Matura Anno Domini 1969
Dziś tegoroczni maturzyści, na szczęście bez większych zakłóceń, przystąpili do egzaminu pisemnego z matematyki na poziomie podstawowym. Wczoraj pisali test egzaminacyjny z języka polskiego, jutro będą pisali z języka angielskiego (rano na poziomie podstawowym, po południu na poziomie rozszerzonym, pojutrze z matematyki na poziomie rozszerzonym; a z innych języków w późniejszym terminie), a po przerwie czekają ich jeszcze obowiązkowe egzaminy ustne z języka polskiego i języka obcego nowożytnego, których terminy ustalają komisje w szkołach. Muszą też obowiązkowo przystąpić do jednego egzaminu pisemnego z przedmiotu do wyboru na poziomie rozszerzonym. Maksymalnie można zdawać do pięciu egzaminów z wybranych przedmiotów. Szczegółowy harmonogram ustala Centralna Komisja Egzaminacyjna.
Przypomniało mi to moją maturę, którą jako szesnastolatka, zdawałam dokładnie 50 lat temu. To był zupełnie inny egzamin, a maturzystów czekał jeszcze pod koniec czerwca kolejny, znacznie trudniejszy, wstępny na studia.
Ja i moja siostra, po ukończeniu siedmioletniej szkoły podstawowej, w której uczyłyśmy się tylko sześć lat, „przeskakując” klasę szóstą, w wieku 12 lat dostałyśmy się do liceum. Oczywiście po zdaniu egzaminu wstępnego, który w naszym przypadku odbywał się w V LO we Wrocławiu, gdzie było kilku kandydatów na jedno miejsce. W razie niepowodzenia, trzeba było szukać szkoły średniej, głównie techników, gdzie pozostały jeszcze nieobsadzone miejsca, lub… iść do zawodówki.
Byliśmy ostatnim rocznikiem, który kształcił się w systemie 7 + 4, a klasa maturalna nazywana była jedenastą (zachowana była ciągłość numeracji od szkoły podstawowej). Następny rocznik kończył już ośmioklasową szkołę podstawową i w liceum zaczynał naukę od klasy pierwszej. A więc w 1969 roku maturę zdawał ostatni rocznik tzw. starych maturzystów. Potem był rok przerwy, tzn. nie było naboru do szkół średnich w 1966 roku i następny egzamin dojrzałości w naszej szkole obył się dopiero w 1971 roku.
W 1969 roku matura rozpoczynała się w poniedziałek 5 maja egzaminem pisemnym z języka polskiego, a cztery dni wcześniej był pochód pierwszomajowy (sprawdzana była obecność rano przed wyruszeniem młodzieży z nauczycielami sprzed gmachu szkoły przy ul. Grochowej, a kilka dni wcześniej odbywały się próby maszerowania; jakaż to była strata czasu!!!). To był jedyny pochód, w którym brałyśmy udział i maszerowałyśmy tylko do momentu, w którym można było pozbyć się szturmówki i dać przysłowiowego „dyla”, gdy nikt tego nie zauważy. Takie to były czasy…
Matura pisemna z języka polskiego to było obszerne wypracowanie, zwane rozprawką, na jeden wybrany z kilku podanych tematów. Mówiło się, że skoro 1969 rok to Rok Wyspiańskiego, to będzie jakiś temat z „Wesela”. No i był Wyspiański, a temat brzmiał: „Społeczna i patriotyczna wymowa twórczości dramatycznej Stanisława Wyspiańskiego”. W innych pojawiały się akcenty polityczne, np. „Walka o nowy typ obywatela w literaturze polskiej Oświecenia”, albo: „Jak rozumieli służbę dla Ojczyzny romantycy, a jak my ją dziś rozumiemy (na podstawie wybranych utworów)”, a nawet: „W oparciu o dowolnie wybrane utwory z literatury XX wieku uzasadnij słowa I sekretarza KC PZPR Władysława Gomułki: „Dzieła wielkie powstawały zawsze w najściślejszej więzi z losami narodu, z jego najgłębszymi pragnieniami, z walką przeciw krzywdzie i upodleniu człowieka, z walką o wolność, o urzeczywistnienie postępu i ogólnoludzkich ideałów”.
Mnie i moją siostrę posadzono na przeciwległych miejscach przekątnej wielkiej sali gimnastycznej, w której pisaliśmy egzamin, a więc najdalej od siebie jak to tylko możliwe. Oczywiście dlatego, żebyśmy nie mogły porozumiewać się, a mimo to obie wybrałyśmy ten sam temat, czyli tych romantyków i napisałyśmy prawie identyczne wypracowania. I to nie była telepatia, tylko bliźniaczy los (przy okazji polecam tekst mojej siostry „Bliźniaczy los” [LINK].
Wypracowanie pisało się najpierw w brudnopisie, trzeba było poprzedzić je planem, a potem wszystko przepisywało się na czysto. Mieliśmy na to pięć godzin, było więc dużo czasu, aby całość przemyśleć, starannie zredagować, sprawdzić i poprawić ewentualne błędy.
Podobnie pięć godzin trwał egzamin z matematyki i w tym czasie trzeba było rozwiązać trzy z podanych pięciu zadań. Te trzy wybrane to były te zadania:
1) Trzy liczby tworzą postęp arytmetyczny, którego suma równa się mniejszemu pierwiastkowi równania:
log(x+b)-2=1/2log(2x-3)-log25 jeżeli do tych liczb dodamy odpowiednio 2,7,24 otrzymamy 3 kolejne wyrazy postępu geometrycznego.
2) Obliczyć długość średnicy okręgu wpisanego w trapez równoramienny ABCD, gdy długość podstawy AB=a i CD=b (a<b) mając dany odcinek AB o długości a i odcinek CD długości b.
Zbudować odcinek, którego długość jest równa średnicy tego okręgu.
3) Pole całkowite powierzchni stożka jest dwa razy większe od pola powierzchni kuli wpisanej w ten stożek. Obliczyć kąt nachylenia tworzącej stożka do podstawy.
W programie matematyki nie było wówczas, tak jak teraz, ani rachunku prawdopodobieństwa, ani rachunku różniczkowego, ani badania funkcji. Zadania były, jak widać, bardzo złożone, wymagały rozległej wiedzy i umiejętności jej wykorzystania. Nie wiem co łatwiejsze: test z odpowiedziami do wyboru w ekspresowym tempie, bez czasu do namysłu czy poprawy błędu rachunkowego, czy takie zadania, jak te.
Ja i moja siostra byłyśmy zwolnione z obowiązkowego egzaminu z historii oraz z języka obcego (wystarczyło mieć ocenę bardzo dobrą na świadectwie z klasy jedenastej oraz przynajmniej dobrą na półrocze oraz półrocze i koniec roku klasy dziesiątej). Został nam więc jedynie ustny egzamin z wybranego przedmiotu. Wybrałyśmy fizykę.
Nasza nauczycielka i jednocześnie wychowawczyni Ludwika Zabłocka postawiła wymóg – wystawi bardzo dobrą ocenę na świadectwie jedynie tym uczniom, którzy rozwiążą wszystkie zadania ze zbioru Waldemara Zillingera, uważanego za najpełniejszy z istniejących zestawów zadań z fizyki dla szkół średnich, używanego przez całe pokolenia po dziś dzień (więcej niż 25 wydań miała ta książka, w tym ostatnie w 2002 roku). Ja i moja siostra postanowiłyśmy tego dokonać, no i rozwiązałyśmy wszystkie te zadania. Podzieliłyśmy się nimi, ale nauczyłyśmy się wszystkich rozwiązań, bo musiałyśmy potem losowo wybrane rozwiązywać przy tablicy. Poszło nam świetnie i dzięki temu miałyśmy – jako jedyne w klasie – piątki z fizyki, co wzbudziło zawiść naszych kolegów.
Odpłacili się nam tym, że jako jedyne nie miałyśmy wglądu w pytania egzaminacyjne, losowane podczas egzaminu ustnego z fizyki. Nawet nie wiedziałyśmy, że taki zestaw pytań krąży wśród maturzystów i że ich nauka polega na przygotowaniu się tylko z tych zadań. Ale nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Nauczyłyśmy się na tyle dobrze, że bez problemu zdałyśmy na piątki egzamin maturalny i potem egzamin wstępny na uniwersytecką fizykę. No i dostałyśmy specjalną nagrodę dyrektora V LO we Wrocławiu Barbary Josiak za najlepsze świadectwo dojrzałości spośród uczniów dziewięciu klas jedenastych.
Od tego czasu minęło pół wieku. Czy mieliśmy wtedy trudniej niż teraz? Nie wiem. Ale na pewno rodzice nie roztkliwiali się nad nami, że mamy za dużo nauki. Siedząc nad tymi zadaniami z Zillingera zarwałyśmy niejedną noc. Czy było warto? Chyba tak, fascynowała nas fizyka, choć po pierwszym roku przeniosłyśmy się na drugi rok matematyki, bo namówił nas na to wykładowca analizy matematycznej. Nigdy tego nie żałowałyśmy.
A co zabawne, gdy już byłyśmy na studiach, przyszła odmowa z ministerstwa dotycząca „przeskoczenia” przez nas klasy szóstej. Przypomnę, że wiązało się to z opanowaniem w czasie wakacji całości materiału i zdania egzaminu z wszystkich przedmiotów na początku roku szkolnego, w tym z zupełnie nowego, czyli fizyki, która pojawiła się w klasie szóstej po raz pierwszy. Uczyłyśmy się same z podręczników, żadne korepetycje nie wchodziły w rachubę, przeczytałyśmy wszystkie obowiązkowe lektury. No i w roku szkolnym 1964/1965 w wieku 11 lat rozpoczęłyśmy naukę w klasie siódmej za zgodą dyrekcji szkoły nr 76 przy ul. Wandy. Zdążyłyśmy skończyć podstawówkę i liceum, zdać maturę i dostać się na studia. Na wykonanie odmownej decyzji ministerstwa edukacji było już za późno, minęło bowiem od tego czasu ponad pięć lat, byłyśmy już studentkami i nie sposób było cofnąć nas do klasy szóstej. Tak to widać bałagan i urzędnicza inercja może mieć pozytywny skutek. Jak już wcześniej pisałam, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło.
Klasa 7b SP nr 76 przy ul. Wandy we Wrocławiu wiosną 1965 roku; stoję druga od prawej pod ścianą
A tegorocznym maturzystom życzę przysłowiowego „połamania piór”, refleksu, bo przy obecnym systemie jest bardzo potrzebny, i łutu szczęścia. Trzymam za Was mocno kciuki, wierzę, że fałszywe alarmy bombowe nie zakłócą Wam już tym razem egzaminu i wszystko przebiegnie pomyślnie. Będzie dobrze!
Przed maturą pisemną z j. polskiego moje cele strategiczne zostały jasno nakreślone:
– Tylko proszę – z wyraźnym niepokojem w głosie zaczęła moja polonistka – nie napisz „który” przez „u” otwarte.
Udało się. Nie musiałem zdawać ustnego 🙂
Zdawałem maturę w 1969 roku W Elektronicznych Zakładach Naukowych we Wrocławiu. W tym technikum przedmiotów zawodowych uczyli wykładowcy z Politechniki Wrocławskiej. Zakres matematyki dzięki tym przedmiotom był niezwykle poszerzony.
Mieliśmy logikę matematyczną (maszyny cyfrowe), liczby zespolone (podstawy elektrotechniki, obliczanie obwodów LRC), rachunek różniczkowy i całkowy (wprowadzony formalnie, bez większości dowodów, na automatyce) oraz szeregi Fouriera (składanie napięć o przebiegach sinusoidalnych i odwrotnie – rozkładanie napięć o różnych przebiegach, np. trójkątnych, trapezowych itp., na sinusoidalne).
Na egzaminie maturalnym zdawałem język polski (pisemny i ustny), matematykę (pisemny i ustny), wiadomości o Polsce i świecie współczesnym (ustny) i przedmioty zawodowe – w sumie było ich 17(kilka pytań z dowolnie wybranych przez komisję.).
Warunkiem dopuszczenia do matury było też zaprojektowanie, wykonanie opisu i praktyczną konstrukcję jakiegoś urządzenia elektronicznego (mogła to być praca zespołu dwuosobowego).
Na egzaminie pisemnym z języka polskiego trzeba było napisać wypracowanie na wybrany z trzech propozycji temat. Każdy błąd ortograficzny (nawet powtórzony!) obniżał ocenę o jeden stopień. Trzy błędy interpunkcyjne były równoważne jednemu błędowi ortograficznemu.
Tak więc trzy błędy ortograficzne oznaczały ocenę niedostateczną i niedopuszczenie do egzaminu ustnego.
Na egzaminie z matematyki mieliśmy pięć zadań. Na ocenę dostateczą trzeba było rozwiązać minimum trzy zadania, na dobrą cztery, a na bardzo dobrą pięć. Z pozytywną oceną można było przystąpić do egzaminu ustnego.
Z przedmiotów zawodowych egzamin był o tyle trudny, że niezależnie od trudności przedmiotu, nie wiedzieliśmy, z czego będziemy pytani.
Z mojej klasy (nie licząc tych, którzy musieli powtarzać klasę) zdali wszyscy.
Tak więc dzisiejsze matury wydają mi się po prostu banalne.
Nie chce mi się wierzyć, że to już 50 lat od mojej i mojej siostry matury. Miałyśmy wtedy zaledwie 16 lat, ale i tak najtrudniejszy egzamin dojrzałości, jaki zdawałyśmy, to nie była matura. Tak się złożyło, że w czasie przygotowania do egzaminu zachorowała nasza mama i leżała w szpitalu, a gosposia wyjechała na dużo wcześniej zaplanowany urlop. Pod naszą opieką została 83-letnia babcia, niedołężna i całkowicie niewidoma, dom i tatuś, u którego właśnie zdiagnozowano wrzody na dwunastnicy. Gotowałyśmy obiady dla siebie, taty i babci, którą trzeba było karmić i kąpać. Odwiedzając mamę w szpitalu robiłyśmy dobrą minę, pokazując, że świetnie sobie radzimy. A było nam bardzo, bardzo ciężko. Zarywałyśmy noce ucząc się, a dnie w dużej części wypełniały nam obowiązki, które z dzisiejszej perspektywy wydają się trudne do udźwignięcia nawet dla silnych, dorosłych osób. Dlatego fakt, że nasze świadectwa maturalne były najlepsze spośród wszystkich dziewięciu równoległych maturalnych klas, jest chyba w tym kontekście sporym osiągnięciem. Dla nas najważniejsze było, że dałyśmy radę, babcia była czysta i nakarmiona, tata miał potrawy uwzględniające dietę, a dom w miarę zadbany. I chyba to było ważniejsze niż piątki na maturze.
Egzamin maturalny – jak by go nie zorganizować – będzie zawsze tylko egzaminem z wiedzy i umiejętności jej zastosowania. Prawdziwym egzaminem dojrzałości są trudne sytuacje jakie przynosi życie, sytuacje wymagające poświęcenia, podejmowania trudnych decyzji, zaradności. Moje wielkie uznanie dla Pań.
Wyobrażam sobie tę udrękę, której doświadczyły Panie złym zrządzeniem losu. Nie dość, że ogrom nauki, to jeszcze tyle dodatkowych obowiązków do spełnienia. Potrzebne było dużo siły i wyrzeczeń, by temu sprostać. Podziwiam Panie szczerze:)
Ewa Tempska-Jaczyńska, nasza koleżanka z V LO, napisała na Facebooku pod zapowiedzią tego tekstu:
Małgosiu i Marysiu, fantastyczny tekst wspominający czas naszej matury! Ciekawe, że tak dużo rzeczy pamiętacie – to zadziwiające! A zadania Zillingera nawet mój mąż sobie przypomniał, że u niego w technikum te zadania też były na wszystkie sposoby przerabiane. Przypomniałam sobie ten warunek prof. Zablockiej, bez Was nigdy bym tego z zakamarków pamięci nie wydobyła! Dzięki Wam bardzo za ten tekst, poczułam się tak, jakbyśmy niedawno to wszystko zdawali….
Serdeczne pozdrowienia
Zbyszek Adamczyk napisał na Twitterze a propos tego tekstu:
Zdawałem w 1978 i z matmy było 5 zadań, obowiązkowo trzy do rozwiązania. Był już rachunek prawdopodobieństwa i badanie funkcji. Nocne wkuwanie to była tradycja…
a Tomasz Gębka na Facebooku:
To chyba było dla mnie jakieś mocno traumatyczne przeżycie bo moja matura śni mi się do dzisiaj!! ?
Gratuluję! Szczególnie fascynujące jest to zdjęcie z siódmej klasy. Wskaż Małgosiu również dokładnie, która na tym zdjęciu to jest Marysia! Cieszę się także, że nauczyciele opamiętali się przed maturą i przerwali strajk!Czesław
Nie ma Marysi na tym zdjęciu, była w tym dniu w domu. Chorowała.
Bogda Lenart-Turko skomrntowała na Facebooku ten tekst:
Nie ważne ile lat temu zdawało się maturę, zawsze zostaje w pamięci. Zdawałam dużo egzaminów wcześniej jak również później. To jednak ten egzamin dojrzałości pozostaje ciągle świeży. ❤️ Ktoś napisał, że śni mu się matura. Długo po maturze śniło się, że brakuje mi jakiejś oceny na świadectwie a ja jestem na studiach i nie wiem co robić- budziłam się przerażona. ?
a Krystyna Balakier:
To było nie lada przeżycie. Wiele lat śniło mi się, że ja piszę.
Dziękuję za zainteresowanie maturą sprzed pół wieku oraz za wszystkie komentarze z gratulacjami, wspomnieniami i refleksjami. Dla jednych było to traumatyczne przeżycie, które śni się po nocach, dla innych ważny etap w życiu. Bo jest to, jak sama nazwa wskazuje, przejście w dorosłość, wejście w wiek dojrzały. Tegorocznym maturzystom życzę dobrych wyników na świadectwach maturalnych i trafnych wyborów dalszej drogi życia, która jest jak na razie niezapisaną kartą.
Szanowna Pani, przeglądałem indeks i wpis po pierwszym semestrze 01’1977 (fizyka U Wrocławski). Ćwiczenia z analizy matematycznej – to Pani prowadziła zajęcia? Egzamin u dr Jakubowskiego.
Z pewnością tak, bo prowadziłam zajęcia dla fizyków. A Tadeusz Jakubowski to mój mąż.
„W programie matematyki nie było wówczas, tak jak teraz, ani rachunku prawdopodobieństwa, ani rachunku różniczkowego, ani badania funkcji” Nie było w liceach ale w technikach (elektryczne) mielismy rachunek rózniczkowy i calkowy, geometrie analityczną i inne elementy tzw matematyki wyzszej
Mój Śp Tata rocznik 1933 opowiadał mi takie zdarzenie. Matura w liceum ogólnokształcącym lata bezpośrednio powojenne to i maturzyści było kilka roczników z 5 czy 6. Zdawał 22 latek który na wakacjach miał się żenić. Uczniowie wtedy mieli rygor, tarcze szkolne na mundurkach i kurtkach. Uczniowie mieli zakaz chodzenia na seanse wieczorne do kina. Wyżej wymieniony maturzysta został przyłapany z narzeczoną na seansie o godz. 19 w jedynym wtedy kinie w mieście (później też) bo to małe miasto było. Zebrała się rada pedagogiczna i nie dopuściła 22 latka do matury w maju. Zdawał w terminie poprawkowym. Tak mi opowiadał Tata jak się żaliłem na szkolny rygor w latach 70. A co było na maturze w 79? Matematyka Fizyka poszła dobrze, pisemny oblałem za błędy ortograficzne. I poprawka ustna 12 pytań przekrojowych i na wszystkie odpowiedziałem. Pani od j. polskiego tak mi powiedziała gdybyś tak się uczył przez 4 lata to miałbyś u mnie piątkę. Ja jej na to pani profesor wszystkie lektury przeczytałem co w mojej klasie było ewenementem. Swoją drogą czy po 42 latach to takie ważne?
Byłem pewien, pamiętam egzamin z analizy po pierwszym semestrze – dobra odpowiedź -> +1, zła odpowiedź -> -1. I wysokie progi ocen. Pierwsze prawdziwe sito.