Są w życiu takie chwile, które pamięta się wraz całym bagażem emocji, z każdą myślą, uczuciem, wzruszeniem. Taką chwilą był dla Polaków poniedziałkowy wieczór 16 października 1978 roku, kiedy to nieznajomi rzucali się sobie w objęcia, płakali ze szczęścia i wzruszenia, choć zapewne nie mieli w pełni świadomości, jakim przełomowym wydarzeniem w historii świata był wybór krakowskiego kardynała na Stolicę Piotrową. Ja też jej nie miałam.
W październiku 1978 roku byłam młodą mamą na urlopie macierzyńskim, pochłoniętą opieką nad dwójką maluchów: trzyletnim Piotrusiem i dwumiesięcznym Tomkiem. Zaczął się rok akademicki i mąż dłużej przebywał w pracy – zaczęły się wykłady, ćwiczenia, seminaria. Choć bieżące obowiązki wypełniały dość szczelnie czas żywo interesowaliśmy się drugim w tym roku konklawe. Pojawiało się marzenie: „a może tym razem Polak?”, choć zdawaliśmy sobie sprawę, że prymas Wyszyński miał już 77 lat i był schorowany. Jakoś nie brałam wtedy pod uwagę wyboru na Stolicę Piotrową dużo młodszego, energicznego i charyzmatycznego kardynała z Krakowa. Był we Wrocławiu mało znany. A więc marzenie raczej z tych, które mają nikłą szansę na spełnienie.
Gdy wieczorem krzątałam się wokół domowych spraw – karmienie małego, kolacja kąpiel, zdziwił mnie dźwięk kościelnych dzwonów. – Przecież wieczorna Msza św. była o 18.00, czyżby jakaś dodatkowa? – pomyślałam. A to na wieść o wyborze Papieża w wielu kościołach rozdzwoniły dzwony.
Tak na dobre ta radosna wiadomość dotarła do mnie wieczorem z Radia Wolna Europa. Nie było wtedy smartfonów ani mediów społecznościowych, nie miałam nawet stacjonarnego telefonu, ale pocztą pantoflową rozchodziła się radosna informacja lotem błyskawicy.
Dla komunistycznych władz sytuacja była wielce niepożądana. Najwyżsi przedstawiciele władz partyjnych i państwowych natychmiast zebrali się na naradę. Uznano, że może lepiej, iż niewygodny kardynał nie zostanie następcą kard. Stefana Wyszyńskiego (wiadomo było, że prymas jest chory i już zaawansowany wiekiem) i że korzystniej będzie go mieć z dala, w Watykanie, niż na miejscu w Polsce. Jak bardzo się mylili, przekonaliśmy się niebawem. Tymczasem polskie media wpadły w popłoch. Oczekiwanie na „oficjalne stanowisko partii” w tej sprawie zajęło trochę czasu, toteż telewizja nie od razu powiadomiła o wyborze. Kłopot miały również gazety.
Zdecydowano się jednak na bezprecedensową jak na tamte czasy, pełną transmisję z uroczystości inauguracji pontyfikatu Jana Pawła II w niedzielę 22 października (to ten dzień jest liturgicznym wspomnieniem świętego papieża). Była okazja do wzruszeń i niezapomnianych przeżyć. Mąż udokumentował to wydarzenie całą serią zdjęć z telewizora (czarno-białego, który mieliśmy od roku).
A potem była pierwsza pielgrzymka w czerwcu 1979 roku i słowa, które zmieniły oblicze tej Ziemi. Pojechałam razem z siostrą do Krakowa. Byłyśmy i na Franciszkańskiej 3 na rozmowach „z okna”, i na Błoniach Krakowskich, i na trasie przejazdu papamobilem. Chłonęłyśmy tę niezwykłą atmosferę wszystkimi zmysłami i słowa, które tam padły, pamiętamy do dziś.
Jak bardzo św. Jan Paweł II zmienił Polskę i świat, wiemy wszyscy. Jak zmienił każdego z nas, to już pozostanie osobistą tajemnicą.
Janie Pawle II, nasz święty orędowniku, módl się za nami!
* * *
Przywoływana już kiedyś na tym blogu Róża Siemieńska z Instytutu Prymasowskiego, która dobrze znała ks. Karola Wojtyłę jeszcze z czasów Teatru Rapsodycznego, wracała 11 października 1978 roku ze swoją przyjaciółką Dzidką z Malty do Polski z przesiadką w Rzymie. Obie zatrzymały się tu na kilka dni, wszak w sobotę 14 października rozpoczynało się konklawe. Wspomnienia z tego wyjątkowego czasu znalazły się w książce Róży Siemieńskiej „Opowiadam”, Wydawnictwo Apostolicum, Ząbki 2009. Przytaczam fragmenty rozdziału „Zwiastuję wam radość wielką, czyli jak Czarna Madonna wybrała papieża”.
(…) Tymczasem kardynał Wojtyła o mało nie spóźnił się na konklawe. Pojechał rano do swojego ulubionego sanktuarium Matki Bożej w Mentorelli. Pustkowie, góry. W drodze powrotnej stary wóz stanął i ani rusz. Wreszcie turkocze coś żukopodobnego. Stanęło. „Zabierze nas pan do Rzymu?” – „Taki kawał! Ani mi się śni” – „Ale nam się bardzo spieszy”. – „Do Rzymu to się spieszy tylko kardynałom”. – „Ale to właśnie kardynał jest”. – Chłop wybałuszył oczy. Krzyknął: „Mamma mia!” Przeżegnał się i popędzili –setką! Nie byłam, nie wiem, ile jest w tym legendy.
(…) 15 października, niedziela. Idziemy wieczorem na plac. Biały dym. Poruszenie. Za chwilę odwołanie, że to pomyłka. Dwóch grubych Włochów wścieka się: „Te łachudry – kardynały nie mają pojęcia o paleniu w tej kozie…”. Ale to chyba nie ich wina, na tle czarnego nieba każdy dym w reflektorach wydaje się biały.
16 października, poniedziałek wieczorem. Plac zapełnia się. Stoimy daleko, za obeliskiem. Mówimy różaniec. Podobno tylko Polacy tutaj się modlą. Przed nami hałasuje grupa Włochów. Koło mnie sześciu młodych Niemców – każdy ma lornetkę na szyi i biało-żółtą chorągiewkę w kieszonce. Dziesiątki wież TV na kolumnadzie i na placu. Wszystkie reflektory strzelają w chudy, blaszany kominek na dachu Sykstyny. Odwracam się i szturcham Dzidkę: „Patrz, jaki świetlisty balon nad Tybrem! Wspaniała dekoracja na wybór papieża!”. Dzidka patrzy przez chwilę i mówi: „Wiesz, ty jesteś artist, a ja zwykły lekarz. To nie jest dekoracja, to jest księżyc”. – „Ojej! Masz rację! Ale to tym wspanialsza, bo prosto z Nieba!”. Dalej mówimy różaniec. Nagle Dzidka łapie mnie za rękę: „Dym! Biały dym!”. A ja: „Już wczoraj poryczałam się z radości i pewnie znowu pomyłka – wcale nie patrzę”. W tej samej chwili cały plac się poruszył. Ludzie pokazują coś wysoko i chichoczą. Na najwyższym balkonie Muzeum Watykańskiego kilka postaci trzyma ogromny biały obrus, przewieszony przez poręcz balkonu i powiewa nim. Włosi od razu wiedzą, o co chodzi: umowa filmu i TV ze świeckimi pracownikami przy konklawe, żeby dali niezawodny znak. Plac szumi. Biały dym wali teraz kłębami – po wyborze muszą spalić wszystkie papiery z głosowań.
Nie ma wątpliwości. Słychać orkiestry wojskowe. Na plac, pod samą bazylikę wchodzą delegacje wszystkich rodzajów broni: pułków lądowych, morskich i powietrznych Republiki Włoskiej. Podekscytowana dzieciarnia pędzi do nich. Mówimy różaniec – już teraz za nowego papieża. Wszystkie reflektory biją na centralny balkonik bazyliki. Na krużganki między Sykstyną a Świętym Piotrem wchodzi trzech kardynałów i Szwajcarzy z lampionami. Śledzimy ich z zapartym tchem. Znikają w bazylice. Za chwilę odsłania się kotara. Już są. Kardynał Felici podchodzi do mikrofonu: „Annutio vobisgaudium magnum (Zwiastuję wam radość wielką)”. Ryk radości na placu, nieopisany hałas. Ale Felici wie, że ich przekrzyczy, więc spokojnie mówi dalej: „habemus Papam” – oprócz oklasków i okrzyków „Evviva!” fruwają chustki, szaliki, czapki, kapelusze. Eminentissimum ac Reverendissimum Dominum, Dominum Carolum…”. Podobno było trzech Karolów. Dla mnie był jeden. Tracę jak gdyby pół przytomności. Słyszę z bardzo daleka: „Sanctae Romanae Ecclesiae Cardinalem Wojtyła”. Na placu szum. „Qui e?! – qui e?!” (Kto to jest?) Słyszę: „Qui sibi nomen Joannis Pauli” – szum zamienia się w głośne westchnienie ulgi i aprobaty. Jednocześnie widzę film: historia wszystkich narodowych klęsk, przegranych wojen, bitew, Cecora z głową hetmana Żółkiewskiego na tatarskiej pice i znaleziony na jego palcu pierścień z napisem Mancipium Mariae – Niewolnik Maryi, rozbiory, powstania, wywózki, łagry, obozy, podziemie, Warszawa (w pewnej chwili wchodzi nitka mojego życia). Wszystkie nieszczęścia, męki, prześladowania, modlitwy uczyniły z tego człowieka Duchową Potęgę, przed którą klęknie cały świat; podniosły go jak małe dziecko na rękach – wychowały na Ojca świata.
Dzidka mnie szarpie: „Wstawaj! Co ty wyprawiasz!”. Ocknęłam się: klęczę na placu z głową na kamieniach, mam całą twarz mokrą od łez. Jedna z naszej czwórki mówi: „Pierwszy papież Polak. Szkoda, że nie wziął imienia Stanisław”. Myślę sobie: „Łaska Boska, że papież słucha Ducha Świętego…”. Najstarszy z grupy niemieckich chłopców instruuje młodszych: „Ein polonischer Papst – das ist sehr schlecht fur uns”, odwracają się tyłem do bazyliki i dyskutują czy iść, czy zostać. Otacza nas grupa Włochów. Gdy na pytanie” „Qui e?” Dzidka powiedziała „Un cardinale Polaco”, zakrzyknęli: „Un cardinale Pollaco, allora perque non il cardinale Wyszyński ? ”. Jedna z Włoszek patrzy na mnie z dezaprobatą. „Dlaczego ona płacze? – „Bo zna kardynała Wojtyłę”. Zgorszona Włoszka podchodzi, głaszcząc mnie obiema rękami po twarzy, rozmazując łzy, i kategorycznie rozkazuje: „Nie płacz! Nie płacz! Trzeba być zadowolonym, nie płakać!”. Łzy lecą mi dalej, ale się roześmiałam: Włoch, gdy jest szczęsliwy, śpiewa, klaszcze, tańczy, a Słowianin płacze!
Nastrój na placu minorowy. Włosi pyskują: „Czy to nie mamy ani jednego godnego Włocha?!” Grupa Francuzów ma uszczypliwe miny i takież uwagi o mało kulturalnym narodzie.
Wreszcie na krużgankach biała postać między kardynałami – Ojcem (kard. Wyszyński), Villotem, Felicim – i Szwajcarami. Weszli na balkonik. Niemiecki chłopiec powoli odwraca głowę. Trzyma lornetkę – wyjmuję mu ją z ręki – nie protestuje. Papież ma czerwone oczy, ściśnięte usta, złożone dłonie i z całej siły zaciśnięte palce – jakby ostatnim wysiłkiem powstrzymywał się od płaczu. Wszyscy go lornetkują. Jest prawie grobowa cisza. Nagle spokojny i trochę chropawy głos: „Sia lodato Jesu Christo (Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus)”. Plac zamarł. Od dwustu lat chyba nikt tu nie słyszał tego pozdrowienia. Pomruk i gwizdy. Ojciec i Villot podsuwają się do mikrofonu i bardzo głośno poddają odpowiedź: „Sempre sia lodato (Na wieki wieków)”. Piskliwy szmer sióstr i trochę grubawy pomruk księży zakołysał nad placem – jakby komary przeleciały. Felici podszedł energicznie do Papieża i szeptem (scenicznym!) rzucił rozkaz: „Adesso la benedizione! (Teraz błogosławieństwo)”. A Papież na to: „Volio parlare! (Chcę mówić)”. Odpowiedź była kategoryczna: „Nie ma zwyczaju!”. Papież się tym nie przejął i już dźwięcznym, jasnym głosem zaczął swoje pierwsze papieskie przemówienie. W tej samej chwili mój sąsiad wyrżnął mnie łokciem w żebra: „Wasz kardynał mówi tak dobrze po włosku?!”. Chciałam syknąć: „Nie, to kardynał Felici mówi za niego”, ale pomyślałam: jak ma się brata – Papieża, to noblesse oblige, więc cedząc każde słowo, wbijam mu w głowę: „Si! – e – il – nostro – cardinale (Tak, to nasz kardynał)”. Włosi, mile zaskoczeni, zaczynają się uśmiechać. Ale nagle ironiczny chichot. „Co się stało?!” – rzucam Dzidce. „Papież się pomylił – potem ci powiem”. Ale on już wie, uśmiecha się od ucha do ucha i wtrąca w swoje przemówienie: „Gdy mówię waszym językiem, przepraszam – naszym, a zrobię jakiś błąd, to mnie poprawcie!”. Teraz jest pierwsza owacja dla nowego papieża: serdeczny śmiech i oklaski. Odezwał się człowiek do człowieka, brat do brata, przyjaciel do przyjaciela. Gdy skończył zdanie, że powierza się Maryi i naszym modlitwom, już jest prawdziwa radość i wiwatowanie. Nasze Włoszki komentują: „Sera un buon papa, perque ama la Madonna (Będzie dobrym papieżem, bo kocha Madonnę)”. Ale gdy zaśpiewał błogosławieństwo swoim bel canto, plac oszalał. Moi niemieccy chłopcy krzyczą „Evviva!” i powiewają chorągiewkami. A on stał z szeroko rozwartymi ramionami, promienny, błogosławiąc plac i ludzi na kolumnadzie. To była już jego dzieciarnia, jak przy ognisku w Gorcach…
(..) U wylotu via di Conciliazione stajemy jak wryte: wielki Zamek Anioła tańczy – na każdym załomku zębatego muru ogromny znicz poruszany wiatrem. Ale na Moście Aniołów to już balet: każda rzeźba otoczona zniczami – Anioły w pląsach i na moście, i na dole w wodzie.
Nad Tybrem setki samochodów wracających znad morza do Rzymu. Szyby opuszczone, głowy w oknach krzyczą: „Evviva il Papa!”. My powiewamy „L’Osservatore” i odkrzykujemy: „Evviva il Papa Polacco!”. Oni: „Si, si! Evviva il Papa Polacco!”.
Po powrocie do Warszawy, jak wspomina Róża Siemieńska, ks. prymas kard. Stefan Wyszyński powiedział do swoich „ósemek”: „Wiecie, dzieci, mam już tylko jedną modlitwę: Teraz o Panie, pozwól odejść swemu słudze w pokoju… bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: Światło na oświecenie pogan i chwałę ludu twego”.
Małgorzata Wanke-Jakubowska
Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.
„A może Polak?” – mówiłem przed wyborem Jana Pawła I. „Nie, na pewno Włoch” – odpowiadali rodzice. 16 października 1978 r. przed „Dziennikiem” znów powiedziałem: „A może Polak…”
To już mija 40 lat od tego dnia, dla mnie wyczekiwanego, bo głęboko wierzyłam, że Polak zostanie papieżem, ba od początku konklawe, które zwołano po śmierci Jana Pawła I, codziennie się o to modliłam. Tuż przed tym pamiętnym dniem 16 października 1978 roku, byłam na zwolnieniu lekarskim, bo chorował mój pięcioletni synek Andrzej, a ja oczekiwałam narodzin drugiego syna, Wojtka, który przyszedł na świat 28 października. Sytuacja sprzyjała radosnemu oczekiwaniu na decyzję kardynałów. Pamiętam, jak odwiedził nas brat mojego męża ks. Ryszard i rozmawialiśmy o tym, co zaprzątało wówczas naszą uwagę, czyli o wyborze następcy Jana Pawła I, Andrzej powiedział: „A my, ja i mamusia, codziennie modlimy się o to, żeby Polak został papieżem”. Na to ks. Ryszard odpowiedział z uśmiechem wyrażającym nutę powątpiewania: „Cóż, wiara góry przenosi”. Gdy w poniedziałkowy wieczór 16 października wieczorny „Dziennik Telewizyjny” podał lakoniczną wiadomość, że krakowski metropolita Kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem, zarówno ja, jak i mój pięcioletni synek czuliśmy, że to musiało nastąpić, wszak Pan Bóg wysłuchuje modlitwy dzieci. Mimo to radość rozpierała serce, wzruszenie ściskało za gardło. Przekonanie, że oto na naszych oczach dzieje się historia, że jesteśmy świadkami czegoś przełomowego w dziejach nie tylko Kościoła, ale Polski, Europy i świata. Już nie pamiętam kto przypomniał proroczy wiersz naszego narodowego wieszcza Juliusza Słowackiego z 1848 roku, ale bardzo szybko umiałam go na pamięć.
Pośród niesnasek Pan Bóg uderza
W ogromny dzwon,
Dla słowiańskiego oto papieża
Otworzył tron.
Ten przed mieczami tak nie uciecze
Jako ten Włoch,
On śmiało, jak Bóg, pójdzie na miecze;
Świat mu to proch!
Twarz jego, słowem rozpromieniona,
Lampa dla sług,
Za nim rosnące pójdą plemiona
W światło, gdzie Bóg.
Na jego pacierz i rozkazanie
Nie tylko lud
Jeśli rozkaże, to słońce stanie,
Bo moc to cud!
On się już zbliża rozdawca nowy
Globowych sił:
Cofnie się w żyłach pod jego słowy
Krew naszych żył;
W sercach się zacznie światłości bożej
Strumienny ruch,
Co myśl pomyśli przezeń, to stworzy,
Bo moc to duch.
A trzeba mocy, byśmy ten pański
Dźwignęli świat:
Więc oto idzie papież słowiański,
Ludowy brat;
Oto już leje balsamy świata
Do naszych łon,
A chór aniołów kwiatem umiata
Dla niego tron.
On rozda miłość, jak dziś mocarze
Rozdają broń,
Sakramentalną moc on pokaże,
Świat wziąwszy w dłoń;
Gołąb mu słowa w hymnie wyleci,
Poniesie wieść,
Nowinę słodką, że duch już świeci
I ma swą cześć;
Niebo się nad nim piękne otworzy
Z obojga stron,
Bo on na świecie stanął i tworzy
I świat, i tron.
On przez narody uczyni bratnie,
Wydawszy głos,
Że duchy pójdą w cele ostatnie
Przez ofiar stos;
Moc mu pomoże sakramentalna
Narodów stu,
Moc ta przez duchy będzie widzialna
Przed trumną tu.
Takiego ducha wkrótce ujrzycie
Cień, potem twarz:
Wszelką z ran świata wyrzuci zgniłość,
Robactwo, gad,
Zdrowie przyniesie, rozpali miłość
I zbawi świat;
Wnętrze kościołów on powymiata,
Oczyści sień,
Boga pokaże w twórczości świata,
Jasno jak dzień.
Ten wiersz nauczył się na pamięć także mój starszy syn Andrzej i recytował kilka lat później na konkursie recytatorskim organizowanym w naszej parafii. Wcześniej przeżywaliśmy transmitowaną przez telewizję intronizację Papieża Jana Pawła II i uroczystą Mszę św. w Watykanie. Był to dzień piątych urodzin Andrzeja i traktowaliśmy to, my rodzice i on, jako wyjątkowy urodzinowy prezent. Miał przecież przekonanie, że sam to wymodlił. Pięć lat później, w 1983 roku, w ponury czas stanu wojennego, córeczka sąsiadki, włączając się do rozmowy dorosłych, którzy deliberowali czy władza pozwoli na przyjazd Papieża do Polski, powiedziała: „Przyjedzie na pewno, my w przedszkolu codziennie się o to modlimy”. Chodziła do przedszkola prowadzonego przez siostry zakonne. Piękne były to słowa, zwłaszcza że ta dziewczynka miała rację – Papież do Polski przyjechał, a ona w krakowskim stroju witała go kwiatami przed wrocławską katedrą. Tak chciałoby się zacytować słowa Jezusa z Ewangelii św. Mateusza „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”. Może i dziś warto wierzyć w siłę modlitwy, zwłaszcza że mamy takiego orędownika jak św. Jan Paweł II.
Mimo upływu 40 lat nic się nie zmieniło.Ówczesne lęki, zdziwienia, radości i zakłopotania pozostały nie tylko w pamięci,ale w sposobie spojrzenia na JPII. Nieraz przytacza się jako anegdotę wypowiedzi członków ówczesnego KC, które jakoby odetchnęło z ulgą-pozbyto się Wojtyły,czekano już tylko na zgon Wyszyńskiego.Jak przegląda się akta kościelne też podobna ulga: krakowscy kurialiści cieszyli się,bo w końcu kasa Kościoła nie będzie świecić pustkami.Wojtyła narobił długów w Krakowie finansując „bezczelną młodzież” (chodzi o duszpasterstwa akademickie i SKS) i „smoczki od butelek”, czyli kościelny Fundusz SOS wsparcia dla matek samotnych i ich dzieci. Mówiono:niech teraz z Włochów wyciąga fundusze.Jak wtedy nie rozumiano tego wyboru,tak i dziś nie rozumie się tego pontyfikatu: wciąż utyskiwania,nawet dziś przy rocznicy,że Wojtyła czegoś nie zrobił, czegoś nie dopilnował,kogoś nie rozliczył,że był za bardzo modernistą lub za bardzo konserwatystą,itd.Obserwuję i widzę ludzi,którym ten wybór mocno dał po głowie,są skołowani,nie wiedzą jak się zachować wobec faktów,jakie przyjąć stanowisko.Sprowadzają papieża do kremówek lub Westerplatte, zstępowania Ducha lub krzyża na Giewoncie,do kilku powiedzeń,anegdot. Cały Wojtyła gdzieś znika,rozmywa się w tym czego nie przyjmujemy,czego się obawiamy,jak wtedy. Nie wiedzieliśmy,co z tego wyniknie,jak to będzie mieć papieża rodaka,jak to nas zmieni,jak to zmieni świat i Kościół.I mówiąc szczerze wciąż nie wiemy,wciąż mamy mętlik w głowie.
W październiku 1978 roku miałem 8 lat jednak pamiętam wydarzenia związane z wyborem Karola Wojtyły na papieża w dużej mierze przez pryzmat reakcji mojej Babci i jej sąsiadek, z którymi o tym rozmawiała. Tak sie złożyło, że zginęła w wypadku tydzień później. Wybór Polaka na papieża był dla niej czymś absolutnie niesamowitym, trudnym do uwierzenia, przyjmowanym w kategoriach cudu i niezwykłego zaszczytu Opatrzności dla naszego narodu. Powszechne było przekonanie, że godność biskupa Rzymu przypisana jest Włochom, a tu taka niespodzianka. Kolejnym zaskoczeniem był młody wiek nowego papieża i przede wszystkim prostota, bezpośredniość, humor, rezygnacja z „uświęconych” zwyczajów i atrybutów podkreślających majestat Chrystusowego Namiestnika. Postrzegano papieży niemal jak egipskich faraonów, a tu ktoś całkowicie odmienny.
Jan Paweł II zaskakiwał przez cały swój pontyfikat. Czasem pojawiają się rankingi najwybitniejszych Polaków. Myślę, że nie powinno być żadnych wątpliwości, że Jan Paweł II był najwybitniejszym Polakiem w całej naszej historii. Nikt tak nie wpłynął na miliardy ludzi na całym świecie.
Jako przewodnik wycieczek widzę, że Jan Paweł II nie budzi już takich emocji np. jeszcze do niedawna wszyscy uczestnicy fotografowali witraż w kościele św. Elżbiety lub fotografię papieża odwiedzającego Panoramę wywieszoną oknie Panoramy Racławickiej. Teraz przyjmują to obojętnie… Niestety, Jana Pawła II zredukowano do paru anegdot i kremówek… – napisała Anna Oryńska na Facebooku pod zapowiedzią tego tekstu.
Przyszedł czas na podsumowanie tych nielicznych głosów w dyskusji na temat wyboru kard. Karola Wojtyły na papieża. Prawdę mówiąc, spodziewałam się więcej refleksji wspomnień, przemyśleń… No cóż, widać, że tamte emocje jakoś wyparowały, ale za te komentarze, które tu się pojawiły, mądre i głębokie, serdecznie dziękuję.
Piszę te słowa w dniu liturgicznego wspomnienia św. Jana Pawła II. Pamiętam Mszę św. inaugurującą pontyfikat, którą transmitowała reżimowa telewizja. Pierwszy raz z bliska, choć na czarno-białym ekranie, można było obejrzeć Plac Świętego Piotra, posłuchać pięknych śpiewów i przeżywać tę wyjątkową liturgię. Pierwszy raz zobaczyć homagium kardynałów i ten niesamowity gest Papieża wobec Prymasa, gdy uklękli obaj, spleceni w braterskim uścisku. Płakałam wtedy jak bóbr.
Czy istotnie, jak pisze, Katarzyna Jarkiewicz, cały Wojtyła gdzieś znika, rozmywa się w tym, czego nie przyjmujemy, czego się obawiamy, jak wtedy?
A może, wierząc w świętych obcowanie, zawierzmy mu Polskę, świat i nas samych, nie lękajmy się, otwórzmy na oścież drzwi Chrystusowi i powtarzajmy: Święty Janie Pawle, módl się za nami!
„A może Polak?” – mówiłem przed wyborem Jana Pawła I. „Nie, na pewno Włoch” – odpowiadali rodzice. 16 października 1978 r. przed „Dziennikiem” znów powiedziałem: „A może Polak…”
To już mija 40 lat od tego dnia, dla mnie wyczekiwanego, bo głęboko wierzyłam, że Polak zostanie papieżem, ba od początku konklawe, które zwołano po śmierci Jana Pawła I, codziennie się o to modliłam. Tuż przed tym pamiętnym dniem 16 października 1978 roku, byłam na zwolnieniu lekarskim, bo chorował mój pięcioletni synek Andrzej, a ja oczekiwałam narodzin drugiego syna, Wojtka, który przyszedł na świat 28 października. Sytuacja sprzyjała radosnemu oczekiwaniu na decyzję kardynałów. Pamiętam, jak odwiedził nas brat mojego męża ks. Ryszard i rozmawialiśmy o tym, co zaprzątało wówczas naszą uwagę, czyli o wyborze następcy Jana Pawła I, Andrzej powiedział: „A my, ja i mamusia, codziennie modlimy się o to, żeby Polak został papieżem”. Na to ks. Ryszard odpowiedział z uśmiechem wyrażającym nutę powątpiewania: „Cóż, wiara góry przenosi”. Gdy w poniedziałkowy wieczór 16 października wieczorny „Dziennik Telewizyjny” podał lakoniczną wiadomość, że krakowski metropolita Kardynał Karol Wojtyła został wybrany papieżem, zarówno ja, jak i mój pięcioletni synek czuliśmy, że to musiało nastąpić, wszak Pan Bóg wysłuchuje modlitwy dzieci. Mimo to radość rozpierała serce, wzruszenie ściskało za gardło. Przekonanie, że oto na naszych oczach dzieje się historia, że jesteśmy świadkami czegoś przełomowego w dziejach nie tylko Kościoła, ale Polski, Europy i świata. Już nie pamiętam kto przypomniał proroczy wiersz naszego narodowego wieszcza Juliusza Słowackiego z 1848 roku, ale bardzo szybko umiałam go na pamięć.
Pośród niesnasek Pan Bóg uderza
W ogromny dzwon,
Dla słowiańskiego oto papieża
Otworzył tron.
Ten przed mieczami tak nie uciecze
Jako ten Włoch,
On śmiało, jak Bóg, pójdzie na miecze;
Świat mu to proch!
Twarz jego, słowem rozpromieniona,
Lampa dla sług,
Za nim rosnące pójdą plemiona
W światło, gdzie Bóg.
Na jego pacierz i rozkazanie
Nie tylko lud
Jeśli rozkaże, to słońce stanie,
Bo moc to cud!
On się już zbliża rozdawca nowy
Globowych sił:
Cofnie się w żyłach pod jego słowy
Krew naszych żył;
W sercach się zacznie światłości bożej
Strumienny ruch,
Co myśl pomyśli przezeń, to stworzy,
Bo moc to duch.
A trzeba mocy, byśmy ten pański
Dźwignęli świat:
Więc oto idzie papież słowiański,
Ludowy brat;
Oto już leje balsamy świata
Do naszych łon,
A chór aniołów kwiatem umiata
Dla niego tron.
On rozda miłość, jak dziś mocarze
Rozdają broń,
Sakramentalną moc on pokaże,
Świat wziąwszy w dłoń;
Gołąb mu słowa w hymnie wyleci,
Poniesie wieść,
Nowinę słodką, że duch już świeci
I ma swą cześć;
Niebo się nad nim piękne otworzy
Z obojga stron,
Bo on na świecie stanął i tworzy
I świat, i tron.
On przez narody uczyni bratnie,
Wydawszy głos,
Że duchy pójdą w cele ostatnie
Przez ofiar stos;
Moc mu pomoże sakramentalna
Narodów stu,
Moc ta przez duchy będzie widzialna
Przed trumną tu.
Takiego ducha wkrótce ujrzycie
Cień, potem twarz:
Wszelką z ran świata wyrzuci zgniłość,
Robactwo, gad,
Zdrowie przyniesie, rozpali miłość
I zbawi świat;
Wnętrze kościołów on powymiata,
Oczyści sień,
Boga pokaże w twórczości świata,
Jasno jak dzień.
Ten wiersz nauczył się na pamięć także mój starszy syn Andrzej i recytował kilka lat później na konkursie recytatorskim organizowanym w naszej parafii. Wcześniej przeżywaliśmy transmitowaną przez telewizję intronizację Papieża Jana Pawła II i uroczystą Mszę św. w Watykanie. Był to dzień piątych urodzin Andrzeja i traktowaliśmy to, my rodzice i on, jako wyjątkowy urodzinowy prezent. Miał przecież przekonanie, że sam to wymodlił. Pięć lat później, w 1983 roku, w ponury czas stanu wojennego, córeczka sąsiadki, włączając się do rozmowy dorosłych, którzy deliberowali czy władza pozwoli na przyjazd Papieża do Polski, powiedziała: „Przyjedzie na pewno, my w przedszkolu codziennie się o to modlimy”. Chodziła do przedszkola prowadzonego przez siostry zakonne. Piękne były to słowa, zwłaszcza że ta dziewczynka miała rację – Papież do Polski przyjechał, a ona w krakowskim stroju witała go kwiatami przed wrocławską katedrą. Tak chciałoby się zacytować słowa Jezusa z Ewangelii św. Mateusza „Jeśli się nie odmienicie i nie staniecie jak dzieci, nie wejdziecie do królestwa niebieskiego”. Może i dziś warto wierzyć w siłę modlitwy, zwłaszcza że mamy takiego orędownika jak św. Jan Paweł II.
Mimo upływu 40 lat nic się nie zmieniło.Ówczesne lęki, zdziwienia, radości i zakłopotania pozostały nie tylko w pamięci,ale w sposobie spojrzenia na JPII. Nieraz przytacza się jako anegdotę wypowiedzi członków ówczesnego KC, które jakoby odetchnęło z ulgą-pozbyto się Wojtyły,czekano już tylko na zgon Wyszyńskiego.Jak przegląda się akta kościelne też podobna ulga: krakowscy kurialiści cieszyli się,bo w końcu kasa Kościoła nie będzie świecić pustkami.Wojtyła narobił długów w Krakowie finansując „bezczelną młodzież” (chodzi o duszpasterstwa akademickie i SKS) i „smoczki od butelek”, czyli kościelny Fundusz SOS wsparcia dla matek samotnych i ich dzieci. Mówiono:niech teraz z Włochów wyciąga fundusze.Jak wtedy nie rozumiano tego wyboru,tak i dziś nie rozumie się tego pontyfikatu: wciąż utyskiwania,nawet dziś przy rocznicy,że Wojtyła czegoś nie zrobił, czegoś nie dopilnował,kogoś nie rozliczył,że był za bardzo modernistą lub za bardzo konserwatystą,itd.Obserwuję i widzę ludzi,którym ten wybór mocno dał po głowie,są skołowani,nie wiedzą jak się zachować wobec faktów,jakie przyjąć stanowisko.Sprowadzają papieża do kremówek lub Westerplatte, zstępowania Ducha lub krzyża na Giewoncie,do kilku powiedzeń,anegdot. Cały Wojtyła gdzieś znika,rozmywa się w tym czego nie przyjmujemy,czego się obawiamy,jak wtedy. Nie wiedzieliśmy,co z tego wyniknie,jak to będzie mieć papieża rodaka,jak to nas zmieni,jak to zmieni świat i Kościół.I mówiąc szczerze wciąż nie wiemy,wciąż mamy mętlik w głowie.
W październiku 1978 roku miałem 8 lat jednak pamiętam wydarzenia związane z wyborem Karola Wojtyły na papieża w dużej mierze przez pryzmat reakcji mojej Babci i jej sąsiadek, z którymi o tym rozmawiała. Tak sie złożyło, że zginęła w wypadku tydzień później. Wybór Polaka na papieża był dla niej czymś absolutnie niesamowitym, trudnym do uwierzenia, przyjmowanym w kategoriach cudu i niezwykłego zaszczytu Opatrzności dla naszego narodu. Powszechne było przekonanie, że godność biskupa Rzymu przypisana jest Włochom, a tu taka niespodzianka. Kolejnym zaskoczeniem był młody wiek nowego papieża i przede wszystkim prostota, bezpośredniość, humor, rezygnacja z „uświęconych” zwyczajów i atrybutów podkreślających majestat Chrystusowego Namiestnika. Postrzegano papieży niemal jak egipskich faraonów, a tu ktoś całkowicie odmienny.
Jan Paweł II zaskakiwał przez cały swój pontyfikat. Czasem pojawiają się rankingi najwybitniejszych Polaków. Myślę, że nie powinno być żadnych wątpliwości, że Jan Paweł II był najwybitniejszym Polakiem w całej naszej historii. Nikt tak nie wpłynął na miliardy ludzi na całym świecie.
Jako przewodnik wycieczek widzę, że Jan Paweł II nie budzi już takich emocji np. jeszcze do niedawna wszyscy uczestnicy fotografowali witraż w kościele św. Elżbiety lub fotografię papieża odwiedzającego Panoramę wywieszoną oknie Panoramy Racławickiej. Teraz przyjmują to obojętnie… Niestety, Jana Pawła II zredukowano do paru anegdot i kremówek… – napisała Anna Oryńska na Facebooku pod zapowiedzią tego tekstu.
Przyszedł czas na podsumowanie tych nielicznych głosów w dyskusji na temat wyboru kard. Karola Wojtyły na papieża. Prawdę mówiąc, spodziewałam się więcej refleksji wspomnień, przemyśleń… No cóż, widać, że tamte emocje jakoś wyparowały, ale za te komentarze, które tu się pojawiły, mądre i głębokie, serdecznie dziękuję.
Piszę te słowa w dniu liturgicznego wspomnienia św. Jana Pawła II. Pamiętam Mszę św. inaugurującą pontyfikat, którą transmitowała reżimowa telewizja. Pierwszy raz z bliska, choć na czarno-białym ekranie, można było obejrzeć Plac Świętego Piotra, posłuchać pięknych śpiewów i przeżywać tę wyjątkową liturgię. Pierwszy raz zobaczyć homagium kardynałów i ten niesamowity gest Papieża wobec Prymasa, gdy uklękli obaj, spleceni w braterskim uścisku. Płakałam wtedy jak bóbr.
Czy istotnie, jak pisze, Katarzyna Jarkiewicz, cały Wojtyła gdzieś znika, rozmywa się w tym, czego nie przyjmujemy, czego się obawiamy, jak wtedy?
A może, wierząc w świętych obcowanie, zawierzmy mu Polskę, świat i nas samych, nie lękajmy się, otwórzmy na oścież drzwi Chrystusowi i powtarzajmy: Święty Janie Pawle, módl się za nami!
W 1978 roku mnie nie było jeszcze na świecie ale za to byłam w Bożych planach. O tym wydarzeniu dowiedziałam się chyba na lekcji religii już w szkole.
Świat się zmienia. JP II był na miarę tamtych czasów. Dziś jest Franciszek. Raczej przegra.