Esbecja w domu, rewizja!
Znów kolejne wspomnienie z lat osiemdziesiątych. Było ciepłe, czerwcowe popołudnie w czwartek 14 czerwca 1984 roku i nic, dosłownie nic nie zapowiadało, że skończy się ono tak, jak się skończyło. Dziś mijają dokładnie 32 lata od tego wydarzenia, a ja pamiętam je z najdrobniejszymi szczegółami.
W mieszkaniu przy ul. Bacciarellego pojawiła się moja rodzina – siostra z mężem i synami, 11-letnim Andrzejem i 6-letnim Wojtkiem. Nasi chłopcy lubili się razem bawić, wspólnie spędzaliśmy wakacje. Starsi (Andrzej i mój 9-letni syn Piotrek) postanowili pójść do pobliskiego kina „Świadowid” (dziś mieści się w tym budynku kościół ewangelicki), a my oddawaliśmy się życiu towarzysko-rodzinnemu. Rozmowa, herbata, herbatniki, truskawki…
Naraz zadzwonił dzwonek do drzwi.
– Kto tam? – zapytałam zdziwiona i pomyślałam, że nie było już pewnie biletów do kina i chłopcy wrócili do domu.
– Mamy nakaz przeszukania – usłyszałam i wpuściłam trzech mężczyzn ubranych po cywilnemu. Wylegitymowali się, okazali nakaz i już chcieli zabrać się do przeprowadzenia rewizji, gdy mąż mojej siostry zwrócił uwagę, że potrzebny jest świadek przeszukania i on może pełnić tę rolę. Zgodzili się, wylegitymowali go, spisali dane i zabrali się do dzieła.
Rewizja była bardzo szczegółowa, a ja sama dziwiłam się jak dużo „nielegalnej” prasy, książek bezdebitowych i różnych wydawnictw w domu mamy. Gdzież to było poutykane! I pod dywanem, i pod fotelami, schowane między kartkami książek… Dosłownie wszędzie. Sprawdzali tapczany, zaglądali do pościeli, szaf, podnosili obrazy. Jednego tylko nie ruszyli, był to obraz Jezusa z Całunu Turyńskiego.
Wyraźnie interesowało ich jednak coś innego, choć te wszystkie publikacje, które znaleźli, odkładali do zarekwirowania. Interesowały ich kasety magnetofonowe, które znaleźli m.in. na balkonie, oraz wszelkie urządzenia elektroniczne i podzespoły. Mój mąż lubił zajmować się konstruowaniem np. elektronicznego zabezpieczenia do namiotu z sygnałem dźwiękowym, miał własnej roboty rozdzielacz do gniazdek i mnóstwo różnych części i narzędzi. To wszystko wzbudzało ogromne zainteresowanie. Rekwirowali znalezione kasety magnetofonowe bez względu na to, co na nich było. Sprawdzali maszynę do pisania, wystukiwali wszystkie czcionki.
Mój mąż i szwagier przyglądali się z uwagą tym wszystkim czynnościom, a my z siostrą zostałyśmy w kuchni z naszymi 6-letnimi synami. Trochę przejęte i podekscytowane. W pewnym momencie najmłodszy Wojtek otworzył okno i na cały głos zawołał:
– Piotrek, Andrzej, chodźcie szybko, esbecja w domu, rewizja!!!
Cała ulica to słyszała. Starsi chłopcy zjawili się natychmiast.
– Czy szukali już w kuchni? – konfidencjonalnie zapytał Andrzej.
– Nie – odpowiedziałyśmy, a oni porozumieli się wzrokiem.
– Wiem, gdzie co jest – szeptem powiedział Piotrek i zaczął wyciągać z szafek kuchennych to i owo. Włożyli pod bluzy i powiedzieli na cały głos.
– No to my wychodzimy na dwór.
Wyszli i udali się do zaprzyjaźnionych sąsiadów, powiadomili o rewizji i przechowali u nich bezdebitowe publikacje. Takich rund wykonali kilka, aż esbecy w końcu się zorientowali.
– No, kawalerka, albo w domu, albo na dworze – powiedział jeden z nich.
Nasi młodsi synowie też w końcu zaczęli trochę się nudzić w mieszkaniu i postanowili wyjść na rowerki. Oczywiście nie pozwolono mojemu mężowi zejść samemu do piwnicy i jeden z esbeków wykorzystał to, aby przeszukać także i to pomieszczenie. Zrobił to pobieżnie, bo jak to w piwnicy, kurz pokrywał przechowywane tam przedmioty i trzeba by sobie ręce ubrudzić.
Rewizja w mieszkaniu trwała około pięciu godzin. Trzeba przyznać, że panowie byli grzeczni, kładli gazetę stając na taborecie i w miarę możliwości chowali wszystko na miejsce. Nawet, pamiętam, jak u góry meblościanki znaleźli cały rocznik „Tygodnika Powszechnego” i zapytali, czy włożyć na miejsce tak, jak było, a ja odpowiedziałam:
– Tak, w kolejności chronologicznej, od pierwszego do ostatniego numeru.
Dopiero po zakończeniu przeszukania zaczęło się sporządzanie protokołu. I tu skrupulatny okazał się mąż mojej siostry, który domagał się, aby np. nie pisać „Tygodnik Mazowsze” – 37 egzemplarzy, tylko „Tygodnik Mazowsze” nr 7 – jeden egzemplarz, „Tygodnik Mazowsze” nr 8 – jeden egzemplarz, „Tygodnik Mazowsze” nr 9 – dwa egzemplarze itd. Trwało to bardzo długo, ale miało znaczenie w razie oskarżenia o kolportaż. Mój mąż z kolei kazał plombować i opisywać kasety magnetofonowe, w obawie, żeby czegoś, czego na nich nie było, potem nie nagrano.
Esbeków najbardziej intrygowało amatorskie urządzenie alarmowe do ochrony namiotu. Gdy mąż odmówił odpowiedzi na pytanie, co to jest, zdecydowali się i to zarekwirować. Także, co dla mnie było kompletnie niezrozumiałe, tkaninę szklaną.
Było już po 21.00, gdy skończyło się przeszukanie i okazało się, że nie tylko mój mąż, ale także i szwagier będzie zatrzymany.
Ja, siostra i czwórka naszych dzieci wyszliśmy odprowadzić mężów do radiowozu. Chłopcy żegnali tatusiów z rękoma wzniesionymi do góry i palcami w kształcie litery „V”. Robiło wrażenie!
Mąż mojej siostry, zanim wsiadł do samochodu, zdążył szepnąć jej do ucha:
– Oczyść mieszkanie.
Było już późno, ale postanowiłam udać się do sąsiedniej bramy, do mojego sąsiada Andrzeja Filistowicza, późniejszego dziekana na Uniwersytecie Przyrodniczym, na którym kilka lat potem zaczęłam pracować. Już leżał w łóżku, ale wstał, ubrał się, zapalił swoją syrenkę i pojechał z moją siostrą na plac Grunwaldzki. Umówili się, że będzie czekał na dole pół godziny. Gdyby w mieszkaniu był kocioł, to siostra po tym czasie nie zejdzie na dół, a on wtedy odjedzie na Biskupin. Na szczęście nic niepokojącego się nie działo. Było spokojnie i niebawem oboje wrócili do domu, a ja przenocowałam siostrę z dzieciakami u mnie w mieszkaniu.
Nasi mężowie przesiedzieli wtedy na Muzealnej 48 godzin. Okazało się, że w tym samym czasie było kilkanaście takich rewizji i zatrzymań w mieście. Na 48 godzin zatrzymano też wtedy m.in.: Małgorzatę Longchamps de Berier, Włodzimierza Suleję, Tadeusza Kozara, Krzysztofa Kawalca, Anitę Tyszkowską-Gosk… Gdy niedawno miałam okazję przeglądać donosy, które sporządzał niejaki TW „Maks”, czyli Juliusz Wilczur-Garztecki (przez 19 lat po kilkaset stron raportów każdego roku), domyśliłam się skąd wrocławska SB miała tę wiedzę.
Na drugi dzień przyjechała do nas znajoma naszych kuzynek z Buenos Aires i nie mogła się nadziwić, że nasi mężowie w więzieniu, a my takie spokojne. Nawet pamiętam, że załatwiłyśmy wtedy dla niej specjalne przedpremierowe, zwiedzanie gotowej do otwarcia „Panoramy Racławickiej”. Widziałyśmy ją wtedy po raz pierwszy.
Domyślałam się jaka była przyczyna przeszukania. Otóż, 17 czerwca w niedzielę odbywały się wybory do Rad Narodowych, a Radio „Solidarność” planowało w przeddzień emisję audycji wzywającej do ich bojkotu. Esbecy szukali nadajnika, części do nadajników, podzespołów i nagranych kaset. Niczego takiego nie znaleźli, mąż nigdy nie trzymał tego w domu. Także tzw. kasety-matki, jedynie nagrane audycje z radia.
Potem była jeszcze batalia o zwrot zarekwirowanych przedmiotów. Część z nich zwrócono, ale większość zatrzymano. Najbardziej śmieszyła mnie argumentacja uzasadniająca zatrzymanie znaczków „Solidarności”, a zabrano wszystkie, także te pierwsze, dużych rozmiarów, do których miałam największy sentyment. Otóż, jak tłumaczono, były to przedmioty pochodzące z nielegalnej produkcji.
Dopiero po wielu latach z katalogów IPN dowiedziałam się, że mój mąż był rozpracowywany w ramach Sprawy Operacyjnego Rozpracowania [SOR] krypt. „Viktoria”, Wr 46798/ 45702 prowadzonej w Wydziale V/ V-1 KWMO/WUSW we Wrocławiu, założonej 23 grudnia 1982 roku, a zakończonej 13 marca 1985 roku. Mąż jako figurant tej sprawy został zarejestrowany 1 sierpnia 1983 roku pod nr. 46798. Sprawę założono w celu rozpracowania „podziemnych struktur »Solidarności«, a, jak czytamy w rejestrze SB:
T. Jakubowski pełnił funkcję szefa agendy współpracy z zagranicą i Radiem »Solidarność«. W/w został zatrzymany 14.06.1984 („zakwestionowano szereg wydawnictw podziemnych oraz ulotek o wrogiej treści, nagrania Radia »S« i z nasłuchu radiostacji MO”). Prowadzenie sprawy zakończono 04.10.1984 „przeprowadzeniem rozmowy ostrzegawczej”.
Pozostałe sprawy, w których mąż był rozpracowywany, dostępne są w katalogach IPN pod adresem:
http://katalog.bip.ipn.gov.pl/showDetails.do?idx=J&katalogId=4&subpageKatalogId=4&pageNo=1&nameId=2936&osobaId=57859&
Tym razem króciutko.
Ślicznie dziękuję za tekst, za bardzo żywe i obrazowe przypomnienie atmosfery tamtych lat, ale najbardziej za Waszą postawę wobec ówczesnej rzeczywistości i za – wynikającą z tekstu – absolutnie zwyczajną oczywistość takich zachowań i postaw. Przecież wtedy, dla tak wielu ludzi, takie postawy, gesty, słowa, wzajemna pomoc i oddanie sprawie były absolutnie zwyczajne i nikt nie czuł się bohaterem, prawda? To dzięki tysiącom i milionom takich postaw i ludzi dokonała się w Polsce pokojowa rewolucja Solidarności. Tylko jak Wy teraz wytłumaczycie Prezydentowi Wałęsie, że to nie on jeden obalił komunę i że nie wszyscy ulegli szantażowi… 🙂 ?
PS: A dla 6-letniego (wtedy) Wojtusia szczere gratulacje za okrzyk i odwagę. Cóż, imię zobowiązuje! 😉
Za pozwoleniem: Przyłączam się do komentarza i dopisuję się do niego.
Przede wszystkim szacunek dla Pań i całej Waszej rodziny, za czynne zaangażowanie opozycyjne:)
Dziękuję za ciekawy tekst, który czyta się z zapartym tchem, bo i opisane wydarzenia są ekscytujące. W owych latach nie angażowałem się czynnie w politykę, bo byłem bardzo zajęty własną rodziną i pracą zawodową, ale mieszkałem w tamtych czasach we Wrocławiu, więc potrafię się wczuć w opisane wydarzenia.
Wspomnę przy okazji o podobnym wydarzeniu w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku, gdy jako kilkuletni brzdąc byłem świadkiem rewizji przeprowadzonej przez dwu panów w płaszczach z ówczesnego UB, w naszym domu. Ktoś doniósł, że ojciec z sąsiadem regularnie słuchają Radia Wolna Europa, więc panowie skonfiskowali aparat kryształkowy na słuchawki, oraz mnóstwo różnych cewek, prądnic i innych części elektrycznych, z warsztatu mechanicznego mojego ojca.
Panowie nie bawili się za bardzo w formalności, tylko zabrali co tam wydało im się podejrzane, a ojciec był zadowolony, że jego nie zabrano wraz z tymi rzeczami.
Wtedy czasy były o wiele surowsze i na tyle mroczne, że na parę latek za byle co wsadzali, a i głowę można było stracić w najgorszym wypadku.
Zdrajca i kapuś: https://pl.wikipedia.org/wiki/Juliusz_Wilczur-Garztecki
5.02.1945, zgłosił się do władz bezpieczeństwa i z własnej inicjatywy, ujawniając działalność z okresu okupacji, przekazując poważne archiwa kontrwywiadu AK w ręce bezpieczeństwa, ujawnił wszystkich znanych sobie pracowników II Oddziału AK (IPN BU 2264/1433, k. 53).
Dodam i ja słowo komentarza. Byłam świadkiem i uczestnikiem tych wydarzeń. Przyznam, że początkowo strach nas paraliżował, ale to dzieci dodały nam odwagi. Starsi synowie, którzy dosłownie sprzed nosa esbeków wynosili na zewnątrz bezdebitowe wydawnictwa, pokazali nam, że wcale nie trzeba biernie się poddawać temu, co nas spotkało. Wspomnienie tego wydarzenia zawsze kojarzy mi się z postawą prof. Andrzeja Filistowicza, który bez słowa wahania, wstał z łóżka i pojechał ze mną z Biskupina na pl. Grunwaldzki i czekał, aż „oczyszczę” mieszkanie. Słowo podziękowania należy się też moim sąsiadom, do których zaniosłam część materiałów, które chciałam ukryć przed SB. Państwo Zofia i Janusz Zymonikowie też już układali się do snu, ale przyjmowali ode mnie kolejne partie przynoszonych materiałów. Były wśród nich zdjęcia medalu i listu, który Papież Jan Paweł II otrzymał od „Solidarności” podczas wizyty w 1983 r. List był pisany ręcznie na czerpanym papierze przez grafika z Politechniki Wrocławskiej Darka Godlewskiego. Te pamiątki zachowały się u mnie do dziś, a przechowali je wówczas moi sąsiedzi.
Wróciłam bezpiecznie do domu mojej siostry, a przed rewizją, jak się później okazało, uratował mnie mecz piłki nożnej. Esbecy śpieszyli się, żeby na pl. Muzealnym usiąść przed telewizorem. Nocowałam z dziećmi u siostry. Chłopcom następnego dnia, z racji zarwanej nocy, zrobiłyśmy wolne od szkoły i przedszkola, a same pojechałyśmy na pl. Muzealny dowiedzieć się, co dalej z naszymi mężami. Usłyszałyśmy krótkie: „cztery osiem”, czyli zatrzymani na 48 godzin. Była to dobra wiadomość, bo oznaczała, że nie było sankcji prokuratorskiej. Stąd nasz, podziwiany przez gości z Argentyny, spokój.
I jeszcze drobne sprostowanie. Panorama Racławicka nie była jeszcze wówczas gotowa do ekspozycji. Trwały końcowe prace nad rekonstrukcją płótna. Miałyśmy wtedy wyjątkową okazję zobaczyć monumentalne malowidło z drugiej strony z wszystkimi naszytymi łatami. Nie było też jeszcze wykonanego maskowania, czyli elementów dekoracyjnych leżących u podnóża obrazu.
dzięki za tekst a przede wszystkim za postawę 1984r
Jakoś tak się składa, że wszystkie teksty Pań są bardzo bliskie memu sercu. Zawsze jest coś co ja też przeżyłam i nawet jak o tym nie myślałam to przypływa do mnie w czasie czytania.
Tym większy mój podziw i szacunek.
Tak się składa, że też przeżyłam rewizję SB i było to traumatyczne przeżycie.
Nie pamiętam dokładnej daty ale chyba to było w trakcie albo tuż po stanie wojennym.
Dużo czasu spędzałam z mężem i kilkuletnim synem u przyjaciół w studenckim klubie jeździeckim w leśniczówce bez prądu i wody w pobliżu poligonu.
Tak się składa, że w tamtą noc nie było żadnych gości tylko gospodarze i my i dwoje dzieci. Była zima i mróz więc ciężkie warunki.
Nagle w środku nocy zrobiło się jasno jak w dzień i rozległo się walenie do drzwi. Ktoś z nas otworzył a tam aż czarno od funkcjonariuszy. Ten dzień to zrobili włączając niezliczone reflektory skierowane na każde okno.
Ciekawa jestem jak tego dokonali bo w pobliżu nie było linii energetycznej i elektryczności w zasięgu kilku kilometrów.
Rozpoczęła się drobiazgowa rewizja, wyrzucali nawet popiół z pieca i rozkręcali długopisy.
Dziś to mi się śmiać chce jak sobie ich rozczarowanie przypominam ale to nie było śmieszne.
Spodziewali się rozbić jakieś ognisko konspiracji a tu nic!
Kazali nam wszystkim siedzieć z dziećmi w siodlarni, dzieci płakały, zimno tam było, ciemno, świeczkę zapaliliśmy i słuchaliśmy przetrząsania domu.
Nie mieliśmy pojęcia co mogą znaleźć bo studenci wiadomo, przywozili różne materiały.
My swoje mieliśmy w domu w mieście.
Jakimś niewyobrażalnym cudem niczego nie znaleźli i baliśmy się, żeby z tej frustracji czegoś nie podrzucili.
W końcu zwinęli to oświetlenie, poodgrażali się i odeszli jak nie pyszni.
Zastanawialiśmy się później skąd pomysł by taką siłą zaatakować leśniczówkę w środku lasu i przypomniały nam się rozmowy z kolegą i jego wypytywanie. Wszystko pasowało.
Już wcześniej nas dziwiło, skąd bierze puszki z farbą i pędzle (towar niezwykle deficytowy w tym czasie) gdy przychodził po nas, żeby malować napisy na murach.
To osoba która była wielką gwiazdą „walki z systemem” i nadal chodzi w glorii chwały.
Nie mam 100% pewności więc nazwiska nie podam ale czasem korci mnie, żeby sprawdzić w archiwach IPN kto donosił.
Co by nie mówić z większą radością wróciłam do wspomnień o cudach Świętego Antoniego niż do tych paskudnych wydarzeń.
Niemniej rozumiem atmosferę i to, że wcale nie było łatwo być wtedy bohaterem jak to się niektórym obecnie wydaje.
Pozdrawiam najserdeczniej i czekam na następny tekst 🙂
Kolejny raz przyszło mi wyrazić głęboki szacunek i podziw dla dla pełnej zaangażowania działalności Pań. Właśnie taka postawa ludzi szlachetnych w tamtych czasach decydowała o wytwarzaniu się określonych form zachowań. Doskonale Panie rozumiały, że nie można było realizować własnych celów wbrew prawu i dobru ogółu. To doskonały przykład dla młodych ludzi dzisiaj, by zechcieli tak jak ludzie lat 80-tych angażować się bardziej wspierając takie ruchy, jakim była Solidarność., która była synonimem walki, a dzisiaj jakże często uważa się, że to slogan propagandowy. Młodzi zachwycili się dzisiaj możliwościami wolnego rynku i uważają, że zbyteczne jest angażowanie się w związki. A przecież to w masie leży siła i większa grupa może osiągnąć więcej. Młodzi uważają, że kodeks pracy jest ważniejszy, by poradzić sobie z pracodawcą. Widać, jak w dzisiejszym świecie idea Solidarności została wypaczona.I dodać muszę, że na kształtowanie takiej postawy, jakiej Panie są wyrazicielkami ogromny wpływ ma środowisko rodzinne i wychowanie. To w domu rodzinnym nasiąkamy atmosferą, która owocuje takim myśleniem i taką postawą. Dlatego nie dziwią mnie okrzyki 6_letniego Wojtusia i jego reakcji. Zapewne już jako mały chłopiec niejeden raz podpatrywał zachowanie rodziców. Miłość w domu rodzinnym zawsze przekształca się w solidaryzm społeczny. To właśnie wyznawane wartości i sposoby postrzegania świata owocują później tak pięknymi postawami. To właśnie rodzina jest fundamentem życia społecznego.
Uzupełnienie i drobne sprostowanie do opisanej przeze mnie historii dopowiedział mój mąż. Otóż audycja Radia RKS „Solidarność” miała być emitowana w czwartek 14 czerwca (nie, jak pamiętałam, dopiero w sobotę), czyli w dniu przeprowadzenia rewizji. Zatrzymania i przeszukania w kilkunastu mieszkaniach miały temu zapobiec. A jak było?
Oto relacja mojego męża z tego, co się wydarzyło na ul. Muzealnej:
Po rewizji esbecy zawieźli mnie oraz szwagra do swojej siedziby przy pl. Muzealnym 2. Tam pilnowali nas na korytarzu na I piętrze, oczekując czegoś w napięciu. Panowało ponure milczenie. Wiedziałem, że czekali na informację, czy zostanie wyemitowana audycja Radia RKS „Solidarność” Wrocław. Byłem przekonany, że na pewno tak. Chciałem w tej ponurej ciszy podrażnić esbeków. Staliśmy oparci o barierkę okalającą środek korytarza. Na dole pośrodku stało marmurowe popiersie ich patrona Feliksa Edmuntowicza Dzierżyńskiego. Aby ich zdenerwować rzuciłem uwagę do nikogo nie skierowaną: „To popiersie Dzierżyńskiego niedługo stąd zniknie”. Esbecy okazali czujność i krzyknęli „Kto go stąd wyniesie”? Spokojnie odpowiedziałem „wy”. To już jednego z nich całkowicie wyprowadziło z równowagi i rzucił się na mnie do bicia, ale w porę został zatrzymany przez pozostałą dwójkę, a ja karnie zostałem zaprowadzony do jednego z pokoi i ustawiony twarzą do ściany. W pokoju z otwartymi drzwiami pozostał jeden z esbeków, który nerwowo spoglądał na zegarek i strofował mnie, abym nie odwracał się od ściany. Po godz. 22 do pokoju wszedł inny esbek i coś tamtemu szepnął. Byłem pewny, że nadajniki zaczęły emitować audycję. Mnie poprowadzono do piwnic do aresztu na 48 godzin.
I jeszcze jedno uzupełnienie. Przed opisaną rewizją, którą przeprowadzono 14 czerwca 1984 roku, moje mieszkanie było pod obserwacją, wyłączono telefon i – mimo monitów – nie był on naprawiany, a przed blokiem stała nieoznakowana nyska milicyjna. Prowadzono także obserwację rodzinnego spaceru.
Przytaczam fragment mojej i mojej siostry książki „Jan Pawłowski 1945–2005. Szef podziemnego kontrwywiadu”:
W czerwcu 1984 roku, tuż przed wyborami do Rad Narodowych, Pawłowski przyniósł Jakubowskiemu kopię nagrania z nasłuchu – esbecy śledzili przy użyciu kilku samochodów i kilkunastu osób spacer rodziny Jakubowskich z dziećmi po Biskupinie od ul. Bacciarellego do parku nad Odrą. To był znak, że „coś się święci”. I rzeczywiście, Jakubowskim wyłączono telefon, mieszkanie znalazło się pod obserwacją, a dwa dni później była rewizja. Okazało się, że na czwartek 14 czerwca zapowiedziana była audycja Radia „Solidarność” z apelem o bojkot wyborów. Esbecy szukali nadajników i podzespołów do ich wytwarzania. Bezskutecznie.
Klimat jak z Peryskopu, który opublikowałem na łamach bloga TwitterTwins. My nie mieliśmy rewizji w domu, choć moja mama działała aktywnie w „S”. Ale mój sąsiad, o którym pisałem w opowiadaniu Darek w Peryskopie, tak i to bardzo często. Był też kilkakrotnie aresztowany i przetrzymywany. I też znalazł się donosiciel. Na nas wszystkich, „chłopaków z paczki” jak i na dorosłych donosy pisał słynny Ormowiec. Postać wyjątkowo szpetna w swym charakterze.
Jeszcze jedno uzupełnienie 🙂 Mąż mi przypomniał, że większość tej bandy co wpadła do leśniczówki to było ZOMO w mundurach i z pałami. Dla zastraszenia uderzali nimi po meblach i po piecu w kuchni.
Kilku było po cywilnemu i ci cywile powstrzymywali agresję ZOMO-wców. Taka gra pewnie.
Zapomniałam już o szczegółach. I całe szczęście 🙂
Pozdrawiam!
Niesamowita opowieść! U moich rodziców też przeszukań nie było ale za to tata miał kilkakrotnie nieprzyjemności w pracy bo w pracowni projektowej mieli też kapusia – Strutyńskiego, który chętnie wdawał się w długie pogawędki zamieniane potem na donosy. Od taty nauczyliśmy się że nie mówi się tego na zewnątrz o czym rozmawiamy w domu, szczególnie nie wolno śpiewać piosenek z drugiego obiegu, które znałam od brata, harcerza Pomarańczarni i ucznia Liceum Batorego.
Serdecznie pozdrawiam
Ciekawa opowieść z czasów stanu wojennego, właściwie wojny polsko-jaruzelskiej. Nie przeżywałem z bliska takich sytuacji, ale w rodzinie mojej bratowej był działacz Solidarności Podbeskidzia, który musiał wyemigrować z rodziną do Ameryki. Przed wyjazdem został poddany kontroli osobistej. W Polsce zostawił bardzo ładne mieszkanie.
Ja miałem inne doświadczenie. Do wyjazdu służbowego do Czechosłowacji załatwiałem w Krakowie zaświadczenie potrzebne na milicję do wydania paszportu służbowego. Mój kolega taki dokument załatwiał w Warszawie. Do paszportu należało dołączyć kartę przekroczenia granicy. Kolega dostał taką kartę w Warszawie, ale ja nie, więc wypełniłem inna kartę obowiązującą przy wyjazdach turystycznych. Przed kontrolą w pociągu byłem wystraszony, ale na szczęście przy sprawdzaniu dokumentów urzędnik nie zwrócił uwagi, że karta jest nie taka jak być powinna. W drodze powrotnej spokojnie wracałem do kraju, ale w czasie kontroli granicznej urzędnik był niezadowolony z mojej karty i pytał, jak mogłem z taką karta przekroczyć granicę ?
Ja poważnym tonem powiedziałem – przepraszam, nie wiedziałem, że potrzebujecie taką kartę do celów statystycznych i usłyszałem odpowiedź – to nie pana sprawa do czego my to potrzebujemy.
Prawie zapomniałem o tej historii, ale po jakimś czasie, kiedy jechałem służbowo do Krakowa, załatwiałem dokument na paszport (chyba była to wuzetka) do mojego dyrektora. Też nie dostałem właściwej karty przekroczenia granicy.
Przed wyjazdem dyrektora przypomniałem sobie o tym i podzieliłem się z nim swoim doświadczeniem na ten temat. Po powrocie dyrektora z delegacji opowiedział mi, że MO z łaską wydali mu żądany dokument ” po raz ostatni”. Dowiedziałem się też, że karty służbowego przekroczenia granicy wydawały instytucje, które miały przechowalnie dowodów osobistych, które zabierano, przy odbiorze paszportu. Dlatego po swój dowód nie musiałem jechać do Krakowa, ale mój kolega odbierał swój dokument w Warszawie.
Trudne przeżycia, tamten okres był pełen przemocy. Przypominam sobie Popiełuszkę i Pyjasa ich zmasakrowane ciała, zrozpaczone rodziny z koszmarną świadomością co robiono ich bliskim. Byłam wtedy mała i cieszę się że takie doświadczenia Mnie ominęły..
Żeńska połowa naszej grupy wydziału zootechniki kochała się w (wtedy jeszcze dr) Andrzeju Filistowiczu. Przystojny, bardzo lubiany przez studentów, porządny człowiek. Z łezką w oku wspominam okres studiów (1980-85).