Na początku lat 90. na półkach sklepowych pojawiły się nieznane szerzej specjały, m.in. owoce morza. Szczególnie przypadły mi wówczas do gustu marynowane małże, które przyrządzałam razem z kuskusem w formie oryginalnej sałatki. Smakowały moim gościom, tylko wyjątkowo oporni na nieznane smaki, nie próbowali tego dania.
Przepis jest bardzo prosty. Kuskus przyrządzamy według instrukcji na opakowaniu (kaszę zalewa się gorącą wodą). Po wystudzeniu mieszamy z marynowanymi małżami, pokrojonymi marynowanymi patisonami i czerwoną papryką. Można dodać pokrojonego w kostkę świeżego ogórka, odrobinę szczypiorku i całość wymieszać z kilkoma łyżkami majonezu. Przyprawić solą, pieprzem i odrobiną bazylii. Na koniec przyozdobić według uznania.
Okazało się, że przepis ten przydał się w zupełnie nieoczekiwanych okolicznościach.
Wiosną 1991 roku przeszłyśmy z moją siostrą prawdziwy dziennikarski chrzest bojowy. Ale może kilka słów wyjaśnienia.
Od 1990 roku we Wrocławiu zaczął ukazywać się „Dziennik Dolnośląski” – pierwsza w Polsce pełnokolorowa gazeta codzienna (wydawana początkowo pięć razy w tygodniu). Pismo utworzone zostało dzięki osobistemu poparciu Władysława Frasyniuka, a finansowanie zapewniły środki pozostałe ze słynnych 80 mln, za które zakupiono maszyny drukarskie norweskiej firmy Orkla Media. Gazeta wychodziła od września 1990 roku, a pierwszym jej redaktorem naczelnym został Włodzimierz Suleja, historyk, późniejszy szef wrocławskiego IPN.
W zespole redakcyjnym znaleźli się m.in. Piotr Adamczyk, Wanda Dybalska, Paweł Kocięba, Barbara Piegdoń, Krzysztof Uściński; rysunki satyryczne zamieszczał Tadeusz Kuranda, który zajmował się również opracowaniem makiety i przygotowaniem do druku.
Gdy na przełomie 1990 i 1991 roku na stanowisku szefa Zarządu Regionu NSZZ „Solidarność” Frasyniuka zastąpił Tomasz Wójcik, z redakcji odszedł Włodzimierz Suleja i przez pierwszą połowę 1991 roku na stanowisku redaktora naczelnego gazety był wakat. W tym czasie szybko spadła sprzedaż gazety, a cykl wydawniczy zmieniono na tygodniowy, dodając do tytułu „Dziennik Dolnośląski” określenie „magazyn”.
W czerwcu 1991 roku do redakcji trafił Ryszard Czarnecki, który objął stanowisko najpierw p.o., a następnie redaktora naczelnego. I właśnie on zaproponował mnie i mojej siostrze pracę w gazecie w wymiarze pół etatu. Byłyśmy wtedy informatykami na Akademii Rolniczej i potrafiłyśmy pogodzić etatową pracę na uczelni dodatkowymi obowiązkami. Nie parałyśmy się do tej pory dziennikarstwem, ale pomyślałyśmy: „dlaczego nie?” Pociągało nas dziennikarstwo, a możliwość artykułowania własnych poglądów wydawała się nam ciekawa. Szybko nabierałyśmy doświadczenia, choć na pomoc redakcji liczyć nie można było. Wkrótce okazało się, że trzeba się było zmierzyć z nie lada problemem.
Otóż w wydaniu nr 78 (145) z 12 lipca 1991 roku wydawca zamieścił nad winietą gazety informację, że poglądy prezentowane w Dzienniku Dolnośląskim nie są podzielane przez kierownictwo firmy Norpol-Press i większość zespołu redakcyjnego, czyli wszyscy z wyjątkiem mnie i mojej siostry, podjęli kilkudniowy strajk wymierzony w nowego redaktora naczelnego. Zastrajkowali też technicy przygotowujący makiety i klisze. Po krótkiej naradzie zapadła decyzja, że pomimo strajku gazeta zostanie wydana. Trzeba było w kilka dni we trójkę (ja, moja siostra i Czarnecki) zrobić całą gazetę. Łącznie z krzyżówką, horoskopem, sportem, informacjami ze sfery kultury, a nawet stroną porad. Także należało zorganizować łamanie i naświetlanie. Na Czarneckiego nie było co liczyć, bo poza kilkoma tekstami, które zobowiązał się napisać, cała reszta zadania spadła na nas. Ale od czego ma się przyjaciół.
Stronę techniczną gazety wykonał gratis nasz przyjaciel z „Solidarności Walczącej” Romuald Lazarowicz (dziękujemy Ci Romku za te noce nieprzespane nad makietami „Dziennika Dolnośląskiego”). Musiałyśmy razem wypełnić treścią prawie całą gazetę. I oczywiście tzw. michałki spadły na nas. Przepis na małże z kuskusem wraz ze zdjęciem zapełnił pół strony części poradnikowej. Pamiętam, że nieżyjący już prof. Wojciech Wrzesiński, ówczesny rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, chwalił go i mówił, że sałatka, którą według przepisu przyrządziła jego żona, bardzo mu smakowała.
Gazeta wyszła na czas, choć był to wysiłek ekstremalny i wyjątkowe doświadczenie, które pozwoliło nam uruchomić talenty organizacyjne. Zaskoczony tym strajkujący zespół powrócił do pracy. Ale my długo nie utrzymałyśmy się w redakcji, odeszłyśmy zanim „Dziennik Dolnośląski” przestał się ukazywać, zdobywając jeszcze jedno ważne życiowe doświadczenie, że „każdy dobry uczynek musi zostać przykładnie ukarany”. No, nie wszędzie i nie zawsze obowiązuje ta „zasada”, choć nie raz jeszcze przyszło nam jej doświadczyć. Ale w owym 1991 roku właściwie dobrze się stało, że odeszłyśmy, bo „Dziennik Dolnośląski” jesienią przekształcił się de facto w organ propagandowy ZChN (w zasadzie Wyborczej Akcji Katolickiej, bo tak nazywał się komitet wyborczy) w kampanii przed wyborami do Sejmu, a po wyborach w październiku 1991 roku wydano już tylko jeden numer. Dziennikarze odeszli do „Gazety Wyborczej”, „Słowa Polskiego”, „Gazety Robotniczej” i „Wieczoru Wrocławia”. A my szybciej niż myślałyśmy, zakończyłyśmy przyśpieszony kurs dziennikarstwa. I nie tylko dziennikarstwa. To była porządna szkoła polityki wraz z całą jej brutalnością również w walce wewnętrznej, ale i prawdziwa szkoła życia.
Małgorzata Wanke-Jakubowska
Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.
Pyszne i znakomite. Lubię owoce morza ale te połączone z historią najnowszą smakują wybornie.