„Witaj wśród żywych” – tymi słowami powitałam moją sąsiadkę, która po 18 dniach pobytu na oddziale zakaźnym szpitala przy ul. Koszarowej we Wrocławiu, wróciła do domu, a ja i mój mąż przyszliśmy ją odwiedzić. Odpowiedziała: „A ja witam tych, którzy uratowali mi życie”.
Zawsze była szczupła aż do przesady, teraz została z niej połowa. Buzię skurczoną do wielkości piąstki zasłaniała szczelnie założona maseczka, choć wcześniej broniła się przed jej zakładaniem, podobnie jak wykluczała szczepienie przeciw COVID-19. Samotna, od dawna na emeryturze, prawie z nikim nie spotykała się i przypuszczała, że zakażenie jej nie grozi. Gdy próbowałam przekonywać, że warto się zaszczepić, uśmiechała się i odpowiadała: „Ja poczekam”. No i czekała, a to oczekiwanie było takie z gatunku bezterminowych, czego zapewne nie mówiła mi tylko dlatego, żeby się nie pokłócić.
Gdy pod koniec września zadzwoniła, oznajmiając, że ma wysoką gorączkę i bardzo słabo się czuje, wiedziałam z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością, że przyczyną niedyspozycji mojej sąsiadki jest COVID-19. Dlatego poradziłam jej, żeby wezwała pogotowie. Pogotowie odesłało ją do przychodni, widocznie opisała swoje objawy mało przekonująco.
Nawet nie zwierzyła się z tego, że po prostu wyszła z domu, wsiadła do tramwaju i pojechała do swojego lekarza pierwszego kontaktu. Miała już pewnie doświadczenie, że próba rejestracji telefonicznej skończyłaby się teleporadą i to pewnie dopiero za kilka dni. Lekarz skierował ją na test, na który pojechała autobusem.
Mój mąż zadzwonił do niej wieczorem i w zdumieniu słuchał jej relacji.
– Czy już masz wynik testu? – zapytał.
– Właśnie odebrałam telefon, ale mówił automat. Głos w słuchawce poinformował mnie, że wynik dostanę SMS-em. Wiesz, co to jest?
– Ale ty masz tylko stacjonarny telefon i to stary aparat – wyjaśnił mąż.
– No właśnie na ten telefon dzwonili – odpowiedziała sąsiadka.
Przysłuchiwałam się tej rozmowie ze zdumieniem i oburzeniem. Widać nie uwzględniono osób, które mają tylko telefon stacjonarny, one są poza systemem.
– Czy czegoś potrzebujesz? – zapytał mąż.
– Nie – odpowiedziała sąsiadka. – Pani Ewa właśnie przyniosła mi banany i wodę mineralną. Niczego nie potrzebuję.
– Zadzwonię jutro.
Zrozumieliśmy, że informacja o wyniku testu nie zostanie jej dostarczona. Może, gdy będzie on dodatni, zostanie zarejestrowany w jakiejś bazie danych. Pani Ewa to nasza wspólna sąsiadka, emerytowana lekarka, dobrze, że jest w kontakcie.
Następnego dnia wybieraliśmy się poza Wrocław, aż do Bolesławca, ale przed wyjazdem mąż zadzwonił do naszej chorej.
– Wiesz, chyba ją zbudziłem, mówiła coś niewyraźnie. Później zadzwonimy – zrelacjonował poranną rozmowę.
Wyjeżdżałam z uczuciem niepokoju i niepewnością, czy może jednak powinniśmy byli odłożyć na inny dzień ten zaplanowany wyjazd. Ale znajomi uprzedzeni, pewnie się przygotowali na spotkanie z nami… „Może nic złego się nie stanie, będziemy do niej dzwonić” – pomyślałam.
Dzwoniliśmy kilka razy i nic, nikt nie podnosił słuchawki. Skontaktowaliśmy się z panią Ewą i okazało się, że ona także dzwoniła i podobnie jak my nie uzyskiwała połączenia, bo nikt nie odbierał. Zaproponowaliśmy, żeby poszła pod drzwi i spróbowała zadzwonić. Po chwili odebrałam od niej telefon.
– Byłam tam i dzwoniłam, ale nikt nie otwiera – mówiła do słuchawki i dodała trochę przyciszonym głosem, jakby sama bała się wypowiadanych przez siebie słów: „Jak się nachyliłam do dziurki od klucza czułam nieprzyjemny zapach, zapach ludzkiego kału”.
Poczułam, że serce podchodzi mi do gardła. „Może ona już nie żyje, przecież w chwili śmierci puszczają zwieracze…”. Wracaliśmy do domu tak szybko, jak to tylko możliwe na zatłoczonej autostradzie. Ja i mój mąż milczeliśmy, nasze myśli krążyły wokół jednego pytania: „Czy zastaniemy ją żywą?”. Cały czas czułam dręczące wyrzuty sumienia, że jednak wyjechaliśmy. Oby tylko zdążyć przed najgorszym. Modliłam się żarliwie.
Zadzwoniliśmy do pani Ewy i postanowiliśmy pójść do naszej sąsiadki razem.
– Pamiętajcie, żeby mieć maseczki i rękawiczki. Jestem na sto procent pewna, że to COVID – przypomniała pani Ewa w naszej ostatniej rozmowie telefonicznej.
Gdy tylko dojechaliśmy do domu, włożyliśmy maseczki FF95, na to przyłbice i rękawiczki, zmieniliśmy buty na nieużywane na codzień pantofle. Spotkaliśmy się z panią Ewą przed drzwiami. To ona zaproponowała, żeby – zanim otworzymy drzwi – odmówić „Pod Twoją obronę…”. Po modlitwie włożyłam klucze do zamka… Słusznie wyczuła pani Ewa zapach, po otwarciu drzwi był on znacznie bardziej intensywny, odczuwalny mimo maseczki.
Widok był przerażający, z otwartych drzwi do łazienki wystawały gołe nogi i bose stopy, które bezwładnie leżały na korytarzu, głowa sąsiadki znajdowała się tuż przy sedesie. Jasna bluzka była cała we krwi, głowa i górna część ciała leżały w kałuży krwi i odchodów. Pierwsze wrażenie – nie żyje. Ale mój mąż zauważył, że poruszyła nogą… Przystąpiliśmy do akcji ratowania, którą pokierowała pani Ewa – obudził się w niej lekarz, który ratuje życie. I to pani Ewa zadzwoniła po pogotowie i rozmawiała z lekarzem, fachowo informując go o reakcjach pacjentki, czyli naszej sąsiadki.
– To nie jest udar, to najprawdopodobniej COVID – mówiła do słuchawki.
– Powiedzieli, że przyjadą. Sprawdzą w bazie danych, jaki ma wynik testu – zrelacjonowała swoją rozmowę z dyżurnym lekarzem. – Trzeba dać jej wody z magnezem – powiedziała.
Przypomniałam sobie, że mam w domu elektrolity w saszetkach, takie błyskawicznie rozpuszczalne w wodzie. Zabrałam je z domu i przy okazji wzięłam termometr, taki bezdotykowy, pamiętając żeby pantofle zostawić przed progiem, a nawet przed wycieraczką, bo po co wirusy przynosić do mieszkania. Wyrzuciłam do zsypu lateksowe rękawiczki i włożyłam nowe. Nasza chora, gdy wypiła wodę z elektrolitami, otworzyła oczy, zaczęła jej wracać świadomość. Termometr wskazał 38,4 st.
– Może zjadłabyś banana? – zapytałam. Sąsiadka kiwnęła twierdząco głową. Wyjęłam wiec banany z lodówki, obrałam skórkę i podawałam. Odgryzała po kawałeczku. Potem wypiła jeszcze jedną szklankę wody z elektrolitami. Postanowiliśmy ją przebrać i umyć. Pani Ewa przyniosła ze swego domu pulsoksymetr i starą czystą poszwę na kołdrę – moczyłam ją w wodzie i myłam naszą chorą. Saturacja 96 napawała optymizmem. Z pomocą mojego męża zdjęłam z sąsiadki mokre i zabrudzone ubrania, razem z panią Ewą umyliśmy ją, przebierając w czyste rzeczy, które znalazłam w szafie. W dalszym ciągu była zupełnie bezwładna, ale przenieśliśmy ją na rozłożony na podłodze koc. Na koniec założyłam jej na nogi skarpetki. Powoli wracała jej świadomość, ale ze swojego upadku i stanu nieprzytomności nic nie pamiętała. Nie potrafiła wytłumaczyć, skąd wzięła się duża plama krwi koło jej łóżka i co stało się w tej ubikacji, gdy upadła.
Pogotowie przyjechało po dwóch i pół godzinie od wezwania i zabrało naszą sąsiadkę do szpitala na oddział zakaźny. Wcześniej sprawdzili w bazie danych wynik testu. Był dodatni.
Wróciliśmy do domu wyrzucając maseczki, rękawice i przyłbice, a wszystkie rzeczy, które mieliśmy na sobie daliśmy do prania. Wzięliśmy prysznic. Zdezynfekowaliśmy wszystkie rzeczy, które mieliśmy ze sobą – telefony, termometr, pantofle. Ale długo nie mogliśmy się pozbyć pamięci tego zapachu, który towarzyszył nam przez dwie i pół godziny w mieszkaniu naszej sąsiadki.
Najważniejszą emocją było jednak poczucie ulgi, że zdążyliśmy i zastaliśmy ją żywą. Teraz tylko, żeby udało się ją uratować w szpitalu. Na szczęście dostała się na najlepszy oddział zakaźny we Wrocławiu.
Sami liczyliśmy się z możliwością zakażenia, więc nałożyliśmy sobie kwarantannę. Po trzech dniach zbudziłam się z bólem głowy i ogólnym złym samopoczuciem, ale bez żadnych objawów przeziębienia. Termometr wskazał 37,4 st. Tak utrzymywało się przez trzy dni. Zrobiłam sobie test, ale na szczęści wynik był jednoznacznie ujemny. Po dziesięciu dniach ja ponownie, a mój mąż po raz pierwszy wykonaliśmy test i też dał wynik ujemny. Widać mój mąż, który już był zaszczepiony trzecią dawką miał lepszą odporność, ja prawdopodobnie miałam poronny przebieg choroby, podwójna dawka szczepionki uchroniła mnie przed zakażeniem. Maseczki i przyłbice też sprawiały, że tych wirusów docierało dużo mniej.
Ta historia uczy, że szczepionka chroni przed zakażeniem. Nieszczepienie naraża nie tylko samego zainteresowanego, ale wiele innych postronnych osób. Przecież ta nasza sąsiadka, z COVIDEM w pełnym rozwoju, jechała tramwajem i autobusem, siedziała w przychodni w poczekalni… Ile osób zaraziła? Nie wiadomo. Naraziła na zakażenie wielu. Nieszczepienie nie jest sprawą indywidualną. Nasza sąsiadka miała podwójne szczęście. Po pierwsze ktoś mieszkający w tym samym bloku miał klucze od jej mieszkania, po drugie dostała w porę pomoc.
Maria WANKE-JERIE
Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).
Można mieć różne zdanie na temat skuteczności szczepień i innych środków przeciw Covid, ale należą się duże słowa uznania dla wszystkich Państwa zaangażowanych w niełatwą, ofiarną pomoc sąsiadce. Byłoby wspaniałe, gdyby wszyscy tak potrafili i każda starsza, samotna, niepełnosprawna, czy nieporadna osoba mogła liczyć na właściwie pojętą troskę że strony sąsiadów. Tymczasem przerażające jest to, że sam temat epidemii covid-19 wywołuje coraz bardziej agresywne , w niektórych przypadkach wręcz histeryczne reakcje, chamstwo, wrogość wobec każdego kto ma odmienne zdanie. To kolejny straszny podział jaki powstał w naszym narodzie. A wystarczyło by zachowywać trochę umiaru szacunku dla drugiego człowieka i kultury.
Chyba wszyscy się ze mną zgodzą, że to wspaniałe opowiadanie powinno być nominowane do nagrody „Pfizer Pricex 2021”.
Bezkompromisowe, reportaż na czasie odpowiadający na zapotrzebowanie społeczne, wielki ładunek naukowo-dydaktyczny, nawiazujący do moralizatorskich opowiadań pozytywistów, i ten zapach kału pozostający w mózgu nawet przy pisaniu jako symbol. Swoiste, historyczne „merde!” skierowane ku rozumowi.
Nie od rzeczy byłaby też nagroda finansowa Ministerstwa Kultury i Ministerstwa Zdrowia. Ten przejmujący tekst robi wiecej niż tysiące wpisów szczepimy się i antyszczepionkowców. Ujawnia wszystko, odziera do kosci. Do wnętrza jelita.
Takie talenty leżą w internecie, a beztalencia są promowane. Trzeba to zmienić. To powinno być czytane w radiu! Rozwieszane na przystankach.
Koniecznie jednak z adnotacja, że nie chodzi przecież o 3cią dawkę tylko, a o ciagłe wspomaganie szczepieniem całych kohort wiekowych i to zamiennie za emeryturę. A nie jakaś swawola, ten bierze, ten nie. Dobrowolność szxzepień nie oznacza braku odoiwiedzialności. Muszą brać wszyscy hyvto miało sens i by nie rodzili się tacy bohaterowie jak w tej realcji.
Ładna bajka, ale tylko bajka. Szczepionka nie zawsze chroni, a po pół roku wcale nie chroni. Maski w ogóle nie chronią, więc ich noszenie nie ma sensu. Takich pouczających bajek jest mnóstwo, a to jest kolejną.
Opisaną tu historię śledziłam na bieżąco, bo siostra z przejęciem mi opowiadała. Wiem, jak bardzo była zaniepokojona, gdy wracając z Bolesławca dzwoniła do sąsiadki, a ona nie odbierała telefonu. Mimo że nie znała jeszcze wyniku testu, była pewna, że to COVID, który może być śmiertelnie niebezpieczny dla osoby po osiemdziesiątce. Bała się, że nie zastanie jej już żywej. Akcja pomocy przeprowadzona była wzorowo. Ciekawa jestem, ilu krytyków byłoby na to stać. Jednak mycie i przebieranie bezwładnej osoby leżącej w odchodach do przyjemnych czynności nie należy. Ale moja siostra, jej mąż i pani Ewa zachowali się jak trzeba. Szacun.
Tymczasem pod moim tweetem zapowiadającym ten tekst pojawiło się już 47 wpisów w znakomitej większości odsądzający moją siostrę od czci i wiary. Internauci posądzali ją, że to wymyślona historia na użytek proszczepionkowej propagandy, z „troską” odsyłali do psychiatry oceniając, że jest owładnięta „covidową” paranoją, z wyrazami współczucia pochylali się nad biedaczką, którą strach o życie wykańcza. Nie brakowało szyderstw.
A to przecież poruszająca opowieść, świetnie opisana i pouczająca. Pokazuje bowiem, że nieszczepienie to nie tylko problem osoby, która taką decyzję podejmuje, ale w konsekwencji dotknie on innych. Osoby z otoczenia, które zarazi, osoby, które będą pomagać przy ratowaniu życia. Po 18 dniach wyszła ze szpitala. Przeżyła. Ale rekonwalenscencja będzie trwała bardzo długo. Moja kuzynka, 70-letnia lekarka z Lublina przechorowała COVID rok temu i mówiła, że takiego obezwładniającego osłabienia nie miała przy żadnej innej chorobie. Dochodziła do jako takiej formy przez dziewięć miesięcy, ale i teraz, po roku, jeszcze nie jest w pełni sił. Przecież jak można tego uniknąć, to dlaczego z takich osób szydzić.
Wyrazy szacunku za Państwa postawę. Serce po właściwej stronie, ale i chłodne głowy – wspierające racjonalne działanie.
Obserwacja otoczenia, znajomych i przyjaciół, przekonuje mnie, że może szczepionka nie chroni przed zarażeniem SARS_Cov_2, ale pozwala lżej znosić chorobę. To w moim rozumieniu wystarczający powód by jej nie unikać. Nie każdy może cieszyć się odpornością.
A Pani Sąsiadka istotnie miała podwójne szczęście 🙂 Pomogli Państwo jej Aniołowi Stróżowi 🙂
Gratuluję państwu samarytańskiej postawy. Pomoc sąsiadce okazała się bardzo potrzebna. Nieśli ja państwo, wiedzac,jakie niesie zagrożenie. Zaszczepienie się przeciwko wirusowi pomogło uniknąć zakażenia, a gdyby do tego doszło, zminimalizowanie objawów.
Obserwuję z uwagą wszystkie komentarze – zwłaszcza na Twitterze i jestem ogromnie zdegustowana i zniesmaczona poziomem komentarzy, w których dominują chamskie i prześmiewcze odzywki, Przeważają przeciwnicy szczepień i negujących samego wirusa. . Niestety, nasz naród to chyba już nie naród, a tylko zbiór ludzi, bo różnice w poglądach – nie tylko w tej kwestii ciągle się zwiększają. Smutne to.
Tekst, w którym opisałam ratowanie życia chorej sąsiadki, spotkał się z ogromnym zainteresowaniem, co było nawet pewnym zaskoczeniem. Podobnie jak hejt, jaki wylał się na mnie, głównie na Twitterze. Nie będę przytaczała wyzwisk pod moim adresem, w większości były one wulgarne, albo ich istotą było przypisywanie mi choroby psychicznej, odsyłanie do psychiatry, a także, a może przede wszystkim, posądzanie, że opisana przeze mnie historia została zmyślona. Jeszcze raz przekonuję się, że najtrudniej uwierzyć w prawdę, zwłaszcza gdy próbuje się ją na wszelkie sposoby wypierać. Są ludzie, dla których złe doświadczenia, a takimi są niewątpliwie codzienne doniesienia o wzroście zakażeń na COVID, stale rosnącej liczbie zajętych łóżek i respiratorów, a także najsmutniejszych danych o liczbie zgonów spowodowanych koronawirusem, zawsze muszą mieć twarz winnego tego stanu rzeczy. Zaciekawia, że winni to na ogół ci, którzy o tych danych informują, albo i ci, którzy dzielą się, jak ja, własnymi doświadczeniami, mogącymi przekonać o tym, że ta choroba jest groźna. Byli i tacy, którzy szydzili ze mnie, że ratując chorą, nieprzytomną sąsiadkę, ja i mój mąż, mieliśmy na twarzach maseczki i przyłbice, a na dłoniach lateksowe rękawiczki. Szkoda, że nie widzieli jak ubrani są lekarze i pielęgniarki na oddziale covidowym. Widziałam na własne oczy, bo pojechaliśmy z mężem zawieść naszej sąsiadce potrzebne jej rzeczy. Personel medyczny ubrany jest w szczelne kombinezony zasłaniające całą sylwetkę z włosami włącznie, maseczki, przylegające szczelnie gogle i przyłbice. Wyglądają jak kosmonauci. Ale, jak widać, szydzić można z wszystkiego. Dlatego tym bardziej jestem wdzięczna wszystkim, którzy przekazali mi wyrazy szacunku, zwłaszcza Panom Rafałowi Kubarze i Maciejowi Szymczakowi, o. Wojciechowi Ziółkowi i Pani Elżbiecie Zborowskiej, a także za wsparcie mojej siostrze, która relacje z tego zdarzenia słyszała na bieżąco i dzieliła ze mną obawy, czy nie rozchoruję się na COVID. A na zakończenie kilka słów o mojej sąsiadce, która po ponad miesiącu po tym, jak trafiła do szpitala, wciąż czuje się bardzo słabo, jak mówi, nigdy w życiu takiej słabości nie odczuwała. Dodatkowo ma zaniki pamięci, coś, co nazywa się mgłą mózgową. Często zdarza się, że idzie po coś do kuchni, albo do drugiego pokoju i zanim dojdzie na miejsce (mieszkanie ma tylko 48 m kw) nie pamięta po co szła. Bardzo ją to męczy. Ale cieszy się, że żyje. Też mam satysfakcję, że nasz trud nie poszedł na marne. Każdemu z moich krytyków i szyderców życzę tego uczucia radości, które towarzyszy temu, jak uda się komuś uratować życie.
Bardzo dziękuję Pani Profesor za to „świadectwo”. Pragnę odnieść się do kilku jego aspektów. Po pierwsze należą się Państwu słowa uznania za ratowanie chorej sąsiadki. Doskonale rozumiem dramatyzm tej sytuacji, nie jest łatwo zmagać się z wydalinami osób najbliższych a co dopiero obcych, w dodatku w obawie o możliwość zarażenia się śmiertelną chorobą. Choć nie znam Państwa osobiście, jedynie z obserwacji profilu na TT, nie mogłam się spodziewać innego zachowania. Humanitaryzm, odpowiedzialność, bogate życiowe doświadczenie, wreszcie głęboka wiara, nie mogły zaowocować innym zachowaniem, za które serdecznie Państwu dziękuję. Takie świadectwa są ważne, bo pokazują drogę postępowania osobom mniej dojrzałym. Po drugie, o podobnych, długofalowych skutkach zakażenia koronawirusem mówi wielu moich znajomych, którzy chorowali stosunkowo lekko i na szczęście nie była potrzebna hospitalizacja. Oczywiście skutki te nie występują w równym nasileniu u wszystkich ale są realnie odczuwalne i bardzo utrudniają życie. Największe problemy ma 50-letnia koleżanka z powodu znaczącej utraty pamięci krótkotrwałej, która bardzo utrudnia wykonywanie jej zawodu. Po trzecie moje doświadczenia przebiegu covid u osób zaszczepionych pokrywają się dokładnie z obserwacjami Pani Profesor. 85-letnia, zaszczepiona sąsiadka wróciła dziś ze szpitala covidowego w stosunkowo dobrej formie. Jeszcze lżejszy przebieg miała choroba u kolegi z pracy. Na razie reszta zaszczepionych kolegów nie zachorowała, choć jesteśmy ciągle narażeni na kontakt z wirusem ze względu na stosunkowo dużą liczbę zachorowań wśród naszych uczniów oraz ich rodziców i dziadków. Tylko w ciągu ostatniego tygodnia w naszej stosunkowo małej, 6-ciotysięcznej gminie, 5 osób zmarło na covid, w tym troje w miejscowości z obwodu mojej szkoły. Wyszczepialność w gminie wynosi zaledwie 25%, więc pewnie jeszcze długo epidemia nie ustąpi. Szkoła od miesiąca działała w systemie hybrydowym, praktycznie połowa uczniów przebywała na zmianę na kwarantannie. Od dziś pracujemy zdalnie bo pojawiły się nowe zachorowania wśród dzieci i ok 90% uczniów miało kontakt z chorymi kolegami w klasie lub autokarze.
Emerytowana lekarka to pani Ewa, która ratowała razem z nami naszą wspólną sąsiadkę. Szczepiła się najszybciej jak to było możliwe i była już po trzech dawkach szczepionki. Podziwiałam ją, chodzi o kuli, a tu klękała na podłodze i wykonywała razem ze mną wszystkie niezbędne czynności. Zachowała zimną krew, to ona zaordynowała podanie wody z elektrolitami, a gdy chora wypiła dwie szklanki powiedziała, uśmiechając się znad maseczki: „To tak jakby dostała kroplówkę”.
Można mieć różne zdanie na temat skuteczności szczepień i innych środków przeciw Covid, ale należą się duże słowa uznania dla wszystkich Państwa zaangażowanych w niełatwą, ofiarną pomoc sąsiadce. Byłoby wspaniałe, gdyby wszyscy tak potrafili i każda starsza, samotna, niepełnosprawna, czy nieporadna osoba mogła liczyć na właściwie pojętą troskę że strony sąsiadów. Tymczasem przerażające jest to, że sam temat epidemii covid-19 wywołuje coraz bardziej agresywne , w niektórych przypadkach wręcz histeryczne reakcje, chamstwo, wrogość wobec każdego kto ma odmienne zdanie. To kolejny straszny podział jaki powstał w naszym narodzie. A wystarczyło by zachowywać trochę umiaru szacunku dla drugiego człowieka i kultury.
Chyba wszyscy się ze mną zgodzą, że to wspaniałe opowiadanie powinno być nominowane do nagrody „Pfizer Pricex 2021”.
Bezkompromisowe, reportaż na czasie odpowiadający na zapotrzebowanie społeczne, wielki ładunek naukowo-dydaktyczny, nawiazujący do moralizatorskich opowiadań pozytywistów, i ten zapach kału pozostający w mózgu nawet przy pisaniu jako symbol. Swoiste, historyczne „merde!” skierowane ku rozumowi.
Nie od rzeczy byłaby też nagroda finansowa Ministerstwa Kultury i Ministerstwa Zdrowia. Ten przejmujący tekst robi wiecej niż tysiące wpisów szczepimy się i antyszczepionkowców. Ujawnia wszystko, odziera do kosci. Do wnętrza jelita.
Takie talenty leżą w internecie, a beztalencia są promowane. Trzeba to zmienić. To powinno być czytane w radiu! Rozwieszane na przystankach.
Koniecznie jednak z adnotacja, że nie chodzi przecież o 3cią dawkę tylko, a o ciagłe wspomaganie szczepieniem całych kohort wiekowych i to zamiennie za emeryturę. A nie jakaś swawola, ten bierze, ten nie. Dobrowolność szxzepień nie oznacza braku odoiwiedzialności. Muszą brać wszyscy hyvto miało sens i by nie rodzili się tacy bohaterowie jak w tej realcji.
Ładna bajka, ale tylko bajka. Szczepionka nie zawsze chroni, a po pół roku wcale nie chroni. Maski w ogóle nie chronią, więc ich noszenie nie ma sensu. Takich pouczających bajek jest mnóstwo, a to jest kolejną.
Opisaną tu historię śledziłam na bieżąco, bo siostra z przejęciem mi opowiadała. Wiem, jak bardzo była zaniepokojona, gdy wracając z Bolesławca dzwoniła do sąsiadki, a ona nie odbierała telefonu. Mimo że nie znała jeszcze wyniku testu, była pewna, że to COVID, który może być śmiertelnie niebezpieczny dla osoby po osiemdziesiątce. Bała się, że nie zastanie jej już żywej. Akcja pomocy przeprowadzona była wzorowo. Ciekawa jestem, ilu krytyków byłoby na to stać. Jednak mycie i przebieranie bezwładnej osoby leżącej w odchodach do przyjemnych czynności nie należy. Ale moja siostra, jej mąż i pani Ewa zachowali się jak trzeba. Szacun.
Tymczasem pod moim tweetem zapowiadającym ten tekst pojawiło się już 47 wpisów w znakomitej większości odsądzający moją siostrę od czci i wiary. Internauci posądzali ją, że to wymyślona historia na użytek proszczepionkowej propagandy, z „troską” odsyłali do psychiatry oceniając, że jest owładnięta „covidową” paranoją, z wyrazami współczucia pochylali się nad biedaczką, którą strach o życie wykańcza. Nie brakowało szyderstw.
A to przecież poruszająca opowieść, świetnie opisana i pouczająca. Pokazuje bowiem, że nieszczepienie to nie tylko problem osoby, która taką decyzję podejmuje, ale w konsekwencji dotknie on innych. Osoby z otoczenia, które zarazi, osoby, które będą pomagać przy ratowaniu życia. Po 18 dniach wyszła ze szpitala. Przeżyła. Ale rekonwalenscencja będzie trwała bardzo długo. Moja kuzynka, 70-letnia lekarka z Lublina przechorowała COVID rok temu i mówiła, że takiego obezwładniającego osłabienia nie miała przy żadnej innej chorobie. Dochodziła do jako takiej formy przez dziewięć miesięcy, ale i teraz, po roku, jeszcze nie jest w pełni sił. Przecież jak można tego uniknąć, to dlaczego z takich osób szydzić.
Pani Mario, dziękuję.
W pełni popieram co do pryncypiów, za postawę wobec sąsiadki i troskę o nią wielki, wielki szacunek.
Wyrazy szacunku za Państwa postawę. Serce po właściwej stronie, ale i chłodne głowy – wspierające racjonalne działanie.
Obserwacja otoczenia, znajomych i przyjaciół, przekonuje mnie, że może szczepionka nie chroni przed zarażeniem SARS_Cov_2, ale pozwala lżej znosić chorobę. To w moim rozumieniu wystarczający powód by jej nie unikać. Nie każdy może cieszyć się odpornością.
A Pani Sąsiadka istotnie miała podwójne szczęście 🙂 Pomogli Państwo jej Aniołowi Stróżowi 🙂
Gratuluję państwu samarytańskiej postawy. Pomoc sąsiadce okazała się bardzo potrzebna. Nieśli ja państwo, wiedzac,jakie niesie zagrożenie. Zaszczepienie się przeciwko wirusowi pomogło uniknąć zakażenia, a gdyby do tego doszło, zminimalizowanie objawów.
Obserwuję z uwagą wszystkie komentarze – zwłaszcza na Twitterze i jestem ogromnie zdegustowana i zniesmaczona poziomem komentarzy, w których dominują chamskie i prześmiewcze odzywki, Przeważają przeciwnicy szczepień i negujących samego wirusa. . Niestety, nasz naród to chyba już nie naród, a tylko zbiór ludzi, bo różnice w poglądach – nie tylko w tej kwestii ciągle się zwiększają. Smutne to.
Tekst, w którym opisałam ratowanie życia chorej sąsiadki, spotkał się z ogromnym zainteresowaniem, co było nawet pewnym zaskoczeniem. Podobnie jak hejt, jaki wylał się na mnie, głównie na Twitterze. Nie będę przytaczała wyzwisk pod moim adresem, w większości były one wulgarne, albo ich istotą było przypisywanie mi choroby psychicznej, odsyłanie do psychiatry, a także, a może przede wszystkim, posądzanie, że opisana przeze mnie historia została zmyślona. Jeszcze raz przekonuję się, że najtrudniej uwierzyć w prawdę, zwłaszcza gdy próbuje się ją na wszelkie sposoby wypierać. Są ludzie, dla których złe doświadczenia, a takimi są niewątpliwie codzienne doniesienia o wzroście zakażeń na COVID, stale rosnącej liczbie zajętych łóżek i respiratorów, a także najsmutniejszych danych o liczbie zgonów spowodowanych koronawirusem, zawsze muszą mieć twarz winnego tego stanu rzeczy. Zaciekawia, że winni to na ogół ci, którzy o tych danych informują, albo i ci, którzy dzielą się, jak ja, własnymi doświadczeniami, mogącymi przekonać o tym, że ta choroba jest groźna. Byli i tacy, którzy szydzili ze mnie, że ratując chorą, nieprzytomną sąsiadkę, ja i mój mąż, mieliśmy na twarzach maseczki i przyłbice, a na dłoniach lateksowe rękawiczki. Szkoda, że nie widzieli jak ubrani są lekarze i pielęgniarki na oddziale covidowym. Widziałam na własne oczy, bo pojechaliśmy z mężem zawieść naszej sąsiadce potrzebne jej rzeczy. Personel medyczny ubrany jest w szczelne kombinezony zasłaniające całą sylwetkę z włosami włącznie, maseczki, przylegające szczelnie gogle i przyłbice. Wyglądają jak kosmonauci. Ale, jak widać, szydzić można z wszystkiego. Dlatego tym bardziej jestem wdzięczna wszystkim, którzy przekazali mi wyrazy szacunku, zwłaszcza Panom Rafałowi Kubarze i Maciejowi Szymczakowi, o. Wojciechowi Ziółkowi i Pani Elżbiecie Zborowskiej, a także za wsparcie mojej siostrze, która relacje z tego zdarzenia słyszała na bieżąco i dzieliła ze mną obawy, czy nie rozchoruję się na COVID. A na zakończenie kilka słów o mojej sąsiadce, która po ponad miesiącu po tym, jak trafiła do szpitala, wciąż czuje się bardzo słabo, jak mówi, nigdy w życiu takiej słabości nie odczuwała. Dodatkowo ma zaniki pamięci, coś, co nazywa się mgłą mózgową. Często zdarza się, że idzie po coś do kuchni, albo do drugiego pokoju i zanim dojdzie na miejsce (mieszkanie ma tylko 48 m kw) nie pamięta po co szła. Bardzo ją to męczy. Ale cieszy się, że żyje. Też mam satysfakcję, że nasz trud nie poszedł na marne. Każdemu z moich krytyków i szyderców życzę tego uczucia radości, które towarzyszy temu, jak uda się komuś uratować życie.
Bardzo dziękuję Pani Profesor za to „świadectwo”. Pragnę odnieść się do kilku jego aspektów. Po pierwsze należą się Państwu słowa uznania za ratowanie chorej sąsiadki. Doskonale rozumiem dramatyzm tej sytuacji, nie jest łatwo zmagać się z wydalinami osób najbliższych a co dopiero obcych, w dodatku w obawie o możliwość zarażenia się śmiertelną chorobą. Choć nie znam Państwa osobiście, jedynie z obserwacji profilu na TT, nie mogłam się spodziewać innego zachowania. Humanitaryzm, odpowiedzialność, bogate życiowe doświadczenie, wreszcie głęboka wiara, nie mogły zaowocować innym zachowaniem, za które serdecznie Państwu dziękuję. Takie świadectwa są ważne, bo pokazują drogę postępowania osobom mniej dojrzałym. Po drugie, o podobnych, długofalowych skutkach zakażenia koronawirusem mówi wielu moich znajomych, którzy chorowali stosunkowo lekko i na szczęście nie była potrzebna hospitalizacja. Oczywiście skutki te nie występują w równym nasileniu u wszystkich ale są realnie odczuwalne i bardzo utrudniają życie. Największe problemy ma 50-letnia koleżanka z powodu znaczącej utraty pamięci krótkotrwałej, która bardzo utrudnia wykonywanie jej zawodu. Po trzecie moje doświadczenia przebiegu covid u osób zaszczepionych pokrywają się dokładnie z obserwacjami Pani Profesor. 85-letnia, zaszczepiona sąsiadka wróciła dziś ze szpitala covidowego w stosunkowo dobrej formie. Jeszcze lżejszy przebieg miała choroba u kolegi z pracy. Na razie reszta zaszczepionych kolegów nie zachorowała, choć jesteśmy ciągle narażeni na kontakt z wirusem ze względu na stosunkowo dużą liczbę zachorowań wśród naszych uczniów oraz ich rodziców i dziadków. Tylko w ciągu ostatniego tygodnia w naszej stosunkowo małej, 6-ciotysięcznej gminie, 5 osób zmarło na covid, w tym troje w miejscowości z obwodu mojej szkoły. Wyszczepialność w gminie wynosi zaledwie 25%, więc pewnie jeszcze długo epidemia nie ustąpi. Szkoła od miesiąca działała w systemie hybrydowym, praktycznie połowa uczniów przebywała na zmianę na kwarantannie. Od dziś pracujemy zdalnie bo pojawiły się nowe zachorowania wśród dzieci i ok 90% uczniów miało kontakt z chorymi kolegami w klasie lub autokarze.
Wyrazy szacunku dla Państwa. A swoją drogą, bardzo niefrasobliwa ta sąsiadka, skoro będąc emerytowaną lekarką, zlekceważyła szczepienia.
Emerytowana lekarka to pani Ewa, która ratowała razem z nami naszą wspólną sąsiadkę. Szczepiła się najszybciej jak to było możliwe i była już po trzech dawkach szczepionki. Podziwiałam ją, chodzi o kuli, a tu klękała na podłodze i wykonywała razem ze mną wszystkie niezbędne czynności. Zachowała zimną krew, to ona zaordynowała podanie wody z elektrolitami, a gdy chora wypiła dwie szklanki powiedziała, uśmiechając się znad maseczki: „To tak jakby dostała kroplówkę”.