Powódź tysiąclecia
Jutro minie 19 lat od powodzi, zwanej – ze względu na niespotykaną do tej pory skalę – powodzią tysiąclecia. To powódź z 1997 roku pokazała, że wrocławianie utożsamiają się ze swoim miastem, potrafią o nie walczyć, zmagając się z żywiołem i ratując nie tylko swój dobytek, ale także dobra kultury. Młodzi wrocławianie pokazali całej Polsce, że fali powodziowej można się przeciwstawić. Wrocław był pierwszym miastem, w którym do walki ze skutkami niszczącej fali, przystąpiła masowo ludność cywilna. Głównie młodzi wrocławianie, którzy wykazali się wówczas ofiarnością i odwagą. W akcji ratowania miasta wzięło udział ok. 100 tys. mieszkańców, zużyto od 300 do 480 tys. worków z piaskiem.
To dobrze, gdy młodzi ludzie odnajdują swoje kotwice tożsamościowe, odwołując się do heroicznych postaw. Taką kotwicę odnaleźli młodzi warszawiacy, dla których Powstanie Warszawskie jest najważniejszym punktem odniesienia. Wyrażają to masową obecnością podczas obchodów rocznicowych, utożsamiają się z bohaterami, ignorując historyczne i polityczne spory o sens powstania. Warszawiacy mają swój mit.
Tożsamość wrocławian budowała się powoli i dopiero dekada lat osiemdziesiątych, czyli „Solidarność” domknęła ten trudny proces. Trudny, bo powojenna historia z długim okresem poczucia tymczasowości polskiej państwowości na ziemiach zachodnich, temu nie sprzyjała. Lata dziewięćdziesiąte z wszystkimi politycznymi zawirowaniami to nie był najlepszy czas, by budować tożsamość na fundamencie „Solidarności”.
Dopiero powódź z 1997 roku, zwana powodzią tysiąclecia, pokazała, że wrocławianie utożsamiają się ze swoim miastem, potrafią o nie walczyć, zmagając się z żywiołem i ratując nie tylko swój dobytek, ale także dobra kultury.
Przypomnijmy, w lipcu 1997 roku powódź nawiedziła południową i zachodnią Polskę, Czechy, wschodnie Niemcy, północno-zachodnią Słowację oraz wschodnią Austrię, doprowadzając na terenie Czech, Niemiec i Polski do śmierci 114 osób oraz szkód materialnych wynoszących blisko 4,5 miliarda dolarów. Na terenie Polski zginęło 56 osób, a szkody oszacowano na ok. 3,5 miliarda dolarów.
Fala kulminacyjna o wys. 7,24 m dotarła do Wrocławia w nocy z 12 na 13 lipca. Wrocławianie przystąpili do obrony miasta przed nadchodzącą falą powodziową już poprzedniego dnia. Przykład dali mieszkańcy Biskupina, dzielnicy, która według prognoz w całości miała znaleźć się pod wodą. Ocalała. Nawet proboszcz biskupińskiej parafii św. Rodziny, zwracając się do ludzi zgromadzonych w kościele na niedzielnej Mszy św. mówił, że zwalnia ich z obowiązku uczestnictwa i apelował, żeby kto może szedł na wały. Było poważne zagrożenie, że zalany zostanie przyparafialny cmentarz.
Mieszkańcy wieżowców przy pl. Grunwaldzkim masowo szli ratować zabytkowy Ostrów Tumski. Byłam tam, gdzie z worków z piaskiem ustawiano wielką pryzmę chroniącą przed wtargnięciem wody do najstarszej części miasta. Przez wiele godzin razem z innymi sypałam piasek do worków, a młodzi chłopcy je odbierali i układali. Przez cały ten czas zjawiali się w tym miejscu ludzie z bloków przy pl. Grunwaldzkim, którzy przynosili kanapki i herbatę w termosach. Kto nie mógł pracować fizycznie, pomagał choć w taki sposób. Słyszałam, jak młodzi przez całą noc, stojąc po pas w wodzie, wynosili książki z Biblioteki Uniwersyteckiej na Piasku… Wrocławianie pokazali, że odzyskali swoją tożsamość, która wykuwała się w latach osiemdziesiątych.
Pod wodą znalazło się wówczas ok. 30 proc. powierzchni miasta, zamieszkane przez 200 tys. ludzi, którzy pozbawieni zostali prądu, łączności i wody pitnej. Do odciętych i zalanych terenów trzeba było dostarczać żywność i wodę pitną. Druga fala licząca ok. 100 km o wys. 5,74 m, która przeszła 25–27 lipca, była bardziej łaskawa, ale walka z żywiołem potrwała do końca miesiąca.
Z inicjatywy (dziś już nieżyjącego) prof. Wojciecha Wrzesińskiego powstało opracowanie WROCŁAWSKA KRONIKA WIELKIEJ WODY, którego ja i moja siostra miałyśmy zaszczyt być współautorkami. Była to pierwsza w Polsce książka historyczna, w której wykorzystano Internet jako źródło. Jej promocja, z udziałem ówczesnego prezydenta Wrocławia Bogdana Zdrojewskiego, odbyła się 11 września 1997 roku we wrocławskim Ratuszu.
Warto odnotować, że Bogdan Zdrojewski jest autorem zdjęcia na okładce.
#Dobra Zmiana PiS dała ponownie szansę społeczeństwu Wrocławia, ale także społeczeństwom innych dużych miast w Polsce do ponownych ćwiczeń z „utożsamiania się ze swoim miastem, … zmagania się z żywiołem i ratowania nie tylko swojego dobytku, ale także dóbr kultury.”
http://wyborcza.biz/biznes/1,147752,19412627,pis-zawiesza-powodz-mapy-terenow-zalewowych-juz-nie-sa-potrzebne.html
Na chleb już brakło, to będą igrzyska.
Kiedy?
Zawsze wtedy, kiedy będzie to najbardziej bolesne dla społeczeństwa…
GW znowu bredzi.
500+ będzie na chleb
będą i igrzyska
Zabezpieczenie miast przed powodziami tysiąclecia jest możliwe, ale nieopłacalne.
Dlaczego?
1. Bo kosztuje więcej od kosztów usuwania szkód raz na tysiąc lat. I w dodatku te koszty bedą „kiedyś”, a nie w tej kadencji.
2. Powódź tysiąclecia lub walka z innym zagrożeniem to świetny pretekst do „budowania wspólnoty” i odciągania uwagi społeczeństwa od codziennej redystrybucji bogactwa (wszyscy płacą podatki, nieliczni je inkasują).
Nie jestem pewien, czy #DobraZmiana, o której pisze Orginal_Replica jest rzeczywiście takim kataklizmem. Może tylko lekką korektą strumieni redystrybucji bogactwa?
@TesTeq
Patrzę na to chłodnym okiem hydrogeologa.
I ciągle mi ćwierka z tyłu „i po szkodzie głupi”…
W I poł XX w. Niemcy wyznaczyli zasięgi „wody stuletniej” dla Wrocławia i zakazali budowy na obszarach zalewowych. W celu ochrony terenów rolnych wyznaczyli tez przebieg wałów ppowodziowych przed Wrocławiem.
Przyszedł czas najweselszego baraku i najgłośniejsze ostrzeżenia m. inn. z ówczesnego WSR/AR we Wrocławiu były kwitowane znanym nam „E,tam..”
Działki były atrakcyjne, niedrogie, nikogo w pobliżu itp.
W ramach przestarzałej koncepcji podwyższano wały przed Wrocławiem.
Nie ustalono żadnej, sztywnej, metodyki postępowania w przypadku wystąpienia wody stuletniej.
I w 1997 można było tę wodę stuletnią z Odry wypuścić na pola przed Wrocławiem. Należało tylko ewakuować ludność i zwierzęta z kilkudziesięciu domów, zrobić wyrwę w wale i nadzorować sytuacje. Ale ludziom z tej wsi należało dać na piśmie, że wszystko co ew stracą, zostanie im „z górką” oddane.
Tego punktu zabrakło. Rolnicy wjechali traktorami na wał no i fala poszła.
NIMB
Uratowali swoich kilkadziesiąt domów, powódź zniszczyła ponad 200 tys mieszkań i domów (te dane mogą być niedokł.) we Wrocławiu + infrastrukturę miejską.
Koszt ca 3,5 mld zł – ówczesnych.
Normalnie myślący ludzie po takim nieszczęściu wprowadziliby przepisy zakazujące budowy mieszkań i obiektów publicznych na potencjalnych ter. zalewowych.
Ale polityków do tego zbioru nie da się włączyć za nic, więc będziemy kiedyś mieli powtórkę w „budowaniu wspólnoty” i to w większej ilości miejsc.
Moje dzieci kiedyś pytały czy my, Polacy, naprawdę potrafimy się zjednoczyć tylko w przypadku nieszczęścia? I jak duże powinno być kolejne nieszczęście, żebyśmy się mocniej zjednoczyli?
Czy istnieje jakaś granica wielkości nieszczęścia i siły zjednoczenia?
P.S.
Chwilowo jedynym osiągnięciem polityków jest to, że tow ubezpieczeniowe żądają oświadczeń przy ubezp. mieszkań i domów, że na tym terenie nigdy nie było powodzi.
Jeśli była, to dziękują za rozmowę.
Kolezanke regularnie zalewa bo jakis idiota urzedni zezwolil na budowe domu obok niewielkiego strumyczka.Ubezpieczyciel oszacowal szkode na 3 tys.Samo osuszanie wielokrotnie przewyzsza kwote ubezpieczenia.Wyplata ubezpieczenia byla przewidziana pol roku po zdarzeniu.
Ja raczej bym nie zbudował swojego domu na terenie zalewowym albo na bagnie tylko dlatego, że pozwolił mi urzędnik. Obca jest mi logika: wszyscy winni, tylko nie ja.
Rozwiązanie , o którym Pan pisze jest niewątpliwie racjonalne i społecznie uzasadnione. Diabeł tkwi w szczegółach – według konstytucji żyjemy w państwie prawa i na takie ewentualności muszą być opracowane dobrze przemyślane procedury prawne i organizacyjne. Nie wiem czy podpisanie zgody na wpuszczenie wody powodziowej na swoją własność, miało by być a priori, na wszelki wypadek czy też w obliczu zagrożenia. Nawet gdyby obiecywano 300% odszkodowanie to nikt rozsądny nie podpisze takiej zgody jeśli nie będzie miał pewności, że zostanie w porę, sprawnie ewakuowany. Nie będzie narażał życia swojego i rodziny. Gdy fala powodziowa posuwa się przez wiele dni to jest na to czas, ale co gdy powódź pojawi się nagle w skutek tzw oberwania chmury i na decyzje i działania są minuty ?
Komentarze sa zupelnie nie na temat.Ironizowanie na temat rodzacej sie wspolnoty w sytuacjach tridnych takich jak kataklizmy nie na miejscu.Woda ogien huragan to zywioly w obliczu ktorych czlowiek bywa bezsilny.W takich sytuacjach liczą sie ludzie ich zaangazowanie i wzajemna pomoc.Czlowiek ktory stracil dorobek zycia w jednej chwili potrzebuje obok wsparcia materialnego rowniez rozmowy pocieszenia i pomocy zyczliwych ludzi.I to oni sa czasami wazniejsi od pieniedzy.Powodzie byly są i będą bez wzgledu na zmieniajace sie rzady.?
Komentarze są na temat. Ludzie zjednoczyli się wobec tragedii, którą sami sobie (przez swoje władze) zafundowali. Komentarze są o myśleniu „przed”, a nie o zachwycaniu się wspólnotą w biedzie „po szkodzie”.
Jeśli Gospodynie tego miejsca uznają racjonalne myślenie za niestosowne, to mogą skasować takie komentarze.
Odnioal sie Pan do mojego komentarza.Niepotrzebnie atakuje Pan autorkę.Kazdy ma prawo podzielic sie swoimi opiniami.Ja szanuję Pana opinie co nie znaczy ze mam sie z nia zgadzac.Milego dnia i troche luzu.
A to przepraszam. Źle zrozumiałem Pani stwierdzenie, że komentarze (w tym moje) są nie na temat. To stwierdzenie nie odnosiło się ani do komentarzy, ani do mnie, ani w ogóle. Zatem muszę wyluzować i przeprosić za niezrozumienie Pani intencji oraz atak na autorkę (tego zarzutu akurat nie rozumiem, ale przepraszam).
Przepraszam, ale wszystkie komentarze są na temat. Może należy jeszcze raz przeczytać. Pozdrawiam.
Zamiast moich wspomnień, posłużę się fragmentem książki Normana Daviesa i Rogera Moorhouse’a „MIKROKOSMOS. Portret miasta środkowo-europejskiego”, w tłumaczeniu Andrzeja Pawelca, Wydawnictwo „Znak”, Kraków 2002:
Wszystkim osiągnięciom tego dziesięciolecia zagroziła jednak wielka powódź z lipca 1997 roku. Na skutek wyjątkowo obfitych letnich opadów w Sudetach – w ciągu czterech dni spadło tam 41,5 cm deszczu, co stanowiło 250 procent średniej miesięcznej – zbiorniki retencyjne przepełniły się i potężna, błotnista fala ruszyła powoli z biegiem Odry. Zanim 12 lipca dotarła do Wrocławia, zdążyła zalać wiele terenów w Czechach i na Górnym Śląsku (światowe media zainteresowały się powodzią dopiero pod koniec miesiąca, kiedy fala dotarła na terytorium Niemiec i zbliżyła się do Berlina). W Oławie, powyżej Wrocławia, rzeka miała teraz 10 kilometrów szerokości i około 9 metrów głębokości. Jedynym sposobem powstrzymania wielkiej wody bądź osłabienia jej niszczycielskiej siły było wysadzenie wałów przed granicami miasta i zalanie okolicznych pól. Newralgiczne miejsca na wałach obsadzili jednak protestujący chłopi, a postkomunistyczne władze nie umiały sobie z nimi poradzić. Wrocław znalazł się więc pod wodą na całe osiem dni. Żołnierze i ochotnicy roznosili worki z piaskiem. W takich instytucjach jak Ossolineum, które działały szybko, zdążono przenieść rzeczy wartościowe na wyższe piętra. Powódź oszczędziła Rynek i jego bezpośrednie otoczenie, lecz wiele ulic na południu, na wyspach i na przedmieściach przykryła woda. Odra zalała tysiące domów do pierwszego albo drugiego piętra i zatopiła jeszcze więcej samochodów – czasem z włączonymi reflektorami, które świeciły pod wodą niczym zjawy. Wielkie osiedle Kozanów, zbudowane bezmyślnie w latach siedemdziesiątych na północnych terenach zalewowych przygotowanych jeszcze przez Niemców, znalazło się teraz 10 metrów pod wodą. Odcięto gaz i prąd, a komunikację na obszarach niezatopionych utrudniały barykady z worków z piaskiem. Do wielu miejsc mogły dotrzeć tylko łodzie, pontony, wojskowe amfibie i śmigłowce. Mieszkańcom rozdawano racje żywnościowe. Powszechnie uważa się, że w obliczu katastrofy rząd centralny sromotnie zawiódł, podczas gdy władze lokalne potrafiły działać szybko i skutecznie. Straty były gigantyczne; co gorsza, niewiele osób miało wykupione polisy ubezpieczeniowe; mieszkańcy biednych dzielnic jeszcze przez wiele miesięcy musieli przebywać w wilgotnych, cuchnących zgnilizną pomieszczeniach. Zdumiewające jest to, że nikt nie zginął. Efekty psychologiczne nie były wyłącznie negatywne – wrocławianie uświadomili sobie, jak wiele mają do stracenia. W lipcu 1997 szkody oszacowano na 709 milionów 486 tysięcy złotych –niemal dokładnie tyle, ile wynosił roczny budżet miasta .
Historykowi nasuwają się inne refleksje. Dlaczego Wrocław był tak nieprzygotowany? Przecież w ciągu stuleci Odra wielokrotnie zgotowała miastu podobne klęski – ostatnio w 1854 i 1903 roku. Wszyscy obwiniali peerelowskich urbanistów (którzy nie byli bez winy), ale istnieje też inne wyjaśnienie. Ludność Wrocławia nie mogła czerpać ze skarbca zbiorowej pamięci sięgającej dalej niż rok 1945 i dlatego nie była nawet w stanie wyobrazić sobie skali zagrożenia ze strony rozszalałej Odry.
Najnowsze dzieje Wrocławia dzielą się więc na okres przed powodzią i po powodzi. Na szczęście odbudowa przebiegała sprawnie; raport przygotowany w listopadzie 1998 roku przez młodą Amerykankę z University of Virginia był wyraźnie optymistyczny.
I co ciekawe, autorzy w swym opracowaniu powołują się na tę skromną książeczkę „WROCŁAWSKA KRONIKA WIELKIEJ WODY”, do której ja i moja siostra przyłożyłyśmy swoją cegiełkę. To istotnie kronika pisana na żywo godzina po godzinie.
Ciekawe w tym cytacie jest to, władze nie potrafiły w imię ratowania miasta doprowadzić do wysadzenia wałów. Dlaczego? Bo prokurator ciągałby ich jeszcze przez 30 lat po sądach – albo za nieuzasadnione użycie siły, albo za zbyt wysokie odszkodowania, którymi „przekupiono” by protestujących.
Miałem wówczas 17 lat i pamiętam obronę Ostrowa Tumskiego. Jako zamieszkały w okolicy Leśnicy zostałem odcięty i pomagaliśmy z kolegą na tyle, na ile pozwalały siły. Do domu dotarliśmy po 2 dniach, dzięki uprzejmości konduktora, gdyż nie mieliśmy pieniędzy na powrót.
W następnych dniach pływaliśmy łodzią z żywnością dla ludzi na Kozanowie, Popowicach, Śródmieściu i Trójkącie.
Tydzień po wielkiej fali na Odrze zmagaliśmy się natomiast z Bystrzycą, by obronić rodzinne Złotniki i Leśnicę. 3 doby spędzone na wałach, woda w pewnych momentach równa z workami, ale się udało. Tak to pamiętam.
Szacunek! Taka postawa nas kształtuje i pozostaje w nas na zawsze!
Dziękuję za dobre słowo, ale po prostu staram się robić to, co do mnie należy w sposób odpowiedni w danej chwili. Wówczas czułem, że właśnie tak trzeba było.
Jedno zdanie w tekście przytoczonym przez Panią Małgorzatę Wanke-Jakubowską tłumaczy bardzo wiele:
„Ludność Wrocławia nie mogła czerpać ze skarbca zbiorowej pamięci sięgającej dalej niż rok 1945 i dlatego nie była nawet w stanie wyobrazić sobie skali zagrożenia ze strony rozszalałej Odry.”
W myśl ówczesnej propagandy „stary, piastowski Wrocław…” nie mógł mieć niemieckiej dokumentacji. A ona leżała i była dostępna (sam korzystałem z kserokopii w AR).
W Poznaniu nie trzeba było zakłamywać historii ponad miarę (dzisiejsi politycy – dzień dobry!) i przy każdej nowej lokalizacji drogi, studni awaryjnej czy budowli hydrotechnicznej wyciągano mapy archiwalne, niemieckie.
Dlatego nie wiercono studni na starych cmentarzach i nie dopuszczano do zabudowy ew. polderów.
Ciekawostka: autostrada A2 POZ – BLN biegnie w znacznej części po trasie wyznaczonej w latach 40-ych i na wówczas usypanych nasypach. Nikt tego specjalnie nie rozgłaszał, bo zaraz by się znalazł jakiś „patriota”po kursach bukieciarstwa i kazał wyznaczyć gorszą trasę. (Mieszkańcy Wrocławia zapewne pamiętają historię blokowania budowy Autostradowej Obwodnicy Wrocławia przez Pana Na Zagrodzie – prof. Banaszaka}
Wracając do tekstu – to dokumentacja nieszczęścia i zapis emocji – konsolidowania się społeczności w celu minimalizacji strat i wspólnej walki z żywiołem.
Jest rzeczą oczywistą, że w sytuacji dziejącego się nieszczęścia potrzeba empatii, współczucia i ukojenia. Słowa takie należą się każdemu, nawet żonie faceta, który sprawdzał poziom benzyny w zbiorniku światłem z zapalniczki.
Ale to nie oznacza akceptacji dla ponownego używania zapalniczki w tym celu.
A ja mam żal. A propos autostrad. Na zdjęciach satelitarnych Google wciąż widać ślad Berlinki – autostrady Berlin-Królewiec. Najwyraźniej w okolicy Drawska Pomorskiego. Szkoda, że nie dokończyliśmy w PRLu albo RP tego projektu…
Szkoda bardzo. Moze nie rozjeżdżano by teraz miasteczka Strzelce Krajenskie, przez ktore wiedzie DK22, dawna Berlinka- Berlin, Kostrzyn , Wałcz ,Gdańsk.A tak jadą ciagle auta, ciężarówki, tiry….
Na najbliższe trzy lata Berlinka ma przerąbane, a Ty możesz hodować żal 🙁
W planach jest obwodnica miasteczka, z podpisanymi umowami. Ale rzeczywiście wczesniej niż za 3 lata jej nie bedzie, wiec podczas wakacji musze cierpieć ?
„Na najbliższe trzy lata Berlinka ma przerąbane, a Ty możesz hodować żal ?” – zapomniałem napisać, że to do @TesTeq’a było skierowane. Przepraszam, wyszło niezręcznie…
Nie szkodzi.
Nie szkodzi.
Zarówno tekst, jak i zamieszczone tu komentarze trafnie oceniają zaistniałą sytuację. Niefrasobliwie wydawanie pozwoleń na budowę w miejscach zalewowych, to skandal który nie powinien mieć miejsca, ale trwa nadal, bo nawet powódź 1997 nikogo niczego nie nauczyła. Wydawanie feralnych pozwoleń to jedno, a niemożność rozerwania wałów celem skierowania wody na tereny mniej zaludnione, to drugie. Zwyciężyli chłopi z przedwrocławskich miejscowości i mieszkańcy osiedli takich jak Wojnów i Strachocin, nie pozwalając na zrobienie wyrwy w wałach. Gdyby taką wyrwę wtedy zrobino, zalanych zostałoby najwyżej kilkaset, (bo na pewno nie kilkadziesiąt, jak pisze Orginal_Replica) domów, ale gęsto zaludnione dzielnice mniej by ucierpiały. Zwyciężyli właściciele domów na prywatnych posesjach, bo to im bardziej zależało na swoich domach, niż posiadaczom mieszkań w centrum. Ci ostatni ratowali co się dało dopiero wtedy gdy woda wszystko już zalała, organizując zapory z piaskiem i wypompowując wodę. Uważam, że mimo wszystko należało nawet siłą zalać tereny mało zaludnione i wypłacić odszkodowania, niż skazywać na zalanie gęsto zaludnionego centrum.
Ja jestem z rodziny od pokoleń związanej z Wisłą. Pradziadek miał barki i woził towary do Gdańska, krewny był flisakiem i spławiał drewno Drwęcą i Wisłą, mój tata był w pewnym momencie życia zawodowym rybakiem i kocha rzekę. Mówimy na niego w rodzinie „Król Wisły” bo w wieku 85 lat ma nadal łódź i nią pływa. Codziennie w rodzinie przy posiłkach był omawiany stan wody w Wiśle i innych rzekach 🙂 Tak się złożyło, że wiele lat miałam stajnię na Wilczej Kępie i każda powódź odcinała nas od lądu. Siedzieliśmy z końmi, policja przyjeżdżała nas informować jakie perspektywy i czy nie trzeba koni ewakuować. Przywozili przy okazji zaopatrzenie. Straszna jest wezbrana Wisła, każda rzeka tak samo. Mieszkam w miejscu gdzie Wisła gdy wylewa odcina nas od cywilizacji i trzeba lasami do miasta się przebijać. Znam więc wroga i wiem przeciw czemu walczyliście we Wrocławiu. Może to nie jest na temat ale w związku z tym jak wielką rolę rzeki pełniły w moim życiu to mam i na temat Wrocławia coś do powiedzenia. W 1997 roku śledziliśmy walkę Wrocławian z wielką wodą i rozumieliśmy ich tragedię. Mój tata jednak wciąż podkreślał, że jak się buduje osiedla na polderach od wieków przeznaczonych na wylewy to niestety takie są skutki. Widok osiedli zalanych do trzeciego piętra budził grozę, a walka mieszkańców podziw i szacunek ale te osiedla nigdy nie powinny tam powstać. Bezmyślność i pazerność ludzka nie zna granic. Pozdrawiam najserdeczniej dzielnych Wrocławian!
BRAWO, W SAMO SEDNO.
Bardzo trafne komentarze Pana Orginal_Replica, z którymi w stu procentach się zgadzam. Należało skorzystać z niemieckich danych hydrologicznych, a nie polegać na wyobraźni, bo ta w takich przypadkach okazuje się najczęściej nietrafna.
Anegdota o tym, co gdzie można budować:
Budowę wschodniej obwodnicy Warszawy na długie lata zablokowała strzebla błotna. Sławę tej rybie przyniosło jej nagłe pojawienie się w kałuży na wytyczonym szlaku drogi… Z zatrzymaniem tej inwestycji nie miał oczywiście nic wspólnego fakt, że jej przebieg ocierał się o piękną leśną posesję z lądowiskiem dla helikopterów… 😉
Takich anegdot coraz więcej niestety. Są równi i równiejsi, a także „nietykalni”, którym nawet rybka czy żaba pomoże w udanych inwestycjach.
Dopiszę i ja moje wspomnienia. Jestem mieszkanką Biskupina, który był jednym z najbardziej zagrożonych zalaniem wrocławskich osiedli. W czwartek 10 lipca dotarły niepokojące wieści z Opola – woda zalała autostradę w kierunku na Wrocław. Kulminacyjna fala powodziowa zbliżała się do naszego miasta. Na osiedlu wojsko już w czwartek pilnowało wałów przed ciekawskimi, a pełna mobilizacja mieszkańców była w piątek z 11 na 12 lipca. Pamiętam Ewę Huskowską, żonę ówczesnego wiceprezydenta Wrocławia, która zwoływała mieszkańców osiedla. W „KRONICE WIELKIEJ WODY” jest zapis z godz. 4.00 12 lipca „Na Biskupinie trwa umacnianie wałów na wysokości Opatowic. Brakuje wody i piasku. W okolicach ZOO Odra ma niecałe 2 m do pokonania korony umocnień. Na Ostrowie Tumskim i Wyspie Piaskowej trwa układanie worków z piaskiem. Mieszkańcy ewakuowanych osiedli skarżyli się, że zawiadomienie o zagrożeniu przyszło zbyt późno.” To już była dla nas nieprzespana noc. Mój mąż pracował na Mickiewicza i udało się uchronić część Parku Szczytnickiego przed zalaniem. Każdy robił co mógł. Uratowaliśmy osiedle, ale zabezpieczenie ZOO i Cmentarza Św. Rodziny uratowało przed niewyobrażalnymi konsekwencjami. Chyba każdy ma jakieś swoje doświadczenie. I swoją cegiełkę w ratowaniu miasta. Starsze panie przygotowywały posiłki i napoje dla pracujących na wałach. Podziwiałam młodych chłopaków, na co dzień łobuzów, którzy dawali wtedy z siebie wszystko. Tak, staliśmy się wspólnotą. Wrocławian połączyła Powódź Tysiąclecia.
Tak jak obiecałam i ja podzielę sie wspomnieniami, które odzywają na nowo o tej porze. Nikt by sie nie spodziewał ,ze powódź do Wrocławia dotrze w tak piękne i słoneczne dni. Padało przecież ze dwa tygodnie wczesniej przez 3 czy 4 dni. Jeden z synow jechał właśnie pod koniec czerwca na zawody w biegach na orientacje pod Czestochowę i bardzo sie martwiłam o jego warunki, bo u nas padało i padało.
Tydzień po tych deszczach, zaczęły sie pojawiać pierwsze wiadomości o powodziach. Najpierw w Czechach, potem dramatyczne doniesienia o zalaniu centrum Kłodzka. Potem był Racibórz, Nysa i Opole. Okazało sie ze na Wrocław idą połączone 2 fale powodziowe. Początkowo byłam spokojna, bo przeciez nasze miasto ma tyle kanałow, ze zawsze fala sie po nich rozlewała. Z błędu wyprowadził mnie jeden z sąsiadów ,hydrolog, który był wtedy radnym miasta. Powiedział, ze Wrocław bedzie zalany i niedługo wyłącza wodę. W ostatniej chwili napełniłam wodą wannę, nalałam tez troche do butelek ,oslonilismy z sąsiadami okienka do piwnic….i pozostało czekać. Po południu postanowiliśmy z mężem podejść na pobliska działkę na ul. Prusa. To była działka jego brata, tam znajdowala się pompa z wodą. Trzeba było donieść trochę wody pitnej.Trudno było sie juz dostać, gdyż na drodze stały „barykady” z worków. Ale jakoś dotarliśmy. Napelnilismy butelki. Mæz wtedy powiedział: moze zerwiemy troche buraczków na barszcz? Ja sie nie zgodziłam, gdyż nie chciałam nic rwać bez pozwolenia szwagrow I zostawiliśmy te buraczki i inne warzywa, i owoce. I juz nikt nigdy nie zjadł żadnych buraków ani niczego innego, gdyż w nocy woda zalała działkę -jedną w wielu nisko położonych. Chciano uchronić osiedle niedaleko mostu warszawskiego i wodę skierowano na działki. Stała tam przez 3 tygodnie, brat mėza nazwał te działeczkę kaczkowem, gdyż pływały po niej kaczki. Uratowały sie tylko 3 poniemieckie jeszcze jabłonie . Reszta drzewek, krzewów i warzyw uschła. Szwagrowie ja potem sprzedali.
Tego samego dnia / sobota/ podeszliśmy na most warszawski, żeby sprawdzić poziom wody. Takiej wysokiej nie widziałam jeszcze w swoim życiu. Nawet podczas najwyższego stanu w 1977 roku. Było metr lub 1,5 do korony wałów.. Wróciliśmy do domu. Światła juz nie było, wody takze.Z radia na baterie dochodziły niepokojące wieści o obronie Ostrowa Tumskiego i Biskupina. Wieczorem usłyszeliśmy jadące po Nowowiejskiej tramwaje. Jeden, drugi, trzeci…..Okazało sie, ze uciekają tramwaje z zajezdni przy ul. Słowiańskiej. Jechały do zajezdni Biskupin.
W nocy mało spałam, gdyż słuchałam relacji radiowej z obrony Ostrowa. W niedziele w moim rejonie panowała cisza i spokój. Woda zaczynała sie przy zajezdni .Gorka Słowiańska i górka w parku na Nowowiejskiej oblepione były autami. Od czasu do czasu podjeżdżała cysterna, z woda wiec biegło sie z wiadrami. Kolejki były tez do niedalekiej pompy. Po wodę stało sie najcześciej wieczorami. Kwitło przy niej życie towarzyskie.Czesto stawałam tam z dwoma starszymi synami,a najmłodszy niespełna dwuletni był pod opieka mėza. Pozniej nauczyłam sie, ze jak podjeżdżał w okolice żuk z chlebem ,to należało go kupic bo nie wiadomo było kiedy trafi sie następny.Piekarnie przeciez nie działały. Corka była bezpieczna u rodziny poza Wrocławiem. Choc ona razem z ludźmi z Opola tez martwiła sie o nas.
W pierwszy powodziowy poniedziałek mąż musiał dostać sie do pracy na pl. Powstańców Śl. do Zakladu Energetycznego. Szedł pieszo. Najgorzej było mu przedostać sie przez zalaną ul. Piłsudskiego. Jak opowiadał potem podkasal spodnie do kolan i na wysokości Teatru Polskego jakos przedostał sie przez worki a potem przez wiadukt. Buty oczywiście miał mokre. Mowil mi później, że tam zobaczył inny swiat. Czynne sklepy, jeżdżące autobusy. Spokój, jakby żadnej powodzi nie było. Gdy dotarł do pracy i siedział na zebraniu, to mu było głupio, bo z butów kapała woda.W delikatesach na rondzie kupił parówki i przyniósł do domu.
Po kilku daniach szwagrowie ,którzy dysponowali autem zdecydowali sie wyjechać z Wrocławia do naszego wakacyjnego domu. Zabrali jednego z naszych synow. Ażeby wyjechać z Wrocławia przez most Warszawski stali do niego w kolejce przez 3godz. Pozostaliśmy wiec w domu z mężem i 2 dzieci. Życie koncentrowało sie wokół zdobywania wody pitnej , wody do mycia i chleba. Nie pamietam juz jak gotowałam obiady.Po tygodniu przebiła sie do mnie siostra z Łodzi. Przywiozła zapas „łodzianki zdrój”czyli tamtejszej wody z kranu, zapas konserw. Kazała mi sie spakować. Zabrałam mnie i 2 synow do siebie. Mæz nie miał urlopu, wiec musiał zostać .Wyjechalam z Wrocławia do Łodzi ,a potem do taty w Starachowicach.Nastepnego dnia po moim wyjezdzie dowiedziałam sie od mėza ze wróciła woda/światło, pomimo wody w piwnicy juz było/ i mógł sie wykapać. Do Wrocławia przyjechałam po10 dniach, pod konie lipca wrócili szwagrowie z dwójka pozostałych dzieci. Okazało sie wtedy, ze u nich na nowym Zakrzowie nie było jeszcze wody i przyjeżdzali kąpac sie do nas.Takie to są wspomnienia powodziowego lata. Zwykłej mieszkanki,którą jednak tez dotnęly uciążliwości powodzi,pomimo ze jej okolica nie była zalana,choc w każdej piwnicy znajdowała sie woda.
I na końcu wspomnień paradoks- przy samym moście Warszaskim w kierunku pl.Kromera stała pojedyncza stara kamienica.Wydawałoby sie ze jest najbardziej narażona. A w niej przez cały czas było światło i woda i nawet reklama na budynku wieczorem była podświetlona. Dowiedziałam sie o tym parę lat pozniej od mieszkanki tego domu, z którą przyszło mi pracowac w szkole.
Alicja.Jesz podsumowała prosto. Brawo. Dodam tylko fakt, zaobserwowany w wielu miejscach, w których nosiłem worki: większość ratujących, to był tzw. „lumpenproletariat”. Na Ostrowiu Tumskim, gdzie siostry zakonne zawiązywały worki, a chłopaki „spod budki z piwem” je nosili, niejeden worek zsunął się z ich ramion, gdy bezwiednie – uświadamiając sobie obecność sióstr – zasłaniali usta w trakcie „rzucania mięsem” dla ulżenia sobie.
Dziękuję za wszystkie komentarze, wspomnienia i refleksje. Wywiązała się wielowątkowa dyskusja, w której poruszono zarówno kwestie opłacalności zabezpieczeń przed powodziami, takimi jak ta, która nawiedziła Wrocław w 1997 roku, jak i budowy domów oraz innych obiektów użyteczności publicznej na terenach zalewowych, ze szczególnym uwzględnieniem odpowiedzialności urzędników, którzy niefrasobliwie wydają zezwolenia, a także jak wielkie musi być nieszczęście, by Polacy potrafili się zjednoczyć. Bardzo ciekawe są też osobiste wspomnienia Krzysztofa Mroczka, Alicji Jesz, Elżbiety Zborowskiej i Dariusza Godlewskiego. Krzysztofowi Mroczce, który – jako mieszkaniec Leśnicy – ratował przed zalaniem Ostrów Tumski, przypomnę, że byli też mieszkańcy centrum Wrocławia, którzy ratowali Złotniki i Leśnicę przed wezbranymi wodami Bystrzycy. Byli wśród nich moi synowie, którzy na układaniu worków z piaskiem spędzili cały dzień i noc, przynosząc rano do prania mokre i zabłocone ubrania. A u nas w wieżowcach przy placu Grunwaldzkim było bezpiecznie, ale nie było wody. Dodatkowo, powódź zastała mnie w trakcie remontu mieszkania, nie miałam więc nawet takich zwykłych zapasów wody, jak pełną wannę do spłukiwania toalety. Ba, nawet nie miałam w łazience sedesu. Korzystaliśmy z tojtoja ustawionego po drugiej stronie ulicy. Pamiętam ten niebywały widok, który roztaczał się z jedenastego piętra wieżowca, w którym mieszkam. Wezbrane wody Odry sięgały niemalże mostu Grunwaldzkiego, po prawej stronie, wzdłuż ul. Joliot-Curie zatrzymały się na workach z piaskiem, ale po drugiej stronie woda wylała. Patrząc w tę stronę z okien mojego mieszkania, widziałam „ocean” od mostu aż do horyzontu. Wokół domów przy ul. Mazowieckiej pływały pontony. Byliśmy odcięci od reszty miasta, a sklepy zamknięte. Taki był krajobraz po przejściu fali kulminacyjnej. Ale ludzie pomagali sobie wzajemnie i to było najlepsze doświadczenie tamtych dni. Wrocławianie stali się wspólnotą. Naprawdę.