Jedno z ubiegłorocznych haseł promujących studia na Politechnice Wrocławskiej brzmiało: „To nie szczęście, to matematyka”. Występowało w triadzie sloganów reklamowych najlepszej uczelni technicznej w Polsce. Było też inne: „To nie miłość, to chemia”. Świetne! Ale co ma szczęście do matematyki?
Mówimy szczęśliwy los, szczęśliwe liczby… Na łut szczęścia liczymy, gdy wypełniamy kupon Totolotka, każdy bowiem, kto ma nawet całkiem elementarną wiedzę z rachunku prawdopodobieństwa, wie, że wygrana to kwestia przypadku, a każde losowanie jest niezależne od poprzednich, nie ma więc sensu śledzenie wyników i ich przewidywanie. Hasło „To nie szczęście, to matematyka” sugeruje rozumienie szczęścia jako przypadkowego, pomyślnego zdarzenia, które nas spotkało. „Przypadek to logika Boga” – mawiał abp Alfons Nosol. No właśnie, mówimy o szczęściu, gdy zdarzenie jest pomyślne, ale czy doceniamy te przypadki, kiedy czasem wbrew logice, zupełnie nieoczekiwanie unikamy nieszczęścia, które być może odmieniłoby na zawsze nasze życie? Nieszczęścia, które mogły nas dotknąć, ale spotkały innych, a nas ominęły.
Na ogół wydaje nam się, że nieszczęśliwe wypadki przydarzają się innym, nam nie. To, że nas nie dotyczą, traktujemy jak coś nam należnego i oczywistego. A tak, rzecz jasna, nie jest. Mogą się przydarzyć także i nam, a prawdopodobieństwo takiego zdarzenia jest na ogół łatwe do oszacowania na podstawie znanych statystyk.
Przekonanie, że nieszczęścia spotykają tylko innych, przewija się w książce Williama Whartona, który w dramatycznych okolicznościach zdał sobie sprawę, że jest ono fałszywe. W książce Niezawinione śmierci opisał karambol na autostradzie międzystanowej w stanie Oregon, powstały na skutek zadymienia spowodowanego wypalaniem pól. Wówczas w wypadku spowodowanym tym karambolem zginęli: córka, zięć i dwie wnuczki pisarza. Bardzo długo Wharton nie dopuszczał myśli, że wśród ofiar mogą być jego najbliżsi. Bo przecież nieszczęśliwe wypadki zdarzają się innym, nie nam i naszym najbliższym.
Pisząc o szczęściu mam na myśli zdarzenia, gdy tragedia nas omija. Takich przypadków, gdy czułam, jakby ktoś (lub Ktoś) wręcz chwycił mnie za rękę i powstrzymał przed groźnym wypadkiem, było wiele.
Przykład pierwszy. W sobotnie wietrzne przedpołudnie wybrałam się na spacer i zakupy. Zwykle po drodze wstępuję do sklepiku z gazetami i kupuję „Plus Minus”, mój ulubiony dodatek do „Rzeczpospolitej”. Ekspedientka strasznie długo tym razem szukała gazety i niespiesznie wydawała mi resztę. Nawet brzydko pomyślałam sobie: „jaka z niej ślamazara”. Pospiesznie wyszłam po dalsze sprawunki. I nagle… Dosłownie dwa kroki dzieliły mnie od drzewa, z którego spadła potężna gałąź, złamana z powodu silnego wiatru. Gdyby owa ślamazarna ekspedientka obsługiwała mnie sprawniej, ta gałąź spadła by właśnie na mnie. Z całą pewnością byłabym mocno poturbowana, a może i skończyło by się to czymś dużo gorszym. Niewykluczone, że odmieniłoby na trwale moje życie.
Przykład drugi. Podobnie nieszczęściem mogła skończyć się sytuacja, gdy obsunęła mi się noga z wysokiego krawężnika, a byłam na wysokim obcasie i straciłam równowagę. Upadek miałby daleko idące konsekwencje, bo przewróciłabym się na fragment remontowanego chodnika, gdzie była złożona kostka i metalowe elementy, a ja już leciałam bezwładnie… gdy znajoma idąca koło mnie chwyciła mnie za ramię i zatrzymała. Metafora z ręką, która uchwyci i zatrzyma, nabrała dosłowności.
Przykład trzeci. Wracamy samochodem z wyprawy w Karkonosze. Jestem z mężem i kuzynkami. Jedna z nich poprosiła o zatrzymanie się na chwilę, chciała kupić ulubioną colę (to taki jej nałóg). Trochę byłam niezadowolona, bo chciałam być wcześniej w domu. Jakie to opóźnienie było zbawienne. Wracając na trasę po chwili jazdy zatrzymał nas korek. Za nami ustawiła się długa na kilka kilometrów kolejka samochodów. Okazało się, że był karambol, w którym poszkodowanych zostało sześć aut. Koło nas poboczem na sygnale jeździły wozy straży pożarnej, karetki pogotowia, samochody policyjne. Były ofiary śmiertelne i ranni. Dosłownie kilka samochodów dzieliło nas od wypadku. Gdybyśmy nie zboczyli po butelkę coli znaleźlibyśmy się w centrum karambolu. Historia jak z Whartona tylko dla nas z innym finałem.
Przykład czwarty. Wyjazd rowerami za miasto, jadę z mężem ścieżką rowerową, ale mijamy kolejne przecznice. Zwykle zatrzymuję się przed jezdnią, rozglądam. Tym razem, jadąc bezpośrednio za moim mężem nie zrobiłam tego. Z piskiem opon zahamował tuż przy mnie motocyklista. Brakowało dosłownie kilku centymetrów, aby doszło do wypadku.
Takie przykłady można mnożyć. Kiedyś, wracając z siostrą i mamą z Londynu, spóźniłyśmy się na lotnisko, ale akurat samolot do Warszawy odlatywał z opóźnieniem. Nie chcę nawet myśleć, co by było, gdybyśmy nie zdążyły. Nieznane nam ogromne lotnisko Heathrow, konieczność powtórnego zakupu biletów… Czy spotkało mnie szczęście? W każdym przypadku jestem pewna, że tak, że czuwała nade mną Boża Opatrzność.
Maria WANKE-JERIE
Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).
Nie na darmo mówi się iż łut szczęścia więcej wart niż worek złota
Ale, jak to zrobić by zawsze mieć szczęście?
Jest też powiedzenie, ze głupi ma szczęście lecz to chyba nieprawda?
Jak zwykle muszę swoje trzy grosze dodać 🙂 Nad moją rodziną Opatrzność Boża czuwa i wiele sytuacji, które miały wszelkie przesłanki źle się zakończyć, jakimś cudem kończyły się dobrze. Jeden dziadek niestety zginął w Starobielsku i jego to rodzinne szczęście nie ogarnęło ale drugi przeżył łagier i cały szlak bojowy z Andersem. Wiele trudnych sytuacji udawało się zakończyć pomyślnie. Mam jedynego syna, niesamowity z niego gość i kocham go ponad życie. Gdy miał 13 lat koń wystraszony uderzeniem pioruna przewrócił go, nadepnął na brzuch i rozgniótł trzustkę o kręgosłup. Lekarze nie postawili właściwej diagnozy i stan pogarszał się z chwili na chwilę i zaczęli mnie na najgorsze przygotowywać. Rok w klinikach, kilka operacji ale stał się cud i wyzdrowiał. Młody wiek i siły witalne organizmu zadziałały. Starsza osoba by była bez szans. Zostałam matką kwoką która w nocy chodzi słuchać czy dziecko oddycha 🙂 A że jestem bardzo świadomą osobą i zawsze wiem jak powinno być (nawet jeśli nie zawsze się stosuję) wysłałam mojego jedynaka na studia zagranicę i teraz mam jedyne dziecko w Australii. Nie mogę narzekać bo mam co chciałam 🙂 A chciałam tylko by żył własnym życiem i był szczęśliwy. I jest! I miesiąc temu moje matczyne serce znowu przeżyło strach o dziecko (bardzo dorosłe :). Dla zdrowia syn jeździ do pracy na rowerze i potrącił go samochód. Strasznie się zdenerwowałam ale oprócz paru otarć i guza nic się nie stało. I mój mądry syn powiedział – mamo, my mamy szczęście w życiu i ja już miałem drugi wypadek który mógł się bardzo źle skończyć a skończył się dobrze. Według rachunku prawdopodobieństwa to już swój limit na wypadki na jakiś czas wyczerpałem. I trzeba się cieszyć a nie martwić, że znowu miałem szczęście :))) No to grzecznie się cieszę, że samochód go potrącił i nic się nie stało 🙂 Pozdrawiam!
Też często doświadczałam ręki Opatrzności, która chroniła mnie przed nieszczęściem, albo przed większym, niż się przydarzyło. Rzadko tak myślimy po wypadku, w którym doszło tylko do niegroźnych potłuczeń, a mogłoby być np. złamanie, wstrząs mózgu… Albo, gdy dochodzi do niegroźnej kolizji samochodowej (choć to kłopot), ale nikomu z pasażerów nic się nie stało. Czy potrafimy tak myśleć? Myśleć, że mieliśmy niebywałe szczęście w nieszczęściu?
Można widzieć w tym szczęśliwy traf, przypadek… Można widzieć rękę Bożej Opatrzności. Ja obstaję za tym drugim i nie przestaję dziękować.
Wielokrotnie byłem w sytuacjach, które mogły spowodować śmierć lub dotkliwe kalectwo, a nie stało mi się nic albo skończyło się na drobnych skaleczeniach.. Muszę przyznać, że kilka razy związane one były z moim pośpiechem i niefrasobliwością, uporem by zrobić coś co zaplanowałem mimo mimo np nienależycie zabezpieczonych maszyn. Pasuje przysłowie, że miałem więcej szczęścia niż rozumu. Były też przypadki całkiem przeze mnie nie zawinione np gdy w kilka sekund po wyprzedzeniu ciężarówki zauważyłem w lusterku jak odpina się ciężka burta i węgiel wysypuje na jezdnie. Teoretycznie to prawda, że szczęscie i pech to kwestia rachunku prawdopodobieństwa, które można jakoś oszacować, ale zwłaszcza, gdy chodzi o nasze tragedie to nie nic nam nie pomogą chłodne obliczenia.
Dziękuje Bogu, że ominęły mnie te wszystkie poważne nieszczęścia, ale równocześnie traktuję te przypadki jako poważne ostrzeżenia i materiały do refleksji. O życiu lub śmierci często decydują sekundy czy milimetry. Życie jest najcenniejszym dobrem jakie mamy. Nie żyjemy tylko dla siebie – swoją niefrasobliwością czy nonszalancją możemy spowodować tragedie swoich bliskich i też obcych ludzi. Miejmy to na uwadze jadąc samochodem, czy podejmując różnego rodzaju decyzje.
I jeszcze jedno – nie przewidzimy swojego nagłego odejścia z tego świata – starajmy się stale by zostało po nas dobro.
Nieszczęścia nawiedzają ludzi bez żadnego związku z tym, czy na to zasługują, czy nie. Jeśli ktoś np. ulegnie wypadkowi, porazi go piorun lub potrąci samochód, często ludzie pytają dlaczego mnie się to przytrafiło, dlaczego Bóg do tego dopuścił? To nie Bóg tego chciał, czy dopuścił, bo wolą Bożą nie jest okaleczenie, zniszczenie czy nawet śmierć człowieka. Na los człowieka ma niewątpliwie duży wpływ szczęśliwy traf lub nieszczęśliwy splot okoliczności. Np. wygrana w Lotto może wiele zmienić w życiu człowieka, a nieszczęśliwy wypadek może do końca życia unieruchomić kogoś na wózku inwalidzkim. Zatem uważam, że życiem człowieka nie rządzi ani przypadek, ani przeznaczenie, ponieważ nie od przypadku bowiem zależy zbawcza miłość Boga do mnie. Za opatrzność uważam to, czy coś jest lub nie jest częścią planu Opatrzności.
Tym razem – zamiast własnego komentarza -znana historia z „Przebudzenia” o. Anthony de Mello SJ, pod którą, oczywiście, podpisuję się obiema rękami, bo opowiada o wewnętrznej wolności, która… smakuje bardziej niż to, co zwykliśmy nazywać szczęściem 🙂 Serdecznie pozdrawiam. WZ
„Istnieje pewna chińska przypowieść o wieśniaku, który uprawiał swoje pole z pomocą starego konia. Któregoś dnia koń uciekł na wzgórza, a kiedy sąsiad wyraził wieśniakowi współczucie z powodu takiego nieszczęścia, ten odpowiedział:
„Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?”
Po tygodniu koń wrócił ze wzgórz na czele stada dzikich koni, i tym razem sąsiad gratulował wieśniakowi takiego fortunnego obrotu sprawy. A ten rzekł:
„Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?”
A potem, kiedy jego syn starał się okiełznać któregoś z dzikich koni, spadł z grzbietu zwierzęcia i złamał nogę.
Wszyscy uważali to za nieszczęście. Ale nie chłop, którego jedyną reakcją było:
„Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?”
Kilka tygodni później do wioski wkroczyli żołnierze i zabierali do wojska wszystkich mieszkających tam sprawnych młodzieńców. Gdy zobaczyli, że syn tego wieśniaka ma złamaną nogę, zostawili go w spokoju.
Czy teraz to było szczęście? Nieszczęście? Kto to wie?”
Co prawda, w tekście Pań, mowa raczej o tzw. „nieszczęśliwych zdarzeniach”, a nie o – niezależnym od nich – wewnętrznym przekonaniu i samopoczuciu, ale sądzę, że warto dopowiedzieć jeszcze jedno:
Nieszczęście – podobnie jak szczęście – to nieodzowna część naszego ludzkiego życia.
To jedna z nitek, z jakich utkane jest życie. Bez niej cała tkanina nie będzie trwała.
Jeśli jestem nieszczęśliwy, to nie dzieje się nic złego, co wymagałoby natychmiastowej interwencji, co trzeba by było natychmiast zmienić. Po prostu tak bywa… Jak z migreną…
Nie muszę się z tego powodu czuć gorszym ani winnym.
Na świecie jest tylu nieszczęśliwych ludzi. Dlaczego – pośród tego morza nieszczęścia – akurat ja miałbym być „jak lilia między cierniem”?
Nie ma żadnego (również chrześcijańskiego!) obowiązku bycia zawsze szczęśliwym!
O ile bylibyśmy szczęśliwsi, gdybyśmy sobie czasami pozwolili na luksus bycia nieszczęśliwymi! 🙂
I żeby nie było, że tylko Ziółkowi się coś w głowie i w sercu porobiło 😉 to jeszcze ks. Twardowskiego „Oda do rozpaczy”:
„Biedna rozpaczy
uczciwy potworze
strasznie ci tu dokuczają
moraliści podstawiają nogę
asceci kopią
lekarze przepisują proszki żebyś sobie poszła
nazywają cię grzechem
a przecież bez ciebie
byłbym stale uśmiechnięty jak prosię w deszcz
wpadałbym w cielęcy zachwyt
nieludzki
okropny jak sztuka bez człowieka
niedorosły przed śmiercią
sam obok siebie”.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich szczęśliwych i nieszczęśliwych!!!
I ze szczęścia i z nieszczęścia utkane jest nasze życie.
A prawdziwe, czyli szczęśliwe, życie, to coś znacznie więcej, niż brak nieszczęścia! 🙂
Co to jest szczęście ? Chyba każda chwila życia, którą dostaliśmy do zagospodarowania, jeśli wykorzystaliśmy ją dobrze.
Poszczególne epizody, które się nam zdarzyły, możemy wykorzystać jako naukę na przyszłość. Lepiej cieszyć się tym, co nam się udało niż płakać „nad rozlanym mlekiem”, gdy poszło coś nie tak.
Tylko ci, którzy doświadczyli nieszczęścia, potrafią docenić szczęście. To jakby dwa końce tego samego kija, który przeważy się raz w jedną, a raz w drugą stronę. U mnie najczęściej tak bywa, że mam szczęście w nieszczęściu, co pomaga mi wybrnąć z kłopotów, lub teź mniej ucierpieć.
Tydzień temu, przy odcinaniu konaru, spadłem z wysokiej drabiny z pracującą piłą motorową w ręce, skutkiem czego złamałem kość pięty i nogę mam w gipsie. Gdybym spadł 20 cm w innym kierunku, uderzyłbym głową w wielki głaz, który tam leży i już dzisiaj nie napisałbym tego komentarza. Spotkało mnie wiele podobnych zdarzeń, więc stwierdzenie, że mam szczęście w nieszczęściu, jest uzasadnione.
Pozdrawiam Wszystkich.
Dziękuję wszystkim, którzy zabrali głos i zadali sobie trud napisania komentarza. Są wspaniałym dopełnieniem tekstu, wiele z zapisanych tu refleksji nadaje się na sentencje, są mądre i głębokie.
Choćby odpowiedź Jurka na pytanie, co to jest szczęście – każda chwila życia, którą dostaliśmy do zagospodarowania, jeśli wykorzystaliśmy ją dobrze. Albo, myśl Vectora: Tylko ci, którzy doświadczyli nieszczęścia, potrafią docenić szczęście. Jak zwykle, wspaniałe komentarze Ks. Ziółka, w tym historia z „Przebudzenia” o. Anthony de Mello SJ i „Oda do rozpaczy” ks. Jana Twardowskiego. O życiu lub śmierci często decydują sekundy czy milimetry – napisał Rafał Kubara. Życiem człowieka nie rządzi ani przypadek, ani przeznaczenie – uważa Barbara Utech, a pani mmw, że łut szczęścia więcej wart niż worek złota. Alicja Jesz, dzieląc się doświadczeniami swojego syna, napisała, że grzecznie się cieszy, iż samochód go potrącił i nic się nie stało. Moja siostra widzi w tych wszystkich przypadkach rękę Opatrzności. I słusznie.
Dziś znajomi zadzwonili z prośbą o pomoc w znalezieniu zgubionego czegoś co pozwala uruchomić samochód (immobiliser).Za dwie godziny miała przyjechać laweta bo samochód,niesamowite koszty.Biegałem z wykrywaczem po trawniku.W momencie gdy stary nabój od pepeszy znalazłem spasowałem.Mówie im idźcie po swoich śladach gdy wczoraj wysiedliście z samochodu.Znaleźli przy drzwiach do komórki (wczoraj rowery chowali).Z innej strony: Szczęście to nie prawdopodobieństwo.To ten moment w życiu gdy kochasz i jesteś kochany,gdy pracujesz i z tej pracy się utrzymujesz a do tego sprawia Ci to radość.To ten moment gdy jesteś zdrowy.Szczęście to pewien stan rzeczywistości.Przy tym wygrana w totka niewiele znaczy.
Nie na darmo mówi się iż łut szczęścia więcej wart niż worek złota
Ale, jak to zrobić by zawsze mieć szczęście?
Jest też powiedzenie, ze głupi ma szczęście lecz to chyba nieprawda?
Jak zwykle muszę swoje trzy grosze dodać 🙂 Nad moją rodziną Opatrzność Boża czuwa i wiele sytuacji, które miały wszelkie przesłanki źle się zakończyć, jakimś cudem kończyły się dobrze. Jeden dziadek niestety zginął w Starobielsku i jego to rodzinne szczęście nie ogarnęło ale drugi przeżył łagier i cały szlak bojowy z Andersem. Wiele trudnych sytuacji udawało się zakończyć pomyślnie. Mam jedynego syna, niesamowity z niego gość i kocham go ponad życie. Gdy miał 13 lat koń wystraszony uderzeniem pioruna przewrócił go, nadepnął na brzuch i rozgniótł trzustkę o kręgosłup. Lekarze nie postawili właściwej diagnozy i stan pogarszał się z chwili na chwilę i zaczęli mnie na najgorsze przygotowywać. Rok w klinikach, kilka operacji ale stał się cud i wyzdrowiał. Młody wiek i siły witalne organizmu zadziałały. Starsza osoba by była bez szans. Zostałam matką kwoką która w nocy chodzi słuchać czy dziecko oddycha 🙂 A że jestem bardzo świadomą osobą i zawsze wiem jak powinno być (nawet jeśli nie zawsze się stosuję) wysłałam mojego jedynaka na studia zagranicę i teraz mam jedyne dziecko w Australii. Nie mogę narzekać bo mam co chciałam 🙂 A chciałam tylko by żył własnym życiem i był szczęśliwy. I jest! I miesiąc temu moje matczyne serce znowu przeżyło strach o dziecko (bardzo dorosłe :). Dla zdrowia syn jeździ do pracy na rowerze i potrącił go samochód. Strasznie się zdenerwowałam ale oprócz paru otarć i guza nic się nie stało. I mój mądry syn powiedział – mamo, my mamy szczęście w życiu i ja już miałem drugi wypadek który mógł się bardzo źle skończyć a skończył się dobrze. Według rachunku prawdopodobieństwa to już swój limit na wypadki na jakiś czas wyczerpałem. I trzeba się cieszyć a nie martwić, że znowu miałem szczęście :))) No to grzecznie się cieszę, że samochód go potrącił i nic się nie stało 🙂 Pozdrawiam!
Też często doświadczałam ręki Opatrzności, która chroniła mnie przed nieszczęściem, albo przed większym, niż się przydarzyło. Rzadko tak myślimy po wypadku, w którym doszło tylko do niegroźnych potłuczeń, a mogłoby być np. złamanie, wstrząs mózgu… Albo, gdy dochodzi do niegroźnej kolizji samochodowej (choć to kłopot), ale nikomu z pasażerów nic się nie stało. Czy potrafimy tak myśleć? Myśleć, że mieliśmy niebywałe szczęście w nieszczęściu?
Można widzieć w tym szczęśliwy traf, przypadek… Można widzieć rękę Bożej Opatrzności. Ja obstaję za tym drugim i nie przestaję dziękować.
Wielokrotnie byłem w sytuacjach, które mogły spowodować śmierć lub dotkliwe kalectwo, a nie stało mi się nic albo skończyło się na drobnych skaleczeniach.. Muszę przyznać, że kilka razy związane one były z moim pośpiechem i niefrasobliwością, uporem by zrobić coś co zaplanowałem mimo mimo np nienależycie zabezpieczonych maszyn. Pasuje przysłowie, że miałem więcej szczęścia niż rozumu. Były też przypadki całkiem przeze mnie nie zawinione np gdy w kilka sekund po wyprzedzeniu ciężarówki zauważyłem w lusterku jak odpina się ciężka burta i węgiel wysypuje na jezdnie. Teoretycznie to prawda, że szczęscie i pech to kwestia rachunku prawdopodobieństwa, które można jakoś oszacować, ale zwłaszcza, gdy chodzi o nasze tragedie to nie nic nam nie pomogą chłodne obliczenia.
Dziękuje Bogu, że ominęły mnie te wszystkie poważne nieszczęścia, ale równocześnie traktuję te przypadki jako poważne ostrzeżenia i materiały do refleksji. O życiu lub śmierci często decydują sekundy czy milimetry. Życie jest najcenniejszym dobrem jakie mamy. Nie żyjemy tylko dla siebie – swoją niefrasobliwością czy nonszalancją możemy spowodować tragedie swoich bliskich i też obcych ludzi. Miejmy to na uwadze jadąc samochodem, czy podejmując różnego rodzaju decyzje.
I jeszcze jedno – nie przewidzimy swojego nagłego odejścia z tego świata – starajmy się stale by zostało po nas dobro.
Nieszczęścia nawiedzają ludzi bez żadnego związku z tym, czy na to zasługują, czy nie. Jeśli ktoś np. ulegnie wypadkowi, porazi go piorun lub potrąci samochód, często ludzie pytają dlaczego mnie się to przytrafiło, dlaczego Bóg do tego dopuścił? To nie Bóg tego chciał, czy dopuścił, bo wolą Bożą nie jest okaleczenie, zniszczenie czy nawet śmierć człowieka. Na los człowieka ma niewątpliwie duży wpływ szczęśliwy traf lub nieszczęśliwy splot okoliczności. Np. wygrana w Lotto może wiele zmienić w życiu człowieka, a nieszczęśliwy wypadek może do końca życia unieruchomić kogoś na wózku inwalidzkim. Zatem uważam, że życiem człowieka nie rządzi ani przypadek, ani przeznaczenie, ponieważ nie od przypadku bowiem zależy zbawcza miłość Boga do mnie. Za opatrzność uważam to, czy coś jest lub nie jest częścią planu Opatrzności.
Tym razem – zamiast własnego komentarza -znana historia z „Przebudzenia” o. Anthony de Mello SJ, pod którą, oczywiście, podpisuję się obiema rękami, bo opowiada o wewnętrznej wolności, która… smakuje bardziej niż to, co zwykliśmy nazywać szczęściem 🙂 Serdecznie pozdrawiam. WZ
„Istnieje pewna chińska przypowieść o wieśniaku, który uprawiał swoje pole z pomocą starego konia. Któregoś dnia koń uciekł na wzgórza, a kiedy sąsiad wyraził wieśniakowi współczucie z powodu takiego nieszczęścia, ten odpowiedział:
„Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?”
Po tygodniu koń wrócił ze wzgórz na czele stada dzikich koni, i tym razem sąsiad gratulował wieśniakowi takiego fortunnego obrotu sprawy. A ten rzekł:
„Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?”
A potem, kiedy jego syn starał się okiełznać któregoś z dzikich koni, spadł z grzbietu zwierzęcia i złamał nogę.
Wszyscy uważali to za nieszczęście. Ale nie chłop, którego jedyną reakcją było:
„Nieszczęście? Szczęście? Kto wie?”
Kilka tygodni później do wioski wkroczyli żołnierze i zabierali do wojska wszystkich mieszkających tam sprawnych młodzieńców. Gdy zobaczyli, że syn tego wieśniaka ma złamaną nogę, zostawili go w spokoju.
Czy teraz to było szczęście? Nieszczęście? Kto to wie?”
Co prawda, w tekście Pań, mowa raczej o tzw. „nieszczęśliwych zdarzeniach”, a nie o – niezależnym od nich – wewnętrznym przekonaniu i samopoczuciu, ale sądzę, że warto dopowiedzieć jeszcze jedno:
Nieszczęście – podobnie jak szczęście – to nieodzowna część naszego ludzkiego życia.
To jedna z nitek, z jakich utkane jest życie. Bez niej cała tkanina nie będzie trwała.
Jeśli jestem nieszczęśliwy, to nie dzieje się nic złego, co wymagałoby natychmiastowej interwencji, co trzeba by było natychmiast zmienić. Po prostu tak bywa… Jak z migreną…
Nie muszę się z tego powodu czuć gorszym ani winnym.
Na świecie jest tylu nieszczęśliwych ludzi. Dlaczego – pośród tego morza nieszczęścia – akurat ja miałbym być „jak lilia między cierniem”?
Nie ma żadnego (również chrześcijańskiego!) obowiązku bycia zawsze szczęśliwym!
O ile bylibyśmy szczęśliwsi, gdybyśmy sobie czasami pozwolili na luksus bycia nieszczęśliwymi! 🙂
I żeby nie było, że tylko Ziółkowi się coś w głowie i w sercu porobiło 😉 to jeszcze ks. Twardowskiego „Oda do rozpaczy”:
„Biedna rozpaczy
uczciwy potworze
strasznie ci tu dokuczają
moraliści podstawiają nogę
asceci kopią
lekarze przepisują proszki żebyś sobie poszła
nazywają cię grzechem
a przecież bez ciebie
byłbym stale uśmiechnięty jak prosię w deszcz
wpadałbym w cielęcy zachwyt
nieludzki
okropny jak sztuka bez człowieka
niedorosły przed śmiercią
sam obok siebie”.
Pozdrawiam serdecznie wszystkich szczęśliwych i nieszczęśliwych!!!
I ze szczęścia i z nieszczęścia utkane jest nasze życie.
A prawdziwe, czyli szczęśliwe, życie, to coś znacznie więcej, niż brak nieszczęścia! 🙂
Co to jest szczęście ? Chyba każda chwila życia, którą dostaliśmy do zagospodarowania, jeśli wykorzystaliśmy ją dobrze.
Poszczególne epizody, które się nam zdarzyły, możemy wykorzystać jako naukę na przyszłość. Lepiej cieszyć się tym, co nam się udało niż płakać „nad rozlanym mlekiem”, gdy poszło coś nie tak.
Tylko ci, którzy doświadczyli nieszczęścia, potrafią docenić szczęście. To jakby dwa końce tego samego kija, który przeważy się raz w jedną, a raz w drugą stronę. U mnie najczęściej tak bywa, że mam szczęście w nieszczęściu, co pomaga mi wybrnąć z kłopotów, lub teź mniej ucierpieć.
Tydzień temu, przy odcinaniu konaru, spadłem z wysokiej drabiny z pracującą piłą motorową w ręce, skutkiem czego złamałem kość pięty i nogę mam w gipsie. Gdybym spadł 20 cm w innym kierunku, uderzyłbym głową w wielki głaz, który tam leży i już dzisiaj nie napisałbym tego komentarza. Spotkało mnie wiele podobnych zdarzeń, więc stwierdzenie, że mam szczęście w nieszczęściu, jest uzasadnione.
Pozdrawiam Wszystkich.
Dziękuję wszystkim, którzy zabrali głos i zadali sobie trud napisania komentarza. Są wspaniałym dopełnieniem tekstu, wiele z zapisanych tu refleksji nadaje się na sentencje, są mądre i głębokie.
Choćby odpowiedź Jurka na pytanie, co to jest szczęście – każda chwila życia, którą dostaliśmy do zagospodarowania, jeśli wykorzystaliśmy ją dobrze. Albo, myśl Vectora: Tylko ci, którzy doświadczyli nieszczęścia, potrafią docenić szczęście. Jak zwykle, wspaniałe komentarze Ks. Ziółka, w tym historia z „Przebudzenia” o. Anthony de Mello SJ i „Oda do rozpaczy” ks. Jana Twardowskiego. O życiu lub śmierci często decydują sekundy czy milimetry – napisał Rafał Kubara. Życiem człowieka nie rządzi ani przypadek, ani przeznaczenie – uważa Barbara Utech, a pani mmw, że łut szczęścia więcej wart niż worek złota. Alicja Jesz, dzieląc się doświadczeniami swojego syna, napisała, że grzecznie się cieszy, iż samochód go potrącił i nic się nie stało. Moja siostra widzi w tych wszystkich przypadkach rękę Opatrzności. I słusznie.
Dziś znajomi zadzwonili z prośbą o pomoc w znalezieniu zgubionego czegoś co pozwala uruchomić samochód (immobiliser).Za dwie godziny miała przyjechać laweta bo samochód,niesamowite koszty.Biegałem z wykrywaczem po trawniku.W momencie gdy stary nabój od pepeszy znalazłem spasowałem.Mówie im idźcie po swoich śladach gdy wczoraj wysiedliście z samochodu.Znaleźli przy drzwiach do komórki (wczoraj rowery chowali).Z innej strony: Szczęście to nie prawdopodobieństwo.To ten moment w życiu gdy kochasz i jesteś kochany,gdy pracujesz i z tej pracy się utrzymujesz a do tego sprawia Ci to radość.To ten moment gdy jesteś zdrowy.Szczęście to pewien stan rzeczywistości.Przy tym wygrana w totka niewiele znaczy.