Święci są wśród nas. Małgosia

Gdy rok temu „Gość Niedzielny” zaapelował do czytelników, aby z okazji Wszystkich Świętych nadsyłać świadectwa o świętości tych, których spotkaliśmy na swojej drodze, nie miałam wątpliwości, że napiszę o Małgosi, Małgorzacie Longchamps de Bérier. Już 26 lat, jak odeszła, a pamięć o Niej wciąż żywa. Przytaczam tekst sprzed roku, który wysłałam do redakcji.

Małgorzata Longchamps de Bérier

003886_Malgosia_7

Była dzielna, mądra i dobra. Wrażliwa na ludzkie cierpienia i potrzeby.  Była przyjacielem  w dobrej nowinie i w każdej biedzie. Odeszła 25 lat temu, miała wówczas 39 lat. Tak wielu tak wiele Jej zawdzięcza. Ja do tego grona się zaliczam. Jej krótkie życie zasługuje na obszerne opracowanie, być może książkę. Liczę, że kiedyś powstanie.

Małgosia, bo tak o Niej mówiliśmy, pochodziła ze słynnej prawniczej rodziny Longchamps de Bérier. Z domu wyniosła głęboką wiarę i przywiązanie do tradycyjnych wartości. Najmłodsza z trójki rodzeństwa, od dzieciństwa naznaczona była dziedziczną, nieuleczalną chorobą immunologiczną, na którą zmarł Jej ojciec, prof. Franciszek Longchamps de Bérier, w wieku 57 lat. Leczenie mogło jedynie powstrzymać postęp choroby, przedłużyć życie i poprawić jego jakość.

Poznałam Małgosię w czasie karnawału „Solidarności”. Była wówczas asystentką na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu Wrocławskiego. Włączyła się w działalność „Solidarności” z pełnym zaangażowaniem. Służyła wiedzą prawniczą, opiniowała statuty, regulaminy, ustawy. Bardzo pracowita, zajęta od świtu do późnej nocy. Ale przede wszystkim pomagała ludziom, to oni byli dla Niej najważniejsi. W Jej domu znajdowali schronienie i otrzymywali wszelką pomoc, także materialną. Pamiętam, jak przyjmowała pod swój dach studentki. Całymi miesiącami „waletowały” przy ul. Pankiewicza na Biskupinie.

Od licznej rodziny z zagranicy dostawała paczki i najczęściej wszystko rozdawała. Wystarczyło powiedzieć: „O, jakie to ładne!”, a Małgosia odpowiadała: „Podoba ci się, to jest twoje, weź”. Ale przede wszystkim miała dla każdego dobre słowo. Pamiętam do dziś wiele Jej rad i wskazówek. Ludzie przy Niej stawali się lepsi. Znam takie przykłady, że dzięki Niej w dorosłym życiu poprosili o chrzest, a Ona była wówczas matką chrzestną.

Dobra z Jej strony doświadczyłam przede wszystkim w stanie wojennym, gdy mój mąż ukrywał się, a ja zostałam sama z dwójką małych dzieci. Przychodziła do mnie wtedy, gdy nikt inny nie miał na to czasu. Na przykład w niedzielę i w święta moi znajomi chcieli mieć ten czas dla siebie i swojej rodziny. A Ona właśnie wtedy była przy mnie i swoim subtelnym humorem potrafiła rozweselić, dobrym słowem dać nadzieję w chwilach zwątpienia. Takich rodzin, jak moja, pod Jej opieką było więcej. Organizowała pomoc prawną w procesach politycznych, leki dla chorych, pomagała ukrywającym się i ich bliskim. Mojej rodzinie zorganizowała wakacje u swojej cioci, Róży Siemieńskiej w ośrodku rekolekcyjno-wypoczynkowym „Ostoja” w Krynicy Górskiej, załatwiając dofinansowanie pobytu z pieniędzy „Solidarności”, słynnych 80 milionów.

Postępująca choroba czyniła jednak w organizmie Małgosi coraz większe spustoszenie. A ona dzielnie znosiła kolejne ograniczenia i nie dawała poznać, że cierpi. Z humorem i autoironią potrafiła o tym mówić.

Nie zgodziła się na współpracę z SB za cenę uzyskania paszportu. Być może wcześniejsze leczenie w Paryżu, z którego mogła skorzystać na początku lat osiemdziesiątych, powstrzymałoby postęp choroby. Może żyłaby tak długo jak Jej ojciec. Może żyłaby do dziś.

Nie doczekała wolnej Polski, dla której poświęcała swoje życie. Za działalność w „Solidarności” została pośmiertnie odznaczona Krzyżem Oficerskim Orderu Odrodzenia Polski.

Umierała w szpitalu przy  ul. Grabiszyńskiej we Wrocławiu w aurze świętości. Pogodna i spokojna. Przy Jej łóżku gromadzili się pacjenci, a po śmierci w całym oddziale był zbiorowy szloch, także personelu medycznego – lekarzy i pielęgniarek. To w szpitalu rzadkość. Na pogrzebie Małgosi Jej ciocia Róża Siemieńska* powiedziała z tajemniczym uśmiechem: „Moja maleńka święta”.

Ten tekst ukazał się na łamach „Gościa Niedzielnego” http://gosc.pl/doc/2230187.Malgorzata-Longchamps-de-Berier

* Róża Siemieńska, ciocia Małgosi, zmarła 22 stycznia tego roku w wieku 94 lat.

01

Członkini Instytutu Prymasa Wyszyńskiego, pielęgniarka, uczestniczka Powstania Warszawskiego ps. „Kasia”, aktorka Teatru Rapsodycznego (zaprzyjaźniona z Karolem Wojtyłą), twórczyni milenijnych misteriów na Jasnej Górze, pedagog i teolog, przez prawie 30 lat kierowała ośrodkiem „Ostoja” w Krynicy, autorka wspomnień i refleksji… po prostu Ciocia Róża. Tak do Niej zwracaliśmy się. Jej postać zasługuje na osobną opowieść. Miałam to szczęście spotkać Ją na swojej drodze. Emanowała ciepłem i pogodną radością. W każdym, najdrobniejszym zdarzeniu, w każdej chwili dostrzegała Boga. Uśmiechnięta święta. Uczyła, ile radości daje święte życie. Jej wspomnienia ukazały się w książkach „Opowiadam” i „Opowiadam II”, wydanych nakładem Wydawnictwa APOSTOLICUM w Ząbkach:

www.kmt.pl/pozycja.asp?ksid=24595/

www.apostolicum.pl/shop/?p=2&id_product=531/

Ostatni nagrany wywiad Cioci Róży:

www.centrumjp2.pl/mediatekajp2/siemienska-roza/

 

Małgorzata Wanke-Jakubowska

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.

Możesz również polubić…

7 komentarzy

  1. elajol@wp.pl' Banaszek pisze:

    Piękne Osoby,cześć Ich pamięci.

  2. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Miała zaledwie 39 lat, gdy przegrała z chorobą. Zmagała się z nią kilkanaście lat. Jej rodzina we Francji mogła zapewnić leczenie i opiekę. Mogła i chciała wyjechać. Potrzebowała tylko paszportu. Dla niej paszport oznaczał życie. Wystarczyło żeby zgodziła się na współpracę ze Służbą Bezpieczeństwa. Odmówiła. Jak wielu nie odmawiało z uwagi na karierę, intratny kontrakt, szansę rozwoju. A ona nie wahała się ani chwili, było to dla niej nie do przyjęcia. Choćby z uwagi na nią, nie wolno bagatelizować takich zachowań. Zło jest złem, zwłaszcza gdy wynika z niskich pobudek. Proponuję zawsze przywołać przykład Małgorzaty Longchamps.

  3. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Udało jej się uzyskać paszport i wyjechać dopiero w 1988 roku, gdy choroba była już bardzo zaawansowana. Wcześniejsze leczenie, na początku lat 80., kiedy paszportu jej odmawiano, opóźniłoby postęp choroby. I może żyłaby dłużej.

  4. Mam duży dysonans poznawczy.
    Katolicy z jednej strony mówią i wierzą, że „co komu pisane, tego nie minie”.
    To dlaczego, jeśli przychodzi śmierć większość się oburza, że za wcześnie, że…
    Jeżeli wierzą,że los każdego jest zaprogramowany przez ich boga, to czemu złorzeczą losowi?
    Pośrednio złorzeczą wtedy swojemu bogu.
    Są wtedy wiernymi czy niewiernymi?
    Może mi to ktoś wytłumaczyć?

    Wracając do mojego punktu widzenia – nie jest normalne gdy dzieci umierają przed rodzicami. Ale czy można mówić wtedy o czyjejkolwiek winie?

  5. mwj53 pisze:

    Ależ przypisuje Pan katolikom wiarę w determinizm, gdzie w takim razie byłoby miejsce na wolną wolę człowieka? W opisanej historii wina jest po stronie ludzi reprezentujących aparat represji PRL, którzy uzależnili wydanie paszportu od zobowiązania do współpracy z SB. Natomiast jej postawa była heroiczna. Tyle!

  6. b.utecht@onet.pl' Barbara Utecht pisze:

    Zastanawiam się nad tym ileż zła wyrządziły tamte czasy ludziom, których przykładem jest Małgosia.Wzruszył mnie bardzo ten artykuł o tej niezwykłej osobie. Jak mimo ciężkiej i nieuleczalnej choroby można maksymalnie wykorzystać swoje krótkie życie świadcząc dobro drugiemu człowiekowi i być pożyteczną.Osoba pełna zapału i entuzjazmu.Była widać kobietą obdarzoną niezwykle hojnie przez naturę.Umiejętność zjednywania sobie ludzi, to osobowość naprawdę magnetyczna.Jak pisze autorka sama doświadczyła dobra od Małgosi.Potrafiła dawać znajomym siłę i pociechę, ale to też nie bierze się znikąd, miała niedościgniony wzorzec w osobie wspaniałej cioci, która z pewnością wywarła na jej życie ogromny wpływ.Jak widać cierpienie jest bardzo trudną łaską.To Bóg wie tylko dlaczego cierpimy i dlaczego taką drogę wybiera dla nas.Nadzieję nam wierzącym niech daje przekonanie, że Jej jest już tam dobrze, a my mamy wspaniałą „orędowniczkę” już tam!

  7. mariarozycka@wp.pl' Maria pisze:

    Piękne to wspomnienie świadectwo – o świętej „z sąsiedztwa”, nie ze świętego obrazka lub z książki, ale kogoś kogo się znało i kochało… Wiara w świętych obcowanie nabiera wtedy bliskiego wymiaru…
    Też mam taką swoją prywatną litanię do Wszystkich Świętych. Kiedyś napisałam o tym taki tekst: http://obrazyislowawokolmnie.blogspot.com/2013/10/moi-swieci_30.html#more (choć teraz na blogu piszę rzadko, to tekst jak najbardziej aktualny!)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *