Prywatne – służbowe

Do czerwoności rozgrzała emocje informacja o wydaniu z kart kredytowych i płatniczych przez Ministerstwo Obrony Narodowej za czasów Antoniego Macierewicza prawie 15 mln zł w czasie 18 miesięcy. Posypały się gromy, a Roman Giertych w prześmiewczym zapale pospieszył z oskarżeniem [LINK] o przywłaszczenie przez ex ministra do spółki z dwójką młodych współpracowników, Bartłomiejem i Edwardem, po 5 milionów złotych, za które grozi zgodnie z kodeksem karnym (art. 284 w zw. z 294 kk) do 10 lat więzienia. Lubimy ferować wyroki. Bez sprawdzenia, bez weryfikacji. Posypały się głosy oburzenia ze strony opozycji i publicystów.

Szybko okazało się, że prawda nie jest aż tak szokująca, jak się z pozoru wydawało, choć jeszcze wszystko wymaga sprawdzenia. Wydatki MON obejmują nie tylko pracowników ministerstwa, ale także kierownictwa sił zbrojnych i attachatów, łącznie z 832 kart w roku 2016 roku wydano 9 mln 540 tys. zł i z 746 kart w roku 2017 – 9 mln 536 tys. zł. Wydatki były więc na podobnym poziomie jak za czasów ministra Tomasza Siemoniaka (w 2015 roku z 842 kart wydano 9 ml 646 tys. zł).

Dla przeciętnego zjadacza chleba to oczywiście sumy szokujące, zwłaszcza gdy podaje się to w taki sposób, jakby te pieniądze zostały zdefraudowane. Zagregowane kwoty dla całego resortu to duże sumy, ale już na jedną osobę (kartę) w ciągu miesiąca przypada średnio około tysiąca złotych. Dużo? To zależy, czy te wydatki były zasadne, czy nie, bo dzisiaj tego nie wiemy. Dlatego cenię takie wyważone opinie, jak ta, którą wyraził Konrad Piasecki na Twitterze: „Może i w wydaniu 15 milionów na kilkaset kart nie ma niczego nadzwyczajnego. Ale żebym to przyznał – chciałbym zobaczyć, na co poszły te pieniądze. Tak dla pewności i w imię transparentności”. Podpisuję się pod tymi słowami. Sedno sprawy tkwi bowiem nie w formie płatności (karta służbowa, gotówka, faktura), tylko celowości wydatków. Czy nie zaistniało pomieszanie służbowego z czysto prywatnym?

Bartosz Kownacki, były wiceminister obrony narodowej, zapewnia, że wydatki wynikały „z właściwego planu finansowego oraz rzeczowo-finansowego i jest związany „z realizacją konkretnego zadania merytorycznego, zatwierdzonego przez Ministra Obrony Narodowej, jego zastępców, Dyrektora Generalnego MON, dowódców wojskowych różnego szczebla lub kierowników jednostek budżetowych.” Minister Mariusz Błaszczak został zobowiązany przez premiera do dogłębnego wyjaśnienia tej sprawy, ale po objęciu stanowiska szefa resortu obrony narodowej jedną z pierwszych jego decyzji było ograniczenie o ponad połowę liczby kart płatniczych przeznaczonych do dyspozycji pracowników urzędu. Ministerstwo wskazało, że obecnie w resorcie pozwolenie na używanie kart ma jedynie 12 osób. „Otrzymały je osoby odpowiedzialne za organizację wyjazdów zagranicznych ministrów oraz oficjalnych delegacji, a także pracownicy zajmujący się drobnymi zakupami interwencyjnymi, związanymi np. z technicznymi awariami w budynku” – doprecyzowano. Coś jednak jest na rzeczy albo to tylko kwestia wizerunkowa.

Karty płatnicze bardzo ułatwiają rozliczenia, ale powinny być wyraźnie określone cele oraz wprowadzone limity, a te zostały przez ministra Macierewicza zniesione i zastąpione określeniem „według potrzeb”. Diabeł więc tkwi w interpretacji zasadności tychże potrzeb. Pamiętam, jak minister edukacji Szwecji straciła stanowisko, gdy okazało się, że kartą służbową zapłaciła za paczkę pampersów. Nie dlatego, że to był zbyt duży wydatek, bo nie był, ale że był niezasadny.

Skłonność do wykorzystania środków przeznaczonych na cele służbowe do potrzeb prywatnych nie dotyczy przecież tylko osób publicznych.

Stąd różne ograniczenia, obostrzenia i kontrole. Ileż razy spotykałam się w pracy z nadużywaniem służbowego telefonu do prywatnych rozmów, nierzadko międzynarodowych. Także do rzadkości nie należało prywatne korzystanie z drukarki, faxu, papieru… A delegacje?

Nie trzeba mieć przywilejów przynależnych posłom (słynne „kilometrówki”), by przy okazji rozliczeń nieco uszczknąć z państwowej kasy. Gdy ja i moja siostra byłyśmy doradcami ministra nauki, rozliczająca delegacje urzędniczka w ministerstwie była zdziwiona, że wpisujemy drugą, a nie pierwszą klasę PKP. – Przecież należy się – przekonywała. – Ale my jechałyśmy drugą klasą – uzasadniałyśmy. Widać taki drobny „geszeft” był powszechny. Dlatego w wielu instytucjach publicznych wprowadzono obowiązek dołączania biletu do rozliczenia delegacji.

Wszystkich we wszystkim skontrolować się nie da. Tak łatwo oburzamy się na polityków, ale już nie na kolegę w pracy, który wypisze delegację na samochód, zabierze dwóch lub trzech swoich kolegów ze sobą, a oni wypiszą delegacje na pociąg. Potem się podzielą i będzie drobny zysk. Pamiętam, jak przed laty znajomy pracujący w KGHM, mówił mi, że na delegacjach na samochód wyrabiał drugą pensję. Gdy zmienił się przełożony i ograniczył wyjazdy, czuł się poszkodowany, bo skurczyły mu się dodatkowe dochody.

Nie trzeba też popadać w przesadę, władza nie może być dziadowska, wydatki na cele reprezentacyjne bywają zasadne i potrzebne. Pamiętam „święte” oburzenie po ujawnieniu nagrań z restauracji „Sowa i Przyjaciele”. I to nie z powodu treści rozmów, które były momentami szokujące, nie z powodu nieostrożności polityków, którzy pozwalali sobie na ujawnianie poufnych szczegółów w miejscu niesprawdzonym i nieochranianym. Oburzały przysłowiowe już ośmiorniczki, policzki wołowe czy drogie wina. Restauracyjne menu okazało się dla szerokiej opinii publicznej ważniejsze niż treść rozmów, która obnażyła meandry ówczesnej polityki. A zasadne jest także pytanie, czy wszystkie te spotkania miały charakter służbowy.

Niemieszanie służbowego z prywatnym to sprawa stylu i mentalności osób publicznych. Nie wszystko mogą uregulować przepisy, to kwestia smaku, jak pisał Zbigniew Herbert.

Politycy są emanacją społeczeństwa, ze społeczeństwa się wszak wywodzą. Dlatego, patrząc im na ręce, pamiętajmy też o uczciwości i przyzwoitości na samym dole. Żeby nie było tak, jak mawiał jeden z moich znajomych: „każdy orze, jak może, każdy rzeźbi, jak umie”. A dodatkowo, dla wierzących takie „rzeźbienie” jest po prostu grzechem. Szkoda, że księża rzadko o tym wspominają na kazaniach.

Małgorzata Wanke-Jakubowska

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.

Możesz również polubić…

18 komentarzy

  1. krzysiek.kala@gmail.com' Krzysiek pisze:

    Z politykami jest jak z dziećmi – brak konsekwencji przy urnie zawsze kończy się wchodzeniem na głowę. Jesteśmy zbyt wyrozumiali dla „swoich” polityków (i dzieci), zbyt szybko zapominamy, wybaczamy, ba – sami ich tłumaczymy, a oni, no cóż, jak dzieci – skrzętnie to wykorzystują. Nie oczekujmy jakiegoś szczególnego imperatywu moralnego. To nie on pchnął minister edukacji Szwecji do rezygnacji, tylko nieuchronność kary przy urnie – na tę Panią i tak nikt by już swojego głosu nie oddał. W wychowaniu dzieci (i polityków) potrzebny jest spokój i pewien pragmatyzm. Po co się denerwować, krzyczeć, modne słowo – hejtować (polityków), skoro jest tyle ciekawszych rzeczy do zrobienia. Wystarczy wysłać ich do drugiego pokoju, żeby sobie w samotności „przemyśleli temat”. Jako wyborca (i rodzic) – „Mam tę moc, mam tę moc…” 😉

  2. k.jarkiewicz.ign@gmail.com' Katarzyna Jarkiewicz pisze:

    Orszak Jerzego Ossolińskiego wjeżdżając do Rzymu w 1633 gubił złote podkowy. Wystawność magnacka mimo,że poselstwo było państwowe i reprezentowało majestat Rzeczypospolitej. Król był biedniejszy od swoich poddanych i musiał de facto się liczyć z nimi. Przyszły zabory i pojawiła się służalczość, rangi i czyny. Władza monarsza nagradzała i degradowała.Nikt nie był pewny przyszłości, więc jakoś trzeba było się obłowić na urzędzie. Ta mentalność z czasów zaborów nam została, a komuna jeszcze to wzmocniła. Uznaniowo nagradzano za lojalność, przymykano oko na wynoszenie z miejsc pracy drobnych rzeczy, oszustwa na delegacjach, bo to było w interesie władzy. Władza wiedziała i mogła w każdej chwili to wykorzystać przeciw osobie, a z drugiej strony zachęcała do tego nieetycznego zachowania, dając głodowe pensje i tworząc klimat tymczasowości. Było to takie trzymanie społeczeństwa na smyczy lojalności. Czasy się zmieniły,ale mentalność pozostała i ma się dobrze:przekazywana kolejnym pokoleniom urzędników, którzy zaszczują każdego, kto się wyłamie ze schematu. Znam mnóstwo kryształowo uczciwych ludzi, którzy musieli odejść z pracy,bo nie pasowali ze swoją etyczną postawą do towarzystwa,które hołdowało innym zasadom. Byłam kiedyś na spotkaniu katolickich biznesmenów, gdzie jeden z nich wprawił większość towarzystwa w zakłopotanie mówiąc,że po latach walki z kradzieżami w firmie przyjmuje do pracy Świadków Jehowy przed katolikami. Przy tych samych kompetencjach, doświadczeniu i wiedzy łatwiej naginają normy etyczne katolicy – notabene ta beztroska nonszalancja go oburzała, ale stwierdzał fakt. Rzeczywiście księża mało na ten temat mówią na kazaniach, a powinni. Słusznie oburzamy się na polityków i ich wyskoki z ośmiorniczkami, ale tym bardziej mocniej winniśmy bić się we własne piersi. Kto jest bez winy, niech rzuci kamieniem w ludzi władzy i niech ten kamień będzie o wadze własnej uczciwości.

  3. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Ciekawa dyskusja wokół poruszanych w tym teście kwestii toczyła się na Twitterze. Przytaczam niektóre wątki:

    Wiesław Pawlak @wskpwlk
    Jak to było? „Kto w drobnej rzeczy jest wierny, ten i w wielkiej będzie wierny; a kto w drobnej rzeczy jest nieuczciwy, ten i w wielkiej nieuczciwy będzie.”

    Katarzyna Jarkiewicz @Ignatianum
    Śmiem twierdzić, że wiele osób nie podejmuje pracy w administracji rządowej nie z powodu niskich zarobków, ale z uwagi na nieetyczne postępowanie w środowisku politycznym. Boją się, że będą musieli naginać sumienie pod oczekiwania. To jest bardzo poważny problem!

    Antone Wolny @Moc_Arz
    Można zapytać w drugą stronę – czy oburzają nas niedrobne oszustwa wykorzystywania prywatnego czasu pracowników do czynności służbowych i korzystanie z prawa mocniejszego przy regulacjach płacowych? Podobnie z prawami autorskimi do bylejakości.. Życie to nie je bajka..

    Katarzyna Jarkiewicz @Ignatianum
    Oczywiście, że oburzają [na wykorzystywanie służbowego do celów prywatnych], bo to też kwestia etyczna. Nie można jednak domagać się od ustawodawcy zmian, gdy samemu się postępuje nieetycznie. Chodzi o czystość intencji i moc przekazu: chcemy od władzy tego, co sami zachowujemy.

    Michał Charzyński @michalczarzynsk
    Mnie nauczono uczciwości i dobrze na tym wychodziłem.

    Antone Wolny @Moc_Arz
    Etyka na poziomie prywatnych rozmów czy służbowego samochodu to kwestia prostej pragmatyki silniejszego – albo ma wolę żeby to rozwiązać, albo nie. Etyka na poziomie ograniczenia praw to poziom od którego możemy wymagać zachowań ludzkich. I cała ta etyka, to kwestia kasy.

    Katarzyna Jarkiewicz @Ignatianum
    W żadnym wypadku! Jeśli sprowadzamy zachowania etyczne do poziomu siły, to odchodzimy od walorów prawa demokratycznego na rzecz autorytarnego. Nie dlatego coś jest nakazane, aby wywołać sankcję, ale dlatego, że coś jest tak istotne dla naszego człowieczeństwa, że podlega ochronie prawa.

  4. a.d.zysk@gmail.com' Artur pisze:

    Zawsze patrzymy na innych ale nie na samych siebie. Przypuszczam że poziom nadużycia poza sferą rządową (wszelkie instytucje, firmy, organizacje pozarządowe itd) jest ogromny i budżet państwa traci miliardy w ramach odpisywanych kwot przy rozliczeniach podatków. Obawiam się że od wielu z nas łączneie z krytykami nie można oczekiwać aby „sami rzucili kamieniem”.

    Inną sprawą jest kwestia przepisów często zupełnie pozbawionych zdrowego rozsądku, otwierających bramki do wielu nieprawidłowości które balansują na granicy prawa czy akceptalności.
    Podam przykład z mojego osobistego doświadczenia. Pracowałem przez kilka lat w Uzbekistanie dla banku EBRD (Europejski Bank Odbudowy i Rekonstrukcji) który opłacał wszelkie moje wydatki tam (wynajęcie domu, przeloty, hotele, przyjęcia, pomoc domową, kierowców itd) i wydawał pieniądze „lekką ręką” (dodam że nie ich własne pieniądze ale podatników ówczesnej Unii).
    Na każdy wydatek był określony budżet i nie interesowało banku czy wynajmuję dom za kwotę określoną w budżecie czy poniżej. Mówimy tu o różnicy kilku tysiecy dolarów miesięcznie które pozostawały w mojej kieszeni tylko dlatego że wynajem domu, choć wciąż na wysokim poziomie był sporo poniżej kwoty na to przeznaczonej. Inny przykład… bilet powrotny Taszkent – Londyn czy do innego miejsca w Europie miał swój budżet wyższy niż moje miesięczne zarobki, jedynie musiałem przedstawić kopię biletu do zaksięgowania. Tymczasem mając status dyplomtyczny zgodnei z umową z rządem Uzbekistanu gwarantował mi przelot pierwszą klasą liniami Lufhansy za ceny uzbeckie które stanowiły nieco ponad 20% przeznczonego na moje przeloty budżetu z banku EBDR.
    Nie wspomnę jak to wyglądało w przypadku przedstawicieli ONZ, ówczesnej Unii czy Banku Światowego… sumy powalają. Przykład przedstawiciela Banku Światowego który sprowadzał 6 ton (sic!) tylko wody mineralnej z USA do Uzbekistanu rocznie. Sam miałem podobny transport, prawie 6 ton żywności z Londynu ale to był wydatek jednorazowy, sam transport przekraczał koszt towarów wielokrotnie.

    Jak więc widać to nie jest przypadek odosobniony i z całą pewnością nie jest pomysłem polskim, jest głeboko zakorzeniony w każdym kraju, każdym systemie i nigdy nie będzie możliwym do wyprostowania.
    Tym bardziej inrytują mnie zachowania obecnej opozycji której uczciwość można kwestionować prawie na każdym polu ich dzialalności gdy byli u władzy.
    Najłatwiej wydaje się nie własne pieniądze, zawsze tak było, jest wszędzie… i będzie.
    Naturalnie w każdym przypadku a tym bardziej od rządzących i ludzi reprezntujących interesy państwa należy oczekiwać transparentności. Pomijam naturalnie kwestię uczciwości bo to jest zupełnie osobny temat.
    Kewstia wydatków MON musi być wyjaśniona i nie ma tu żadnych wymówek, szkoda jednak że nie zaczepi to o poprzednich rządzących. Nie chodzi tu o rewanż, zemstę i jeżeli obecna władza ma coś „za uszami” powinna za to odpowiedzieć jednak brak symetrii w traktowaniu obecenj władzy i poprzedniej bardzo razi… delikatnie mówiąc.

    Obawiam się że Polskę od dziesięcioleci niszczy niebezpieczna choroba braku transparentności, uczciwości, a te chyba są wykładnią braku odpowiedziałności w stosunku do nas wszystkich, nie tylko rządzących.

  5. ewaki28@wp.pl' Ewa pisze:

    Kto z nas rzuci przysłowiowy papierek w lesie, kiedy nikt nie widzi? Zasady moralne zakorzenione głęboko w sercu nie pozwalają tego zrobić, bez względu na konsekwencje prawne. My wychowujemy swoje dzieci na polityków, lekarzy, szewców, nauczycieli. One, gdy dorosną zbudują świat na swoją miarę. Nie wierzę w utopię, ale kształtowanie charakterów, postaw i odpowiedzialności za dobro wspólne ma głęboki sens. Gdyby większość o tym była przekonana, to margines tych szkodzących Polsce, byłby znikomy.

  6. Pan Artur słusznie stwierdził: „Jak więc widać to nie jest przypadek odosobniony i z całą pewnością nie jest pomysłem polskim, jest głęboko zakorzeniony w każdym kraju, każdym systemie i nigdy nie będzie możliwym do wyprostowania.”. Myślę, że zabory i PRL tylko spotęgowały to zjawisko (patrz wypowiedź Pana Krzysztofa), a niemal zupełnie milczenie Kościoła, zrelatywizowało sumienia wielu wiernych. Sposobem na ograniczenie kradzieży – szczególnie wśród tych, którzy uważają się za chrześcijan – byłaby edukacja od najmłodszych lat i osobisty przykład. Edukacja w rodzinie, w szkole i w Kościele. Może zacząć od zaproszenia do naszej dyskusji księży, najlepiej tych z „najwyższej półki”, bo to oni są w stanie wpłynąć na nauczanie prowadzone przez niższe szczeble hierarchii kościelnej? Do dziennikarzy: artykuły w chrześcijańskich i prawicowych mediach też by się przydały.

  7. krzysiek.kala@gmail.com' Krzysiek pisze:

    Przykłady Pana Artura, są znakomitą ilustracją odpowiedzi, którą chciałem napisać do komentarza Pani Katarzyny Jarkiewicz. Doprawdy to nie wina zaborów i nie jesteśmy na tym polu ani gorsi, ani – tu można ubolewać – lepsi od innych 🙂 To nie są nasze rodzime wynalazki: kreatywna księgowość (ENRON 2001), pieniądze służbowe wydawane na prostytutki (Volkswagen 2005), łapówki (HP 2014), raje podatkowe (Panama/Paradise Papers: Facebook, Nike, Apple, Uber, Walmart, Allianz, Siemens, McDonald’s, Bono, czy…Królowa Elżbieta II).

    Proszę nie odbierać tego jako usprawiedliwianie (inni robią tak samo), ale pokazanie szerszego problemu. Nie bez powodu „chciwość” stoi na drugim miejscu w katalogu win głównych, a Dante przedstawia ją jako jedną z trzech bestii: lew (alegoria pychy), pantera (rozwiązłość), wilczyca (chciwość).

  8. Dodam, że efekty nastąpią zapewne najwcześniej za życia naszych prawnuków.

  9. a.d.zysk@gmail.com' Artur pisze:

    Nie widzę tu żadnych powiązań pomiędzy pieniądzem a religią. Owszem są pewne „normy” zachowań dla ludzi religijnych ale uczciwość to wartość ponadreligijna.
    Edukacja wiele wnosi i powinna ale logiczne i zdrowe zasady i oraz odpowiedzialność za ich łamanie jest kluczem. To z czasem zacznie przynosić pozytywne efekty co nie zmienia faktu że pewne patologie pozostaną ale będą właśnie w taki sposób odbierane przez innych.
    Wystarczy spojrzeć na to jak zmieniła się kultura jazdy na polskich drogach. Edukacja zrobiła swoje ale w parze z licznymi mandatami. Dla wielu teraz zwolnienie przy przejściach i zatrzymywanie się stało się reakcją automatyczną tak jak oburzenie na innych użytkowników łamiących te zasady.

  10. Maria Wanke-Jerie pisze:

    Pan Artur napisał, że nie widzi powiązań uczciwości finansowej z religią. A ja dostrzegam, tyle tylko, że ludzie na ogół nie zdają sobie sprawy, że traktowanie państwowego jak własne jest grzechem przeciw siódmemu przykazaniu, nawet ludzie bardzo religijni, którzy złotówki nie ukradliby bliźniemu, nie widzą nic złego w wykorzystywaniu dobra, które nie jest prywatne. Człowiek religijny, jak się wyspowiada, postanawia poprawę, inaczej spowiedź nie byłaby ważna. Rzecz w tym, że ów religijny człowiek z tego się nie spowiada. A księża bardzo rzadko zwracają uwagę, że powinno obciążyć sumienie: nadużywanie środków na delegacje, wykorzystywanie służbowych sprzętów (drukarki, papieru, telefonu, samochodu służbowego itp.) do celów prywatnych czy czasu pracy (np. robienie zakupów albo wykonywanie zewnętrznych zleceń w czasie pracy). Kto słyszał o tym na kazaniu albo podczas rekolekcji? Problem dotyczy też korupcji. Tak, owszem, potępiamy korupcję u polityków, urzędników administracji centralnej i samorządowej, ale nie widzimy nic złego w „załatwianiu”, gdy robią to tak zwani zwykli ludzie. Gdy chcą się dostać do szpitala, przyspieszyć zabieg, zapewnić sobie zezwolenie na to czy tamto, zapewnić miejsce na na obleganym kierunku studiów dla dziecka… Mało kto zdaje sobie sprawę, że zawsze odbywa się to czyimś kosztem, albo instytucji, albo innego pretendenta do owych załatwianych dóbr. Ogólnie rzecz biorąc chcielibyśmy, żeby politycy byli uczciwsi od zwykłych ludzi. Niejeden powie, że to nieporównanie mniejsze kwoty wchodzą w grę albo w ogóle to nie kwestia pieniędzy. Otóż nie. Po pierwsze suma tych kwot przywłaszczonych kwot w skali kraju byłaby zapewne ogromna i każde nienależne danej osobie dobro nie trafi do tego, do kogo trafić powinno.

  11. Dziękuję,Marysiu. Ubiegłaś mnie, polemizując z Panem Arturem na temat powiązań.

  12. zdariaziemiec@gmail.com' Daria Ziemiec pisze:

    Najwyzsza pora by zmienic nastawienie i uświadomić sobie ze to co państwowe jest tak naprawdę nasze.Okradajac innych okradamy tak naprawdę siebie.Gdy zamienimy „mentalność Kalego”na szanowanie naszej wspólnej wlasnosci korzyści będą obustronne.

  13. kadras1975@gmail.com' Mariusz pisze:

    Zastanówmy się jak możemy kontroloać polityków? Czy głosujemy na konkretne osoby którym ufamy? Głosujemy na partię a nie na ludzi. Głosujemy na cwaniaków z listy „z zawodu posłów”.

    • Maria WANKE-JERIE pisze:

      Głosujemy i na partię, i na ludzi. Znak x stawiamy w kratce przy konkretnym nazwisku. Wszystkie te wskazania sumują się, dając poparcie dla partii. Stąd wynika ile ona w danym okręgu dostanie mandatów, ale o tym komu one przypadną decyduje liczba krzyżyków przy nazwisku. Jeżeli mamy tego świadomość nie powinniśmy głosować ani zawsze na pierwszego (bo wyznaczony przez partię do reprezentowania listy), ani na przypadkowego kandydata z partii, którą popieramy, tylko wybrać osobę godną zaufania. Raz na cztery lata warto poświęcić odrobinę uwagi na to, co jest prawem demokracji, i naprawdę wybierać. Ordynacja wyborcza, choć ma wiele wad, o czym pisałam na portalu Wszystko co Najważniejsze, daje tę możliwość.

  14. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Dziękuję za zainteresowanie tematem i arcyciekawą dyskusję. Przerodziła się ona w debatę na temat kondycji moralnej polskiego społeczeństwa i szukania przyczyn, dlaczego jest tak marna. Na mentalność wyniesioną jeszcze z czasów zaborów zwracała uwagę Katarzyna Jarkiewicz. O podobnym zjawisku nieuczciwości obserwowanych w innych krajach pisał p. Artur, który zwracał ponadto uwagę na niejasność przepisów, które ułatwiają brak transparentności. Jego stanowisko poparł Krzysztof Kała, a obaj panowie podali ciekawe przykłady z zagranicznych doświadczeń. O powiązaniu tej kwestii z religią pisała moja siostra i Dariusz Godlewski, postulując, aby te sprawy znalazły się w większym stopniu w nauczaniu kościoła. Podnoszono też kwestię nieuczciwości pracodawcy wobec pracownika, który próbuje – nie zawsze uczciwie – to sobie wyrównać. A wobec polityków postulowano ukaranie ich przy urnie wyborczej (Krzysztof Kała i Mariusz Domarecki), zaś zawiłości ordynacji proporcjonalnej wyjaśniła moja siostra, kładąc nacisk na wybór ludzi, mimo że głosujemy na listę partyjną.

    Jeśli ta dyskusja choć trochę pozwoliła zastanowić się nad etycznym aspektem funkcjonowania w życiu zawodowym, to jestem bardzo rada.

  15. stanorion@gmail.com' Vector pisze:

    Bez jasnych przepisów i sprawnego systemu ich egzekwowania nie będzie lepiej, w myśl popularnego powiedzenia, że każdy ma ręce do siebie, a nie od siebie, albo, że koszula zawsze ciału najbliższa.

  16. gabriellawit@gmail.com' Garibaldi11 pisze:

    Znow sie wtrace.

    Nie mam pojecia, czy 15 milionow to duzo czy malo. Zalezy, na co sie je zuzylo. Karty, to wygodny sposob placenia za wlasne i sluzbowe uslugi. Karty sluzbowe byc rozliczane przez pracodawce, a nie stanowic wygodny sposob obciazenia pracodawcy za wlasne, prywatne uslugi. Nie wiem, na ile taki praktyki sa powszechne. W kazdym wypadku, jest to oburzajaca kradziez i nie moze byc tolerowana. Jesli to robia politycy lub inne wysoko postawione osoby w sluzbie publicznej, jest to szczegolnie naganne.

    Pracujac w Danii tez mialem sluzbowa karte. Z wszystkiego musialem sie rozliczyc dolaczajac rachunek. Do glowy by mi nie przyszlo oszukiwac. Zreszta, gdybym probowal, i tak by sie to nie udalo. Np. bedac na delegacji moglem zjesc obiad z jednym (tylko) kieliszkiem wina. I tylko do obiadu. Takie byly nasze przepisy i kazdy je znal.
    Mysle, ze gdybym oszukiwal, po prostu wywaliliby mnie z pracy.

Skomentuj Artur Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *