Strach
Strach towarzyszy człowiekowi od pierwszych chwil życia. To jedna z podstawowych cech pierwotnych (nie tylko ludzka) mających swe źródło w instynkcie przetrwania. Podobnie jak bez bólu, całkowicie bez odczuwania strachu nie można żyć. Działa na zasadzie odruchu w sytuacjach realnego zagrożenia. Jest, tak jak ból, dobrodziejstwem tylko w bardzo wyjątkowych sytuacjach. Może być jednak zniewoleniem, a nawet prowadzić do niegodziwości lub zbrodni.
Nie chciwość, nie gniew i nie zazdrość, ale strach jest doradcą najnikczemniejszych poczynań – pisał Feliks Chwalibóg, polski literat, publicysta i aforysta, żyjący na przełomie XIX i XX wieku.
Któż nie odczuwał strachu. Małe dzieci boją się ciemności i nie chcą zasypiać przy zgaszonym świetle. Czasami czują lęk przed psami, postaciami z kreskówek. Wyrastamy z dziecięcych strachów i dorosłe lęki są już bardziej zracjonalizowane, choć – jak uważał Albert Camus – zawsze się znajdzie odpowiednia filozofia do braku odwagi, a ta jest jedną z najważniejszych cnót.
Odwaga nie jest przeciwieństwem strachu, raczej jest jego przezwyciężeniem, bo nie ten jest odważny, kto nie odczuwa strachu, ale ten, kto potrafi nad nim zapanować, albo wie, czego bać się trzeba, a czego nie należy.
Czego się zatem boimy? Bólu, cierpienia, śmierci… Choć jak pisał Paulo Coello, strach przed cierpieniem jest często straszniejszy nawet niż samo cierpienie. Na pewno boimy się śmieszności. Chyba nawet bardziej niż ewentualnych konsekwencji nonkonformizmu. Strach powoduje, że tak trudno znaleźć chętnych, by stanęli w czyjejś obronie, czy to atakowanego fizycznie, czy słownie, czy też dyskryminowanego w ten czy inny sposób. Strach podpowiada, by się nie wychylać. To typowa postawa. I to w czasach, gdy żadne poważne zagrożenie nie wchodzi w rachubę.
Strach pchał ludzi do donosicielstwa, szantażowani przez werbujących esbeków ze strachu podpisywali zobowiązania do współpracy ze służbami, a potem ją wypełniali, bojąc się z kolei dekonspiracji. Systemy totalitarne zbudowane są na powszechnym zastraszeniu. Wolę, gdy ludzie popierają mnie ze strachu niż z przekonania. Przekonania są zmienne, strach zawsze jest ten sam – to słowa Józefa Wisarionowicza Stalina.
Gdy myślę o strachu, zawsze wracam pamięcią do czasów stanu wojennego. I przypomina mi się scena z tramwaju, gdy w styczniu 1982 roku moje niespełna 3,5-letnie dziecko śpiewało na cały głos „Żeby Polska była Polską”. Pasażerowie sparaliżowani niezrozumiałym dla mnie strachem wpatrywali się w oszronione wówczas szyby, odwracając głowy od śpiewającego. Żeby nikt ich przypadkiem nie skojarzył z tym dzieckiem. Odruchowy strach wywołany wspomnieniem pacyfikacji akademików poprzedniego dnia. Bo strach bywa irracjonalny, podświadomy. Tak, jak pamiętam moje przyspieszone ze strachu bicie serca, gdy słyszałam głośne kroki za drzwiami mieszkania na schodach i trzaskanie bramą. Też podświadome wspomnienie wizyty esbeków, gdy przyszli internować męża 4 stycznia 1982 roku. Ten lęk pozostał mi na długo. A przecież zagrożenie nie było wielkie. Wprawdzie starszy, niespełna siedmioletni syn ostrzegał mnie „jak ciebie mamusiu zamkną, nas wezmą do domu dziecka”, gdy trzynastego stawiałam palącą świeczkę w oknie i nie pozwalał chodzić na demonstracje, ale wiedziałam, że tak by pewnie nie było. Dzieci zostałyby z babcią. Ale jakiś strach nad nami wisiał.
Mam pełną świadomość, że właśnie ze strachu przed ewentualnymi konsekwencjami, zaangażowanych w „solidarnościowe” podziemie nie było tak wielu. Szacuje się, że nie więcej niż 5 proc. społeczeństwa włączało się w różnorodne formy protestu przeciw władzom stanu wojennego. W miarę upływu czasu coraz trudniej było znaleźć lokale dla ukrywających się działaczy, mieszkania na spotkania, maszyny drukarskie… Ukrywający się musieli zmieniać mieszkania, by nie narażać gospodarzy. Rewizje, wpadki, aresztowania przetrzebiały szeregi podziemia. Ludzie chcieli wreszcie normalnie żyć.
Pamiętam dobrze tamte czasy i wiem, że zagrożenie nie było przecież duże w porównaniu choćby z okresem stalinowskim, a zwłaszcza z czasem wojny i okupacji. Nie groziła śmierć, do rzadkości należało bicie zatrzymanych w aresztach, z reguły nie stosowano tortur. A jednak większość zachowywała się biernie, bała się. Taka jest bowiem ludzka natura. Do ryzyka, poświęcenia, narażenia siebie i rodziny nie ma chętnych zbyt wielu. Strach, zwłaszcza o bliskich, robi swoje.
Dlatego, gdy dziś rozgorzała dyskusja o postawach Polaków wobec Żydów w czasie okupacji, mam jedno, dominujące uczucie. Podziw, honor, szacunek dla każdego, dosłownie dla KAŻDEGO, którego strach nie sparaliżował. Za każdą, najmniejszą pomoc karano śmiercią całe rodziny. Tak jak Ulmów w Markowej, Kowalskich i ich sąsiadów w Ciepielowie, których spalono żywcem, nie oszczędzając nawet niemowlęcia. Setki, tysiące… Czy się bali? Pewnie, że się bali. O siebie, o swoich najbliższych. I to nie były tygodnie, tylko lata, kiedy trzeba było świadczyć pomoc w ekstremalnie trudnych warunkach. Wyobrażam sobie ten przerażający, paraliżujący strach każdego dnia, gdy trzeba było organizować schronienie, zdobywać żywność…
Tak żyli w czasie okupacji teściowie mojej siostry, ukrywający Żydówkę, gdy w domu była trójka maleńkich dzieci. W każdej chwili mogło zjawić się gestapo i zrobić to samo, co w Ciepielowie. Chylę przed nimi czoła.
Nie oskarżam tych, którzy zachowali się biernie, których nie stać było wówczas na heroizm. Takich ludzi zawsze, w każdej sytuacji jest najwięcej. Zdarzały się też postawy niegodziwe. Z czego wynikały? Tego nie wiem. I pewnie każdy przypadek był inny i nie można wszystkich wrzucać do jednego worka. Były też ze strachu, w obronie swojej i swoich najbliższych, działania pod przymusem.
Ale to w Polsce, jedynym kraju, w którym za pomoc Żydom karano śmiercią całe rodziny, znalazło się aż tylu heroicznie odważnych. Prawie 7 tysięcy Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata. A ilu, takich jak teściowie mojej siostry, których wśród nich nie ma, bo nie zgłosili się po to wyróżnienie. Jaka armia ludzi musiała być zaangażowana w pomoc, by uratować życie choć jednego Żyda. Działała Rada Pomocy Żydom „Żegota”. Kolaboracja z Niemcami była karana śmiercią przez Polskie Państwo Podziemne, a wyroki były wykonywane natychmiast. Około 3,5 tysiąca przez 2000 dni, średnio dwa dziennie. Tych, którzy pomagali Żydom przeżyć, było według szacunków historyków sto razy więcej niż szmalcowników.
Chylę czoła przed tymi, którzy zdali wówczas egzamin z człowieczeństwa, wykazując się heroiczną odwagą, która – jak pisała Stanisława Fleszarowa-Muskat – jest najpiękniejszym rodzajem szaleństwa. Odwagą, która była silniejsza niż strach.
Myślę, że możemy tylko dziękować Bogu, że oszczędził nam tak strasznych doświadczeń jak naszym dziadom. Dziś nie możemy sobie nawet wyobrazić całego okupacyjnego piekła, które dotknęło wszystkich, którzy wtedy żyli. Zdecydowana większość ludzi nie zna tego rodzaju strachu, nie wyobraża sobie trudności związanych z codziennym życiem. Każdemu kto zarzuca Polakom bierność wobec zagłady Żydów można spytać czy jest pewny, że zaryzykowałby życie własnych dzieci dla próby ocalenia sąsiadów. Jak bardzo absurdalna i bolesna jest w tym kontekście wypowiedź Barbary Engelking-Boni: „Dla Polaków to była po prostu kwestia biologiczna, naturalna – śmierć jak śmierć, a dla Żydów to była tragedia, to było dramatyczne doświadczenie, to była metafizyka, to było spotkanie z najwyższym”
Co innego bierne zachowywanie się ze strachu, albo trafniej określając z obawy przed grożącymi konsekwencjami, a zupełnie co innego podłe i niegodziwe działanie w celu przypodobania się, w nadziei na spodziewane korzyści, czy taryfę ulgową z tego tytułu. Chociaż żadnego poważniejszego strachu przed niczym nie doświadczyłem, tych zachowujących się biernie rozumiem, ale tych, którzy dopuszczają się niegodziwości połączonej z nadgorliwością, stanowczo potępiam. Poza tym jest wiele aspektów, na które mamy różną wrażliwość, więc wszystko zależy od okoliczności. Zawsze staram się zachowywać przyzwoicie, co wcale nie oznacza, bym uważał się za kogoś zdolnego do heroizmu. Dodam jeszcze, że trudno stanowczo wypowiadać się o sytuacjach, które nas nie spotkały, bo niekiedy okazuje się, że nie znamy samego siebie.
W pełni się zgadzam
Egzamin z człowieczeństwa to najtrudniejszy jaki istnieje! Bierność jest zbrodnią!Oglądając proces Eichmana miałam mozliwość zobaczyć ogromny żal w narodzie żydowskim do własnych ziomków właśnie za bierność ,potulność z jaką poddali się śmierci…Kiedy czytam dzisiejszych zmanipulowanych krzykaczy politycznych wierzyć mi się nie chce że z taką radością i zaangażowaniem ferują wyroki!Izrael nic nie znaczy a Polska to złoty bożek..biblijna scena z Mojżeszem w tle!
Biernosc? Potulnosc? U wyglodzonych. odizolowanych od swiata, oklamywanych starych Zydow? Spodziewalas se ze laskami i parasolkami rzuca sie sie na Niemcow?.
A mnie dziwi biernosc i potulnosc kwiatu polskiego wojska, oficerow, ktorzy szli na rzez w Katyniu.
Myślę, że wielu Sprawiedliwych zostało bohaterami mimo woli. Po prostu stanął ktoś w ich progu – często sąsiad, kolega ze szkoły. Jak mieli odmówić? Teraz tez policja uczy – zwróć się do konkretnej osoby. Pomóż mi! Spotkałam na przystanku wieczorem młodego, niespokojnego chłopaka. Trochę się go obawiałam. W pewnej chwili wybuchnął: napadli mnie w tramwaju, zabrali komórkę! NIKT nie reagował!
A w czasie wojny? Każda rodzina była narażona na łapankę, obóz bez powodu. Czasami powód banalny. A mimo to wstępowali do AK, uczyli na kompletach, stworzyli cale państwo podziemne. Potrafię zrozumieć niebohaterów. Nigdy nie potrafię zrozumieć swołoczy donoszącej za pieniądze
Swolocz nie donosila za pieniadze. No, moze „Tajni wspolpracownicy” dostawali jakies grosze za komuny.
Podczas okupacji swolocz dzialala w rozny sposob w roznych sytuacjach. Sprobuje wiliczyc:
1) szantazowanie ukrywajacych sie Zydow i Polakow im pomagajacym. To oczywiscie w celu wzbogacenia sie.
2) Donoszenie do Niemcow na Zydow, Polakow w celu przejecia ich majatkow lub zwyklej niegodziwosci. Donoszenie bylo dosyc powszechne. Donoszono na czlonkow ruchu oporu, na sasiadow bijacych nielegalnie swinie, na wszystkich, gdzie spodziewano sie kary ze strony wladz niemieckich. Byly tez donosy anonimowe i zupelnie „bezpodstawne”. Tych ostatnich bylo widocznie wystarczajaco duzo, ze AK zorganizowalo komorke na poczcie, ktora przechwytywala te donosy. Oczywiscie to przeszlosc, ktorej my nie przezylismy.
Ale przezylismy powszechne zjawisko donosicielstwa za komuny. Nie ze strachu i nawet nie dla pieniedzy. Z zazcdrosci i checi zrobienia szkody blizniemu. Albo – korzysci typu wyjazd za granice itp.
Nawet zwierzę kiedy wie że ma umrzeć się wyrywa, tam było coś więcej! Isis pierze mózgi czyli pozbawia myśli,człowiek praktycznie jest wrakiem ma jeden cel nacisnąć przycisk!
Cholernie trudny temat. Szczegolnie, gdy zaczyna sie uzywac liczb. „Sprawiedliwych”, wg. Yad Vashem bylo 7.000. Moze bylo ich znacznie wiecej, bo nie kazdy ratujacy zwrocil sie do Yad Vashem. Moze ze strachu przed sasiadami? Bo takie wypadki tez znam osobiscie. Moze Zydzi, ktorych ratowali, i tak pozniej zgineli, wiec nie mial kto tych wypadkow zglosic. Moze ci ktorzy ratowali, rownoczesnie szantazowali ratowanych w celu uzyskania pieniedzy czy kosztownosci, i ci uratowani nie chcieli tego zglosic. Albo najpierw ratowali, a potem, byc moze ze strachu – zabijali? (Sluze przynajmniej jednym znanym mi wypadkiem). Moze wiec tych „Sprawiedliwych” w rzeczywistosci bylo nawet 20.000. Wg Malgosi, szmalcownikow bylo 100 razy mniej – czyli 200 osob. Malgosiu, chyba sie bardzo pomylilas w rachunkach. Wg. AK w samej Warszawie bylo 5.000 szmalcownikow. A przeciez wszystkich wypadkow szmalcownictwa dzisiaj nie jestesmy w stanie nawet oszacowac. Wiec nawet nie probuje. A kto to byli ci szmalcownicy? To byli ludzie, ktorzy od wysledzonych przez siebie Zydow, bedacych na tzw. aryjskich papierach – wyciagali pieniadze i kosztownosci grozac zadenuncjowaniem. I czesto, gdy juz ci byli pozbawienie jakichkowliek wartosci, po prostu ich denuncjowali, bo Zyd bez pieniedzy nic nie byl wart. Ilu bylo takich ludzi? Nikt nie jest w stanie nawet z grubsza oszacowac. Wiadomo tylko, ze ukrywajacy sie obawiali sie ich bardziej niz Niemcow. Niemcy nie wiedzieli, kto jest Zydem a kto nie, jesli ktos mial tzw „arysjki wyglad” i mial „aryjskie papiery”. Ale szmalcownicy i denuncjatorzy doskonale wiedzieli.
A teraz troche o stosunku liczbowym „sprawiedliwych” do szmalcownikow i denuncjatorow.
Zeby ratowac Zyda czy rodzine zydowska, musialo byc zaangazowanych wiele ludzi. Nie tylko te rodziny, ktore np. przechowywali Zydow w kryjowkach. Rowniez ci, ktorzy zalatwiali falszywe dokumenty jak swiadectwa chrztu. Ci, ktorzy dostarczali zywnosc. Ci, ktorzy ostrzegali. I musieli to robic przez cale 4-6 lat. Dzien w dzien. Ryzykujac zycie swoje i swojej rodziny. Co za odwaga. Trudno nam sobie to dzisiaj wyobrazic.
Ale zeby zadenuncjowac jakiegos Zyda – wystarczylo 5 minut. Proste i latwe. Na pewno znacie z literatury czy wspomnien przypadki na zarowno heroizm, i lajdactwo. Ale ja chce dodac kilka przypadkow, znanych mi, bo dotyczacych mojej rodziny lub moich znajomych.
1. Niemcy w Lodzi zabronili Zydom przekraczac ulice Piotrkowska, glowna arterie miasta. Mogli to robic tylko w dwoch, odleglych od siebie miejscach. Moja mama sie odwazyla przejsc przez ulice w niedozwolonym miejscu. Natychmiast jakas kobieta zawolala niemieckiego zandarma, i wskazujac na mame – powiedziala – Jude, jude. Zandarm wyciagnal pistolet i juz chcial mame zastrzelic na miejscu, kiedy inna, nieznajoma kobieta zwrocila sie do niego mowic – nie, ona jest Polka, to zadna Zydowka. I zandarm schowal pistolet.
2. Przyjaciolka mamy uciekla z getta i weszla do pierwszego lepszego domu, i zapukala do pierwszego lepszego mieszkania. Mieszkancy wiedzieli, ze uciekla z getta. Przechowali ja przez cala wojne.
3. Zydowski krawiec z mojego miasteczka na Dolnym Slasku opowiadal mi nastepujaca historie. Pochodzil gdzies z kieleckiego, ze wsi. Jego zone i dzieci zamordowali Niemcy, ale jemu udalo sie zbiec do lasu. Wyglodzony, znalazl jakis patyk przypominajacy pistolet i wszedl do jakiegos domu we wsi, zadajac jedzenia. Rozpoznano go, ale pozwolono mu sie ukryc w domu. Odwdzieczal sie szyjac ubrania mieszkancom. nie tylko jego gospodarzom, ale calej wiosce. Czyli cala wioska wiedziala o nim. Ktoregos dnia mieszkancy wioski sie zebrali, i stwierdzili, ze przechowywanie Zyda jest zbyt niebezpieczne. Zazadali od gospodarza – zeby tamten zabil krawca siekiera i zakopal trupa gdzies. Ten pobiegl do domu, i krzyknak do krawca. ja cie musze zabic. Uciekaj. I krawiec uciekl. Nie wiem, gdzie sie potem ukryl. Wiele lat pozniej, odwiedzil te wioske z juz doroslym synem. Mieszkancy go rozpoznali i przywitali nawet, Jednak ten, ktory mu uratowal zycie, blagal go, aby nie zdradzi, ze on go przestrzegl – bo sasiadom powiedzial – ze krawiec uciekl, wiec nie mogl go zabic. Ow szlachetny czlowiek obawial sie bowiem, ze jego sasiedzi, 20 lat po wojnie – zabija go.
Mam wiecej historii rodziny i znajomych mi ludzi z tych strasznych czasow. Ilustruja one tylko wszelkie postawy. Od bohaterskich i szlachetnych – do najbardziej lajdackich i okrutnych.
Odniosę się tylko do szacunków liczbowych. Skoro Polskie Państwo Podziemne wykonało ok. 3,5 tys. wyroków śmierci na szmalcownikach, a wykrywalność tego rodzaju przestępstw była na poziomie 30 proc., to było ich ponad 10 tys. A tych wszystkich, którzy włączyli się w pomoc (nie tylko ukrywanie), ale także organizacyjną na różnych poziomach, było około miliona, stąd sto razy tyle. Ale, jak widać z podanych tu przykładów (a życie nie było nie czarno-białe i różnorodnych odcieni szarości było znacznie więcej), nie wszystkich da się łatwo zaklasyfikować. Postawy i motywacje były bardzo różne. Dziś nawet trudno je odtworzyć z relacji po tylu latach. Bardzo dziękuję za ten komentarz.
Ja tez sie odniose do liczb. Dobrze wiedzac, ze jesto moze niemozliwe dzisiaj zadanie. Najpierw zapytam: Skad wiesz o procencie wykrywalnosci 30%? Przeciez to jest niemozliwe oszacowac. Zakladajac, ze te 3,5 tysiaca wyrokow jest prawdziwa liczba (mam podejrzenie, ze to ogolna liczba wyrokow Panswta Podziemnego, nalezaloby sprawdzic, jesli w ogole sie da) – przeciez nie wiemy, czy kazdy przypadek „szmalcownictwa” nawet odkrytego przez np AK, byl karany. A co z tymi nieodkrytymi? Nie mamy po prostu pojecia. I nie sadze, ze jestesmy w stanie to kiedykolwiek stwierdzic. Ofiary juz w wiekszosci nie zyja. Szmalcownicy tez nie.
Natomiast liczba 1 milion Polakow zaangazowanych w jakas pomoc Zydom – wydaje sie zupelnie wyssana z palca. Wishfull thinking, moim zdaniem.
Zgoda, szacunkowe liczby Polaków ratujących Żydów (opierałam się na podawanych danych przez oficjalne czynniki) mogą być zawyżone, a liczba szmalcowników (chyba chodzi o sprawy ewidentnych donosów dla zysku) może być niedoszacowana. Nie w tym rzecz. Twoje przykłady pokazują zróżnicowanie postaw. Bo jak np. zaszufladkować te dwie kobiety w stosunku do Twojej Mamy? Nazwać tę, która wykrzykiwała „Jude, jude” szmalcowniczką? Nie wiemy, co robiła później. Tak samo, jak nie wiemy, co robiła tamta, której deklaracja Mamę uratowała. Podobnie niejednoznaczna jest historia krawca. Nie wiemy, co sprawiło, że wieś tak zadecydowała. Czy kazali istotnie zabić, czy tylko wypędzić? Ze strachu, czy z innych pobudek? Tego dziś nie wiemy. Dla mnie ciekawa jest pamięć owego krawca. Nie wspomina, jak przeżył po ucieczce z tej wsi, a pamięta zdarzenie 20 lat po wojnie. Coś trudno mi uwierzyć, że w latach 60. temu chłopu za prawdę o zdarzeniu z czasów Zagłady coś groziło, zwłaszcza zbrodnia ze strony sąsiadów. Pamiętamy i wspominamy to, co chcemy pamiętać. Warto utrwalać takie historie, bo świadkowie odchodzą. Dziękuję za te wspomnienia.
Ok. Wiec dajmy spokoj z liczeniem. Podalem przyklady, ktore znalem, aby wlasnie pokazac rozne postawy. Zeby mnie nie oskarzano o klamstwa czy korzystanie z gdzies tam zaslyszanych opini.
Pytasz o te kobiety z Lodzi? Po co szufladkowac? Jedna chciala niechybnej smierci nieznajomej Zydowki. A druga wybawila tez nieznajoma Zydowke z niechybnej smierci. Nie mam zielonego pojecia co sie z nimi stalo. Mozna sobie snuc rozne scenariusze, tylko po co.
Co do krawca – to wiadomo, dlaczego wioska wydala na niego wyrok smierci. Obawiali sie, ze Niemcy wspadna na jego trop i zemszcza sie na mieszkancach. Istotnie kazali zabic – chyba ze wszyscy w tej historii klamia. Krawiec wspominal o swoich pozniejszych losach, tylko JA nie pamietam. Krawiec niedawno umarl. Ale zyje jego syn. Widzialem go kilka miesiecy temu. Gdy go zobacze jeszcze raz – zapytam.
Nie wiem, czy gospodarzowi w latach 60 cos realnie grozilo. Ale on sie realnie bal. Acha – takich obaw ludzi ukrywajacych Zydow przed sasiadami znam wiecej. Mama mojej kolezanki byla proszona, ze gdy odwiedzala ta rodzine – a wlasciwie juz dzieci tej rodziny, zeby bron Boze nie powiedziala, ze jest Zydowka. Wygladala jak 100% Polka – i traktowala ratujaca ja rodzine jak swoja wlasna, i odwrotnie.
A krawiec uszyl mi jedyny w moim zyciu garnitur. Na mature, wiec tez juz dobrych pare lat minelo.
Ja tez sie odniose do liczb. Dobrze wiedzac, ze jesto moze niemozliwe dzisiaj zadanie. Najpierw zapytam: Skad wiesz o procencie wykrywalnosci 30%? Przeciez to jest niemozliwe oszacowac. Zakladajac, ze te 3,5 tysiaca wyrokow jest prawdziwa liczba (mam podejrzenie, ze to ogolna liczba wyrokow Panswta Podziemnego, nalezaloby sprawdzic, jesli w ogole sie da) – przeciez nie wiemy, czy kazdy przypadek „szmalcownictwa” nawet odkrytego przez np AK, byl karany. A co z tymi nieodkrytymi? Nie mamy po prostu pojecia. I nie sadze, ze jestesmy w stanie to kiedykolwiek stwierdzic. Ofiary juz w wiekszosci nie zyja. Szmalcownicy tez nie.
Natomiast liczba 1 milion Polakow zaangazowanych w jakas pomoc Zydom – wydaje sie zupelnie wyssana z palca. Wishfull thinking, moim zdaniem.
Z OSTATNIEJ CHWILI.
Tych 3,5 tysiaca wykonanych wyrokow to wszystkie wyroki. Na konfidentach, zdrajcach, donosicielach – i rowniez – szmalcownikach. Ile bylo ktorych – nie mam pojecia.
Strach często zostaje wykorzystywany do walki politycznej – zgodnie z zasadą cel uświęca środki.
Strach można budować przez kłamstwo, manipulację, przez tworzenie spisków albo teorii spiskowej.
Kiedy w ludziach wzbudzi się zagrożenia, strach, wtedy czują się zdezorientowani i łatwiej ulegają propagandzie.
Do takich działań wykorzystywane są mass media.
Ważne rzeczy Pani tu napisała. Przypomniały mi się słowa ś.p. Anny Szałapak o Janie Pawle II. A wypowiedziała jedną z najbardziej przenikliwych opinii, jakie o Nim słyszałam. Czuła, że w Ojcu Świętym nie ma cienia strachu. A ze strachu ludzie zdolni są do popełnienia najstraszniejszych zbrodni.
Moi pradziadkowie chowali Żydów w stodole, a do ich domu przychodziło SS na obiadki. Czy byłabym tak głupia, żeby narażać swoje dzieci i męża na rozstrzelanie jak moja prabacia? Tego nie wiem i mam nadzieję, że nigdy się nie dowiem. Cóż… Wydaje mi się, że to nie jest tylko kwestia strachu. Nawet jeśli podejść do tematu logicznie. W tej sytuacji były trzy opcje 1) Jeśli wydam Żydów na 100% moja rodzina przeżyje. Minus – umrą ludzie, żeby inni mogli żyć. 2) Jeśli nie wydam Żydów – mogą nas wszystkich pozabijać i ich też. Nie przeżyje nikt – szansa 50%. 3) Mogą nie zauważyć przeżyją wszyscy – szansa 50%. Biorąc pod uwagę to, że do moich pradziadków SS przychodziło na obiadki prawie codziennie, szansa na wykrycie Żydów była dosyć spora. NAWET BARDZO SPORA. To tylko ludzie. Jeden szelest, szmer, kaszel, zwykłe kichnięcie i już nie żyją wszyscy. Sama nie wiem czy ich podziwiać za odwagę, czy krytykować za głupotę. Z logiczniego punktu widzenia bardziej opłaca się wydać Żydów i samemu przeżyć. I to nie jest kwestia strachu. To tylko czysta logika. Zrobili inaczej. Zachowali się podręcznikowo jak uczą nas w szkołach jak być dobrym człowiekiem. Czy jednak byłabym w stanie krytykować Polaków, którzy wydali Żydów, żeby ratować swoje rodziny, swoje dzieci? Nigdy w życiu.
Zachowanie Pani pradziadków było heroiczną odwagą, a ta – jak pisała Stanisława Fleszarowa-Muskat – jest najpiękniejszym rodzajem szaleństwa.
No niezupelnie pani matematyka jest wlasciwa. Pani prababcia mogla odmowic Zydom ukrycia. Przeciez nie musiala od razu na nich donosic. Pewnie wielu ludzi tak robilo. Odmowilo pomocy ze strachu, ale nie zakapowalo do SS. Prababcia by przezyla – a z Zydami – nie wiadomo. Gdy babcia juz ukrywala tych Zydow – bez sensu byloby na nich donosic. Zgineli by i jedni i drudzy. Tak, jakby ktos inny doniosl czy sami SS-mani by sie domyslili. Z drugiej strony, moze prababcia wcale nie byla taka glupia? Obecnosc SS-manow moze ja i jej Zydow wlasnie chronila. Ale tego juz Pani sie chyba nie dowie.
Jeszcze jedno. Krytykujemy Polakow, ktorzy wydawali Zydow dla zysku czy z nienawisci. Sytuacja, gdzie ktos wydaje Zyda aby ratowac siebie czy rodzine chyba nie jest typowa.
Tak, tą opcję odmowy też brałam pod uwagę, ale już stwierdziłam, że koniec tego wypracowania
Pod latarnią najciemniej jak mówią… Niby tak, ale ryzyko poniosła spore.
Zgadzam się, wydaje mi się, że raczej brak udzielenia pomocy i reakcji na ich krzywdę był o wiele częściej spotykany niż wydawanie Żydów.
Nie przeczę. I mam nadzieję, że odziedziczyłam to szaleństwo w swoich genach. 😉
Odniosę się do pięknego świadectwa, dotyczącego dziadków Pani Grabowskiej.
W dzieciństwie, często przysłuchiwałem się okupacyjnym wspomnieniom Polaków zaangażowanych w działalność struktur podziemnych lub w ratowanie Polaków i Żydów. Byli to przeważnie znajomi moich rodziców. Niektórzy z tych ludzi stwierdzali, że nie doświadczali uczucia strachu. Zaznaczali, że czuli się „pod opieką”, a czasem dodawali, że zawierzyli Opaczności. Podobny stan poczucia bezkarności przeżywałem w czasie stanu wojennego, kiedy współpracowałem w różny sposób z „podziemiem” a w naszym mieszkaniu odbywały się spotkania RKS-u.
Może i Pani dziadkowie czuli wewnętrznie, że ich poświecenie jest „pod specjalnym nadzorem”?
Bardzo bliskie jest dla mnie to, co napisał Dariusz Godlewski. Z jednej strony znam relacje moich teściów, którzy w czasie wojny ukrywali Żydówkę w swoim domu we Lwowie. Nasłuchałam się opowieści, jak to starszy brat mojego męża siedział wpatrując się w okno, aby ostrzec, że ktoś nieznajomy zbliża się do domu. Wtedy ta urywająca się Żydówka chowała się do skrytki pod podłogą, do której wejście przykrywał chodnik. Często też teść powtarzał, że jego żona ma zszargane nerwy przez te doświadczenia wojenne. Bo nawet poczucie, że jest się „pod opieką” nie zwalnia z ostrożności. W czasie stanu wojennego, gdy mój mąż podjął się roli kasjera podziemnej „Solidarności”, czułam właśnie coś podobnego. I choć mój mąż przed każdą swoją akcją pojęcia związkowych pieniędzy czy ich przekazywania, zwłaszcza gdy jechał spotkać się z ukrywającymi się Frasyniukiem czy Piniorem, przygotowywał mnie na możliwość wpadki mówiąc mi, kto z jego kolegów będzie wiedział gdzie zostawił samochód. Wolał, żebym ja tego nie wiedziała, wówczas jest pewność, że ze strachu nikomu niepowołanemu tego wygadam. Było to z troski o bezpieczeństwo ukrywających się przywódców „Solidarności”. Pamiętam, że zawsze byłam spokojna. Nawet gdy odwiedzał nas poszukiwany listem gończym doc. Bolesław Gleichgewicht (za pomoc w jego ukrywaniu groziła kara do 15 lat więzienia). Nie pamiętam strachu, ale wiarę w Bożą Opatrzność i świadomość, że gdy strach nie paraliżuje, nie popełnia się niepotrzebnych błędów i nieostrożności. Nie wiem i nie chciałabym tego sprawdzać, czy tak samo zachowałabym się, gdyby to groziła śmierć a nie tylko więzienie. Dlatego chylę czoła przed tymi, którzy sprawdzili się tamtych okrutnych czasach i zdali egzamin z człowieczeństwa.
Nie wiedzialem ze Bolek taki kozak byl. Nie mowiac o Tobie.
Ech, pamiętam jak w mieszkaniu Marysi był Bolek Gleichgewicht i tylko nasi starsi synowie (8-letni Marysi Andrzej i 6,5-letni mój syn Piotrek). Mieli przykazane, aby broń Boże nikomu nie otwierać. Widzieli w gazecie list gończy i wiedzieli dobrze, czym to grozi. Gdy na pukanie do drzwi i pytanie „Kto tam?”, usłyszeli „Hipopotam”, Piotrek odpowiedział: „To Małgosia Longchamps, ja ją znam, możemy ją wpuścić”. Zresztą ona właśnie z Bolkiem chciała się zobaczyć i miała informację, że może go tam zastać. Takie „stanowojenne” (nie mylić z „wojennymi”), zabawne dziś historie do wspominania.
Nie odniosę się do strachu czy odwagi. Każdy z nas ma inne wychowanie i własne doświadczenia. Nie odważę się porównywać dzisiejszych czasów z tamtymi. Nie wiem jakbym się zachował. Znam jednak losy dziadka i jego rodziny. Mieszkali tu : http://wolyn.republika.pl/opisy/pyplo-03.html (7). To była mała osada,wszyscy spokrewnieni, nie wszyscy zdążyli uciec. Moja rodzina cudem przetrwała, gdyż w trakcie wywózki oś w wozie się złamała i mogli uciec gdy ukraińska eskorta zajęła się wyprzęganiem koni. Prababcia z córkami „dał y długą” w przydrożne kwiaty a za nimi był las („takie żółte” jak opisywała siostra dziadka). Kobiety wróciły, nad ranem dołączył pradziadek z chłopakami. Płakali ze szczęścia że ocaleli.Dołączyła też cielna krowa dzięki której w ziemiance zimę przetrwali (zerwała się i do domu wróciła, jakim cudem nie wiem, toć drogi nie znała) . Dom dopalał się jeszcze 3 dni. Zapłacili wysoką cenę za pomoc ukrywającym się w lesie, w osadzie, za dzielenie się jedzeniem. Tu inna opowieść z Pypła : http://www.jhi.pl/blog/2013-06-25-nazywali-mnie-zydowski-tatko
Oriana Fallaci mawiała ze strach jest grzechem.Polecam książkę 'Strach jest grzechem”będącą zbiorem listow Fallaci.Szczegolnej uwadze zaś list do Kissingera po tym, jak utracił on stanowisko:)
Cholernie trudny temat – napisał w pierwszym swoim komentarzu Garibaldi11, który dużo wniósł do tej dyskusji, koncentrując się głównie na czasach okupacji. Były tu tez piękne świadectwa, jak o pradziadkach Pani Grabowskiej czy teściach mojej siostry, a także przejmujące relacje Mariusza z czasów rzezi wołyńskiej. W cieniu tych strasznych czasów strach z okresu stanu wojennego jawił się jak dziecinna igraszka. Przywołała te wspomnienia i moja siostra, i Garibaldi11 i Dariusz Godlewski. Dziękuję za wszystkie refleksje, które Państwo wpisali tu, pod tym tekstem.