Dziś koniec roku szkolnego. Czas pomyśleć o książkach na wakacje, bo co to za wakacje bez czytania. Tak było u mnie od najwcześniejszego dzieciństwa. Do tego przyzwyczaiłam moich synów. Dziś można czytać tradycyjnie, na czytniku e-booka, można też słuchać książki z audiobooka. Zachęcam do czytania.
Urlop czy wakacje oznaczają więcej czasu, także i na czytanie. Przed wyjazdem zawsze staram się zaopatrzyć w książki, które będą mi towarzyszyć. Nie wyobrażam sobie wypoczynku bez czytania. Teraz książka towarzyszy mi także w drodze na urlop. Jazda samochodem sprzyja czytaniu, a ostatnio zamiast męczyć oczy, gdy auto pokonując przeszkody trochę trzęsie, korzystam z audiobooka. Książka czytana przez lektora pozwala łączyć lekturę z możliwością podziwiania uroków mijanego krajobrazu. Audiobook sprawdza się także na plaży, gdy razi słońce. Siedzimy sobie z mężem w koszu, między nami mały głośniczek, podłączony przez Bluetooth ze smart fonem, lektor czyta, a my słuchamy i opalamy się. W tle szum fal i gwar plażowiczów. Polecam to rozwiązanie.
Gdy wspominam wakacje spędzane z rodzicami, zawsze towarzyszyły nam książki. Po przyjeździe na miejsce wypoczynku zawsze pierwsze kroki kierowaliśmy do miejscowej biblioteki i wychodziliśmy z książkami dla każdego, to znaczy dla rodziców i dla nas. Ja i siostra od wczesnego dzieciństwa lubiłyśmy czytać i rozmawiać o książkach. Dlatego też czasem czytałyśmy tę samą książkę głośno, zmieniając się co jakiś czas w roli lektora. Nasza mama pilnowała też, żeby na wakacje zabrać obowiązkowe lektury szkolne, zwłaszcza te większe pozycje, żeby podczas roku szkolnego nie zdarzyło nam się nie zdążyć na czas omawiania ich w szkole. Zachęcała nas też do robienia notatek, czyli prowadzenia dzienniczka lektur. Bardzo tego nie lubiłyśmy. Szybko odkryłyśmy, że ta sama książka, przeczytana wcześniej, bez szkolnego obowiązku, sprawia bez porównania większą przyjemność. Dlatego sięgałyśmy po nie wcześniej. W pierwszych latach szkoły podstawowej przeczytałyśmy Krzyżaków i Trylogię Sienkiewicza, a także zachwycałyśmy się „Panem Tadeuszem”, zanim twórczość Adama Mickiewicza była tematem lekcji.
Dziś młodzież, nawet ta czytająca, niechętnie sięga po tę literaturę. Niedawno zdałam sobie sprawę, że barierą jest język, dla współczesnych dzieci mniej zrozumiały, niż dla pokolenia ich rodziców, a tym bardziej dziadków. A może by tak uwspółcześnić język Trylogii? Adaptacja książek dla młodego czytelnika to nie taki zupełnie nowy pomysł, przykładem może być choćby książka Daniela Defoe „Przypadki Robinsona Crusoe” (mówił o tym dr Piotr Szetelnicki podczas #TwittupTTwins). Zgłaszam więc w roku Henryka Sienkiewicza, kiedy to przypada 100. rocznica śmierci noblisty i 170-lecie jego urodzin, postulat adaptacji dla młodzieży jego najsłynniejszych powieści.
Kiedyś usłyszałam od polonistki i jednocześnie matki dziewczynek w wieku dziewięciu i jedenastu lat, opinię, że może by zrezygnować z powieści Sienkiewicza jako lektur szkolnych, bo dzieci zraża język, którego nie rozumieją. Uważam, że obserwacja jest słuszna, nie zgadzam się z wnioskiem. Byłoby to moim zdaniem, zubożenie zarówno wychowania patriotycznego, jak i pozbawienie dzieci ważnego kodu kulturowego. Mój postulat adaptacji powieści Henryka Sienkiewicza uwzględnia zarówno zastrzeżenia mojej znajomej, jak przekonanie, że twórczość naszego noblisty jest ważną częścią polskiej literatury, który powinien znać każdy chciałby uchodzić za inteligenta.
Nie polecam zestawu lektur na wakacje, bo każdy ma swoje ulubione książki, ale wspomnę o niektórych. Zachęcam do różnorodności, aby sięgać i do pozycji poważniejszych z gatunku literatury faktu, i lżejszych, czytając je zamiennie. Tak właśnie robię, co sprawia, że nie nuży mnie żadna z tych lektur.
Tym, którzy jeszcze nie czytali książki Piotra Semki „My reakcja”, serdecznie polecam tę pozycję. To obszerna, ale wartko napisana książka, którą bardzo przyjemnie się czyta. Znakomity opis dramatu niepodległościowej elity, gęsty od faktów i relacji, powiązanych ciekawą narracją autora. Czytając tę książkę zarywałam noce, bo trudno mi było się od niej oderwać. Miłośnikom Wrocławia polecam natomiast pozycję z kategorii lektur lżejszych książkę Piotra Adamczyka „Dom tęsknot”. To opowieść o wrocławianach, którzy zaakceptowali niemiecką przeszłość miasta i odnaleźli swoją własną, nową tożsamość. Piotruś, bohater „Domu tęsknot”, jest dzieckiem, które odkrywa historię, legendy i tajemnice Wrocławia, dorasta do bycia wrocławianinem, a w tle toczy się historia – mija okres stalinowski i lata sześćdziesiąte, marzec 1968, strajki robotników, powstaje „Solidarność”, nadchodzi stan wojenny i wreszcie czas transformacji. „Dom tęsknot” czyta się jednym tchem. Niesamowite ciekawostki i anegdoty z historii Wrocławia, doprawione subtelnym humorem i uzupełnione o własne doświadczenia autora. Jednym słowem pożyteczna rozrywka. Gorąco polecam.
Maria WANKE-JERIE
Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).
Zawsze uwielbiałam czytać książki. W podstawówce wypożyczałam co tydzień nawet 5 z biblioteki. Nauka bieżąca na tym nie cierpiała, a chodziłam popołudniami jeszcze na lekcje religii, kursy niemieckiego, zbiórki harcerskie i kółko teatralne. Chyba im więcej zajęć się ma, tym lepiej trzeba się zorganizować.
Dawno temu Pan Michał Radgowski – stały felietonista tygodnika „POLITYKA” – przedstawił wyliczenie, że bardzo pilny czytelnik, czytający 8 godzin dziennie, jest w stanie przeczytać w ciągu swego życia 8 – 10 tys książek. Nie pamiętam ile tytułów rocznie się wtedy ukazywało w PL w jęz polskim. Dane za rok 2013 mówią, że:
– literatura piękna – ok. 2 300 nowych tytułów
– romansowo-obyczajowa ok 1670 tytułów
– sensacyjna – ok 600 tytułów,
– fantastyka – ok. 400 tytułów,
Czyli ca about – 5 000 nowych tytułów rocznie. Odrzucam podręczniki, poradniki, książki dla młodzieży, pań domu itp.
Ze strachu nie sięgam do ilości tytułów w jęz angielskim, ale mam świadomość, że kilka procent populacji ma możliwość wyboru wśród 10-100 x razy większej ilości woluminów.
W konkluzji – każdy z nas buduje swoją bibliotekę swobodnie. Szansa, że znajdzie kogoś kto ma identyczną – jest mniejsza niż wygrana w LOTTO.
I każdy z nas ma w swojej bibliotece niewiele książek, których by nie wydał oraz dużą ilość tytułów „do upłynnienia”.
Wynika to prawdopodobnie z tego, ze na każdym etapie rozwoju swoje zainteresowania kierujemy na inny rodzaj literatury; później nie możemy patrzeć na pewne tytuły.
Sam kupiłem ponad 4 tysiące książek; nie wiem czy chciałby ze sobą zabrać więcej niż 20 z nich.
Mam też czytnik. Wygodne urządzenie. Tylko z powodu pazerności wydawców ma on podstawową wadę. Kupionej cyfrowej książki nie mogę dać nikomu innemu do poczytania. Oczywiście znam programy, które mi to umożliwią, ale nie tedy droga. Dlatego w tej wersji kupuję tylko te tytuły, które interesują tylko mnie, a np żona nie będzie zainteresowana ich treścią.
Obserwuję natomiast coś na kształt spółdzielni czytelniczych – wiele kobiet na emeryturze czyta po kilka książek miesięcznie. Potem się 2-4 razy wymienią, a na końcu wystawiają książkę na OLX.
Przeciętna książka kosztuje ok 40 PLN.
Jeśli zostanie przeczytana przez 4 osoby, a potem sprzedana za 10 zł, to koszt przeczytania na 1 osobę wynosi ok. 7-8 zł.
Książka elektroniczna kosztuje 35 zł i legalnie nie można jej przekazać innej osobie ani odsprzedać.
Dlatego czytniki w grupie osób najwięcej czytających nie są popularne i nie będą długo.
Pewien wyłom próbuje czynić chyba firma LEGIMI, ale chwilowo abonament dla emerytów jest znacząco za wysoki.
Przez wiele lat czytałam książki tonami wręcz, w bibliotece miejskiej byłam nr 1 pod względem ilości przeczytanych pozycji. Obecnie bardzo trudno jest mi zebrać się do czytania – w pracy miesięcznie piszę ponad 250 stron różnych dokumentów, czytam ze cztery-pięć razy tyle. Najchętniej wypoczywam gapiąc się w niebo lub grzebiąc w ogródku. Ale pomysł z audiobookiem na wakacje wydaje się interesujący – spróbuję. Na wakacje zabiorę ze sobą jedną książkę – właśnie czytam Szczepana Twardocha „Wieloryby i ćmy” i mam nadzieję ją skończyć na wyjeździe. Pozdrawiam serdecznie
Szykuję się na wakacje od wiosny: przygotowuję na półce smaczny zestaw z różnych dziedzin; filozofia, historia, beletrystyka, biografie. Dzieci dłużej śpią, więc zyskuję dodatkową godzinę 🙂 W tym roku czeka E.Gaskell, biografia sióstr Bronte, „Tworzenie się Europy” Ch.Dawsona i „Potęga pieniądza” N.Fergusona. Pozdrawiam serdecznie!
Bardzo dziękuję autorce za tekst, który przywołał z całą wyrazistością wspomnienia z dzieciństwa. W domu rodzinnym od zawsze panował zwyczaj czytania książek. Mama siadała wspólnie, a była nas czwórka i czytała nam od najmłodszych lat, kiedy to nie umieliśmy jeszcze czytać. Kiedy byłam starsza i potrafiłam sama czytać chętnie sięgałam po komiksy. I tak mogłabym w nieskończoność fascynować się i ślęczeć nad nimi przeglądając obrazki oraz śledzić historie w nich zawarte. Tak rodziła się moja wrażliwość i empatia. Potem choć na krótko nastała era kryminałów. Wszystko to wzbogaciło moje myślenie analityczne. Starałam się wówczas przewidywać, kto będzie zbrodniarzem i jakie będą tego skutki. Książka zawsze zabierała mnie w świat ciekawości i wyobraźni. Często utożsamiałam się z bohaterem i jego przygodą. Bardzo lubiłam książki biograficzne.Były moją pasją. Kiedy byłam na studiach prawdziwą pasją stały się książki medyczne, zgodnie z kierunkiem. I tak pozostało do dziś. Kupowałam bez opamiętania, a kolekcja wyrastała szybciej, jak grzyby po deszczu. Kiedy wychodziłam do miasta zawsze kończyło się to na zakupie kolejnej pozycji. Jadałam z książką i zasypiałam z książką. Nadszedł jednak 10 lat temu moment, kiedy to utraciłam ten najważniejszy ze zmysłów, jakim jest wzrok. Widzę tylko jednym okiem. Nie ukrywam, że z ciężkim sercem rozpoczęłam proces przystosowywania się do tego, co ofiarował mi los. Po przemyśleniu i w oparciu o wiarę zaczęłam akceptować rzeczywistość. Widocznie tak musi być. Dzisiaj nie mam już z tym problemu, ale musiałam bardzo ograniczyć czytanie żeby oszczędzić drugie oko. Widać jednak, że los był dla mnie mimo wszystko łaskawy ponieważ dane było mi przeczytać masę książek wcześniej. Mimo wszystko staram się wykorzystać czas maksymalnie i czerpać garściami, bo może nastanie wkrótce dla mnie zupełna ciemność. Z pewnością jest to z mojej strony działanie nieroztropne, ale korzystam póki mogę i nic nie jest w stanie tego zmienić. Czytniki ułatwiają teraz bardzo życie, ale dla mnie nic nie jest w stanie zastąpić książki papierowej. Pozdrawiam pięknie autorkę oraz wszystkich piszących komentarze.
Pozwolę odnieść się do komentarza Pana Orginal_Replica, który pisze, że czytnik to urządzenie wygodne, ale ma wadę, ponieważ książki cyfrowej nie można ofiarować drugiemu. Ja widzę kolejną wadę czytnika: otóż, jak wypadnie z ręki może się uszkodzić, albo w najgorszym wypadku roztrzaskać, a papierową można podnieść z podłogi i czytać dalej.
Książki czytałam od małego. Wyniosłam to z domu rodzinnego. Jeszcze nie chodziłam do szkoły, a juz zapisano mnie do biblioteki dla dzieci, która mieściła sie w bloku vis a vis mojego. Pozostałe rodzeństwo tez od dziecka obcowało z książkami..Moją 5 lat od mnie młodszą siostrę nauczyłam w zasadzie czytać. Była w domu ksiżeczka dla dzieci „Nie płacz koziołku”. Siostrzyczce czytałam, ale ona ciagle dopytywała sie jak nazywa sie każda literka. Tłumaczyłam ,coś tam pisałam ołówkiem, wyjaśniałam i tak wieku 5 lat nauczyła sie czytać. Wnuka tez nauczyłam .Po drodze z przdszkola było mnóstwo wystaw z napisami. Najpierw rozpoznawaliśmy literki, potem sylaby, a po ostatnich przedszkolnych wakacjach, gdzie Szymek- oglądał książeczki z obrazkami i powoli sylabizował- czytał juz całe wyrazy. W podobny sposób uczyłam czytać swoje dzieci, a w szkole polecalam rodzicom codzienna dawkę głośnego czytania przez dziecko- w wymiarze 15 – 20 minut dziennie.
Dziś dzieci zafascynowane komputerami , grami i telewizją czytają mniej, ale sądzę ,ze ta czynność nie zaginie
Wracając jeszcze do sposobu czytania ksiązek, nic nie umniejszając ich papierowym wydaniom, które nadal kupuję w dużych ilościach, chciałam napisać o swoim zafascynowaniu elektronicznym czytnikiem.Zaszczepil mi je moj bliski znakomy, który od lat mieszka w USA . Po wielu latach dzięki słynnej Naszej Klasie nawiazalismy ponowny kontakt i co jakis czas wymieniamy sie mailami. On to opowiedział mi o takim urządzeniu, i chcąc,abym je wypróbowała , przysłał mi je w prezencie. Zawierało juz kilka książek wbitych prze niego. Zaczęłam szukac mozliwosci sciægnięcia innych na to urządzenie. I jak zobaczyłam jaką czytnik ma pojemność- tak jak zostało napisane- całą bibliotekę – zakochałam sie w nim, Przez pierwszy rok czytałam namiętnie tylko z czytnika, pokazywałam to urządzenie w szkole- uczniom i koleżeństwu w pracy.Na tyle skutecznie, ze chyba ze trzy osoby nabyły go rowniez.
Dziś ogromne zafascynowanie nowoczesnym sposobem czytania co nieco opadło, ale cały czas go używam, zwłaszcza podczas dłuższych wyjazdów , gdyż dzięki niemu mogę zabrać ze sobą około 500 ksiązek,co niebyloby możliwe z ich odpowiednikami papierowymi. Do tradycyjnie wydanych książek jednak ciągle wracam, gdyż nie wyobrażam sobie, ze mogłyby zniknąć. Nie przepadam jakoś za audiobookami, moze dlatego iz jestem wzrokowcem i lubię widzieć,co czytam. Ne deprecjonuję jednak tego sposobu poznawania książek, ba polecalam je w trakcie swojej pracy uczniom dyslektykom, którzy mieli problemy z czytaniem. I to tyle moich uwag do artykułu o książkach na wakacje. Odrėbny komentarz należałoby poświęcić temu co sie czyta, bo to tez u mnie ewoluowało. Ale może kiedyś, przy innej okazji……Na książkę P.Adamczyka poluję juz od kilku lat i jakoś nie moge jej dostać. Tzn. Jak widzę, nie dysponuję finansami, a jak chcę kupic, to jej nie widzę. Ale moze jeszcze nabędę. A na zakonczenie dziękuję za poruszenie tak chwytliwego tematu, jakim jest czytanie i czytelnictwo.
J
Nawiązując do obaw Pani Barbary Utecht odganiam strachy nasze powszednie – bardzo trudno jest uszkodzić czytnik.
Zwykły lot ku ziemi z 0,7 m czy 1,4 m to dla większości czytników codzienność.
Nie wiem co się dzieje po wyrzuceniu go z 12 piętra, ale ufając Panu dr. Laskowi można założyć, że czytnik wejdzie w lot ślizgowy i wyląduje bez uszczerbku. Większe szkody może wtedy poczynić amstaff lub buldog bez kagańca i smyczy.
Ileż to ufoludków zostało pożartych przez puszczone wolno głodne bestie z blokowych mieszkań ! Zostają potem tylko jakieś przedmioty, których nie biorą w punktach skupu metali kolorowych i trzeba je topić w rzekach w trosce o środowisko.
Kiedyś lubiłem audiobooki, szczególnie jak opowiadały o filmach.
W trzy minuty cała treść, najważniejsze momenty (były?) i charakterystyka postaci (miała czym oddychać, duże niebieskie oczy, lubiał wypić?).
Nie trzeba było tracić dwóch godzin na oglądanie filmu w dusznej sali.
Wystarczyło, że Jedruś i Maniek to zrobili.
Ale było, minęło…
Podobnie jak większość tu komentujących, swoje zamiłowanie do czytania, wyniosłem z domu rodzinnego. Tak chyba najczęściej bywa wśród czytających. W wieku przedszkolnym tato czytał mi bajki lub anegdoty, co bardzo lubiłem, bo uwolniona wyobraźnia tworzyła postaci i akcję czytanej bajki.
W wieku szkolnym zacząłem dużo czytać na tyle, że lektury szkolne zawsze miałem przeczytane wcześniej. Pani od polskiego zwróciła uwagę na moją płynność czytania i postanowiła to wykorzystać. W tym celu organizowała nam pozalekcyjne spotkania gdzie ja czytałem lekturę na głos, a koleżanki i koledzy słuchali. Jedni słuchali, a inni, jak to młodzi, robili sobie żarty i przeszkadzali czego bardzo nie lubiłem. By z tego wybrnąć powiedziałem pani, że bardzo boli mnie gardło od czytania, więc pani zwolniła mnie z tej niewdzięcznej roli i już miałem spokój.
Czytałem od zawsze i przy każdej okazji książki które wypożyczałem, jak i te które udało mi się kupić. Teraz sam się dziwię, że pomimo nauki, pracy i zabawy znalazł się jeszcze czas na przeczytanie tylu książek. Będąc chwilowo niepełnosprawnym ruchowo (złamana noga w gipsie), stosunkowo mało czytam, bo jakoś nie potrafię dłużej skupić się na jednym, a i obowiązki jakieś tam też mam. Obecnie kończę czytanie „Dzikich Łabędzi” Jung Chang. Jest to pasjonująca opowieść kobiety borykającej się z wieloma problemami w komunistycznych Chinach. Niedawno też odkryłem „Puszczę”, „Pół Wieku” i „Nataszę” Jerzego Putramenta. Autor co prawda był agentem i działaczem komunistycznym, ale jego opisy mazurskiej przyrody lekko się czyta, a akcja wczesnopowojennych lat oddana realnie, tak jak to się rzeczywiście działo.
Przez wszystkie lata kupowałem zachłannie książki, więc uzbierało się tego trochę. Około 2,5 tysiąca pozycji dekoruje mój pokój, a resztę dałem córce, bo więcej nie da już się upchać. Proszę się nie śmiać z tej dekoracji, ale źle bym się czuł w swoim pokoju bez nich, choć teraz tylko kurz zbierają, bo przeczytane.
Czytanie, jak i późniejsza „papierkowa” praca sprawiły, że również muszę korzystać z okularów a moja córka nosi szkła kontaktowe. To nie wada genetyczna, tylko ofiara czytania i patrzenia w ekran monitora. Tak to już jest, ale nie wyobrażam sobie, by inaczej było.
W wersji elektronicznej też czytam, a co do audiobooków, to myślę, że coś takiego jest dobre gdy jedziemy dłużej samochodem, to wtedy mamy coś jakby słuchowisko.
Wersja elektroniczna świetna jest też na wakacje bo mało waży, a niewiarygodnie wiele zawiera. Dziękuję Pani za rekomendację ksiażki „Dom Tęsknot”, którą będę chciał kupić, by jeszcze więcej dowiedzieć się o dziejach Wrocławia.
Pozdrawiam Wszystkich
Dziękuję poruszenie „książkowego” tematu, bo książki kocham od małego i życia bez czytania sobie nie wyobrażam! Podobnie jak inni komentujący miłość do lektury wyniosłam z domu. Najpierw czytali mi Rodzice (na dobranoc), a potem szybko nauczyłam się czytać sama, w wieku lat pięciu… (podobną zresztą metodą, jaką uczyła swojego wnuka p. Elżbieta Zborowska – ja też jeździłam do przedszkola tramwajem i męczyłam Mamę pytaniami: „co tu jest napisane” i „jaka to literka”. Czytanie samo przyszło, nikt specjalnie mnie nie uczył). Do biblioteki chodziłam już jako małe dziecko nieumiejące jeszcze samodzielnie czytać, a potem już samodzielnie. Znajomy pan bibliotekarz wypożyczał mi zawsze większą ilość książek niż wynosił ustalony limit – bo dobrze wiedział, że dwie-trzy na raz to dla mnie za mało.
Pierwszą „poważną” samodzielnie przeczytaną książką (nie licząc wcześniej czytanych bajeczek dla dzieci) było „W pustyni i w puszczy” i „Tajemniczy ogród” (nie miałam wtedy więcej niż 7 lat…). Obie kocham do dziś i często do nich wracam (a adaptacja filmowa „Tajemniczego ogrodu” w reżyserii A. Holland to jeden z filmów, który mogę oglądać po raz enty i zawsze tak samo się wzruszam…)
Kolejne wspomnienie to wakacyjne wyjazdy. Moje największe zmartwienie – co jeżeli w trakcie pobytu zabraknie mi książek do czytania, a nowych nie będzie skąd wziąć?! A gdy wyruszałam co rano z Dziadkami na plażę, oprócz koca, parawanu itd. szła z nami siatka pełna książek – każdy miał swoją…
Nie wyobrażam sobie życia bez czytania! Dobrze, że są – oprócz papierowych książek – także wersje elektroniczne i audio. Czytnik jest nie do zastąpienia w podróży – mogę teraz mieć przy sobie całą biblioteczkę (której na pewno nie zmieściłabym do bagażu), a i w tych małych „podróżach”, tramwajem i autobusem również jest to bardzo wygodne! Audiobooków używam rzadziej, ale był czas, kiedy raz w miesiącu dojeżdżałam sporo kilometrów na studia podyplomowe, brałam odtwarzacz i słuchałam sporo dobrej lektury…
A propos lektury – szkolnej… Tak to jest prawidłowość, że jak coś jest obowiązkiem szkolnym, to zostaje nieco (albo bardziej) odarte z przyjemności (znajome dzieci pytane nieraz, czy czytały jakąś tam książkę, odpowiadają: „to nie książka, to lektura”)…
Na koniec i ja dziękuję za polecenie książki „Dom Tęsknot”! Nabrałam wielkiej ochoty na jej przeczytanie (wszak dotyczy mojego ukochanego miasta!). Mam nadzieję, że uda mi się ją zdobyć…
Bardzo dziękuję Panu Orginal_Replica za to fantastyczne, z polotem i humorem uspokojenie mnie, co do strachów moich powszednich.Poddaję się spokojowi zatem bez sprzeciwu! Ogrom wsparcia Pana natchnął mnie otuchą.
Skoro już tutaj jestem chciałabym jeszcze opisać przykładem, jak miłość moją i brata do książek chcieliśmy zaszczepić naszym rówieśnikom. Dość ryzykowny był ten nasz plan, ale mimo wszystko postanowiliśmy wziąć się za realizację. Otóż będąc jeszcze w szkole podstawowej postanowiliśmy w naszym własnym domu otworzyć naszą małą , prawdziwą Bibliotekę. Zapewniam Państwa, że takie genialne pomysły nachodziły nas dosyć często i regularnie, a że zbiór naszych książek był ogromny, dlaczego tego nie wykorzystać? Brat przystąpił do montowania lady, czyli deski na małych zawiasach w futrynie drzwi wejściowych, by dzieciaki nie wchodziły do mieszkania z obawy, że zabrudzą podłogę /którą i tak potem ja musiałabym czyścić/,czyli praktyczne z pożytecznym. Lada miała służyć jako blat do skrupulatnego zapisywania kto i co wypożyczył. Ja zaś byłam prawdziwą bibliotekarką. Musiałam ten potężny zbiór oprawić w szary papier, ponumerować i opisać. Efekt był zadziwiający, ileż kolegów korzystało wówczas z tej naszej domowej biblioteki i przyznać muszę, że do dzisiaj z rozrzewnieniem wspominam te chwile, kiedy to liczba czytających młodych ludzi przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Były słowa podzięki i zachwytu od rodziców naszych rówieśników i to było dla nas największą nagrodą.I dziś wierzę, że to nasza miłość do książek wyrobiła w nas tę pewność siebie i chęć działania. Zostaliśmy wówczas nazwani „molami książkowymi” i to był dla nas prawdziwy zaszczyt.
Czytanie książek to temat rzeka, więc podzielę się tylko jednym wątkiem, jak zachęcać dzieci i młodzież. Moi synowie czytali książki bardzo wcześnie. Starszy syn już wieku 5 lat pochłaniał całkiem poważne pozycje, takie jak „W pustyni i w puszczy” (rok wcześniej sama mu czytałam) czy „Piętnastoletni kapitan”. Czytanie książek zawsze było jego pasją i nie porzucił jej mimo ścisłych zdolności i zainteresowań. Czytał nie tylko powieści, ale w wieku lat nastu także książki historyczne. Czytał także podczas studiów na Politechnice, ale dziś – z powodu obowiązków zawodowych i rodzinnych mocno to ograniczył. Podobnie młodszy. Moje wnuki, mimo smartfonów i tabletów, które są w zasięgu, też pochłaniają książki, choć nie czytały tak wcześnie jak ich ojcowie. Kłopot w tym, że nie mają w szkole z kim na ten temat rozmawiać. Bo koledzy moich synów też czytali. I oni się wtedy dzielili wrażeniami ze swoich lektur, podsuwali sobie pozycje. Dziś o to trudniej, ale jednak można. Nie jest tak źle, choć mogłoby być lepiej.
Wiele mówi się o zaletach czytania, ale w statystykach czytelnictwa trzeba pamiętać, że ważniejsza jest wartość niż liczba przeczytanych książek. Ważne co nam zostało z tego, co przeczytaliśmy.
Czasem refleksja przychodzi po latach. W szkole kiedyś przerabialiśmy Medaliony Z. Nałkowskiej.
Straszna tematyka wojny, obozów zniechęcała. Nawet to motto ” Ludzie ludziom zgotowali ten los” jest pesymistyczne.
Jednak po czasie zauważyłem, że opowiadanie ” Człowiek jest mocny” zawiera obok trudnej treści , wartości, które odkrywamy po uważnym przeczytaniu.
W zasadzie się zgadza, podobnie jak solidne wykształcenie lepsze jest od chaotycznej i nieuporządkowanej wiedzy samouka, tak przeczytanie wartościowych pozycji lepsze jest od przypadkowo trafionych tytułów.
Jeśli jednak nie kładziemy nacisku na wiedzę merytoryczną, to czytanie tego co nas interesuje, może być przyjemniejsze od wertowania wybranych pozycji.
Pozdrawiam
Na wakacje audiobooki są wspaniałe, ale… nie pozwalają dzielić się wrażeniami z lektury. Trudno też zanotować smakowity cytat.
Nie ma też okazji do powiedzenia: „Ale fajny fragment! Przeczytam Ci!” Teoretycznie można cofnąć odtwarzacz i wcisnąć towarzyszącej nam osobie słuchawkę w ucho, ale gdy towarzystwo większe, nie da się.
Jako dzieciak czytałem góry książek – do biblioteki chodziłem co 3, 4 dni. Z wypiekami na twarzy czytałem o podbojach kosmosu, Dzikiego Zachodu. Tak sobie myślę, że to gdzie dzisiaj jestem, co osiągnąłem to duża zasługa tej mojej miłości do książek. Teraz, niestety, czytam raptem jedną, dwie książki na miesiąc – głównie na kindle’u. Przyczyna jest prozaiczna – dostęp do polskich książek tytułów jest w ten sposób najłatwiejszy. Przez to że nie mam czasu na książki – dobieram je bardzo starannie. Szkoda mi czasu na miałkie, źle napisane tytuły. Szkoda mi też czasu na książki o doraźnej polityce, pisane bez perspektywy pokoleń nie dadzą pełnego, wartościowego obrazu współczesności. Wracam do klasyki – Tołstoj, Mann, Remarque piszą prawdę o ludziach, także nas – w pełni zanurzonych w XXI wieku.
Ktos kiedys powiedzial ze boi sie ludzi ,ktorzy nie mają w domu półki z ksiazkami.Ja im tylko współczuję.Nie oceniam ludzi na podstawie ksiazek ktore czytają.Wspaniale ze czytają.Z czasem dorastamy do ksiazek ,ktore kiedys omijalismy szerokim łukiem myslac ze nie sa dla nas.Ale aby sie o tym przekonac musimy czytać.Ja uwielbiam ksiazki biograficzne.Zawsze je polecam „odpornym „na czytanie.Czasami działa.
Dziękuję wszystkim autorom komentarzy – cieszę się, że tekst zainspirował do wspomnień, a także zachęcił niektórych do korzystania z nowych form korzystania z książek. Dziękuję za propozycje lektur. Miałam nadzieję, że będzie ich więcej, dlatego sama powściągliwie sugerowałam książki na wakacje. Zawsze jest wśród wakacyjnych lektur miejsce dla pozycji poradnikowych, jak choćby „Teraz” Krzysztofa Wysockiego (TesTeq). Polecam, czytałam. Szkoda mi czasu na miałkie, źle napisane książki, także te, poświecone bieżącej polityce – napisał Marcin Jakubowski. Podzielam ten pogląd, warto starannie dobierać lektury. Życzę wszystkim dobrych wakacji z dobrą książką.
W Pani wpisie szczególnie wzruszyło mnie chodzenie do biblioteki w miejscu spędzania wakacji. Chyba niestety to już inny świat. A ja na moje wyjazdy wakacyjne zabieram zaległości, czyli Zofii Kossak „Wspomnienia z Kornwalii 1947-1957” oraz „Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie odstępy” Wolfa Kielicha.
W filmie Andre Cayatta bohater mówi – co nam dała cywilizacja ? streap tease i gumę do żucia.
Dzisiaj ludzie odchodzą od czytania, bo są zalewani tysiącami różnych atrakcji, które zaśmiecają ich umysł, psują osobowość. Dobrze, że coraz rzadziej książki wyrzuca się na śmietnik, a coraz częściej pozostawia się je w miejscach do zabrania przez tych, którzy chcą je przeczytać. Czasem „czytam” książki przez słuchawki, ale wolę trzymać je w ręce. Warto czytać dobre książki, ale trzeba ich szukać. Kiedyś była dobra seria z „Biblioteki Myśli współczesnej”.
Zawsze uwielbiałam czytać książki. W podstawówce wypożyczałam co tydzień nawet 5 z biblioteki. Nauka bieżąca na tym nie cierpiała, a chodziłam popołudniami jeszcze na lekcje religii, kursy niemieckiego, zbiórki harcerskie i kółko teatralne. Chyba im więcej zajęć się ma, tym lepiej trzeba się zorganizować.
Teraz w moim mieszkaniu na parapetach w obu pokojach leżą stosy książek w kolejce do przeczytania. Zawsze liczę że nadrobię to na wakacjach.
Dawno temu Pan Michał Radgowski – stały felietonista tygodnika „POLITYKA” – przedstawił wyliczenie, że bardzo pilny czytelnik, czytający 8 godzin dziennie, jest w stanie przeczytać w ciągu swego życia 8 – 10 tys książek. Nie pamiętam ile tytułów rocznie się wtedy ukazywało w PL w jęz polskim. Dane za rok 2013 mówią, że:
– literatura piękna – ok. 2 300 nowych tytułów
– romansowo-obyczajowa ok 1670 tytułów
– sensacyjna – ok 600 tytułów,
– fantastyka – ok. 400 tytułów,
Czyli ca about – 5 000 nowych tytułów rocznie. Odrzucam podręczniki, poradniki, książki dla młodzieży, pań domu itp.
Ze strachu nie sięgam do ilości tytułów w jęz angielskim, ale mam świadomość, że kilka procent populacji ma możliwość wyboru wśród 10-100 x razy większej ilości woluminów.
W konkluzji – każdy z nas buduje swoją bibliotekę swobodnie. Szansa, że znajdzie kogoś kto ma identyczną – jest mniejsza niż wygrana w LOTTO.
I każdy z nas ma w swojej bibliotece niewiele książek, których by nie wydał oraz dużą ilość tytułów „do upłynnienia”.
Wynika to prawdopodobnie z tego, ze na każdym etapie rozwoju swoje zainteresowania kierujemy na inny rodzaj literatury; później nie możemy patrzeć na pewne tytuły.
Sam kupiłem ponad 4 tysiące książek; nie wiem czy chciałby ze sobą zabrać więcej niż 20 z nich.
Mam też czytnik. Wygodne urządzenie. Tylko z powodu pazerności wydawców ma on podstawową wadę. Kupionej cyfrowej książki nie mogę dać nikomu innemu do poczytania. Oczywiście znam programy, które mi to umożliwią, ale nie tedy droga. Dlatego w tej wersji kupuję tylko te tytuły, które interesują tylko mnie, a np żona nie będzie zainteresowana ich treścią.
Obserwuję natomiast coś na kształt spółdzielni czytelniczych – wiele kobiet na emeryturze czyta po kilka książek miesięcznie. Potem się 2-4 razy wymienią, a na końcu wystawiają książkę na OLX.
Przeciętna książka kosztuje ok 40 PLN.
Jeśli zostanie przeczytana przez 4 osoby, a potem sprzedana za 10 zł, to koszt przeczytania na 1 osobę wynosi ok. 7-8 zł.
Książka elektroniczna kosztuje 35 zł i legalnie nie można jej przekazać innej osobie ani odsprzedać.
Dlatego czytniki w grupie osób najwięcej czytających nie są popularne i nie będą długo.
Pewien wyłom próbuje czynić chyba firma LEGIMI, ale chwilowo abonament dla emerytów jest znacząco za wysoki.
Przez wiele lat czytałam książki tonami wręcz, w bibliotece miejskiej byłam nr 1 pod względem ilości przeczytanych pozycji. Obecnie bardzo trudno jest mi zebrać się do czytania – w pracy miesięcznie piszę ponad 250 stron różnych dokumentów, czytam ze cztery-pięć razy tyle. Najchętniej wypoczywam gapiąc się w niebo lub grzebiąc w ogródku. Ale pomysł z audiobookiem na wakacje wydaje się interesujący – spróbuję. Na wakacje zabiorę ze sobą jedną książkę – właśnie czytam Szczepana Twardocha „Wieloryby i ćmy” i mam nadzieję ją skończyć na wyjeździe. Pozdrawiam serdecznie
Szykuję się na wakacje od wiosny: przygotowuję na półce smaczny zestaw z różnych dziedzin; filozofia, historia, beletrystyka, biografie. Dzieci dłużej śpią, więc zyskuję dodatkową godzinę 🙂 W tym roku czeka E.Gaskell, biografia sióstr Bronte, „Tworzenie się Europy” Ch.Dawsona i „Potęga pieniądza” N.Fergusona. Pozdrawiam serdecznie!
Bardzo dziękuję autorce za tekst, który przywołał z całą wyrazistością wspomnienia z dzieciństwa. W domu rodzinnym od zawsze panował zwyczaj czytania książek. Mama siadała wspólnie, a była nas czwórka i czytała nam od najmłodszych lat, kiedy to nie umieliśmy jeszcze czytać. Kiedy byłam starsza i potrafiłam sama czytać chętnie sięgałam po komiksy. I tak mogłabym w nieskończoność fascynować się i ślęczeć nad nimi przeglądając obrazki oraz śledzić historie w nich zawarte. Tak rodziła się moja wrażliwość i empatia. Potem choć na krótko nastała era kryminałów. Wszystko to wzbogaciło moje myślenie analityczne. Starałam się wówczas przewidywać, kto będzie zbrodniarzem i jakie będą tego skutki. Książka zawsze zabierała mnie w świat ciekawości i wyobraźni. Często utożsamiałam się z bohaterem i jego przygodą. Bardzo lubiłam książki biograficzne.Były moją pasją. Kiedy byłam na studiach prawdziwą pasją stały się książki medyczne, zgodnie z kierunkiem. I tak pozostało do dziś. Kupowałam bez opamiętania, a kolekcja wyrastała szybciej, jak grzyby po deszczu. Kiedy wychodziłam do miasta zawsze kończyło się to na zakupie kolejnej pozycji. Jadałam z książką i zasypiałam z książką. Nadszedł jednak 10 lat temu moment, kiedy to utraciłam ten najważniejszy ze zmysłów, jakim jest wzrok. Widzę tylko jednym okiem. Nie ukrywam, że z ciężkim sercem rozpoczęłam proces przystosowywania się do tego, co ofiarował mi los. Po przemyśleniu i w oparciu o wiarę zaczęłam akceptować rzeczywistość. Widocznie tak musi być. Dzisiaj nie mam już z tym problemu, ale musiałam bardzo ograniczyć czytanie żeby oszczędzić drugie oko. Widać jednak, że los był dla mnie mimo wszystko łaskawy ponieważ dane było mi przeczytać masę książek wcześniej. Mimo wszystko staram się wykorzystać czas maksymalnie i czerpać garściami, bo może nastanie wkrótce dla mnie zupełna ciemność. Z pewnością jest to z mojej strony działanie nieroztropne, ale korzystam póki mogę i nic nie jest w stanie tego zmienić. Czytniki ułatwiają teraz bardzo życie, ale dla mnie nic nie jest w stanie zastąpić książki papierowej. Pozdrawiam pięknie autorkę oraz wszystkich piszących komentarze.
Pozwolę odnieść się do komentarza Pana Orginal_Replica, który pisze, że czytnik to urządzenie wygodne, ale ma wadę, ponieważ książki cyfrowej nie można ofiarować drugiemu. Ja widzę kolejną wadę czytnika: otóż, jak wypadnie z ręki może się uszkodzić, albo w najgorszym wypadku roztrzaskać, a papierową można podnieść z podłogi i czytać dalej.
Książki czytałam od małego. Wyniosłam to z domu rodzinnego. Jeszcze nie chodziłam do szkoły, a juz zapisano mnie do biblioteki dla dzieci, która mieściła sie w bloku vis a vis mojego. Pozostałe rodzeństwo tez od dziecka obcowało z książkami..Moją 5 lat od mnie młodszą siostrę nauczyłam w zasadzie czytać. Była w domu ksiżeczka dla dzieci „Nie płacz koziołku”. Siostrzyczce czytałam, ale ona ciagle dopytywała sie jak nazywa sie każda literka. Tłumaczyłam ,coś tam pisałam ołówkiem, wyjaśniałam i tak wieku 5 lat nauczyła sie czytać. Wnuka tez nauczyłam .Po drodze z przdszkola było mnóstwo wystaw z napisami. Najpierw rozpoznawaliśmy literki, potem sylaby, a po ostatnich przedszkolnych wakacjach, gdzie Szymek- oglądał książeczki z obrazkami i powoli sylabizował- czytał juz całe wyrazy. W podobny sposób uczyłam czytać swoje dzieci, a w szkole polecalam rodzicom codzienna dawkę głośnego czytania przez dziecko- w wymiarze 15 – 20 minut dziennie.
Dziś dzieci zafascynowane komputerami , grami i telewizją czytają mniej, ale sądzę ,ze ta czynność nie zaginie
Wracając jeszcze do sposobu czytania ksiązek, nic nie umniejszając ich papierowym wydaniom, które nadal kupuję w dużych ilościach, chciałam napisać o swoim zafascynowaniu elektronicznym czytnikiem.Zaszczepil mi je moj bliski znakomy, który od lat mieszka w USA . Po wielu latach dzięki słynnej Naszej Klasie nawiazalismy ponowny kontakt i co jakis czas wymieniamy sie mailami. On to opowiedział mi o takim urządzeniu, i chcąc,abym je wypróbowała , przysłał mi je w prezencie. Zawierało juz kilka książek wbitych prze niego. Zaczęłam szukac mozliwosci sciægnięcia innych na to urządzenie. I jak zobaczyłam jaką czytnik ma pojemność- tak jak zostało napisane- całą bibliotekę – zakochałam sie w nim, Przez pierwszy rok czytałam namiętnie tylko z czytnika, pokazywałam to urządzenie w szkole- uczniom i koleżeństwu w pracy.Na tyle skutecznie, ze chyba ze trzy osoby nabyły go rowniez.
Dziś ogromne zafascynowanie nowoczesnym sposobem czytania co nieco opadło, ale cały czas go używam, zwłaszcza podczas dłuższych wyjazdów , gdyż dzięki niemu mogę zabrać ze sobą około 500 ksiązek,co niebyloby możliwe z ich odpowiednikami papierowymi. Do tradycyjnie wydanych książek jednak ciągle wracam, gdyż nie wyobrażam sobie, ze mogłyby zniknąć. Nie przepadam jakoś za audiobookami, moze dlatego iz jestem wzrokowcem i lubię widzieć,co czytam. Ne deprecjonuję jednak tego sposobu poznawania książek, ba polecalam je w trakcie swojej pracy uczniom dyslektykom, którzy mieli problemy z czytaniem. I to tyle moich uwag do artykułu o książkach na wakacje. Odrėbny komentarz należałoby poświęcić temu co sie czyta, bo to tez u mnie ewoluowało. Ale może kiedyś, przy innej okazji……Na książkę P.Adamczyka poluję juz od kilku lat i jakoś nie moge jej dostać. Tzn. Jak widzę, nie dysponuję finansami, a jak chcę kupic, to jej nie widzę. Ale moze jeszcze nabędę. A na zakonczenie dziękuję za poruszenie tak chwytliwego tematu, jakim jest czytanie i czytelnictwo.
J
Nawiązując do obaw Pani Barbary Utecht odganiam strachy nasze powszednie – bardzo trudno jest uszkodzić czytnik.
Zwykły lot ku ziemi z 0,7 m czy 1,4 m to dla większości czytników codzienność.
Nie wiem co się dzieje po wyrzuceniu go z 12 piętra, ale ufając Panu dr. Laskowi można założyć, że czytnik wejdzie w lot ślizgowy i wyląduje bez uszczerbku. Większe szkody może wtedy poczynić amstaff lub buldog bez kagańca i smyczy.
Ileż to ufoludków zostało pożartych przez puszczone wolno głodne bestie z blokowych mieszkań ! Zostają potem tylko jakieś przedmioty, których nie biorą w punktach skupu metali kolorowych i trzeba je topić w rzekach w trosce o środowisko.
Kiedyś lubiłem audiobooki, szczególnie jak opowiadały o filmach.
W trzy minuty cała treść, najważniejsze momenty (były?) i charakterystyka postaci (miała czym oddychać, duże niebieskie oczy, lubiał wypić?).
Nie trzeba było tracić dwóch godzin na oglądanie filmu w dusznej sali.
Wystarczyło, że Jedruś i Maniek to zrobili.
Ale było, minęło…
– Fajny film wczoraj widziałem…
– Momenty były?
– Ba….
???
Podobnie jak większość tu komentujących, swoje zamiłowanie do czytania, wyniosłem z domu rodzinnego. Tak chyba najczęściej bywa wśród czytających. W wieku przedszkolnym tato czytał mi bajki lub anegdoty, co bardzo lubiłem, bo uwolniona wyobraźnia tworzyła postaci i akcję czytanej bajki.
W wieku szkolnym zacząłem dużo czytać na tyle, że lektury szkolne zawsze miałem przeczytane wcześniej. Pani od polskiego zwróciła uwagę na moją płynność czytania i postanowiła to wykorzystać. W tym celu organizowała nam pozalekcyjne spotkania gdzie ja czytałem lekturę na głos, a koleżanki i koledzy słuchali. Jedni słuchali, a inni, jak to młodzi, robili sobie żarty i przeszkadzali czego bardzo nie lubiłem. By z tego wybrnąć powiedziałem pani, że bardzo boli mnie gardło od czytania, więc pani zwolniła mnie z tej niewdzięcznej roli i już miałem spokój.
Czytałem od zawsze i przy każdej okazji książki które wypożyczałem, jak i te które udało mi się kupić. Teraz sam się dziwię, że pomimo nauki, pracy i zabawy znalazł się jeszcze czas na przeczytanie tylu książek. Będąc chwilowo niepełnosprawnym ruchowo (złamana noga w gipsie), stosunkowo mało czytam, bo jakoś nie potrafię dłużej skupić się na jednym, a i obowiązki jakieś tam też mam. Obecnie kończę czytanie „Dzikich Łabędzi” Jung Chang. Jest to pasjonująca opowieść kobiety borykającej się z wieloma problemami w komunistycznych Chinach. Niedawno też odkryłem „Puszczę”, „Pół Wieku” i „Nataszę” Jerzego Putramenta. Autor co prawda był agentem i działaczem komunistycznym, ale jego opisy mazurskiej przyrody lekko się czyta, a akcja wczesnopowojennych lat oddana realnie, tak jak to się rzeczywiście działo.
Przez wszystkie lata kupowałem zachłannie książki, więc uzbierało się tego trochę. Około 2,5 tysiąca pozycji dekoruje mój pokój, a resztę dałem córce, bo więcej nie da już się upchać. Proszę się nie śmiać z tej dekoracji, ale źle bym się czuł w swoim pokoju bez nich, choć teraz tylko kurz zbierają, bo przeczytane.
Czytanie, jak i późniejsza „papierkowa” praca sprawiły, że również muszę korzystać z okularów a moja córka nosi szkła kontaktowe. To nie wada genetyczna, tylko ofiara czytania i patrzenia w ekran monitora. Tak to już jest, ale nie wyobrażam sobie, by inaczej było.
W wersji elektronicznej też czytam, a co do audiobooków, to myślę, że coś takiego jest dobre gdy jedziemy dłużej samochodem, to wtedy mamy coś jakby słuchowisko.
Wersja elektroniczna świetna jest też na wakacje bo mało waży, a niewiarygodnie wiele zawiera. Dziękuję Pani za rekomendację ksiażki „Dom Tęsknot”, którą będę chciał kupić, by jeszcze więcej dowiedzieć się o dziejach Wrocławia.
Pozdrawiam Wszystkich
Dziękuję poruszenie „książkowego” tematu, bo książki kocham od małego i życia bez czytania sobie nie wyobrażam! Podobnie jak inni komentujący miłość do lektury wyniosłam z domu. Najpierw czytali mi Rodzice (na dobranoc), a potem szybko nauczyłam się czytać sama, w wieku lat pięciu… (podobną zresztą metodą, jaką uczyła swojego wnuka p. Elżbieta Zborowska – ja też jeździłam do przedszkola tramwajem i męczyłam Mamę pytaniami: „co tu jest napisane” i „jaka to literka”. Czytanie samo przyszło, nikt specjalnie mnie nie uczył). Do biblioteki chodziłam już jako małe dziecko nieumiejące jeszcze samodzielnie czytać, a potem już samodzielnie. Znajomy pan bibliotekarz wypożyczał mi zawsze większą ilość książek niż wynosił ustalony limit – bo dobrze wiedział, że dwie-trzy na raz to dla mnie za mało.
Pierwszą „poważną” samodzielnie przeczytaną książką (nie licząc wcześniej czytanych bajeczek dla dzieci) było „W pustyni i w puszczy” i „Tajemniczy ogród” (nie miałam wtedy więcej niż 7 lat…). Obie kocham do dziś i często do nich wracam (a adaptacja filmowa „Tajemniczego ogrodu” w reżyserii A. Holland to jeden z filmów, który mogę oglądać po raz enty i zawsze tak samo się wzruszam…)
Kolejne wspomnienie to wakacyjne wyjazdy. Moje największe zmartwienie – co jeżeli w trakcie pobytu zabraknie mi książek do czytania, a nowych nie będzie skąd wziąć?! A gdy wyruszałam co rano z Dziadkami na plażę, oprócz koca, parawanu itd. szła z nami siatka pełna książek – każdy miał swoją…
Nie wyobrażam sobie życia bez czytania! Dobrze, że są – oprócz papierowych książek – także wersje elektroniczne i audio. Czytnik jest nie do zastąpienia w podróży – mogę teraz mieć przy sobie całą biblioteczkę (której na pewno nie zmieściłabym do bagażu), a i w tych małych „podróżach”, tramwajem i autobusem również jest to bardzo wygodne! Audiobooków używam rzadziej, ale był czas, kiedy raz w miesiącu dojeżdżałam sporo kilometrów na studia podyplomowe, brałam odtwarzacz i słuchałam sporo dobrej lektury…
A propos lektury – szkolnej… Tak to jest prawidłowość, że jak coś jest obowiązkiem szkolnym, to zostaje nieco (albo bardziej) odarte z przyjemności (znajome dzieci pytane nieraz, czy czytały jakąś tam książkę, odpowiadają: „to nie książka, to lektura”)…
Na koniec i ja dziękuję za polecenie książki „Dom Tęsknot”! Nabrałam wielkiej ochoty na jej przeczytanie (wszak dotyczy mojego ukochanego miasta!). Mam nadzieję, że uda mi się ją zdobyć…
Bardzo dziękuję Panu Orginal_Replica za to fantastyczne, z polotem i humorem uspokojenie mnie, co do strachów moich powszednich.Poddaję się spokojowi zatem bez sprzeciwu! Ogrom wsparcia Pana natchnął mnie otuchą.
Skoro już tutaj jestem chciałabym jeszcze opisać przykładem, jak miłość moją i brata do książek chcieliśmy zaszczepić naszym rówieśnikom. Dość ryzykowny był ten nasz plan, ale mimo wszystko postanowiliśmy wziąć się za realizację. Otóż będąc jeszcze w szkole podstawowej postanowiliśmy w naszym własnym domu otworzyć naszą małą , prawdziwą Bibliotekę. Zapewniam Państwa, że takie genialne pomysły nachodziły nas dosyć często i regularnie, a że zbiór naszych książek był ogromny, dlaczego tego nie wykorzystać? Brat przystąpił do montowania lady, czyli deski na małych zawiasach w futrynie drzwi wejściowych, by dzieciaki nie wchodziły do mieszkania z obawy, że zabrudzą podłogę /którą i tak potem ja musiałabym czyścić/,czyli praktyczne z pożytecznym. Lada miała służyć jako blat do skrupulatnego zapisywania kto i co wypożyczył. Ja zaś byłam prawdziwą bibliotekarką. Musiałam ten potężny zbiór oprawić w szary papier, ponumerować i opisać. Efekt był zadziwiający, ileż kolegów korzystało wówczas z tej naszej domowej biblioteki i przyznać muszę, że do dzisiaj z rozrzewnieniem wspominam te chwile, kiedy to liczba czytających młodych ludzi przerosła nasze najśmielsze oczekiwania. Były słowa podzięki i zachwytu od rodziców naszych rówieśników i to było dla nas największą nagrodą.I dziś wierzę, że to nasza miłość do książek wyrobiła w nas tę pewność siebie i chęć działania. Zostaliśmy wówczas nazwani „molami książkowymi” i to był dla nas prawdziwy zaszczyt.
Czytanie książek to temat rzeka, więc podzielę się tylko jednym wątkiem, jak zachęcać dzieci i młodzież. Moi synowie czytali książki bardzo wcześnie. Starszy syn już wieku 5 lat pochłaniał całkiem poważne pozycje, takie jak „W pustyni i w puszczy” (rok wcześniej sama mu czytałam) czy „Piętnastoletni kapitan”. Czytanie książek zawsze było jego pasją i nie porzucił jej mimo ścisłych zdolności i zainteresowań. Czytał nie tylko powieści, ale w wieku lat nastu także książki historyczne. Czytał także podczas studiów na Politechnice, ale dziś – z powodu obowiązków zawodowych i rodzinnych mocno to ograniczył. Podobnie młodszy. Moje wnuki, mimo smartfonów i tabletów, które są w zasięgu, też pochłaniają książki, choć nie czytały tak wcześnie jak ich ojcowie. Kłopot w tym, że nie mają w szkole z kim na ten temat rozmawiać. Bo koledzy moich synów też czytali. I oni się wtedy dzielili wrażeniami ze swoich lektur, podsuwali sobie pozycje. Dziś o to trudniej, ale jednak można. Nie jest tak źle, choć mogłoby być lepiej.
Wiele mówi się o zaletach czytania, ale w statystykach czytelnictwa trzeba pamiętać, że ważniejsza jest wartość niż liczba przeczytanych książek. Ważne co nam zostało z tego, co przeczytaliśmy.
Czasem refleksja przychodzi po latach. W szkole kiedyś przerabialiśmy Medaliony Z. Nałkowskiej.
Straszna tematyka wojny, obozów zniechęcała. Nawet to motto ” Ludzie ludziom zgotowali ten los” jest pesymistyczne.
Jednak po czasie zauważyłem, że opowiadanie ” Człowiek jest mocny” zawiera obok trudnej treści , wartości, które odkrywamy po uważnym przeczytaniu.
W zasadzie się zgadza, podobnie jak solidne wykształcenie lepsze jest od chaotycznej i nieuporządkowanej wiedzy samouka, tak przeczytanie wartościowych pozycji lepsze jest od przypadkowo trafionych tytułów.
Jeśli jednak nie kładziemy nacisku na wiedzę merytoryczną, to czytanie tego co nas interesuje, może być przyjemniejsze od wertowania wybranych pozycji.
Pozdrawiam
Na wakacje audiobooki są wspaniałe, ale… nie pozwalają dzielić się wrażeniami z lektury. Trudno też zanotować smakowity cytat.
Nie ma też okazji do powiedzenia: „Ale fajny fragment! Przeczytam Ci!” Teoretycznie można cofnąć odtwarzacz i wcisnąć towarzyszącej nam osobie słuchawkę w ucho, ale gdy towarzystwo większe, nie da się.
Jako dzieciak czytałem góry książek – do biblioteki chodziłem co 3, 4 dni. Z wypiekami na twarzy czytałem o podbojach kosmosu, Dzikiego Zachodu. Tak sobie myślę, że to gdzie dzisiaj jestem, co osiągnąłem to duża zasługa tej mojej miłości do książek. Teraz, niestety, czytam raptem jedną, dwie książki na miesiąc – głównie na kindle’u. Przyczyna jest prozaiczna – dostęp do polskich książek tytułów jest w ten sposób najłatwiejszy. Przez to że nie mam czasu na książki – dobieram je bardzo starannie. Szkoda mi czasu na miałkie, źle napisane tytuły. Szkoda mi też czasu na książki o doraźnej polityce, pisane bez perspektywy pokoleń nie dadzą pełnego, wartościowego obrazu współczesności. Wracam do klasyki – Tołstoj, Mann, Remarque piszą prawdę o ludziach, także nas – w pełni zanurzonych w XXI wieku.
Ktos kiedys powiedzial ze boi sie ludzi ,ktorzy nie mają w domu półki z ksiazkami.Ja im tylko współczuję.Nie oceniam ludzi na podstawie ksiazek ktore czytają.Wspaniale ze czytają.Z czasem dorastamy do ksiazek ,ktore kiedys omijalismy szerokim łukiem myslac ze nie sa dla nas.Ale aby sie o tym przekonac musimy czytać.Ja uwielbiam ksiazki biograficzne.Zawsze je polecam „odpornym „na czytanie.Czasami działa.
Dziękuję wszystkim autorom komentarzy – cieszę się, że tekst zainspirował do wspomnień, a także zachęcił niektórych do korzystania z nowych form korzystania z książek. Dziękuję za propozycje lektur. Miałam nadzieję, że będzie ich więcej, dlatego sama powściągliwie sugerowałam książki na wakacje. Zawsze jest wśród wakacyjnych lektur miejsce dla pozycji poradnikowych, jak choćby „Teraz” Krzysztofa Wysockiego (TesTeq). Polecam, czytałam. Szkoda mi czasu na miałkie, źle napisane książki, także te, poświecone bieżącej polityce – napisał Marcin Jakubowski. Podzielam ten pogląd, warto starannie dobierać lektury. Życzę wszystkim dobrych wakacji z dobrą książką.
W Pani wpisie szczególnie wzruszyło mnie chodzenie do biblioteki w miejscu spędzania wakacji. Chyba niestety to już inny świat. A ja na moje wyjazdy wakacyjne zabieram zaległości, czyli Zofii Kossak „Wspomnienia z Kornwalii 1947-1957” oraz „Podróżniczki. W gorsecie i krynolinie przez dzikie odstępy” Wolfa Kielicha.
W filmie Andre Cayatta bohater mówi – co nam dała cywilizacja ? streap tease i gumę do żucia.
Dzisiaj ludzie odchodzą od czytania, bo są zalewani tysiącami różnych atrakcji, które zaśmiecają ich umysł, psują osobowość. Dobrze, że coraz rzadziej książki wyrzuca się na śmietnik, a coraz częściej pozostawia się je w miejscach do zabrania przez tych, którzy chcą je przeczytać. Czasem „czytam” książki przez słuchawki, ale wolę trzymać je w ręce. Warto czytać dobre książki, ale trzeba ich szukać. Kiedyś była dobra seria z „Biblioteki Myśli współczesnej”.