Rzecznik Praw Dziecka, który stoi na straży praw najmłodszych, a w szczególności prawa do życia i ochrony zdrowia, do wychowania w rodzinie, godziwych warunków socjalnych i prawa do nauki, zabrał ostatnio głos. Czyżby interwencja rzecznika dotyczyła życia dzieci zabijanych w wyniku aborcji, którą – w przypadku podejrzenia o nieodwracalne upośledzenie lub chorobę zagrażającą życiu – obowiązujące prawo dopuszcza aż do 24 tygodnia ciąży? Czyli na takim etapie rozwoju, który w razie przedwczesnego porodu pozwala na przeżycie i prawidłowy rozwój. Wydawałoby się, że prawo do życia jest najważniejsze. Ale nie, w tej sprawie Marek Michalak nie wypowiedział się. Okazuje się, że Rzecznik Praw Dziecka interweniował dwukrotnie w Ministerstwie Edukacji Narodowej w sprawie… zadań domowych. Tak, tak, to nie żart. Rzecznikowi chodzi o to, żeby dzieci miały mniej zadawane do domu, a najlepiej wcale. Wtedy byłyby szczęśliwsze.
Gdy to przeczytałam, zaczęłam szukać w Internecie, żeby sprawdzić, czy ta informacja jest prawdziwa, bo przypuszczałam, że to fejk. Ale nie. Według Marka Michalaka godzina, czasem dłużej, poświęcona na odrabianie lekcji po szkole, to za dużo i bije na alarm. Uważa bowiem, że szkoła nadmiernie ingeruje w sferę życia prywatnego uczniów i ich rodzin, co naruszaniem przepisu art. 31 Konwencji o prawach dziecka. Artykuł ten dotyczy prawa dziecka do wypoczynku i czasu wolnego, uczestniczenia w zabawach i zajęciach rekreacyjnych oraz w życiu kulturalnym i artystycznym. Brzmi poważnie, bo Polska ratyfikowała tę konwencję.
Na dowód słuszności swojej interwencji Marek Michalak podaje przykład zadań z matematyki.
– Mam takie sygnały, że w czasie lekcji z matematyki dzieci przerabiają dwa zadania, a do domów dostają dwadzieścia dwa. Albo (otrzymują) przerobienie znacznej części ćwiczeń w okresie długiego weekendu, weekendu czy nawet wakacji – wyjaśniał zatroskany rzecznik. Dziwne, że przedmiotem troski rzecznika nie są słabe, i to z roku na rok coraz gorsze wyniki egzaminów z matematyki właśnie. W nauczaniu tego przedmiotu, o czym pisałam w artykule „Dekalog nauczania matematyki” publikowanym na portalu Wszystko Co Najważniejsze [LINK] podkreślam, że ważne są trzy elementy: zrozumieć, zapamiętać i wyćwiczyć.
Zadaniem nauczyciela podczas lekcji w szkole jest wytłumaczyć na tyle, żeby dziecko zrozumiało omawiany materiał. Bez zrozumienia bowiem nauczanie matematyki jest jałowe, a wiedza nietrwała i mało przydatna. Matematyka to taki przedmiot, w którym niewiele trzeba zapamiętywać, bardzo mało w porównaniu do wszystkich innych przedmiotów. Ale niewiele to jednak nie znaczy nic. Rozumienie ułatwia zapamiętanie, ale go nie zastępuje. Zadanie domowe ma z jednej strony ułatwić zapamiętanie, z drugiej przećwiczyć stosowanie zapamiętanych i zrozumianych reguł. Bez ćwiczenia dziecko nie nabędzie sprawności rachunkowej. Trzeba przy tym pamiętać, że niektóre osoby potrzebują więcej, inne mniej czasu na zdobycie sprawności. To znaczy jedni potrzebują więcej ćwiczyć niż inni, aby uzyskać ten sam efekt. Dlatego uczniowie powinni być traktowani indywidualnie. Jeżeli zatem, jak podaje przykład Marek Michalak, na lekcji dziecko rozwiązuje dwa zadania (to znaczy poznaje przykładowe rozwiązania), a do domu dostaje podobnych zadań dziesięć razy więcej, to oznacza, że nauczyciel ocenił, iż do zapamiętania i przećwiczenia tego materiału jest to niezbędne. Jeżeli jakiś zewnętrzny w odniesieniu do szkoły czynnik miałby ingerować w proces nauczania na tyle, że takie poczynanie nauczyciela byłoby niedopuszczalne lub jakoś piętnowane, to byłaby szkodliwa dla dziecka interwencja administracyjna. Rzecznik Praw Dziecka zadbałby o to, żeby matematyka była jeszcze gorzej przyswajana niż dotychczas, broniłby dzieci przed wiedzą i zdobywaniem umiejętności. Horror po prostu.
Warto zastanowić się, po co w ogóle jest odrabianie lekcji? Odpowiedź jest prosta: Jest ważne, bo kształtuje umiejętności potrzebne w dorosłym życiu.
Jakie to umiejętności?
Po pierwsze tworzy i kształtuje nawyk uczenia się, utrwalania i porządkowania wiedzy. To dość oczywiste, że dziecko nie zapamiętuje wszystkiego, co usłyszy (lub nie usłyszy, bo coś może odwrócić jego uwagę) na lekcji. Zadanie domowe (nie tylko z matematyki) ma na celu powtórzenie i utrwalenie tego co nauczyciel mówił w szkole.
Po drugie ćwiczy koncentrację i cierpliwość. Pozwala w warunkach umożliwiających w większym stopniu skupienie uwagi skoncentrować się na wykonywanej pracy. Rodzice powinni nad tym czuwać, ale dziecka nie wyręczać.
Po trzecie uczy planowania i gospodarowania czasem. Dziecko uczy się tego od rodziców, którzy powinni pomóc mu zorganizować czas na odrabianie lekcji i zadbać, żeby nic nie rozpraszało jego uwagi. Warto też pamiętać, że dziecko jest świetnym obserwatorem, gdy zobaczy, jak to rodzice wszystko, co robią, zostawiają na ostatnią chwilę, będzie zachowywać się podobnie. Warto uczyć własnym, dobrym przykładem.
Po czwarte uczy systematyczności. Dziecko, które przywyknie do odrabiania lekcji, nie będzie wymagało kontroli, tylko samo będzie pamiętało o tym, co ma zrobienia. Systematyczność rodzi też samodyscyplinę.
Po piąte uczy samodzielności i obowiązkowości. Uczy, pod warunkiem, że rodzice nie wyręczają w tym swojego dziecka. Lepiej, gdy dziecka praca będzie nawet słabsza, ale samodzielna, niż wykonana przez rodziców, którzy, wyręczając dziecko, nie tylko pozbawiają je zdobycia tej ważnej kompetencji, ale uczą też nieuczciwości. Bo dziecko nie przyzna się w szkole, że zadanie odrobił tata lub zrobiła to mama. Przy okazji przypomnę mój tekst na ten temat „Rodzicom na początek roku szkolnego” [LINK].
Nawyk uczenia się, utrwalania i porządkowania wiedzy, zdolność koncentracji i cierpliwość, umiejętność planowania i gospodarowania czasem, systematyczność i obowiązkowość – wszystko to są ważne umiejętności i przymioty charakteru, które kształtują się, gdy dziecko ma do odrabiania lekcje. Nie zdobędzie ich, gdy lata szkolne spędzi może beztrosko i szczęśliwie, jak przekonuje rzecznik, ale i bezowocnie.
Dlatego może lepiej warto zrezygnować z niektórych zajęć pozalekcyjnych, niż domagać się niezadawania prac domowych, na co niekiedy nalegają rodzice.
Maria WANKE-JERIE
Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).
Zadania domowe to plaga. Dzieci sa w szkole 6-7 godzin. Dorosli sa w pracy 8, i potem maja spokoj. Ale nie dzieci. Dzieci trzeba torturowac obowiazkami szkolnymi.
Cwiczenia powinny sie odbywac w szkole. Pod okiem nauczyciela. Dziecko w domu powinno miec wolna glowe, a nie wieczne wyrzuty sumienia.
Widze, ze twoj wpis zawiera postulaty z 19-towiecznej pruskiej szkoly. Nie bedziecie mili madrzejszych dzieci zameczajac je i odbierajac im dziecinstwo.
Nie wiem jak jest teraz, ale gdy ja chodziłem do szkoły dni
z sześcioma czy siedmioma godzinami lekcji zdarzały się sporadycznie i były udręką.Ale były też dni kiedy lekcji było cztery lub nawet trzy. Pięć godzin w liceum to była, jak myślę średnia, a w szkole podstawowej mniej. Nie liczę tu religii, która szczęśliwie odbywała się w parafii w salce katechetycznej, ani prywatnych lekcji angielskiego. Czy teraz dzieci mają więcej zajęć lekcyjnych? Jeżeli tak, to to jest nieprawidłowe. Ze wszystkich przedmiotów, może poza WF i wychowaniem muzycznym, dostawaliśmy zadania domowe. I jakoś mieliśmy jeszcze czas na „dzieciństwo” – zabawy, własną lekturę, kino i to wszystko, czym dzieci lubią się zajmować w czasie wolnym.
Zadania domowe pełnią ważną rolę. Wiele o tym napisała pani Wanke-Jerie. Nie będę się więc tu nad tym rozwodził, bo zgadzam się z nią całkowicie. Dodam tylko, że zadania domowe pomagają nauczycielowi sprawdzić, jak poszczególne dzieci opanowały materiał wykładany w klasie, czy samodzielnie potrafią wykorzystać przekazywaną wiedzę. Są też rzeczy, które dziecko może zrobić tylko poza szkołą, np. czytanie lektur szkolnych.
Dziecko powinno mieć „wolną głowę”? Co to znaczy? Jak dla niego z tego korzyść? I co z tego, że ta głowa wolna, chociaż pusta?
A o dziewiętnastowiecznej pruskiej szkole pewnie można powiedzieć wiele nieprzyjemnych rzeczy, ale nie to, że nieskutecznie kształciła.
Temat bardzo trudny. Przed pytaniem, czy uczeń jest przeciążony pracami domowymi, warto zastanowić się, do czego służy szkoła. Szkolnictwem w Polsce kieruje Ministerstwo Oświaty i Wychowania.
Wychowanie na drugim miejscu, ale powinno być na pierwszym miejscu.
Na pierwszym moim zebraniu nauczycieli powiedziałem, że nauczyciel winien zniżyć do poziomu wychowanka.
Zniżyć, ale nie poniżyć. Uważam, że najpierw należy ucznia przekonać o tym, że warto, trzeba się uczyć, a potem
nakładać obowiązki. Uczeń musi dostrzegać, że nauczyciel go rozumie, że nauczyciel dobrze przygotowuje się do tego, aby słuchacze go rozumieli itd. Nauczyciel powinien dobrze dobierać zadania, tak aby uczniowie byli w stanie je rozwiązać. Rodzice winni mówić dzieciom o autorytecie nauczycieli,a nauczyciele starać się, aby na to zasługiwać. Wiem, że nikt nie jest doskonały i do końca to wszystko tak nie wychodzi.
Po czterech latach pracy nauczycielskiej doszedłem do wniosku , że w obecnych warunkach (rok 1977) nie chcę
pracować w tym zawodzie i zrezygnowałem, mimo, iż byłem bardzo zachęcany, abym nie odchodził.
Zmorą dzieci nie są zadawane w nadmiarze do odrabiania zadania domowe, ale dodatkowe zajęcia pozalekcyjne. Często zdarza się, że każde popołudnie dziecko ma zajęte, a to na balet, a to na karate, basen czy inne treningi, modelarstwo, języki, zajęcia taneczne, teatralne, naukę gry na instrumencie… W szkołach jest mnóstwo prywatnych firm „kuszących” rodziców, a ci ulegają, bo „jak można nie pozwolić rozwijać się dziecku, inne dzieci z tego korzystają, dlaczego moje nie”. W konsekwencji dziecko jest wożone po lekcjach (starsze same jeździ tramwajami lub autobusami) w różne miejsca i wraca samo zmęczone ze zmęczonym tatą lub mamą. Wszystko w pędzie, a i soboty nierzadko też zajęte. Najczęściej dziecko siada do odrabiania lekcji dopiero po kolacji, po całym dniu różnorodnych zajęć, może nawet ciekawych i rozwijających, ale już nie ma czasu ani sił na skupienie. I to jest problem dzisiejszych czasów, a nie nadmiar zadawanych do odrobienia zadań. Zgadzam się, że z większości przedmiotów, a zwłaszcza z matematyki i języka polskiego, potrzebne jest samodzielne wykonanie pewnych ćwiczeń w domu – zadania sprawdzające umiejętności z matematyki, wypracowania z języka polskiego. Prace domowe uczą – jak wskazała autorka – dyscypliny i organizowania sobie czasu (o ile tego czasu dodatkowymi zajęciami nie zagospodarują rodzice).
Potrzebny zdrowy rozsądek. Nie można dziecka obciążać wieloma zajęciami pozalekcyjnymi, ale jeśli dziecko ma jakąś pasję, to trzeba pozwolić mu ją rozwijać. Znam przypadek, kiedy matka usilnie chciała nauczyć synów gry na fortepianie i skrzypcach. Jeden z synów buntował się; w końcu zniszczył skrzypce i zakończył edukację muzyczną, natomiast został dobrym elektrykiem.
Drugi cierpliwie ćwiczył, bo mu to odpowiadało; nie miał dzieciństwa – tak twierdzą jego koledzy.
Skończył szkołę muzyczną, studia w Katowicach, a obecnie uczy muzyki na uniwersytecie w USA.
Czasami przyjeżdża do Polski z koncertami.
Dziecko nie zawsze jest w stanie ocenić swoje faktyczne zdolności, a jego zainteresowania kształtują się pod wpływem kolegów, ulubionych nauczycieli, przypadkowych lektur i wielu innych czynników, i często podlegają zmianom. Oczywiście nie należy lekceważyć, czy tym bardziej tłamsić takich „pasji”, ale przede wszystkim należy dbać, by dziecko otrzymało jak najbardziej wszechstronne, ogólne wykształcenie. Szkoła, zwłaszcza szkoła średnia, to ostatni moment, kiedy można młodego człowieka uczyć wszechstronnie, głowę ma jeszcze otwartą, umysł chłonny na wszelką wiedzę, ajednocżeśnie natyle dojrzały, że jest w stanie zrozumieć już różne skomplikowane problemy. Na powyżej przytoczone przykłady mogę odpowiedzieć szeregiem kontrprzykładów, kiedy to zainteresowania młodych ludzi, szczęśliwie ustąpiły rozsądkowi rodziców, lub po prostu rozwiały się z biegiem czasu i zostały zastąpione innymi, bardziej dopasowanymi do zdolności i charakteru młodego człowieka. Dlatego ważne jest, powtarzam, by młody człowiek uczył się pilnie wszystkiego, nigdy nie wiadomo, dokąd go losy powiodą. Jak powiedział dwunastowieczny filozof, Hugo od. św Wiktora: omnia disce, videbus postea nihil esse superfluum, coarctata scientia iucunda non est (ucz się wszystkiego, zobaczysz z czasem, że nic nie jest zbędne, wiedza zacieśniona nie daje satysakcji).
W Warszawie jest szkoła gdzie dyrektorka postanowiła nie zadawać zadań domowych. Zamiast tego uczniowie mogą wymyślac własne projekty z różnych przedmiotów które realizują nawet parę tygodni.
Niestety obecnie zadania domowe to plaga i nie dziwie się interwencji rzecznika. Kiedy ja chodziłam do szkoły (rocznik 80) zadania domowe w pierwszych klasach zajmowały mi może pół godziny i potrafiłam je w większości wykonać sama, mimo tego ze dopiero uczyliśmy sie przecież czytać i pisać. Moje dzieci jeszcze nie chodzą do szkoły ale to co opowiadają znajomi to horror. Rodzice 6-latka z zerówki dzwonią w sobotę po innych rodzicach bo nie sa w stanie zrozumieć tematu zadania, to jak moze to zrobić sześciolatek? Mama drugiego, który poszedł do juz do pierwszej klasy odrabia z nim lekcje codziennie po 2 godziny. Ten 6-latek już nigdzie nie wychodzi bo jest tak zmęczony. Plus opowieści o reprymendach jakie rodzice dostają na wywiadówkach, że dziecko ma słabe wyniki, czyli nauczyciel strofuje rodzica, że źle wykonuje jego nauczyciela pracę. Z mojej perspektywy wyglada to tak, że wiele szkół zauważyło, jak opłaca się przełożyć wysiłek nauczania dzieciaków ze szkół na domy (dzisiaj rodzice są bardziej ambitni niż w latach 80-tych). To, że istnieją inne modele uczenia dzieci, w których nie ma w ogole zadań domowych to już inna kwestia bo wymagałoby to pewnie zmiany całego systemu. Choć może niekoniecznie? Postaram sie później wkleić ciekawy wywiad dotyczący zwykłej państwowej szkoły w Warszawie, w której zupełnie zrezygnowano z obowiązkowych zadań domowych.
Czy zadanie domowe znaczy to samo dziś,co znaczyło 10,20 czy 30 lat temu?Nie i to niezależnie od etapu kształcenia.Jakie zadania domowe dają nauczyciele z 10,20 czy 30-letnim stażem?Z czasów ich młodości i z czasów ich kształcenia jako nauczycieli – w szanownymi wyjątkami tak w skali kraju 10-20% grona pedagogicznego. Na etapie wczesnoszkolnym dają takie,jakie rozwiązaliby rodzice dzieci,a powinni dawać takie,jakie przystają do wiedzy i umiejętności współczesnych uczniów. Co do etapu kształcenia wczesnoszkolnego i nauczania matematyki: nie ma źle,wręcz jest urodzaj.Metod,sposobów nauczania matematyki na tym etapie jest mnóstwo.Ilość programów e-nauczania,specjalnych TIK również dla uczenia dzieci z dyskalkulią jest morze.Dzieci uwielbiają te zadania i chętnie nawet poza swój poziom (wiadomo każde dziecko chce przejść na wyższy poziom „gry”)rozwiązują.Tu nie ma powodów do narzekania,chyba tylko na nauczycieli,którzy robią krzywdę dzieciom nie korzystając z tych narzędzi (mamy pokolenie cyfrowe,ich mózgi pracują inaczej niż nasze) i którzy niestety zbyt często się zmieniają w szkole.Jeden z dyrektorów mówił mi,że przyjęty do pracy nowy nauczyciel matematyki wytrzymał w szkole miesiąc,kolejny zwolnił się po półroczu,a następny już zapowiedział,że odejdzie przed Bożym Narodzeniem. Z każdą taką zmianą dzieci dostają nową metodę nauczania,nowe narzędzia oceniania,ich poziom przyswajania nie zmienia się,ale chaos rozbija ich pojmowanie,nie wiedzą,jakie są prawidła, jak się nimi posługiwać. Gorzej też z nauczaniem matematyki w klasach starszych i w szkole średniej.Tu nie mamy tak wiele programów multimedialnych,są oczywiście i na tablicę SMART, i na platformę,gdzie uczeń wchodzi nawet ze smartfona i rozwiązuje,np. jadąc tramwajem.Widziałam te narzędzia i są genialne,ale ilość nauczycieli wyedukowanych w tej materii jest znikoma.Na tym etapie jest już nauczanie projektowe,pracuje się w zespołach (nasi słynni matematycy z Rzeszowa!) i trzeba naprawdę mieć dobrych nauczycieli na wiele lat,rozwijających się,dokształcających, współpracujących z uczelniami,aby coś z tego wyszło.Zadania domowe nie sprawiają uczniom wtedy żadnych trudności,wręcz o nie proszą.Strach rodziców i Rzecznika to lęk,że nie kontrolujemy już dzieci tak jak dawniej,że przekroczyły barierę naszej percepcji rozumienia i wypłynęły na samodzielne wody.A w nauczaniu jest przecież najważniejsze zaufanie,że dziecko potrafi znaleźć rozwiązanie i nie koniecznie musi być takie jakie nauczyciel czy rodzic propaguje.Bo uczymy dla świata i życia przyszłego, nie dla siebie
Pięciu nauczycieli z Chin przejmuje pieczę nad 50 brytyjskicj nastolatków.Czy znany na całym świecie chiński system edukacj może dać nauczkę? Po czterech tygodniach brytyjski i chinski system edukacji zmierzą się na egzaminie.Barzdzo ciekawy dokument na kanale Planet+.Polecam zwolennikom i przeciwnikom zadawania prac domowych.
Mała uwaga dotycząca czasu uczniów „za komuny”. Mieliśmy wszyscy wtedy więcej czasu nie tylko dlatego, że było dużo mniej zajęć pozalekcyjnych, ale przede wszystkim dlatego, że chodziliśmy do szkoły w soboty. Przez to każdego dnia statystycznie kończyliśmy wcześniej lekcje. Był czas się wybiegać i był czas robić lekcje. A jak ktoś nie robił lekcji bo nie chciał lub nie musiał, to biegał podwójnie i miał ruch i zabawę. Pamiętam bardzo dobrze – właściwie nie było wśród nas dzieci z nadwagą. A jeśli już – niewiele. Dzisiaj jest to zmora. Wynika i z żywienia i z braku ruchu.
Czy zajęcia pozalekcyjne są zmorą? NIekoniecznie. Dzieci, które nie mieszkają w dużych skupiskach („blokowiskach”) często nie mają tylu rówieśników sokół siebie z którymi mogą się bawić, rozwijać, …broić. Te zajęcia są również formą sensownego zajęcia im czasu i oderwania od komputera, telewizora czy komórki. A, że mówimy o dzieciach często z nieco zamożniejszych domów to i horyzonty rodziców potrafią objąć niedostatki w szkołach i rozwoju dzieci. A że wiele z nas przy okazji realizuje własne ambicje? No cóż – jesteśmy ludźmi.
Zgadzam się, że zadawanie prac domowych jest konieczne dla dobrego przećwiczenia i utrwalenia przez ucznia materiału oraz kształtowania cech charakteru co doskonale Pani wykazała. Prawdą jest jednak, że czasem tej nauki w domu jest za dużo. Jestem ojcem 14-letniej uczennicy gimnazjum. Nie uczestniczy w żadnych dodatkowych zajęciach poza organizowanymi przez szkołę kółkiem szachowym i chórem (po godz. tygodniowo zamiast czekania na autobus). Zauważyłem, że bywają okresy „luzackie” lub umiarkowane, ale są też dni a nawet całe tygodnie gdy córka po powrocie ze szkoły o 14,30 lub później i zjedzeniu obiadu praktycznie nie wychodzi ze swojego pokoju i czasem zasypia nad podręcznikiem po 23-ciej. Obudzona myje się i dalej się uczy lub nastawia budzik na 5-tą. Tak bywa w okresach przed wystawieniem ocen, ale nie tylko. Ostatnio zmorą była konieczność nauczenia się wszystkich stolic, ważniejszych rzek, wysp , przylądków itp. Afryki. Dużo czasu zabierają też żmudne prace plastyczne (bardzo to lubi) i projekty grupowe z różnych przedmiotów robione na dużych arkuszach papieru lub w programie Power Point. Kiedyś nawet komponowały ilustrację muzyczną do mitu. Jako bardzo dobra uczennica „atakowana” jest przez nauczycieli by brała udział w różnych olimpiadach i konkursach przedmiotowych, co czasem nawet próbujemy jej wyperswadować.
Nie jestem przeciwna zadaniom domowym samym w sobie. Pewne jest, że aby dziecko dobrze opanowało materiał zwłaszcza z niektórych przedmiotów jak np. matematyka musi samo zrobić pewną liczbę zadań aby nabrać biegłości i czuć się pewnym. Albo żeby zrozumieć dany materiał. Zdarza się jednak, że nauczyciele traktują swój przedmiot jakby był jedynym nauczanym w szkole. W efekcie zadań z danego przedmiotu jest tyle, że dziecko nie ma czasu na nic innego tylko siedzenie nad dodatkowymi rzeczami. W szkole mojej córki jest nauczycielka która oprócz zadawanych regularnie zadań z lekcji poleciła prowadzić cały rok zeszyt dyktand. Dyktanda mają być robione codziennie z wyjątkiem sobót i niedziel. Dziecko ma następnie poprawić błędy które zrobiło. Pani przerzuca więc na rodziców swoje zadania bo dziecko nie może sobie samo takiego dyktanda zrobić. Więc po powrocie z pracy zasiadam do kolejnej. Pani nauczycielka dla porównania znalazła czas w szkole aby zrobić dzieciom jedno dyktando w semestrze. Dodatkowo córka ma obowiązek prowadzić zeszyt lektur. Lektur dodatkowych, nie znajdujących się na liście lektur na jakimkolwiek etapie nauczania. W zeszycie lektur ma oprócz umieszczenia metryczki książki, zrobienia ilustracji oraz napisania kilku zdań opisujących książkę napisać jedną dłuższą wypowiedź oraz jedną krótszą. Za każdym razem inną. Liczba wymaganych lektur to min. 2/semestr na 5 lub 3/semestr na szóstkę. Jak łatwo policzyć to min. 6 różnych dłuższych wypowiedzi i min. 6 krótszych form podczas gdy w programie podstawówki do ubiegłego roku było ich w sumie 8. A na bieżąco są oczywiście „normalne” lektury i wypracowania do tych normalnych lektur. W efekcie moje dziecko w ubiegłym roku niejednokrotnie siedziało nad zadaniami do 23-24, nie mając już kompletnie czasu na inne przedmioty. Dodatkowo wagi nadane ocenom z tych ekstra zadań są tak duże, że w silny sposób wpływają na ocenę końcową.
Niektórzy rodzice piszą zadania za dzieci. Niektórzy akceptują spisywanie z sieci.
Jak dla mnie taki system to nie szkoła systematyczności i charakteru, ale wylęgarnia patologii. Ale nie dziwię się rodzicom, którzy po powrocie z pracy nie mają już siły na kolejny etat tym razem nauczycielski.
I uważam, że jest to totalne przegięcie. Nauczyciel powinien zadawać dzieciom zadania na ich poziomie tak aby umożliwić im naukę innych przedmiotów oraz wypoczynek. Efektywność nauki po 20 jest żadna. Rodzi tylko frustrację i dzieci i rodziców, którzy wbrew swojej woli są zatrudniani w charakterze strażników i poganiaczy. Poza tym plagą są niezliczone konkursy, w których dzieci biorą udział. W tym również obowiązkowe jak np. konkurs czytelniczy w klasie 3 sp. W ramach konkursu czytelniczego dzieciaki mają obowiązek przeczytać i opisać 18 lektur ( 1/ 2 tygodnie) a w tym roku dodatkowo napisać swoje zakończenie do przeczytanej lektury. Syn jak pomyśli o tym zadaniu to już płacze. Może była jakaś lekcja jak zrobić takie zadanie ?? Skąd … Przecież od czego są rodzice w domu. Dzięki wymagającej Pani syn w klasie 3 nie znosi szkoły.
Podsumowując. Niech te zadania domowe będą, tylko niech nauczyciele wezmą pod uwagę, i możliwości uczniów i to, że potrzebują one również czasu na zabawę i odpoczynek.
Moj mlodszy syn od pierwszej klasy podstawówki uczęszcza na dodatkowe zajecia.Dwa razy w tygodniu język angielski i trzy razy trening piłki nożnej. W sobotę dodatkowo mecze ligi.Na poczatku to my ustalalismy jego rozklad dnia tak by mógł dopasować odrabianie lekcji do pozostałych zajęć. Teraz sam potrafi ułożyć grafik zajęć.Zdecydowanie bardziej szanuje wolny czas niz koledzy ktorzy maja go w nadmiarze.Jesli dobrze zaplanujemy zajecia w tygodniu to odrabianie lekcji nie bedzie problemem.Dziecko realizujące swoje pasje jest szczęsliwsze od dziecka skupionego na średniej ocen powyzej 5:)Dzieci biorą udział w wyścigu szczurów podobnie jak dorośli.Tylko płacą za to większą cenę. Warto zadać sobie pytanie czy realizowanie naszych niespełnionych marzeń kosztem dzieci ma sens?Jak słyszę mamę ktora narzeka ze dziecko dostalo 4 a nie 5 to zal mi dziecka ktore ze spuszczoną głową slucha tych wyrzutów.Kult wyzszego wyksztalcenia zamącił nam w głowach.Dobry hydraulik jest lepszy od marnego prawnika.Posluchajmy co chca robić w zyciu nasze pociechy.Moze się okazać ze nie chcą odrabiać lekcji do północy a ich marzenia zdecydowanie odbiegają od naszych:) Ja swoim dzieciom zostawilam wolny wybór.Jak na razie obie strony zadowolone.
IMHO praca domowa to bardzo dobry pomysł, jednak z pewnym umiarem. Mam na myśli pierwsze lata SP, gdzie dziecko nie powinno spędzać więcej niż 20 — 30 min dziennie nad lekcjami (przyzwyczajamy do systematyczności i samodzielności, ale nie zabijamy ciekawości świata). Dopiero w późniejszych latach należałoby wydłużać ilość czasu na pracę domową (logiczne: więcej przedmiotów, więcej do zapamiętania/ogarnięcia). W przypadku projektów (te wprowadzamy stopniowo, gdy dzieci posiądą odpowiednie umiejętności), dajemy znacznie więcej czasu (min 2 tyg, a nawet miesiąc).
Mam takie doświadczenie z USA: tam w klasach 1-3 SP dzieci dostawały kartki z angielskiego i matematyki. Na kartce z angielskiego rodzic musiał się podpisać, iż dziecko w tygodniu czytało min. 1h (cokolwiek rodzic uznał za stosowne; nauczyciel czasem coś sugerował). W przypadku matematyki było to min. 50 min. samodzielniej pracy. Nauczyciel nie określał, nad czym dziecko miało pracować (to jest duży minus dla nauczyciela/systemu), natomiast w krótkim czasie można było się zorientować, czy więcej uwagi należy poświęcić nabywaniu umiejętności sprawnego liczenia (tzw. słupki) czy raczej kombinowania/myślenia (zadania z treścią). Lekcje kończyły się zwykle ok 14:00 i nim dziecko się odbierało (zwykle ok 16:00), te miało czas na odrobienie lekcji (czyt: przećwiczenie matematyki; czytanie było zwykle przed spaniem).
Nauczyciele realizują program i nie są w stanie zrobić tego bez zadań domowych. Jest też szansa na opanowanie materiału i utrwalenie to w domu. Często słyszę zadzwonię później bo odrabiam lekcje z dzieckiem. Tak, rodzice pomagaja dzieciom i to tez jest forma soedzania wolnego czasu, pytanie tylko jak wywazyć ilość pracy domowej.
Czasami dziecko potrzebuje pomocy przy lekcjach zwłaszcza jeśli jego funkcje motoryczne nie są wpełni sprawne i np. często zapomina,ma kłopoty z liczeniem..jest po prostu zmęczone nadmierną ilością zadań. Jest w szkole parę godzin i intensywnie pracuje! przychodzi zmęczone a potem znowu pracuje..przeładowany program raczej powoduje skrzywienie kręgosłupa aniżeli rozwój dziecka obciążonego sporym bagażem na plecach!
Kiedyś:
Zadań mniej, więcej było odpytywań z lekcji poprzednich. Tak więc ślęczało się mniej nad biurkiem, za to trzeba było lekcje mieć w głowie.
Dziś:
Więcej zadań, projektów, pokazów. Mniej odpytywań, albo w ogóle. Nauczyciele kochają kserówki rozdawane do wypełnienia albo zeszyty ćwiczeń, które trzeba wypełniać całe strony. Brak czasu na to by spokojnie poczytać temat i go przetrawić.
Teraz w VII klasie nie ma zeszytów ćwiczeń do większości przedmiotów i to jest plus. Córka (po gimnazjum) nie wychodziła z zeszytów ćwiczeń z geografii, fizyki, biologii. Na zwykłe: poczytaj sobie tematy z lekcji, brakowało czasu.
Coś musiało się zmienić w sposobach prowadzenia zajęć, mentalności nauczycieli, że proporcje się odwróciły. Tu jest klucz. Inne wymagania nauczycieli kiedyś i teraz – i mamy inny charakter pozalekcyjnego czasu ucznia.
Przyczyna jest bardzo prozaiczna, na zestaw ćwiczeń do klasy VII szkoła ma dotację w wys. 24,75 zł; przeciętnie ćwiczenie kosztuje 6-8 zł, więc maksymalnie zakupuje się ćwiczenia do 3,4 przedmiotów.
To, że nie ma ćwiczeń bo musiałoby to kupić państwo jest oczywiste. Ale akurat dobrze się stało, bo to wypełnianie nie dawało efektów, a jedynie mitrężenie czasu.
Z zadaniami domowymi jest pewien problem, chyba w tej dyskusji jeszcze niedostrzeżony. Nie każde dziecko ma w domu warunki, by odrabiać zadania, nie wszędzie te warunki są takie same. Nie wszyscy też rodzice rozumieją potrzeby dzieci w tym względzie. Nie wszystkie dzieci mają swój własny kąt, gdzie mogą w spokoju odrabiać zadania, nie mówiąc już o własnym biurku. Niektórym dzieciom rodzice są w stanie pomóc, innym nie. Rzutują tu nierówności społeczne – majątkowe, kulturowe, cywilizacyjne. Zaginęła chyba instytucja świetlicy szkolnej, gdzie uczniowie mogli zostawać po lekcjach i w tym czasie odrabiać zadania pod okiem wychowawcy. Na wsiach nie ma bibliotek, które pełniły często podobną rolę. Tak więc niektóre dzieci są w stanie zadania dobrze odrobić, inne nie. A system edukacji publicznej powinie być taki, by nierówności społeczne wynikające z wykształcenia zmniejszać, nie zwiększać. Stąd być może poszukiwanie alternatywy dla zadań domowych.
Eksperymenty w USA z rezygnacją z pisania prac domowych na rzecz czytani przez dwadzieścia minut można podobnie wyjaśnić. Chodzi tu o dzieci, które z własnej inicjatywy, czy z inicjatywy rodziców, otoczenia, nic nie czytają, nawet tyle. Oczywiście, że od takich dzieci nie można wymagać by pisały z pożytkiem wypracowania, ich umiejętności językowe na to nie pozwolą, a skłonienie do lektury faktycznie te umiejętności podniesie.
Dla mnie istotą zadania domowego jest SAMODZIELNE rozwiązywanie problemów. Szkoła, to nauka pod kierunkiem nauczyciela, współpraca w grupach z innymi dziećmi, ale zadanie domowe powinno być odrabiane samodzielnie. Tylko w ten sposób uczeń może zweryfikować, czy jakieś zagadnienie rzeczywiście rozumie. Owszem, pojawiają się wątpliwości, pytania, na które powinien sobie sam odpowiedzieć-to jest ta praca do wykonania. Oczywiście rodzice mogą sprawdzić efekt, czasem coś wytłumaczyć (najlepiej na innym przykładzie), ale nie powinni odrabiać lekcji z/za dzieci.
Drugi istotny element to KREATYWNOŚĆ. Pokazanie dziecku, że można coś stworzyć. Samodzielnie. Wystarczy trochę wysiłku + umiejętności, wiadomości. To pokazuje, że nauka czemuś służy, a służy tworzeniu. To jest bardzo istotne w epoce skoncentrowanej na konsumpcji.
Myślę, że wiele z problemów współczesnej szkoły ma swoje źródła w politycznej poprawności (egalitaryzm). Nie każde dziecko, które będzie trenowało tyle samo co Robert Lewandowski będzie grało jak Robert Lewandowski. Z drugiej strony, z dwóch tak samo zdolnych uczniów dalej zajdzie ten pracowity – często dalej od tych bardziej uzdolnionych leniuchów 😉 Dzieci są różne. Od dzieci trzeba wymagać, ale wymagać mądrze. Dlatego nauczanie jest sztuką. Szkoda, że tak niewielu mamy wśród nauczycieli wirtuozów.
PS. Często mówię moim dzieciom, że w jednym mózg jest z pewnością podobny do mięśni – nieużywany zanika. I tu kolejna analogia – siłownia. Jaki jest sens w przenoszeniu ciężarów tam i z powrotem? Jaki jest sens w uczeniu się na pamięć? Trening właśnie. Jednak „we wszystkim musi być umiar” przestrzegał Pitagoras. Przetrenowanie obniża efekty, a dodatkowo może prowadzić do kontuzji 🙂
Bardzo rzeczowy komentarz Pana Krzyśka. Poruszył Pan ważną kwestię SAMODZIELNOŚCI. To na rodzicach spoczywa obowiązek dopilnowania, by dzieci odrabiały samodzielnie zadanie – to przecież tylko dla jego dobra. Czasami miesza nam się pojęcie kompetencji i odpowiedzialności. Szkoła ma nauczać, a rodzic ma obowiązek korygować, czy dziecko odrobiło zadanie. Nic bardziej mylnego, jak opinia, że szkoła przerzuca odpowiedzialność na rodziców, że rości sobie prawo do organizowania dzieciom czasu wolnego po szkole. Wiadomo, że uczniowie nie lubią prac domowych, ale nie utrwali się wiedzy zdobytej na lekcji, to niestety nie odbywa się gdzie indziej, jak w domu.Nie sądzę, że praca domowa, to samo zło, to przecież zajęcie rozwijające i kształcące dziecko. A postulaty rzecznika nie powinny odbywać się kosztem jakości kształcenia.
Cieszę się, że temat wzbudził zainteresowanie, a także, że tak wielu dyskutantów zgodziło się ze mną, że zadanie domowe odgrywa ważną rolę w utrwalaniu materiału i ćwiczeniu umiejętności. Pani Iza Mika zwróciła uwagę na ważne kwestie, kiedy nauczyciel traktuje swój przedmiot, jakby to był jedyny, którego dziecko się uczy, a także, że niektórzy rodzice piszą zadania za dzieci i akceptują spisywanie z sieci. Do rodziców należy nadzór nad pracą domową dziecka i nie stopień, jaki uzyska jest najważniejszy, ale samodzielna praca. Na kwestię samodzielności zwrócił uwagę pan Krzysiek Kała i Pani Barbara Urecht, natomiast moja siostra na dodatkowe zajęcia pozalekcyjne, które – jej zdaniem – są prawdziwą zmorą dzieci. Pani Maja W. ocenia, że obecnie zadania domowe to plaga i nie dziwi się interwencji rzecznika. Podobną opinię wyraził Garibaldi11. Na wiele innych problemów wskazali pozostali dyskutanci, a pan Hans Kurzweil podzielił się doświadczeniami z amerykańskich szkół. Dziękuję za ciekawą dyskusję i wiele cennych uwag.
Ciekawy przyczynek do poruszanego w tekście tematu znalazłam na stronach radia RMFFM. Chodzi o szkołę bez zadań domowych, bez czerwonego długopisu służącego do poprawiania prac. To eksperyment Wioletty Krzyżanowskiej, dyrektor SP 323 im. Olimpijczyków w Warszawie https://www.google.pl/amp/www.rmf.fm/magazyn/amp,12053.html
Podaję bez komentarza jako ciekawostkę. Sami Państwo oceńcie.
Czy to jest eksperyment? Nie do końca. W Polsce mamy ten problem, że z powodu małego doświadczenia z różnorodnymi systemami edukacyjnymi, wszystko dla nas zaczyna się i kończy na „polskiej” szkole państwowej. Jest to dla nas jakby jedyny punkt odniesienia, ponieważ u nas szkolnictwo oparte na innych metodach dydaktycznych niemal nie istnieje. Tymczasem na świecie stosuje się bardzo różne systemy edukacyjne, nie w ramach eksperymentu ale jako powszechny standard i dają radę. Np w szkole fińskiej uważanej za najlepszą na świecie nie ma zadań domowych. Oczywiście nie jest to jedyna różnica, chyba najważniejsza cecha łącząca skuteczne systemy nauczania to ostre wymogi stawiane nauczycielom + właściwe ich wynagradzanie. Tak jest właśnie w Finlandii, czy Singapurze.
Problem prac domowych jest najczęściej poruszany wśród rodziców dzieci do 4 klasy. Czyli wtedy gdy to razem z nami powinny odrabiać lekcje. Nie raz spotkałem się na wywiadówkach z opiniami rodziców że dzieci są „przeładowane” materiałem i za dużo mają zadawane do domu. Z doświadczenia wiem (syn 6 klasa) że praca domowa łącznie ze spakowaniem się na następny dzień to max godzina. Czy to dużo? To zależy od chęci. Ale nie chęci dziecka ale rodzica. Przeważnie jest tak że dzieci kończą szkołę wcześniej niż rodzice pracę więc zapisujemy dzieci na zajęcia dodatkowe, najczęściej sportowe po których pociecha już nie ma siły na nic. Ewentualnie babcie zajmują się wnukami i polega to tylko na dopilnowaniu. Prace domowe są jak najbardziej potrzebne ponieważ jest to w pewien sposób weryfikacja wiadomości zdobytych na lekcji. Wielu rzeczy również nauczyciel nie jest w stanie zrobić na lekcji (np. opowiadanie). Miałbym takie pytanie do tych wszystkich rodziców którzy tak narzekają na prace domowe… Czy wam ich nie zadawano?
Zadania domowe to plaga. Dzieci sa w szkole 6-7 godzin. Dorosli sa w pracy 8, i potem maja spokoj. Ale nie dzieci. Dzieci trzeba torturowac obowiazkami szkolnymi.
Cwiczenia powinny sie odbywac w szkole. Pod okiem nauczyciela. Dziecko w domu powinno miec wolna glowe, a nie wieczne wyrzuty sumienia.
Widze, ze twoj wpis zawiera postulaty z 19-towiecznej pruskiej szkoly. Nie bedziecie mili madrzejszych dzieci zameczajac je i odbierajac im dziecinstwo.
Nie wiem jak jest teraz, ale gdy ja chodziłem do szkoły dni
z sześcioma czy siedmioma godzinami lekcji zdarzały się sporadycznie i były udręką.Ale były też dni kiedy lekcji było cztery lub nawet trzy. Pięć godzin w liceum to była, jak myślę średnia, a w szkole podstawowej mniej. Nie liczę tu religii, która szczęśliwie odbywała się w parafii w salce katechetycznej, ani prywatnych lekcji angielskiego. Czy teraz dzieci mają więcej zajęć lekcyjnych? Jeżeli tak, to to jest nieprawidłowe. Ze wszystkich przedmiotów, może poza WF i wychowaniem muzycznym, dostawaliśmy zadania domowe. I jakoś mieliśmy jeszcze czas na „dzieciństwo” – zabawy, własną lekturę, kino i to wszystko, czym dzieci lubią się zajmować w czasie wolnym.
Zadania domowe pełnią ważną rolę. Wiele o tym napisała pani Wanke-Jerie. Nie będę się więc tu nad tym rozwodził, bo zgadzam się z nią całkowicie. Dodam tylko, że zadania domowe pomagają nauczycielowi sprawdzić, jak poszczególne dzieci opanowały materiał wykładany w klasie, czy samodzielnie potrafią wykorzystać przekazywaną wiedzę. Są też rzeczy, które dziecko może zrobić tylko poza szkołą, np. czytanie lektur szkolnych.
Dziecko powinno mieć „wolną głowę”? Co to znaczy? Jak dla niego z tego korzyść? I co z tego, że ta głowa wolna, chociaż pusta?
A o dziewiętnastowiecznej pruskiej szkole pewnie można powiedzieć wiele nieprzyjemnych rzeczy, ale nie to, że nieskutecznie kształciła.
Temat bardzo trudny. Przed pytaniem, czy uczeń jest przeciążony pracami domowymi, warto zastanowić się, do czego służy szkoła. Szkolnictwem w Polsce kieruje Ministerstwo Oświaty i Wychowania.
Wychowanie na drugim miejscu, ale powinno być na pierwszym miejscu.
Na pierwszym moim zebraniu nauczycieli powiedziałem, że nauczyciel winien zniżyć do poziomu wychowanka.
Zniżyć, ale nie poniżyć. Uważam, że najpierw należy ucznia przekonać o tym, że warto, trzeba się uczyć, a potem
nakładać obowiązki. Uczeń musi dostrzegać, że nauczyciel go rozumie, że nauczyciel dobrze przygotowuje się do tego, aby słuchacze go rozumieli itd. Nauczyciel powinien dobrze dobierać zadania, tak aby uczniowie byli w stanie je rozwiązać. Rodzice winni mówić dzieciom o autorytecie nauczycieli,a nauczyciele starać się, aby na to zasługiwać. Wiem, że nikt nie jest doskonały i do końca to wszystko tak nie wychodzi.
Po czterech latach pracy nauczycielskiej doszedłem do wniosku , że w obecnych warunkach (rok 1977) nie chcę
pracować w tym zawodzie i zrezygnowałem, mimo, iż byłem bardzo zachęcany, abym nie odchodził.
Zmorą dzieci nie są zadawane w nadmiarze do odrabiania zadania domowe, ale dodatkowe zajęcia pozalekcyjne. Często zdarza się, że każde popołudnie dziecko ma zajęte, a to na balet, a to na karate, basen czy inne treningi, modelarstwo, języki, zajęcia taneczne, teatralne, naukę gry na instrumencie… W szkołach jest mnóstwo prywatnych firm „kuszących” rodziców, a ci ulegają, bo „jak można nie pozwolić rozwijać się dziecku, inne dzieci z tego korzystają, dlaczego moje nie”. W konsekwencji dziecko jest wożone po lekcjach (starsze same jeździ tramwajami lub autobusami) w różne miejsca i wraca samo zmęczone ze zmęczonym tatą lub mamą. Wszystko w pędzie, a i soboty nierzadko też zajęte. Najczęściej dziecko siada do odrabiania lekcji dopiero po kolacji, po całym dniu różnorodnych zajęć, może nawet ciekawych i rozwijających, ale już nie ma czasu ani sił na skupienie. I to jest problem dzisiejszych czasów, a nie nadmiar zadawanych do odrobienia zadań. Zgadzam się, że z większości przedmiotów, a zwłaszcza z matematyki i języka polskiego, potrzebne jest samodzielne wykonanie pewnych ćwiczeń w domu – zadania sprawdzające umiejętności z matematyki, wypracowania z języka polskiego. Prace domowe uczą – jak wskazała autorka – dyscypliny i organizowania sobie czasu (o ile tego czasu dodatkowymi zajęciami nie zagospodarują rodzice).
Potrzebny zdrowy rozsądek. Nie można dziecka obciążać wieloma zajęciami pozalekcyjnymi, ale jeśli dziecko ma jakąś pasję, to trzeba pozwolić mu ją rozwijać. Znam przypadek, kiedy matka usilnie chciała nauczyć synów gry na fortepianie i skrzypcach. Jeden z synów buntował się; w końcu zniszczył skrzypce i zakończył edukację muzyczną, natomiast został dobrym elektrykiem.
Drugi cierpliwie ćwiczył, bo mu to odpowiadało; nie miał dzieciństwa – tak twierdzą jego koledzy.
Skończył szkołę muzyczną, studia w Katowicach, a obecnie uczy muzyki na uniwersytecie w USA.
Czasami przyjeżdża do Polski z koncertami.
Dziecko nie zawsze jest w stanie ocenić swoje faktyczne zdolności, a jego zainteresowania kształtują się pod wpływem kolegów, ulubionych nauczycieli, przypadkowych lektur i wielu innych czynników, i często podlegają zmianom. Oczywiście nie należy lekceważyć, czy tym bardziej tłamsić takich „pasji”, ale przede wszystkim należy dbać, by dziecko otrzymało jak najbardziej wszechstronne, ogólne wykształcenie. Szkoła, zwłaszcza szkoła średnia, to ostatni moment, kiedy można młodego człowieka uczyć wszechstronnie, głowę ma jeszcze otwartą, umysł chłonny na wszelką wiedzę, ajednocżeśnie natyle dojrzały, że jest w stanie zrozumieć już różne skomplikowane problemy. Na powyżej przytoczone przykłady mogę odpowiedzieć szeregiem kontrprzykładów, kiedy to zainteresowania młodych ludzi, szczęśliwie ustąpiły rozsądkowi rodziców, lub po prostu rozwiały się z biegiem czasu i zostały zastąpione innymi, bardziej dopasowanymi do zdolności i charakteru młodego człowieka. Dlatego ważne jest, powtarzam, by młody człowiek uczył się pilnie wszystkiego, nigdy nie wiadomo, dokąd go losy powiodą. Jak powiedział dwunastowieczny filozof, Hugo od. św Wiktora: omnia disce, videbus postea nihil esse superfluum, coarctata scientia iucunda non est (ucz się wszystkiego, zobaczysz z czasem, że nic nie jest zbędne, wiedza zacieśniona nie daje satysakcji).
W Warszawie jest szkoła gdzie dyrektorka postanowiła nie zadawać zadań domowych. Zamiast tego uczniowie mogą wymyślac własne projekty z różnych przedmiotów które realizują nawet parę tygodni.
Niestety obecnie zadania domowe to plaga i nie dziwie się interwencji rzecznika. Kiedy ja chodziłam do szkoły (rocznik 80) zadania domowe w pierwszych klasach zajmowały mi może pół godziny i potrafiłam je w większości wykonać sama, mimo tego ze dopiero uczyliśmy sie przecież czytać i pisać. Moje dzieci jeszcze nie chodzą do szkoły ale to co opowiadają znajomi to horror. Rodzice 6-latka z zerówki dzwonią w sobotę po innych rodzicach bo nie sa w stanie zrozumieć tematu zadania, to jak moze to zrobić sześciolatek? Mama drugiego, który poszedł do juz do pierwszej klasy odrabia z nim lekcje codziennie po 2 godziny. Ten 6-latek już nigdzie nie wychodzi bo jest tak zmęczony. Plus opowieści o reprymendach jakie rodzice dostają na wywiadówkach, że dziecko ma słabe wyniki, czyli nauczyciel strofuje rodzica, że źle wykonuje jego nauczyciela pracę. Z mojej perspektywy wyglada to tak, że wiele szkół zauważyło, jak opłaca się przełożyć wysiłek nauczania dzieciaków ze szkół na domy (dzisiaj rodzice są bardziej ambitni niż w latach 80-tych). To, że istnieją inne modele uczenia dzieci, w których nie ma w ogole zadań domowych to już inna kwestia bo wymagałoby to pewnie zmiany całego systemu. Choć może niekoniecznie? Postaram sie później wkleić ciekawy wywiad dotyczący zwykłej państwowej szkoły w Warszawie, w której zupełnie zrezygnowano z obowiązkowych zadań domowych.
Czy zadanie domowe znaczy to samo dziś,co znaczyło 10,20 czy 30 lat temu?Nie i to niezależnie od etapu kształcenia.Jakie zadania domowe dają nauczyciele z 10,20 czy 30-letnim stażem?Z czasów ich młodości i z czasów ich kształcenia jako nauczycieli – w szanownymi wyjątkami tak w skali kraju 10-20% grona pedagogicznego. Na etapie wczesnoszkolnym dają takie,jakie rozwiązaliby rodzice dzieci,a powinni dawać takie,jakie przystają do wiedzy i umiejętności współczesnych uczniów. Co do etapu kształcenia wczesnoszkolnego i nauczania matematyki: nie ma źle,wręcz jest urodzaj.Metod,sposobów nauczania matematyki na tym etapie jest mnóstwo.Ilość programów e-nauczania,specjalnych TIK również dla uczenia dzieci z dyskalkulią jest morze.Dzieci uwielbiają te zadania i chętnie nawet poza swój poziom (wiadomo każde dziecko chce przejść na wyższy poziom „gry”)rozwiązują.Tu nie ma powodów do narzekania,chyba tylko na nauczycieli,którzy robią krzywdę dzieciom nie korzystając z tych narzędzi (mamy pokolenie cyfrowe,ich mózgi pracują inaczej niż nasze) i którzy niestety zbyt często się zmieniają w szkole.Jeden z dyrektorów mówił mi,że przyjęty do pracy nowy nauczyciel matematyki wytrzymał w szkole miesiąc,kolejny zwolnił się po półroczu,a następny już zapowiedział,że odejdzie przed Bożym Narodzeniem. Z każdą taką zmianą dzieci dostają nową metodę nauczania,nowe narzędzia oceniania,ich poziom przyswajania nie zmienia się,ale chaos rozbija ich pojmowanie,nie wiedzą,jakie są prawidła, jak się nimi posługiwać. Gorzej też z nauczaniem matematyki w klasach starszych i w szkole średniej.Tu nie mamy tak wiele programów multimedialnych,są oczywiście i na tablicę SMART, i na platformę,gdzie uczeń wchodzi nawet ze smartfona i rozwiązuje,np. jadąc tramwajem.Widziałam te narzędzia i są genialne,ale ilość nauczycieli wyedukowanych w tej materii jest znikoma.Na tym etapie jest już nauczanie projektowe,pracuje się w zespołach (nasi słynni matematycy z Rzeszowa!) i trzeba naprawdę mieć dobrych nauczycieli na wiele lat,rozwijających się,dokształcających, współpracujących z uczelniami,aby coś z tego wyszło.Zadania domowe nie sprawiają uczniom wtedy żadnych trudności,wręcz o nie proszą.Strach rodziców i Rzecznika to lęk,że nie kontrolujemy już dzieci tak jak dawniej,że przekroczyły barierę naszej percepcji rozumienia i wypłynęły na samodzielne wody.A w nauczaniu jest przecież najważniejsze zaufanie,że dziecko potrafi znaleźć rozwiązanie i nie koniecznie musi być takie jakie nauczyciel czy rodzic propaguje.Bo uczymy dla świata i życia przyszłego, nie dla siebie
Pięciu nauczycieli z Chin przejmuje pieczę nad 50 brytyjskicj nastolatków.Czy znany na całym świecie chiński system edukacj może dać nauczkę? Po czterech tygodniach brytyjski i chinski system edukacji zmierzą się na egzaminie.Barzdzo ciekawy dokument na kanale Planet+.Polecam zwolennikom i przeciwnikom zadawania prac domowych.
SZKOŁA CHINSKA I BRYTYJSKA -Kto lepiej uczy.Planete +
Mała uwaga dotycząca czasu uczniów „za komuny”. Mieliśmy wszyscy wtedy więcej czasu nie tylko dlatego, że było dużo mniej zajęć pozalekcyjnych, ale przede wszystkim dlatego, że chodziliśmy do szkoły w soboty. Przez to każdego dnia statystycznie kończyliśmy wcześniej lekcje. Był czas się wybiegać i był czas robić lekcje. A jak ktoś nie robił lekcji bo nie chciał lub nie musiał, to biegał podwójnie i miał ruch i zabawę. Pamiętam bardzo dobrze – właściwie nie było wśród nas dzieci z nadwagą. A jeśli już – niewiele. Dzisiaj jest to zmora. Wynika i z żywienia i z braku ruchu.
Czy zajęcia pozalekcyjne są zmorą? NIekoniecznie. Dzieci, które nie mieszkają w dużych skupiskach („blokowiskach”) często nie mają tylu rówieśników sokół siebie z którymi mogą się bawić, rozwijać, …broić. Te zajęcia są również formą sensownego zajęcia im czasu i oderwania od komputera, telewizora czy komórki. A, że mówimy o dzieciach często z nieco zamożniejszych domów to i horyzonty rodziców potrafią objąć niedostatki w szkołach i rozwoju dzieci. A że wiele z nas przy okazji realizuje własne ambicje? No cóż – jesteśmy ludźmi.
Zgadzam się, że zadawanie prac domowych jest konieczne dla dobrego przećwiczenia i utrwalenia przez ucznia materiału oraz kształtowania cech charakteru co doskonale Pani wykazała. Prawdą jest jednak, że czasem tej nauki w domu jest za dużo. Jestem ojcem 14-letniej uczennicy gimnazjum. Nie uczestniczy w żadnych dodatkowych zajęciach poza organizowanymi przez szkołę kółkiem szachowym i chórem (po godz. tygodniowo zamiast czekania na autobus). Zauważyłem, że bywają okresy „luzackie” lub umiarkowane, ale są też dni a nawet całe tygodnie gdy córka po powrocie ze szkoły o 14,30 lub później i zjedzeniu obiadu praktycznie nie wychodzi ze swojego pokoju i czasem zasypia nad podręcznikiem po 23-ciej. Obudzona myje się i dalej się uczy lub nastawia budzik na 5-tą. Tak bywa w okresach przed wystawieniem ocen, ale nie tylko. Ostatnio zmorą była konieczność nauczenia się wszystkich stolic, ważniejszych rzek, wysp , przylądków itp. Afryki. Dużo czasu zabierają też żmudne prace plastyczne (bardzo to lubi) i projekty grupowe z różnych przedmiotów robione na dużych arkuszach papieru lub w programie Power Point. Kiedyś nawet komponowały ilustrację muzyczną do mitu. Jako bardzo dobra uczennica „atakowana” jest przez nauczycieli by brała udział w różnych olimpiadach i konkursach przedmiotowych, co czasem nawet próbujemy jej wyperswadować.
Nie jestem przeciwna zadaniom domowym samym w sobie. Pewne jest, że aby dziecko dobrze opanowało materiał zwłaszcza z niektórych przedmiotów jak np. matematyka musi samo zrobić pewną liczbę zadań aby nabrać biegłości i czuć się pewnym. Albo żeby zrozumieć dany materiał. Zdarza się jednak, że nauczyciele traktują swój przedmiot jakby był jedynym nauczanym w szkole. W efekcie zadań z danego przedmiotu jest tyle, że dziecko nie ma czasu na nic innego tylko siedzenie nad dodatkowymi rzeczami. W szkole mojej córki jest nauczycielka która oprócz zadawanych regularnie zadań z lekcji poleciła prowadzić cały rok zeszyt dyktand. Dyktanda mają być robione codziennie z wyjątkiem sobót i niedziel. Dziecko ma następnie poprawić błędy które zrobiło. Pani przerzuca więc na rodziców swoje zadania bo dziecko nie może sobie samo takiego dyktanda zrobić. Więc po powrocie z pracy zasiadam do kolejnej. Pani nauczycielka dla porównania znalazła czas w szkole aby zrobić dzieciom jedno dyktando w semestrze. Dodatkowo córka ma obowiązek prowadzić zeszyt lektur. Lektur dodatkowych, nie znajdujących się na liście lektur na jakimkolwiek etapie nauczania. W zeszycie lektur ma oprócz umieszczenia metryczki książki, zrobienia ilustracji oraz napisania kilku zdań opisujących książkę napisać jedną dłuższą wypowiedź oraz jedną krótszą. Za każdym razem inną. Liczba wymaganych lektur to min. 2/semestr na 5 lub 3/semestr na szóstkę. Jak łatwo policzyć to min. 6 różnych dłuższych wypowiedzi i min. 6 krótszych form podczas gdy w programie podstawówki do ubiegłego roku było ich w sumie 8. A na bieżąco są oczywiście „normalne” lektury i wypracowania do tych normalnych lektur. W efekcie moje dziecko w ubiegłym roku niejednokrotnie siedziało nad zadaniami do 23-24, nie mając już kompletnie czasu na inne przedmioty. Dodatkowo wagi nadane ocenom z tych ekstra zadań są tak duże, że w silny sposób wpływają na ocenę końcową.
Niektórzy rodzice piszą zadania za dzieci. Niektórzy akceptują spisywanie z sieci.
Jak dla mnie taki system to nie szkoła systematyczności i charakteru, ale wylęgarnia patologii. Ale nie dziwię się rodzicom, którzy po powrocie z pracy nie mają już siły na kolejny etat tym razem nauczycielski.
I uważam, że jest to totalne przegięcie. Nauczyciel powinien zadawać dzieciom zadania na ich poziomie tak aby umożliwić im naukę innych przedmiotów oraz wypoczynek. Efektywność nauki po 20 jest żadna. Rodzi tylko frustrację i dzieci i rodziców, którzy wbrew swojej woli są zatrudniani w charakterze strażników i poganiaczy. Poza tym plagą są niezliczone konkursy, w których dzieci biorą udział. W tym również obowiązkowe jak np. konkurs czytelniczy w klasie 3 sp. W ramach konkursu czytelniczego dzieciaki mają obowiązek przeczytać i opisać 18 lektur ( 1/ 2 tygodnie) a w tym roku dodatkowo napisać swoje zakończenie do przeczytanej lektury. Syn jak pomyśli o tym zadaniu to już płacze. Może była jakaś lekcja jak zrobić takie zadanie ?? Skąd … Przecież od czego są rodzice w domu. Dzięki wymagającej Pani syn w klasie 3 nie znosi szkoły.
Podsumowując. Niech te zadania domowe będą, tylko niech nauczyciele wezmą pod uwagę, i możliwości uczniów i to, że potrzebują one również czasu na zabawę i odpoczynek.
Moj mlodszy syn od pierwszej klasy podstawówki uczęszcza na dodatkowe zajecia.Dwa razy w tygodniu język angielski i trzy razy trening piłki nożnej. W sobotę dodatkowo mecze ligi.Na poczatku to my ustalalismy jego rozklad dnia tak by mógł dopasować odrabianie lekcji do pozostałych zajęć. Teraz sam potrafi ułożyć grafik zajęć.Zdecydowanie bardziej szanuje wolny czas niz koledzy ktorzy maja go w nadmiarze.Jesli dobrze zaplanujemy zajecia w tygodniu to odrabianie lekcji nie bedzie problemem.Dziecko realizujące swoje pasje jest szczęsliwsze od dziecka skupionego na średniej ocen powyzej 5:)Dzieci biorą udział w wyścigu szczurów podobnie jak dorośli.Tylko płacą za to większą cenę. Warto zadać sobie pytanie czy realizowanie naszych niespełnionych marzeń kosztem dzieci ma sens?Jak słyszę mamę ktora narzeka ze dziecko dostalo 4 a nie 5 to zal mi dziecka ktore ze spuszczoną głową slucha tych wyrzutów.Kult wyzszego wyksztalcenia zamącił nam w głowach.Dobry hydraulik jest lepszy od marnego prawnika.Posluchajmy co chca robić w zyciu nasze pociechy.Moze się okazać ze nie chcą odrabiać lekcji do północy a ich marzenia zdecydowanie odbiegają od naszych:) Ja swoim dzieciom zostawilam wolny wybór.Jak na razie obie strony zadowolone.
IMHO praca domowa to bardzo dobry pomysł, jednak z pewnym umiarem. Mam na myśli pierwsze lata SP, gdzie dziecko nie powinno spędzać więcej niż 20 — 30 min dziennie nad lekcjami (przyzwyczajamy do systematyczności i samodzielności, ale nie zabijamy ciekawości świata). Dopiero w późniejszych latach należałoby wydłużać ilość czasu na pracę domową (logiczne: więcej przedmiotów, więcej do zapamiętania/ogarnięcia). W przypadku projektów (te wprowadzamy stopniowo, gdy dzieci posiądą odpowiednie umiejętności), dajemy znacznie więcej czasu (min 2 tyg, a nawet miesiąc).
Mam takie doświadczenie z USA: tam w klasach 1-3 SP dzieci dostawały kartki z angielskiego i matematyki. Na kartce z angielskiego rodzic musiał się podpisać, iż dziecko w tygodniu czytało min. 1h (cokolwiek rodzic uznał za stosowne; nauczyciel czasem coś sugerował). W przypadku matematyki było to min. 50 min. samodzielniej pracy. Nauczyciel nie określał, nad czym dziecko miało pracować (to jest duży minus dla nauczyciela/systemu), natomiast w krótkim czasie można było się zorientować, czy więcej uwagi należy poświęcić nabywaniu umiejętności sprawnego liczenia (tzw. słupki) czy raczej kombinowania/myślenia (zadania z treścią). Lekcje kończyły się zwykle ok 14:00 i nim dziecko się odbierało (zwykle ok 16:00), te miało czas na odrobienie lekcji (czyt: przećwiczenie matematyki; czytanie było zwykle przed spaniem).
Nauczyciele realizują program i nie są w stanie zrobić tego bez zadań domowych. Jest też szansa na opanowanie materiału i utrwalenie to w domu. Często słyszę zadzwonię później bo odrabiam lekcje z dzieckiem. Tak, rodzice pomagaja dzieciom i to tez jest forma soedzania wolnego czasu, pytanie tylko jak wywazyć ilość pracy domowej.
Czasami dziecko potrzebuje pomocy przy lekcjach zwłaszcza jeśli jego funkcje motoryczne nie są wpełni sprawne i np. często zapomina,ma kłopoty z liczeniem..jest po prostu zmęczone nadmierną ilością zadań. Jest w szkole parę godzin i intensywnie pracuje! przychodzi zmęczone a potem znowu pracuje..przeładowany program raczej powoduje skrzywienie kręgosłupa aniżeli rozwój dziecka obciążonego sporym bagażem na plecach!
Kiedyś:
Zadań mniej, więcej było odpytywań z lekcji poprzednich. Tak więc ślęczało się mniej nad biurkiem, za to trzeba było lekcje mieć w głowie.
Dziś:
Więcej zadań, projektów, pokazów. Mniej odpytywań, albo w ogóle. Nauczyciele kochają kserówki rozdawane do wypełnienia albo zeszyty ćwiczeń, które trzeba wypełniać całe strony. Brak czasu na to by spokojnie poczytać temat i go przetrawić.
Teraz w VII klasie nie ma zeszytów ćwiczeń do większości przedmiotów i to jest plus. Córka (po gimnazjum) nie wychodziła z zeszytów ćwiczeń z geografii, fizyki, biologii. Na zwykłe: poczytaj sobie tematy z lekcji, brakowało czasu.
Coś musiało się zmienić w sposobach prowadzenia zajęć, mentalności nauczycieli, że proporcje się odwróciły. Tu jest klucz. Inne wymagania nauczycieli kiedyś i teraz – i mamy inny charakter pozalekcyjnego czasu ucznia.
Przyczyna jest bardzo prozaiczna, na zestaw ćwiczeń do klasy VII szkoła ma dotację w wys. 24,75 zł; przeciętnie ćwiczenie kosztuje 6-8 zł, więc maksymalnie zakupuje się ćwiczenia do 3,4 przedmiotów.
To, że nie ma ćwiczeń bo musiałoby to kupić państwo jest oczywiste. Ale akurat dobrze się stało, bo to wypełnianie nie dawało efektów, a jedynie mitrężenie czasu.
Z zadaniami domowymi jest pewien problem, chyba w tej dyskusji jeszcze niedostrzeżony. Nie każde dziecko ma w domu warunki, by odrabiać zadania, nie wszędzie te warunki są takie same. Nie wszyscy też rodzice rozumieją potrzeby dzieci w tym względzie. Nie wszystkie dzieci mają swój własny kąt, gdzie mogą w spokoju odrabiać zadania, nie mówiąc już o własnym biurku. Niektórym dzieciom rodzice są w stanie pomóc, innym nie. Rzutują tu nierówności społeczne – majątkowe, kulturowe, cywilizacyjne. Zaginęła chyba instytucja świetlicy szkolnej, gdzie uczniowie mogli zostawać po lekcjach i w tym czasie odrabiać zadania pod okiem wychowawcy. Na wsiach nie ma bibliotek, które pełniły często podobną rolę. Tak więc niektóre dzieci są w stanie zadania dobrze odrobić, inne nie. A system edukacji publicznej powinie być taki, by nierówności społeczne wynikające z wykształcenia zmniejszać, nie zwiększać. Stąd być może poszukiwanie alternatywy dla zadań domowych.
Eksperymenty w USA z rezygnacją z pisania prac domowych na rzecz czytani przez dwadzieścia minut można podobnie wyjaśnić. Chodzi tu o dzieci, które z własnej inicjatywy, czy z inicjatywy rodziców, otoczenia, nic nie czytają, nawet tyle. Oczywiście, że od takich dzieci nie można wymagać by pisały z pożytkiem wypracowania, ich umiejętności językowe na to nie pozwolą, a skłonienie do lektury faktycznie te umiejętności podniesie.
Dla mnie istotą zadania domowego jest SAMODZIELNE rozwiązywanie problemów. Szkoła, to nauka pod kierunkiem nauczyciela, współpraca w grupach z innymi dziećmi, ale zadanie domowe powinno być odrabiane samodzielnie. Tylko w ten sposób uczeń może zweryfikować, czy jakieś zagadnienie rzeczywiście rozumie. Owszem, pojawiają się wątpliwości, pytania, na które powinien sobie sam odpowiedzieć-to jest ta praca do wykonania. Oczywiście rodzice mogą sprawdzić efekt, czasem coś wytłumaczyć (najlepiej na innym przykładzie), ale nie powinni odrabiać lekcji z/za dzieci.
Drugi istotny element to KREATYWNOŚĆ. Pokazanie dziecku, że można coś stworzyć. Samodzielnie. Wystarczy trochę wysiłku + umiejętności, wiadomości. To pokazuje, że nauka czemuś służy, a służy tworzeniu. To jest bardzo istotne w epoce skoncentrowanej na konsumpcji.
Myślę, że wiele z problemów współczesnej szkoły ma swoje źródła w politycznej poprawności (egalitaryzm). Nie każde dziecko, które będzie trenowało tyle samo co Robert Lewandowski będzie grało jak Robert Lewandowski. Z drugiej strony, z dwóch tak samo zdolnych uczniów dalej zajdzie ten pracowity – często dalej od tych bardziej uzdolnionych leniuchów 😉 Dzieci są różne. Od dzieci trzeba wymagać, ale wymagać mądrze. Dlatego nauczanie jest sztuką. Szkoda, że tak niewielu mamy wśród nauczycieli wirtuozów.
PS. Często mówię moim dzieciom, że w jednym mózg jest z pewnością podobny do mięśni – nieużywany zanika. I tu kolejna analogia – siłownia. Jaki jest sens w przenoszeniu ciężarów tam i z powrotem? Jaki jest sens w uczeniu się na pamięć? Trening właśnie. Jednak „we wszystkim musi być umiar” przestrzegał Pitagoras. Przetrenowanie obniża efekty, a dodatkowo może prowadzić do kontuzji 🙂
Bardzo rzeczowy komentarz Pana Krzyśka. Poruszył Pan ważną kwestię SAMODZIELNOŚCI. To na rodzicach spoczywa obowiązek dopilnowania, by dzieci odrabiały samodzielnie zadanie – to przecież tylko dla jego dobra. Czasami miesza nam się pojęcie kompetencji i odpowiedzialności. Szkoła ma nauczać, a rodzic ma obowiązek korygować, czy dziecko odrobiło zadanie. Nic bardziej mylnego, jak opinia, że szkoła przerzuca odpowiedzialność na rodziców, że rości sobie prawo do organizowania dzieciom czasu wolnego po szkole. Wiadomo, że uczniowie nie lubią prac domowych, ale nie utrwali się wiedzy zdobytej na lekcji, to niestety nie odbywa się gdzie indziej, jak w domu.Nie sądzę, że praca domowa, to samo zło, to przecież zajęcie rozwijające i kształcące dziecko. A postulaty rzecznika nie powinny odbywać się kosztem jakości kształcenia.
Cieszę się, że temat wzbudził zainteresowanie, a także, że tak wielu dyskutantów zgodziło się ze mną, że zadanie domowe odgrywa ważną rolę w utrwalaniu materiału i ćwiczeniu umiejętności. Pani Iza Mika zwróciła uwagę na ważne kwestie, kiedy nauczyciel traktuje swój przedmiot, jakby to był jedyny, którego dziecko się uczy, a także, że niektórzy rodzice piszą zadania za dzieci i akceptują spisywanie z sieci. Do rodziców należy nadzór nad pracą domową dziecka i nie stopień, jaki uzyska jest najważniejszy, ale samodzielna praca. Na kwestię samodzielności zwrócił uwagę pan Krzysiek Kała i Pani Barbara Urecht, natomiast moja siostra na dodatkowe zajęcia pozalekcyjne, które – jej zdaniem – są prawdziwą zmorą dzieci. Pani Maja W. ocenia, że obecnie zadania domowe to plaga i nie dziwi się interwencji rzecznika. Podobną opinię wyraził Garibaldi11. Na wiele innych problemów wskazali pozostali dyskutanci, a pan Hans Kurzweil podzielił się doświadczeniami z amerykańskich szkół. Dziękuję za ciekawą dyskusję i wiele cennych uwag.
Ciekawy przyczynek do poruszanego w tekście tematu znalazłam na stronach radia RMFFM. Chodzi o szkołę bez zadań domowych, bez czerwonego długopisu służącego do poprawiania prac. To eksperyment Wioletty Krzyżanowskiej, dyrektor SP 323 im. Olimpijczyków w Warszawie https://www.google.pl/amp/www.rmf.fm/magazyn/amp,12053.html
Podaję bez komentarza jako ciekawostkę. Sami Państwo oceńcie.
Czy to jest eksperyment? Nie do końca. W Polsce mamy ten problem, że z powodu małego doświadczenia z różnorodnymi systemami edukacyjnymi, wszystko dla nas zaczyna się i kończy na „polskiej” szkole państwowej. Jest to dla nas jakby jedyny punkt odniesienia, ponieważ u nas szkolnictwo oparte na innych metodach dydaktycznych niemal nie istnieje. Tymczasem na świecie stosuje się bardzo różne systemy edukacyjne, nie w ramach eksperymentu ale jako powszechny standard i dają radę. Np w szkole fińskiej uważanej za najlepszą na świecie nie ma zadań domowych. Oczywiście nie jest to jedyna różnica, chyba najważniejsza cecha łącząca skuteczne systemy nauczania to ostre wymogi stawiane nauczycielom + właściwe ich wynagradzanie. Tak jest właśnie w Finlandii, czy Singapurze.
Wklejam jeszcze wywiad z panią Krzyżanowską
https://www.juniorowo.pl/szkola-bez-prac-domowych-zrobic-rozmowa-wioletta-krzyzanowska-dyrektorka-sp-323-warszawie/
można się z niego trochę lepiej zorientować jak to ma działać.
Problem prac domowych jest najczęściej poruszany wśród rodziców dzieci do 4 klasy. Czyli wtedy gdy to razem z nami powinny odrabiać lekcje. Nie raz spotkałem się na wywiadówkach z opiniami rodziców że dzieci są „przeładowane” materiałem i za dużo mają zadawane do domu. Z doświadczenia wiem (syn 6 klasa) że praca domowa łącznie ze spakowaniem się na następny dzień to max godzina. Czy to dużo? To zależy od chęci. Ale nie chęci dziecka ale rodzica. Przeważnie jest tak że dzieci kończą szkołę wcześniej niż rodzice pracę więc zapisujemy dzieci na zajęcia dodatkowe, najczęściej sportowe po których pociecha już nie ma siły na nic. Ewentualnie babcie zajmują się wnukami i polega to tylko na dopilnowaniu. Prace domowe są jak najbardziej potrzebne ponieważ jest to w pewien sposób weryfikacja wiadomości zdobytych na lekcji. Wielu rzeczy również nauczyciel nie jest w stanie zrobić na lekcji (np. opowiadanie). Miałbym takie pytanie do tych wszystkich rodziców którzy tak narzekają na prace domowe… Czy wam ich nie zadawano?