ksiądz co łaska ale „nie mniej niż” nie pobiera. Parafianie dokarmiają. Z sympatii, nie obowiązku. Ostatnio na pogrzebie kuzyna bezdomny pies po kościele biegał w trakcie mszy.Nie został wygoniony.
Na Twitterze temat wywołał również ożywioną dyskusję, nie tylko zainspirował wpisy, ale również wymianę zdań. Część tej dyskusji przytaczam poniżej.
Andrzej Polski @AndrzejPadre1
O wiele bardziej zgadzam się z analiza @mwj53 niż z tekstami wielu publicystów mieniących się prawicowymi i wierzącymi a także niektórych duchownych. Potrzeba modlitwy nade wszystko i umiłowania Eucharystii- i to zgoda pełna z kard. Sarahem.
e.mlynarska @dimarestElla
Bardzo dobry tekst. Warzecha przerażony Franciszkiem? Mnie od lat przeraża Warzecha i jemu podobni – brakiem miłości do bliźnich.
Witold Kabański @WitoldKabanski
Tekst bardzo ciekawy i jednocześnie bardzo ambitny. Stawia pytania, co jest przyczyną postępującej laicyzacji. Pozwolę sobie na osobisty komentarz. Zwykłe ludzkie słabości, przywary, grzechy i polityczne zaangażowanie księży oraz wpływowej hierarchii, Kościołowi nie służą.
KrzysztofSietczyński @ksietczynski
Kościół był, jest i będzie wspólnotą grzeszników. To jest wpisane w Jego DNA, więc nie tu jednak szukałbym przyczyn. Raczej w próbie upodobania się temu światu. To droga do kryzysu.
Lesław Dietrich @LeslawDietrich
Nie ma żadnego kryzysu, jest urealnienie. Liczba prawdziwie wierzących katolików zawsze oscylowała wokół 10% (w latach 80-tych communicantes było kilkanaście procent) a reszta to katolicy kulturowi, którzy będą odpływali z KK (wymierali).
KrzysztofSietczyński @ksietczynski
W Europie ten kryzys jest wyraźny. u nas z różnych względów dopiero nadciąga. Pytanie więc jak go powstrzymać.
Pielgrzymi Życia @terrawittaa
Istotą kryzysu jest BRAK MIŁOŚCI!!! A czym jest Miłość i w jaki sposób wymaga się jej tak od siebie dla innych, jak i odszukania Jej w świecie widzimy…. Miłości nie da się zastąpić błyskotkami, nie da się przekupić, nie da się także wykorzenić…
Powtarzając za św. Janem iż to Pan Bóg jest Miłością…a jeśli ludzie upodobali sobie innych bożków, złotocielców etc. to mamy „miłość” jaką mamy… i mamy świat jaki widzimy…
Pielgrzymi Życia @terrawittaa
Dokładnie! Jednak coraz większy BRAK AUTORYTETÓW w Kościele, to także ogromny problem! „Wymagajcie od siebie, nawet gdyby inni od was nie wymagali…”!!!
Kiedyś w dyskusji z ludźmi(praktykujący katolicy) własnie na temat Kościoła padły słowa dot.samochodów jakimi jeżdżą księża. Pytali się dlaczego mają takie wypasione, modne auta?! Czy to nie wpływa na to, że stają się ich niewolnikami chcąc coraz to lepsze, modniejsze?
KrzysztofSietczyński @ksietczynski
To zależy, bo jeśli jest to naprawdę wystawna limuzyna – to bronić się trochę nie da. Ale często to dość pospolity pojazd, który i tak jest komentowany
Pielgrzymi Życia @terrawittaa
Pytali dlaczego z jednej strony nawołują do życia w czystości, ubóstwie, prostocie, a z drugiej postępują zgoła inaczej. Gdzie w tym AUTENTYCZNOŚĆ?! Jak uważacie jakimi argumentami można obronić takich księży?! Czy można?!
Śliweczka @sliweczka1
oddzielenie ziarna od plew…. i zasianie tych zdrowych to jest konieczność .
Ewa K. @Ewakiga
Mimo, że religia w szkole prawie od 30 lat wiedza o religii często na tym, komunijnym poziomie pozostaje. Niewiara w moc sakramentów, dążenie do natychmiastowej gratyfikacji, indywidualizm i brak poczucia grzechu i Opatrzności Boga odsuwa od Kościoła.
Witold Kabański @WitoldKabanski
Pełna zgoda, ale musimy wymagać wiary i jej dochowania przez licznych zarówno w życiu publicznym, jak i w Kościele hipokrytów, którzy „diabła mają pod skórą, ale modlą się pod figurą”. Strasznie mierzi mnie banasiowa republika, bizantyjski przepych hierarchów oraz częste zło.
Jan Kostrubala @JKostrubala
Nie zgadzam się. To co pan/pani pisze to ogólniki. W moim oglądzie istotą aktualnego kryzysu wiary w PL jest brak przekazu wiary w rodzinach, Polska ma największą dysproporcje między wiarą w starszym i młodym pokoleniu – wiara w Polsce nie jest przekazywana w przyszłość…
Czytam Państwa wpisy, jak również te z TT, i uważam, że sprawa jest przegrana (z waszego punktu widzenia)… Otóż oburza Was, że wiara wielu katolików jest powierzchowna, a na co dzień większość z nich niewiele sobie z niej robi. Choćby mieszkanie młodych razem bez ślubu, seks przedmałżeński, antykoncepcja – sprawy z punktu widzenia wiary nie do zaakceptowania, a jednak przez młodych (również uważających się za katolików) będące na porządku dziennym. Oczywiście, można powiedzieć że to przez brak wiary w rodzinie, nieprzekazywanie jej kanonów przez rodziców, bezstresowe wychowanie i bogacenie się społeczeństwa. Jednocześnie nikt nie wspomina o tym, że młodzi mają dość hipokryzji kościoła jako instytucji. Młodzi odrzucają instytucję, która mówi im – seks przed ślubem to zło, a jednocześnie słyszą, że przypadki pedofilii księży czy fakt, że księża mają kochanki czy kochanków (według badań nawet 40 proce. z nich) są zazwyczaj usprawiedliwiane, tłumaczone… Najczęściej „że ksiądz to tylko człowiek”… To tylko jeden przykład. Jest ich więcej. Młodzi to widzą i mają „wywalone”… Zaraz ktoś powie, że do kościoła chodzi się dla Boga, a nie dla księdza… no tak, prawda, problem w tym, że KK uzurpuje sobie prawo do bycia jedynym pośrednikiem między człowiekiem a Bogiem
Życie łatwe szybkie i przyjemne.Bez wyrzeczeń na skroty byle szybciej i do celu.
Bycie praktykujacym katolikiem a nie niedzielnym bywa trudne.Życie zgodnie z przykazaniami wymaga kregoslupa ze stali bo to zwyczajnie trudne jesli oczywiscie z powagą traktujemy wiarę.Ot i moja refleksja subiektywna bardzo ale oparta na obserwacji.
To prawda, wszystko, co wartościowe w życiu, wymaga wysiłku. Pisałam o tym w tekście http://www.twittertwins.pl/wysilek/.
A dziś panuje kultura hedonizmu – wszystko ma być łatwe i przyjemne. Tak są – niestety – wychowywane dzieci.
Problem w tym, że gdy brak autorytetu, może stać się nim każdy. A najszybciej autorytet w czasach pochwały młodzieńczego buntu zyskują rewolucjoniści, negujący dotąd obecny porządek. I stąd i silny atak modernistów i negujący SVII ekstremalni tradycjonaliści.
Ekstremistów tych nie należy utożsamiać z radykałami – gdyż nie szukają oni korzeni (łac. radix), ale po prostu wybierają z nauczania Kościoła jedną cechę i uznając ją za główny przymiot Boga, ubóstwiają.
Pierwsi, szukają w Kościele tego, co stare, ale nawet jeśli było to dobre odnowić, ale zastąpić nowym na zasadzie wiary w konieczność nie „adaptacji doktryny do nowych czasów”, ale konieczności „nowej doktryny na nowe czasy”. Stąd (na przykład) pod pozorem aktualizacji katechizmowych prawd wiary do wiary w to, że miłosierdzie Boga całkowicie znosi Jego sprawiedliwość i do realiów XXI w. chce się usuwać prawdę, że Bóg karze za grzechy, bo to powoduje traumę i strach przed Bogiem, który powinien być przyjacielem i lekarzem. Jednocześnie nie usuwa się równie niewychowawczej tezy, że Bóg wynagradza za dobre, jakby przyjaźń z Nim miała być oparta na korzyściach, a nie miłości bezwarunkowej. To wszystko podparte nazwiskami bp. Czai i innego „lokalnego”, „naszego” autorytetu.
Innym przejawem, skrajnym jest uznawanie zmian w nauczaniu za niezgodne z wiarą. Przykładem niech będzie doktryna o tym, że „poza Kościołem nie ma zbawienia” i jego interpretacja w dokumentach Soboru Watykańskiego II. Tam nadal jest treść ortodoksyjna – kto poznał prawdziwie Chrystusa winien Go przyjąć i stać się katolikiem, jednak jeśli nie miał ku temu okazji, jako prawosławny, protestant, żyd, muzułmanin, poganin, ateista – miłosierdzie Boże go nie wyklucza. Zasada nie została zniesiona, gdyż od wieków Kościół wierzy, że pewne przygotowanie do Ewangelii jest obecne w każdej kulturze. Ultraortodoksi jednak wiedzą swoje i w różnych rytach widzą jedynie czczenie diabła – tu mowa o rytuale w Ogrodach Watykańskich, które papież obserwował, a których elementem były indiańskie figurki utożsamione przez tradsów z Pachamamą i potem umieszczone w kościele. Wniosek: to NA PEWNO Pachamama, papież oddał cześć bożkowi (choć obserwował, a nie uczestniczył, ale pozwolił, jest więc winien), więc bożki trzeba zniszczyć, wrzucając do rzeki. Reakcją na błąd niektórych katolików (uczestnictwo w rytuale indiańskim, bez dokładnej jego znajomości) jest błąd innych katolików (oskarżenia bez podstaw i weryfikacji).
Zauważyłem, że sporo tego typu postaw idzie od portalu Life Site News, który prezentuje klasyczną ideę „amerykańskiego snu”: Watykan i hierarchia są przeżarte skandalami i modernizmem, więc oni, młodzi amerykańscy katolicy przyniosą odnowę – ekstremalną. W Polsce taką postawę zawłaszcza ruch narodowy, łącząc tezy o tradycji z koniecznością stworzenia lokalnego Kościoła, niezależnego w dużej mierze od zgniłego Rzymu.
Czy wiele się to różni od głosów w niemieckim Episkopacie, by Kościół niemiecki szedł swoją drogą, bardziej przystającą do wielokulturowej, zeświecczonej rzeczywistości tego kraju? Brak głowy rozbija ciało. A skoro Głową Kościoła jest Chrystus, wspólnota musi mieć z Nim łączność. On musi być celem. Nie powrót do starych dobrych czasów ani pełne kościoły czy poklask świata. Chrystus zawsze budził sprzeciw i swoją miłosierną częścią doktryny i wysokimi wymaganiami. Brak dążenia ku Chrystusowi powoduje zagubienie katolików, a zagubienie powoduje bunt.
Jedni buntują się przeciw doktrynie wyzwanej przez Kościół , nie dość postępowej ich zdaniem, drudzy uznają decyzje poprzednich pokoleń za błąd i chcą go naprawiać metodą zapomnienia o tym, co te pokolenia uzyskały. Obie postawy najczęściej posługują się własną hermetyczną retoryką, mogą toczyć spór, ale bez możliwości konsensusu, co powoduje dalszą radykalizację i dalsze eskalacje konfliktu przez wydarzenia wykrzywiane przez media po obu stronach, dobierające z całej gamy wydarzeń, opinii i informacji to, co zradykalizowany tradycyjnie lub modernistycznie czytelnik chce przeczytać, by się utwierdzić.
Gdyż to też jest efekt braku powszechnego autorytetu w Kościele. Poszukiwanie konkretnego, jasno przemawiającego nauczyciela. Czasem on znajduje się i jest nim ekstremista, a wszelkie informacje inne niż podawane przez idola są niepokojące, burzą święty spokój i pewność wiary – stąd wojenki w Kościele między mediami. Dochodzi do zamknięcia się w kręgu wzajemnej adoracji i wyścig, kto jest bardziej „nasz”, kto zaproponuje coś, co stanowi esencję naszej małej ławy w Kościele Powszechnym – najlepszej ze wszystkich. Człowiek współczesny chce bezpiecznego buntu – chce coś zmieniać, ale bez ryzyka.
Kościół w tym momencie jest jak Izrael z Księgi Sędziów: jest w kryzysie, czeka na proroka, który nie tylko będzie miał poparcie masy ludzi, ale i Boga. Papież Franciszek jest świetnym mówcą, gdy trzeba trafić do młodych, jednak nie ma daru jednania ludzi o różnych mentalnościach. Brak w jego wypowiedziach też stosownej dla urzędu ostrożności. Z drugiej strony, ludzie i tak wszystko zinterpretują po swojemu – mimo tego, a może „zwłaszcza dlatego” należy zawężać ilość możliwych interpretacji. Zmiana w tekście modlitwy „Ojcze nasz” jest podyktowana dobroludzizmem, nie Ewangelią – a jednak moim zdaniem bardzo dobrym krokiem jest dalsze zawężenie tolerancji dla kary śmierci (co powoduje bunt tradycjonalistów, z których wielu pluło na sąd po tym jak po 18 latach z więzienia po niesprawiedliwym wyroku wyszedł Komenda). Należy się modlić za Papieża, by prowadził Kościół zgodnie z wolą Boga, nie sondaży.
Świetny wpis!
Jedyna uwaga jaka mi się nasunęła, to zmiana słów modlitwy. Skoro JPII to nie przeszkadzało, a przez wielu jest uważany za niepodważalny autorytet, to trudno, aby Argentyńczyk, uważany przez te osoby za lewaka, uczył nas języka polskiego.
Są trzy poziomy kryzysu w Kościele, bardziej lub mniej widoczne także w Polsce: kryzys instytucji, która ma swoje struktury niezmienione od średniowiecza czy Trydentu i które w różnym stopniu uwierają współczesnych; kryzys kultury, czyli zanik w kulturze masowej pierwiastka religijnego czy mocniej duchowego, który by inspirował do twórczości muzycznej, filmowej, plastycznej czy ogólnie społecznego odbioru i w związku z tym kultura jest laicka, bez odniesień do Boga i religii; kryzys wiary, charakterystyczny dla wszystkich religii monoteistycznych, więc nie tylko chrześcijan to kryzys obecności sacrum w przestrzeni społecznej i intymnej ludzi, brak osobowej więzi z transcendencją. Te poziomy zawsze były gdzieś obecne w Kościele i w mniejszym lub większym stopniu się objawiały w przeszłości. To co obecnie następuje, więc nie jest czymś nowym, ale czymś bardziej intensywnym i wydaje się czymś bardziej uniwersalnym dla świata. Nie wydaje mi się,żeby można bez strat przejść przez te trzy poziomy kryzysów obecnie. I nie wydaje mi się, aby można im było w dłuższej perspektywie zaradzić. Tąpnięcie jest moim zdaniem nieuchronne jako proces ważny zarówno dla indywidualnego odkupienia, jak i dla zbiorowego. Objawienie wymaga bowiem odrzucenia wszystkiego nawet tego, w czym pokładamy nadzieję i co uważamy za najważniejsze dla nas tu i teraz. Kościół prowadząc ludzi do zbawienia nie może być równocześnie tym zbawieniem czy wybawieniem. Należy być przygotowanym do funkcjonowania bez Kościoła, bez wiary i bez kultury religijnej, żeby tym bardziej objawiło się to, w co wierzymy, czyli Jezus Chrystus, Syn Boży.
Kryzys Kościoła, kryzys wiary – temat trudny, kontrowersyjny, skomplikowany i przygnębiający. Przyznam, ze lektura tego tekstu i komentarzy pod nim ( większości dopiero wczoraj) wywołała pewien – mam nadzieję konstruktywny chaos, przemodelowanie w mojej głowie – skłoniła mnie do refleksji na temat własnej wiary i postawy. Dlatego może wstrzymam się od szerszych analiz czy ocen. Mam nadzieję, ze będą Panie jeszcze nieraz wracać do różnych aspektów tego tematu. Kościół przechodził juz wiele kryzysów, wiara ludzi i społeczeństw też. Odrodzenie zwykle przychodziło za sprawą postawy ludzi świętych – ludzi wiary, nadziei i miłości. Powołanie do świętości mamy wszyscy…
PS. Bardzo podoba mi się komentarz pana Rafała Growca i tłumaczenie czym rózni się ekstremizm od radykalizmu. Warto to przemyśleć i brać pod uwagę formułując własne tezy
Trochę czuję zagubiony wobec zamieszczonych obserwacji,, ocen i wniosków, zwłaszcza tych mówiących, że Kościół i wiara muszą obumrzeć, ze przetrwa tylko w małej grupce ludzi bardzo silnej i głębokiej wiary. Poczułem się trochę wyrzucony . Z drugiej strony muszę i pewnie wielu ludzi powinno przemyśleć, ułozyc sobie w głowie i w duszy, w co – pytanie powinno brzmieć KOGO – wierzy. Myślę, ze będziemy wracać do tematu.
Dziękuję za zainteresowanie tematem i dobry odbiór tekstu, a także wiele głosów w dyskusji, w których podejmowano próbę diagnozy przyczyn nie tyle kryzysu Kościoła, jako instytucji, ile kryzysu wiary u ludzi. „Może i Kościół musi obumrzeć, żeby kiedyś wydać plon” – pisze Krzysztof Kala. W podobnym tonie formułuje konkluzję swojego komentarza Katarzyna Jarkiewicz: „Należy być przygotowanym do funkcjonowania bez Kościoła, bez wiary i bez kultury religijnej, żeby tym bardziej objawiło się to, w co wierzymy, czyli Jezus Chrystus, Syn Boży”. Podobnie obecną sytuację diagnozuje Rafał Growiec, który pisze: „Kościół w tym momencie jest jak Izrael z Księgi Sędziów: jest w kryzysie, czeka na proroka, który nie tylko będzie miał poparcie masy ludzi, ale i Boga”. Warto przypomnieć, że to papież Benedykt XVI mówił o „kreatywnych mniejszościach”, czyli grupach mniejszościowych, żyjących w Kościele, dla Kościoła, a także dla społeczeństwa. Ludzie ci, spotykając Chrystusa, znajdują dla siebie drogocenną perłę, która nadaje sens całemu ich życiu, widzą, że wartości chrześcijańskie wcale nie są przeszkodą na drodze do postępu ludzkości, lecz wprost przeciwnie – dodają skrzydeł i pozwalają wznieść się wysoko. „Mniejszości chrześcijańskie są kreatywne w takim zakresie, w jakim potrafią dotrzeć do niechrześcijan oraz – przez cierpliwe wyjaśnianie i radość własnego świadectwa – są w stanie zaofiarować im nowy sposób życia” – pisał poprzednik papieża Franciszka. Może powinny one docierać nie tylko do niechrześcijan, ale także do tych, których więź z Kościołem osłabła. Myślę, że taką kreatywną mniejszością jest Wspólnota z Taizé, a tegoroczne Europejskie Spotkanie Młodych we Wrocławiu – okazją do ożywienia wiary polskim Kościele.
Mam nadzieję,że tegoroczne Spotkanie Europejskie we Wrocławiu trochę odnowi i na nowo ożywi wiarę.
Jako katechetka też niestety widzę słabe praktyki religijne. Pracuję w szkole specjalnej. Mogłoby się wydawać,że dzieci niepełnosprawne będą bardziej lgnęły do Boga, a rzeczywistość jest niestety bolesna. Dzieci-nawet te niepełnosprawne-nie bardzo lgną do Boga i Kościoła. W październiku nie chciały chodzić na Różaniec, teraz zbliża się Adwent, a wraz z nim-Roraty. Na nie też pewnie nie będą chciały chodzić. Aż serce boli, ale nie mogę ich zmuszać do chodzenia do Kościoła. Tę niechęć do Kościoła traktuję jako bolesną porażkę.