Nie jest dla mnie zaskoczeniem prawda o Lechu Wałęsie, która wyłania się z archiwum odnalezionego w domu Czesława Kiszczaka, ani fakt przechowywania przez niego tych dokumentów. Kto czytał „Uwikłanie” Miłoszewskiego, czy oglądał film „Kret”, zdaje sobie sprawę, że takie prywatne archiwa istnieją. Były i nadal są instrumentem szantażu. Zero zdziwień. Zastanawiam się natomiast, jak potoczyłyby się dzieje Polski, gdyby Wałęsa u progu lat dziewięćdziesiątych przyznał się do tego uwikłania.
To było chyba w roku 1993, ale z pewnością już po słynnym 4 czerwca 1992 roku, kiedy to upadł rząd Jana Olszewskiego. Razem z siostrą przyjechałyśmy do Warszawy i przypadkowo spotkałyśmy Jerzego Kropiwnickiego, którego znałyśmy z działalności w ZChN. Rozmawialiśmy w drodze z pałacyku Sobańskich przy Alejach Ujazdowskich do dworca Warszawa Centralna.
To właśnie wtedy powiedział nam, że widział w książce Lecha Wałęsy „Droga nadziei” napisany przez niego wstęp do drugiego wydania, w którym wyjawia swoją współpracę z SB i przeprasza tych, których swoimi donosami skrzywdził. Ktoś (nie wiadomo kto) nakłonił Wałęsę do wycofania tego fragmentu. Przypomnijmy, że książka po raz pierwszy ukazała się w roku 1984. Chciałoby się rzec: „Lechu, czemu tego nie uczyniłeś?”. Dlaczego Lech Wałęsa nie zrobił tego później? Był jeszcze na to czas u progu lat dziewięćdziesiątych, a nawet zaraz po ujawnieniu zasobów archiwalnych przez Antoniego Macierewicza. O ile pamiętam, pojawiła się nawet z jego strony taka próba, ale depesza PAP została w ostatniej chwili wycofana. Czy rację ma senator Jan Żaryn, który mówi, że Wałęsa stał się ofiarą swojej decyzji o nieujawnieniu współpracy z SB? Czy wybaczyliby mu ci, których skrzywdził? Czy doczekałby się wybaczenia ze strony rodaków? Moja intuicja podpowiada mi, że tak. Polacy, jak mało który naród na świecie, cenią odwagę, także odwagę cywilną. Historia Polski potoczyłaby się wówczas zupełnie inaczej, bo nie o samego Wałęsę chodziło, tylko również o ludzi, którzy wymachując nim jak tarczą, zahamowali w Polsce lustrację, a tym samym uwikłali proces transformacji i politykę całego ćwierćwiecza w rozliczne niekorzystne procesy i zależności. Bardzo kosztowne. Nie, nie troszczyli się o symbol „Solidarności”, troszczyli się o siebie. To za plecami Wałęsy chronili własne uwikłanie. Powstała cała machina kłamstwa i kolejnych krzywd, tym razem w odniesieniu do ludzi dopominających prawdy.
Przypomniało mi się opowiadanie Jana Waszkiewicza, opozycjonisty, działacza „Solidarności”, pierwszego marszałka województwa dolnośląskiego. Nie jestem pewna, czy nie było to trochę podkoloryzowane, ale ważna jest istota sprawy.
Mała parafia bez wikarego, proboszcz w średnim wieku. Pewnego razu po wieczornej Mszy św. ksiądz poprosił wiernych o pozostanie w kościele, ale dodał, żeby dzieci opuściły świątynię. Nastała pełna napięcia i oczekiwania cisza. Wówczas pokornym głosem wyjawił fakt, że miał romans, zapewnił, że sprawa jest całkowicie zakończona i poprosił o wybaczenie, oddając się do dyspozycji wiernych. Zadeklarował, że odejdzie, jak będą sobie tego życzyć. Z wielu oczu popłynęły łzy, ludzie nie tylko wybaczyli, ale księdza wprost nosili na rękach. Stał się ich ukochanym proboszczem, do którego mieli pełne zaufanie. Nie osłabił się, ale podniósł jego autorytet.
Zawsze przypominam sobie tę historię, gdy rozważana jest kwestia wyjawienia niełatwej prawdy. Temu księdzu z pewnością było trudno. To, co zrobił, wymagało nie tylko cywilnej odwagi, ale i gotowości na przyjęcie niekorzystnego dla siebie werdyktu parafialnej społeczności. I to chyba jest sedno sprawy, gotowość na surowy osąd. Wtedy wybaczenie przyjmuje się jako dar, a nie coś, co z się natury rzeczy należy.
Mam głębokie przekonanie, że Polacy w stosunku do Lecha Wałęsy w swojej znakomitej większości zachowaliby się tak jak owi parafianie.
Maria WANKE-JERIE
Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).
Coś jest takiego dziwnego w narodzie, że jak dobrze dostanie po krzyżu, to zaczyna szanować napastnika. To się wlecze od lat – najbardziej typowy przykład to Kmicic – Babinicz. Gdyby nie to, że spuścił manto panom braciom razy kilka, to by go po wyznaniu prawdy do gołej piersi nie przygarnęli.
A tak – peany pod niebo i najlepsza dziewka do łożnicy.
Może gdyby LW zrobił to samo po wyborze na prezydenta, to obchodom powrotu syna marnotrawnego końca by nie było. Ale onże, po chłopsku przebiegły, założył że się nie wyda, a luksusów życia spróbować trzeba, bo nie wiadomo czy po raz drugi się uda. I na swoje nieszczęście kapciowego wyniósł do roli vicedziwisza. Chyba dlatego mało kto pamięta, że LW ruskich spokojnie wyprowadził; natomiast wszyscy pamiętają mu kapciowego, Cebulę i stół pingpongowy.
To jest podobne przekleństwo, które potem spotkało PDT – nikt nie potrafi wymienić jego sukcesów, ale każdy pamięta, że olewał politykę, byle mógł „haratnąć w gałę”z kumplami.
Nie jestem adwokatem LW, ale może nikt mu nie uświadomił, że na szczytach władzy panuje koszmarna samotność i dlatego ten, co tego nie wie, musi przegrać.
Jestem ciekaw obecnego zachowania LW. Przez te 27 lat zbrązowiał, ma wszelkie cechy żywego pomnika przyrodyi szacunek świata. Jeśli pójdzie „w zaparte”, to roztrwoni ten kapitał.
Byłoby szkoda…
Każdy ma różne etapy w życiu, ale też każdy epizod ma znaczenie. I ten dobry, i ten mniej pochlebny. I zawsze jest czas na zawrócenie ze złej drogi. W polityce to jeszcze ważniejsze, bo ma skutki nie tylko indywidualne. Zerwać ze zniewalającym złem z przeszłości może tylko prawda. Jakaż inna byłaby prezydentura i cała polska polityka, gdyby to Lech Wałęsa dał przykład. Mógł to zrobić w „Drodze nadziei”, mógł po ujawnieniu listy Macierewicza. Nie odważył się. Albo ci, którzy mieli znacznie więcej na sumieniu, do tego go nakłonili, chroniąc się za jego plecami. I ci stali się najgorliwszymi jego obrońcami. Bo przecież pamiętamy bezpardonową walkę z Wałęsą, gdy ten rozpoczął „wojnę na górze” stanął w szranki o Belweder z ówczesną ikoną salonu Tadeuszem Mazowieckim.
Po 4 czerwca 1992 roku napisałyśmy z siostrą tekst do redagowanej przez Piotra Wierzbickiego gazety codziennej „Nowy Świat”. Zwracałyśmy uwagę na to, że gdyby tak Wiesław Chrzanowski i Lech Wałęsa ujawnili całą prawdę o sobie, to polityka by się oczyściła i lustracja przeszłaby bez takich raf, jak to było potem.
Ale stało się inaczej. A prezydentura Lecha Wałęsy to nie kapciowy, ale znacznie poważniejsze sprawy. Zwrócił na to wczoraj uwagę Grzegorz Kostrzewa -Zorbas w swoich tweedach, które pozwolę sobie przytoczyć:
Obok sprawy „spółek” – #KGB, #GRU, Specnaz w bazach po ZSRS w Polsce zamiast #NATO – były inne ważne, a dziś lepiej zrozumiałe. Jako prezydent m. in. przepychał „NATO-bis” i „EWG-bis” – nowe formy Układu Warszawskiego i RWPG. Odmawiał spotkania z Jelcynem przed rozpadem ZSRS; do końca – poza puczem – trwał przy Gorbaczowie, lekceważąc narodziny niepodległych państw na Wschodzie.
Gdy 1990-92 zajmowałem się #ZSRS i #Rosja, Układem Warszawskim i RWPG, Wyszehradem, #NATO i #USA w MSZ i MON, nie wiedziałem, że obok tych i innych potęg wpływających na politykę międzynarodową była jeszcze jedna: szafa Kiszczaka, na pewno z kopią z Moskwie.
Obiecał większy tekst na ten temat. Można przypuszczać, że to skutek owego uwikłania. A warto też pamiętać, że przywłaszczył sobie bezprawnie 2,5 tys. dokumentów gdańskiej bezpieki, nie tylko na swój temat.
I to wszystko z powodu nieprzyznania się do winy. Istotnie, prawda ma moc oczyszczającą.
Ogromny błąd to ze strony Lecha Wałęsy nie potwierdzając prawdy o swojej przeszłości i tak wiadomej ludziom z jego otoczenia. lata 80-te chyba były zdecydowanie tym czasem kiedy powinien był to uczynić. To był ten czas zrozumienia i przebaczeń.
Najwyraźniej brnąc ku końcowi lat 80-tych stawało się to zdecydowanie trudniejsze, a chyba nawet raczej niemożliwe.
Mam wrażenie, że w samej końcówce lat tuż przed okrągłym stołem został wciągnięty ponownie w wir Układu oraz jego planowanych zmian 'przekazania’ władzy na własnych warunkach. Wałęsa jako ikona 'Solidarności’ był istotnym ogniwem tychże zmian i poznając go przez kolejne lata można wysnuć wnioski, że w pełni zaufał Układowi co do jego osobistego bezpieczeństwa i przyszłości. Przyszłości z całą pewnością otwartej dla niego kiedy gotów był na podążanie wyznaczoną przez Układ ścieżką…
Zachowania i akcje Wałęsy w okresie okrągłostołowym oraz podczas jego prezydentury utwierdzają mnie w przekonaniu, że żadnych dobrych ze jego strony intencji nie było i być już nie mogło. Został kompletnie wchłonięty przez Układ i w obecnej chwili jakiekolwiek kajanie się niczego nie odmieni. Zbyt wiele złego stało się w czym brał czynny udział i z całą pewnością z pełną premedytacją.
Zacznę od tego, że Lech Wałęsa był, jest i pozostanie jednym z największych Polaków. W pewnym sensie, jaka była prawda o jego kontaktach z SB w latach ’70 jest dla mnie obojętna z perspektywy późniejszych dokonań. Jeżeli był grzesznikiem, to swoimi późniejszymi czynami dowiódł oczyszczającego nawrócenia. Piszę jeżeli, gdyż po jednym dniu od przejęcia „kiszczakowej szafy”, orzeczono bez żadnych badań, iż materiały są autentyczne i wiarygodność ich nie pozostawia żadnej wątpliwości. To ciekawe, gdyż badanie autentyczności testamentu w sądzie to wielomiesięczny proces. Zadziałał mechanizm propagandy. Prawdy historycznej wiele osób boi się dalej, bo sami byli uwikłani. Tylko, czy hipotetycznie tak, jak robotnik mający na utrzymaniu wieloosobową rodzinę, którego złamano, czy inteligent w poszukiwaniu wygodnego i dostatniego życia. Kiszczaka od dawna podejrzewano, iż przechowuje prywatne esbeckie archiwum. Nikomu jednak przez ponad ćwierć wieku nie przyszło do głowy, aby zrobić to, co teraz zrobiono – zarządzić przeszukanie. Taka czynność procesowa jest oczywista w przypadku podejrzewania osoby o posiadanie dokumentów, do których posiadania nie jest uprawniona. Lech Wałęsa od dawna nie ma realnego wpływu na władzę, ale wielu dzisiejszych śledczych miało i dalej ma. Jaka byłaby Polska, gdyby Lech Wałęsa się przyznał? Pewnie niczym nie różniłaby się od obecnej, tylko Noblistę zniszczonoby wcześniej. Być może skrzywdzeni wybaczyliby mu, jak i większość społeczeństwa. Jednak ci, którym jest solą w oku, grillowaliby go nadal. Zawsze cenię Autorkę za Jej pozytywne podejście do najtrudniejszych problemów. Tak jest rownież tym razem, kiedy świetnym tekstem wywołała wiele refleksji.
Jedna uwaga. Jak mówił Łukasz Kamiński, prezes IPN, przeszukanie zarządza prokurator IPN nie na podstawie domnenania, tylko uzasadnionych przesłanek. Takie są procedury. Musi być doniesienie konkretnej osoby, a nie przypuszczenie. Inaczej przecież ludzie mogkiby być nękani rewizjami. Tego prawo zabrania.
Pycha kroczy przed upadkiem, mawia mądre przysłowie. Ksiądz, o którym mowa w tekście, inaczej niż Lech Wałęsa, nie uwierzył we własną bezkarność, lecz właśnie w otwartym postawieniu swojej przeszłości dostrzegł szansę na oczyszczenie i męskie załatwienie sprawy. To dało mu dopiero wolność i pozwoliło uciec do przodu. Sam Lech Wałęsa zaś stał się chyba niewolnikiem własnego mitu i zakładnikiem ludzi, którzy mit ten pomagali mu z różnych powodów podtrzymać. Tak oto zamiast zyskać wewnętrzną wolność i oczyszczenie, wciąż i coraz bardziej groteskowo wymyśla kolejne kłamstewka na swój temat zamiast po prostu zamknąć sprawę i dożyć spokojnie kresu życia. To na pewno nie daje mu wewnętrznej wolności i spokoju. Szkoda. Lech Wałęsa był i dla mnie osobiście bohaterem. Przykro, że ten mój dawny bohater nie potrafi do dziś pokazać charakteru i stanąć w prawdzie o sobie samym.
Pytanie brzmi: „Zastanawiam się natomiast, jak potoczyłyby się dzieje Polski, gdyby Wałęsa u progu lat dziewięćdziesiątych przyznał się do tego uwikłania.”.
Myślę, że tak, jak się potoczyły. Grupa doradców Solidarności, która kontynuowała jego autokreację, zrobiła to dla celu politycznego, jakim był udział we władzy i stworzenie warunków, ułatwiających uwłaszczenie się komunistycznej nomenklatury. Cechy charakteru Wałęsy, jego kompleksy wobec tych, których uważał za autorytety, przemieszane z zarozumiałością, czyniły z niego całkiem sprawne narzędzie w rękach owej grupy. Gdyby Wałęsa ujawnił wtedy swoją współpracę z SB, pewnie duża część społeczeństwa, odbierającego ówczesne wydarzenia w kategorii „czarne – białe”, uznałoby go za zdrajcę (łatwiej o wybaczanie w atmosferze pokojowej). Wówczas grupa wystawiłaby i wykreowała kogoś innego, zapewne kogoś z własnego grona. Tak czy owak, do zaplanowanego „okrągłego stołu” musiało dojść za wszelką cenę.
Gdy pisałam ten tekst, który raczej miał zainspirować dyskusję niż wyczerpać temat, jeszcze nie wiedziałam, jak na doniesienia mediów o „szafie Kiszczaka” zareaguje Lech Wałęsa. Mogłam, jak to sugerował prof. Antoni Dudek, który przewidywał, że „będzie dalej iść w zaparte”, przewidywać jego reakcję. Miałam jednak cień nadziei, że zreflektuje się i uzna, że jego wyjaśnienia są wewnętrznie sprzeczne, że raz przyjęta linia „obrony” łamie się wobec kolejnych poszlak i dowodów, a nowa wersja nie koresponduje z poprzednią. Miałam nadzieję, że zechce sam wyjść z tej matni i stanie w prawdzie. Parę razy w życiu chciał to zrobić, choć naprawdę nie wiadomo czy w całej prawdzie i czy do końca szczerze. Przypuszczałam jednak, że debata publiczna na ten temat potoczy się inaczej. Także i dyskusja pod moim tekstem przekonuje mnie, że było to naiwnością. To cyzelowanie różnic między „autentyczne” a „prawdziwe” i kwitowanie ostatnich wydarzeń, określeniem „nikczemność”, które na różne sposoby odmieniali i Leszek Balcerowicz, i Władysław Frasyniuk, i wielu innych. Nikczemność, ale czyja? Zasadne jest pytanie, czy Czesław Kiszczak przechowywałby w swoim domu dokumenty fałszywe? Czyli trzymał dowody swojego przestępstwa, bo fałszowanie dokumentów jest przestępstwem. A jeżeli tak absurdalna teza, jest prawdziwa, to czy ktoś potrafi odpowiedzieć na pytanie, w jakim celu to robił? Dyskusja pod moim tekstem dowodzi, że trudno zmienić wcześniejsze przekonania i przyjąć, że człowiek, którego uznawało za bohatera, miał niechlubną przeszłość i po prostu na temat nie mówi prawdy. A może to kłamstwo leży u podstaw wszystkich patologii ostatniego ćwierćwiecza i jest ich praprzyczyną? Może odpowiedź na to pytanie jest najważniejszym zadaniem dla historyków dziejów najnowszych? A może to zadanie nie tylko dla historyków, ale także dla tych, którzy chcą naprawy Rzeczypospolitej? Uważam, że tak.
Nie biorę udziału w obecnie toczącej się dyskusji na temat Lecha Wałęsy, bo jego współpraca z SB i rożne sprawki nie są tajemnica dla wielu byłych członków Solidarności, w tym moich rodziców, którzy wobec tego co się wydarzyło wcześniej i w 1989 r. zrezygnowali z udziału w tym ruchu jeszcze gdy trwały rozmowy okrągłego stołu. Czy historia potoczylaby się inaczej, gdyby Wałęsa potwierdził swoją współpracę z SB w 1991 lub 1992? Walesa byl i jest zbyt słabym, uwiklanym człowiekiem by to zrobić. Zreszta dlatego został wybrany na lidera tych wydarzeń. Nie byłby w stanie być na czele państwa, które by w ten sposób mogło powstać, dokończyć rewolucji Solidarności i zmiany. Dlatego rozważania o ewentualnym wybaczeniu są czysto teoretyczne. Niestety.
„Prawda Was wyzwoli”. Prawda jako terapia. Pamiętam spotkanie, które zorganizował wspomniany w tekście Jerzy Kropiwnicki w rocznice śmierci Jerzego Kerna. Swego czasu zaszczutego przez prowokacje byłych SB-ków. Przykładów na manipulacje, prowokcje, szantaże ale też fakty potwierdzające uwikłanie niektórych działaczy S było wiele. Podczas tego spotkania między innymi przywołano przykład uwikłania dziś tak aktualny. Podano fakty, a jak pisał M.Bułhakow – fakty to najbardziej uparta rzecz na świecie.
W Polsce po 90 roku unikniono świadomie rozliczeń – terapii prawdą. Mętne tłumaczenia o zapomnieniu zastąpiły wyznanie win i powiedzenie sobie prawdy. Podobną drogą po upadku dyktatury poszła Hiszpania. Nie dokonano rozliczeń z czasami Franco. Politycy w obawie przed nowymi podziałami wmówili społeczeństwu, że trzeba zapomnieć. I tak zapomniano o winach, krzywdach i zbrodniach w literaturze, filmie i życiu. Aż demony zaczęły się budzić. Ofiary zaczęły głośno mówić – np. wyszła sprawa nielegalnych adopcji. W końcu gdzieś od roku 2000, w Hiszpanii pisarze zaczeli opisywać czasy dyktatora, filmowcy krecić filmy (choć nikt nie dorównał dyskretnemu filmowi Saury z Nakarmić kruki). Obecna władza w Polsce sprzyja by mówić prawdę ale jednocześnie tak jak na półwyspie Iberyjskim budzą się demony przeszłości. To nasza wina, że na początku lat 90-tych nie było zbiorowej terapii poprzez prawdę. Demony z szaf, archiwów, kanap, pawlaczy zaczną wyczołgiwać się.
Trzeba chyba mieć oparcie w kimś (Kimś), aby stanąć w prawdzie wobec ludzi, wobec wspólnoty. Trzeba być gotowym do przyjęcia werdyktu pokrzywdzonych. jakikolwiek ten werdykt by nie był. Takiego Kogoś (kogoś) na pewno miał ten ksiądz opisany w tekście.
W przypadku Lecha Wałęsy niestety widać, że oparcie ofiarują mu fałszywi przyjaciele.
Widać to szczególnie w wypowiedzi W. Frasyniuka. Nie widzę powodu aby przepraszać L. Wałęsę.
Byłem jednym z tysięcy młodych ludzi (stan wojenny „zastał” mnie w 1. klasie liceum), którzy stali za L. Wałęsą (także jakby personifikacją wszystkich przywódców oporu). Byli „mięsem armatnim” na demonstracjach, roznosili gazety i książki wydawane w podziemiu etc. Stali także za Lechem w 1990 roku licząc, że komunizm zniknie z naszego życia a winni znajdą się w więzieniu. Moje poparcie dla Lecha skończyło się 04.06.1992 r.
Nie oczekuję przeprosin L. Wałęsy. Wybaczyć mogą mu ludzie bezpośrednio przez niego skrzywdzeni i mam nadzieję, że wybaczy mu Pan.
Największym smutkiem napawa mnie, że L.Wałęsa uważa, że „przeszłość” jest Jego siłą,która nadaje sens Jego teraźniejszości i przyszłości i tak z pewnością pozostanie.Te dzisiejsze doniesienia są wiernym echem wcześniejszych lat układania się tych ludzi i zawieranie kontraktu politycznego w którym zrodziła się III RP.Dobrze byłoby, gdyby choć teraz gotowy był zmierzyć się z tymi faktami.To przykra konfrontacja, ale do tego potrzebna jest pokora i odwaga.Nie ma od tego ucieczki!
Coś jest takiego dziwnego w narodzie, że jak dobrze dostanie po krzyżu, to zaczyna szanować napastnika. To się wlecze od lat – najbardziej typowy przykład to Kmicic – Babinicz. Gdyby nie to, że spuścił manto panom braciom razy kilka, to by go po wyznaniu prawdy do gołej piersi nie przygarnęli.
A tak – peany pod niebo i najlepsza dziewka do łożnicy.
Może gdyby LW zrobił to samo po wyborze na prezydenta, to obchodom powrotu syna marnotrawnego końca by nie było. Ale onże, po chłopsku przebiegły, założył że się nie wyda, a luksusów życia spróbować trzeba, bo nie wiadomo czy po raz drugi się uda. I na swoje nieszczęście kapciowego wyniósł do roli vicedziwisza. Chyba dlatego mało kto pamięta, że LW ruskich spokojnie wyprowadził; natomiast wszyscy pamiętają mu kapciowego, Cebulę i stół pingpongowy.
To jest podobne przekleństwo, które potem spotkało PDT – nikt nie potrafi wymienić jego sukcesów, ale każdy pamięta, że olewał politykę, byle mógł „haratnąć w gałę”z kumplami.
Nie jestem adwokatem LW, ale może nikt mu nie uświadomił, że na szczytach władzy panuje koszmarna samotność i dlatego ten, co tego nie wie, musi przegrać.
Jestem ciekaw obecnego zachowania LW. Przez te 27 lat zbrązowiał, ma wszelkie cechy żywego pomnika przyrodyi szacunek świata. Jeśli pójdzie „w zaparte”, to roztrwoni ten kapitał.
Byłoby szkoda…
Każdy ma różne etapy w życiu, ale też każdy epizod ma znaczenie. I ten dobry, i ten mniej pochlebny. I zawsze jest czas na zawrócenie ze złej drogi. W polityce to jeszcze ważniejsze, bo ma skutki nie tylko indywidualne. Zerwać ze zniewalającym złem z przeszłości może tylko prawda. Jakaż inna byłaby prezydentura i cała polska polityka, gdyby to Lech Wałęsa dał przykład. Mógł to zrobić w „Drodze nadziei”, mógł po ujawnieniu listy Macierewicza. Nie odważył się. Albo ci, którzy mieli znacznie więcej na sumieniu, do tego go nakłonili, chroniąc się za jego plecami. I ci stali się najgorliwszymi jego obrońcami. Bo przecież pamiętamy bezpardonową walkę z Wałęsą, gdy ten rozpoczął „wojnę na górze” stanął w szranki o Belweder z ówczesną ikoną salonu Tadeuszem Mazowieckim.
Po 4 czerwca 1992 roku napisałyśmy z siostrą tekst do redagowanej przez Piotra Wierzbickiego gazety codziennej „Nowy Świat”. Zwracałyśmy uwagę na to, że gdyby tak Wiesław Chrzanowski i Lech Wałęsa ujawnili całą prawdę o sobie, to polityka by się oczyściła i lustracja przeszłaby bez takich raf, jak to było potem.
Ale stało się inaczej. A prezydentura Lecha Wałęsy to nie kapciowy, ale znacznie poważniejsze sprawy. Zwrócił na to wczoraj uwagę Grzegorz Kostrzewa -Zorbas w swoich tweedach, które pozwolę sobie przytoczyć:
Obok sprawy „spółek” – #KGB, #GRU, Specnaz w bazach po ZSRS w Polsce zamiast #NATO – były inne ważne, a dziś lepiej zrozumiałe. Jako prezydent m. in. przepychał „NATO-bis” i „EWG-bis” – nowe formy Układu Warszawskiego i RWPG. Odmawiał spotkania z Jelcynem przed rozpadem ZSRS; do końca – poza puczem – trwał przy Gorbaczowie, lekceważąc narodziny niepodległych państw na Wschodzie.
Gdy 1990-92 zajmowałem się #ZSRS i #Rosja, Układem Warszawskim i RWPG, Wyszehradem, #NATO i #USA w MSZ i MON, nie wiedziałem, że obok tych i innych potęg wpływających na politykę międzynarodową była jeszcze jedna: szafa Kiszczaka, na pewno z kopią z Moskwie.
Obiecał większy tekst na ten temat. Można przypuszczać, że to skutek owego uwikłania. A warto też pamiętać, że przywłaszczył sobie bezprawnie 2,5 tys. dokumentów gdańskiej bezpieki, nie tylko na swój temat.
I to wszystko z powodu nieprzyznania się do winy. Istotnie, prawda ma moc oczyszczającą.
Ogromny błąd to ze strony Lecha Wałęsy nie potwierdzając prawdy o swojej przeszłości i tak wiadomej ludziom z jego otoczenia. lata 80-te chyba były zdecydowanie tym czasem kiedy powinien był to uczynić. To był ten czas zrozumienia i przebaczeń.
Najwyraźniej brnąc ku końcowi lat 80-tych stawało się to zdecydowanie trudniejsze, a chyba nawet raczej niemożliwe.
Mam wrażenie, że w samej końcówce lat tuż przed okrągłym stołem został wciągnięty ponownie w wir Układu oraz jego planowanych zmian 'przekazania’ władzy na własnych warunkach. Wałęsa jako ikona 'Solidarności’ był istotnym ogniwem tychże zmian i poznając go przez kolejne lata można wysnuć wnioski, że w pełni zaufał Układowi co do jego osobistego bezpieczeństwa i przyszłości. Przyszłości z całą pewnością otwartej dla niego kiedy gotów był na podążanie wyznaczoną przez Układ ścieżką…
Zachowania i akcje Wałęsy w okresie okrągłostołowym oraz podczas jego prezydentury utwierdzają mnie w przekonaniu, że żadnych dobrych ze jego strony intencji nie było i być już nie mogło. Został kompletnie wchłonięty przez Układ i w obecnej chwili jakiekolwiek kajanie się niczego nie odmieni. Zbyt wiele złego stało się w czym brał czynny udział i z całą pewnością z pełną premedytacją.
Zacznę od tego, że Lech Wałęsa był, jest i pozostanie jednym z największych Polaków. W pewnym sensie, jaka była prawda o jego kontaktach z SB w latach ’70 jest dla mnie obojętna z perspektywy późniejszych dokonań. Jeżeli był grzesznikiem, to swoimi późniejszymi czynami dowiódł oczyszczającego nawrócenia. Piszę jeżeli, gdyż po jednym dniu od przejęcia „kiszczakowej szafy”, orzeczono bez żadnych badań, iż materiały są autentyczne i wiarygodność ich nie pozostawia żadnej wątpliwości. To ciekawe, gdyż badanie autentyczności testamentu w sądzie to wielomiesięczny proces. Zadziałał mechanizm propagandy. Prawdy historycznej wiele osób boi się dalej, bo sami byli uwikłani. Tylko, czy hipotetycznie tak, jak robotnik mający na utrzymaniu wieloosobową rodzinę, którego złamano, czy inteligent w poszukiwaniu wygodnego i dostatniego życia. Kiszczaka od dawna podejrzewano, iż przechowuje prywatne esbeckie archiwum. Nikomu jednak przez ponad ćwierć wieku nie przyszło do głowy, aby zrobić to, co teraz zrobiono – zarządzić przeszukanie. Taka czynność procesowa jest oczywista w przypadku podejrzewania osoby o posiadanie dokumentów, do których posiadania nie jest uprawniona. Lech Wałęsa od dawna nie ma realnego wpływu na władzę, ale wielu dzisiejszych śledczych miało i dalej ma. Jaka byłaby Polska, gdyby Lech Wałęsa się przyznał? Pewnie niczym nie różniłaby się od obecnej, tylko Noblistę zniszczonoby wcześniej. Być może skrzywdzeni wybaczyliby mu, jak i większość społeczeństwa. Jednak ci, którym jest solą w oku, grillowaliby go nadal. Zawsze cenię Autorkę za Jej pozytywne podejście do najtrudniejszych problemów. Tak jest rownież tym razem, kiedy świetnym tekstem wywołała wiele refleksji.
Jedna uwaga. Jak mówił Łukasz Kamiński, prezes IPN, przeszukanie zarządza prokurator IPN nie na podstawie domnenania, tylko uzasadnionych przesłanek. Takie są procedury. Musi być doniesienie konkretnej osoby, a nie przypuszczenie. Inaczej przecież ludzie mogkiby być nękani rewizjami. Tego prawo zabrania.
Pycha kroczy przed upadkiem, mawia mądre przysłowie. Ksiądz, o którym mowa w tekście, inaczej niż Lech Wałęsa, nie uwierzył we własną bezkarność, lecz właśnie w otwartym postawieniu swojej przeszłości dostrzegł szansę na oczyszczenie i męskie załatwienie sprawy. To dało mu dopiero wolność i pozwoliło uciec do przodu. Sam Lech Wałęsa zaś stał się chyba niewolnikiem własnego mitu i zakładnikiem ludzi, którzy mit ten pomagali mu z różnych powodów podtrzymać. Tak oto zamiast zyskać wewnętrzną wolność i oczyszczenie, wciąż i coraz bardziej groteskowo wymyśla kolejne kłamstewka na swój temat zamiast po prostu zamknąć sprawę i dożyć spokojnie kresu życia. To na pewno nie daje mu wewnętrznej wolności i spokoju. Szkoda. Lech Wałęsa był i dla mnie osobiście bohaterem. Przykro, że ten mój dawny bohater nie potrafi do dziś pokazać charakteru i stanąć w prawdzie o sobie samym.
Pytanie brzmi: „Zastanawiam się natomiast, jak potoczyłyby się dzieje Polski, gdyby Wałęsa u progu lat dziewięćdziesiątych przyznał się do tego uwikłania.”.
Myślę, że tak, jak się potoczyły. Grupa doradców Solidarności, która kontynuowała jego autokreację, zrobiła to dla celu politycznego, jakim był udział we władzy i stworzenie warunków, ułatwiających uwłaszczenie się komunistycznej nomenklatury. Cechy charakteru Wałęsy, jego kompleksy wobec tych, których uważał za autorytety, przemieszane z zarozumiałością, czyniły z niego całkiem sprawne narzędzie w rękach owej grupy. Gdyby Wałęsa ujawnił wtedy swoją współpracę z SB, pewnie duża część społeczeństwa, odbierającego ówczesne wydarzenia w kategorii „czarne – białe”, uznałoby go za zdrajcę (łatwiej o wybaczanie w atmosferze pokojowej). Wówczas grupa wystawiłaby i wykreowała kogoś innego, zapewne kogoś z własnego grona. Tak czy owak, do zaplanowanego „okrągłego stołu” musiało dojść za wszelką cenę.
Gdy pisałam ten tekst, który raczej miał zainspirować dyskusję niż wyczerpać temat, jeszcze nie wiedziałam, jak na doniesienia mediów o „szafie Kiszczaka” zareaguje Lech Wałęsa. Mogłam, jak to sugerował prof. Antoni Dudek, który przewidywał, że „będzie dalej iść w zaparte”, przewidywać jego reakcję. Miałam jednak cień nadziei, że zreflektuje się i uzna, że jego wyjaśnienia są wewnętrznie sprzeczne, że raz przyjęta linia „obrony” łamie się wobec kolejnych poszlak i dowodów, a nowa wersja nie koresponduje z poprzednią. Miałam nadzieję, że zechce sam wyjść z tej matni i stanie w prawdzie. Parę razy w życiu chciał to zrobić, choć naprawdę nie wiadomo czy w całej prawdzie i czy do końca szczerze. Przypuszczałam jednak, że debata publiczna na ten temat potoczy się inaczej. Także i dyskusja pod moim tekstem przekonuje mnie, że było to naiwnością. To cyzelowanie różnic między „autentyczne” a „prawdziwe” i kwitowanie ostatnich wydarzeń, określeniem „nikczemność”, które na różne sposoby odmieniali i Leszek Balcerowicz, i Władysław Frasyniuk, i wielu innych. Nikczemność, ale czyja? Zasadne jest pytanie, czy Czesław Kiszczak przechowywałby w swoim domu dokumenty fałszywe? Czyli trzymał dowody swojego przestępstwa, bo fałszowanie dokumentów jest przestępstwem. A jeżeli tak absurdalna teza, jest prawdziwa, to czy ktoś potrafi odpowiedzieć na pytanie, w jakim celu to robił? Dyskusja pod moim tekstem dowodzi, że trudno zmienić wcześniejsze przekonania i przyjąć, że człowiek, którego uznawało za bohatera, miał niechlubną przeszłość i po prostu na temat nie mówi prawdy. A może to kłamstwo leży u podstaw wszystkich patologii ostatniego ćwierćwiecza i jest ich praprzyczyną? Może odpowiedź na to pytanie jest najważniejszym zadaniem dla historyków dziejów najnowszych? A może to zadanie nie tylko dla historyków, ale także dla tych, którzy chcą naprawy Rzeczypospolitej? Uważam, że tak.
Nie biorę udziału w obecnie toczącej się dyskusji na temat Lecha Wałęsy, bo jego współpraca z SB i rożne sprawki nie są tajemnica dla wielu byłych członków Solidarności, w tym moich rodziców, którzy wobec tego co się wydarzyło wcześniej i w 1989 r. zrezygnowali z udziału w tym ruchu jeszcze gdy trwały rozmowy okrągłego stołu. Czy historia potoczylaby się inaczej, gdyby Wałęsa potwierdził swoją współpracę z SB w 1991 lub 1992? Walesa byl i jest zbyt słabym, uwiklanym człowiekiem by to zrobić. Zreszta dlatego został wybrany na lidera tych wydarzeń. Nie byłby w stanie być na czele państwa, które by w ten sposób mogło powstać, dokończyć rewolucji Solidarności i zmiany. Dlatego rozważania o ewentualnym wybaczeniu są czysto teoretyczne. Niestety.
„Prawda Was wyzwoli”. Prawda jako terapia. Pamiętam spotkanie, które zorganizował wspomniany w tekście Jerzy Kropiwnicki w rocznice śmierci Jerzego Kerna. Swego czasu zaszczutego przez prowokacje byłych SB-ków. Przykładów na manipulacje, prowokcje, szantaże ale też fakty potwierdzające uwikłanie niektórych działaczy S było wiele. Podczas tego spotkania między innymi przywołano przykład uwikłania dziś tak aktualny. Podano fakty, a jak pisał M.Bułhakow – fakty to najbardziej uparta rzecz na świecie.
W Polsce po 90 roku unikniono świadomie rozliczeń – terapii prawdą. Mętne tłumaczenia o zapomnieniu zastąpiły wyznanie win i powiedzenie sobie prawdy. Podobną drogą po upadku dyktatury poszła Hiszpania. Nie dokonano rozliczeń z czasami Franco. Politycy w obawie przed nowymi podziałami wmówili społeczeństwu, że trzeba zapomnieć. I tak zapomniano o winach, krzywdach i zbrodniach w literaturze, filmie i życiu. Aż demony zaczęły się budzić. Ofiary zaczęły głośno mówić – np. wyszła sprawa nielegalnych adopcji. W końcu gdzieś od roku 2000, w Hiszpanii pisarze zaczeli opisywać czasy dyktatora, filmowcy krecić filmy (choć nikt nie dorównał dyskretnemu filmowi Saury z Nakarmić kruki). Obecna władza w Polsce sprzyja by mówić prawdę ale jednocześnie tak jak na półwyspie Iberyjskim budzą się demony przeszłości. To nasza wina, że na początku lat 90-tych nie było zbiorowej terapii poprzez prawdę. Demony z szaf, archiwów, kanap, pawlaczy zaczną wyczołgiwać się.
Trzeba chyba mieć oparcie w kimś (Kimś), aby stanąć w prawdzie wobec ludzi, wobec wspólnoty. Trzeba być gotowym do przyjęcia werdyktu pokrzywdzonych. jakikolwiek ten werdykt by nie był. Takiego Kogoś (kogoś) na pewno miał ten ksiądz opisany w tekście.
W przypadku Lecha Wałęsy niestety widać, że oparcie ofiarują mu fałszywi przyjaciele.
Widać to szczególnie w wypowiedzi W. Frasyniuka. Nie widzę powodu aby przepraszać L. Wałęsę.
Byłem jednym z tysięcy młodych ludzi (stan wojenny „zastał” mnie w 1. klasie liceum), którzy stali za L. Wałęsą (także jakby personifikacją wszystkich przywódców oporu). Byli „mięsem armatnim” na demonstracjach, roznosili gazety i książki wydawane w podziemiu etc. Stali także za Lechem w 1990 roku licząc, że komunizm zniknie z naszego życia a winni znajdą się w więzieniu. Moje poparcie dla Lecha skończyło się 04.06.1992 r.
Nie oczekuję przeprosin L. Wałęsy. Wybaczyć mogą mu ludzie bezpośrednio przez niego skrzywdzeni i mam nadzieję, że wybaczy mu Pan.
Największym smutkiem napawa mnie, że L.Wałęsa uważa, że „przeszłość” jest Jego siłą,która nadaje sens Jego teraźniejszości i przyszłości i tak z pewnością pozostanie.Te dzisiejsze doniesienia są wiernym echem wcześniejszych lat układania się tych ludzi i zawieranie kontraktu politycznego w którym zrodziła się III RP.Dobrze byłoby, gdyby choć teraz gotowy był zmierzyć się z tymi faktami.To przykra konfrontacja, ale do tego potrzebna jest pokora i odwaga.Nie ma od tego ucieczki!