Kornel. Niósł Polskę jak żagiew

Gdy jest życie, jest nadzieja. Wiedzieliśmy, że stan zdrowia Kornela Morawieckiego był bardzo ciężki. Kilka razy dziennie wymienialiśmy się informacjami. Trwaliśmy na modlitwie.

Wczoraj dostałam wiadomość SMS-em od Joanny Frankiewicz, wdowy po poznańskiej legendzie Solidarności Walczącej Macieju Frankiewiczu, takiej oto treści: „Drodzy Przyjaciele! Jutro o godz. 18 w Kościele pw. Św. Jadwigi Królowej w Poznaniu na Umultowie (ul. Mleczowa) odprawiona zostanie Msza św. w intencji: o powrót do zdrowia Marszałka Seniora KORNELA MORAWIECKIEGO”. Dariusz Godlewski informował o modlitwie za Kornela podczas Apelu Jasnogórskiego… Dzisiejsza wiadomość, mimo że można się było jej spodziewać w każdej chwili, była jak grom z jasnego nieba. Bo przecież wciąż liczyliśmy na cud, cudowne uzdrowienie. Modliliśmy się o cud.

Ostatni raz widzieliśmy się na pogrzebie Romka Lazarowicza. Schorowany i cierpiący Kornel przyjechał pożegnać przyjaciela.

Waleczny i nieprzeciętnie odważny, a przy tym łagodny i delikatny, skromny, o dużej kulturze osobistej, rozległej wiedzy, błyskotliwej inteligencji. Wizjoner i marzyciel, bez reszty oddany walce o niepodległość Polski. Ale też sprawie budowania wspólnoty wartości i solidarności. Kawaler Orła Białego. Za życia stał się legendą. Na trwale zapisał swoje miejsce w historii i dopiero nadchodzi czas, gdy dzieło jego życia zostanie należycie docenione.

Dziś słowa pożegnania i hołdu dla Zmarłego padały ze wszystkich stron sceny politycznej. Jego marzeniem było narodowe pojednanie. Może dzisiaj trochę do tego celu zbliżyliśmy się.

Znaliśmy się od pół wieku. Moja siostra pisała o nim w tekście „Człowiek, któremu dorobiono gębęhttps://twittertwins.pl/czlowiek-ktoremu-dorobiono-gebe/?fbclid=IwAR1H8eN9dVCFfWRhDTSpMXLz1ceUVOiwLMBFjC3NZ6d950ENo2ALDbYpBOg, publikowanym na naszym blogu w październiku 2015 roku.

Dziś wspominała go na antenie Radia Wrocław https://www.radiowroclaw.pl/articles/view/90385/Nie-zyje-Kornel-Morawiecki-Mial-78-lat (sześciominutowa rozmowa dostępna na końcu tekstu) oraz w specjalnej audycji TVP Wrocław https://wroclaw.tvp.pl/44627662/dolnoslazacy-oddaja-hold-kornelowi-morawieckiemu

Padnie jeszcze wiele słów, wyrazów uznania, hołdów… My oddajemy głos samemu Kornelowi Morawieckiemu, który w rozmowie z Arturem Adamskim ocenia III Rzeczpospolitą (fragment książki „Kornel Morawiecki. Autobiografia” Artur Adamski i Kornel Morawiecki, Wydawnictwo Trzecia Strona, Warszawa 2017).

TRZECIA RZECZPOSPOLITA

 W 1988 roku wybuchły strajki, z których zorganizowaniem nic wspólnego nie mieli Wałęsa, Frasyniuk, Bujak, Lis czy ktokolwiek z tego kręgu. Te protesty zainicjowało młode pokolenie, dla którego Wałęsa nie był już autorytetem. Przypomnijmy, że na Śląsku gasił te protesty z wielkim trudem. Strajkujący nie chcieli go słuchać.

Z tych wypadków elity, kojarzone później z Okrągłym Stołem, wyciągnęły ważne dla siebie wnioski. Zauważyły, że mają coraz mniejszy wpływ na bieg wydarzeń. Kolejne fale strajków ich zaskakiwały, wybuchały bez ich udziału. Mogli się do nich co najwyżej przyłączyć.

Przypomnijmy – po fali strajków z kwietnia i maja 1988 rozmiar protestów, które zaczęły się trzy miesiące później, był wielokrotnie większy. I znów wydarzenia te zaskoczyły nie tylko Wałęsę, ale całe grono starych przywódców Solidarności. Akcję zainicjowali i prowadzili ludzie z młodszych roczników. Można się było spodziewać, że kolejny ruch strajkowy znów będzie większy od poprzedniego. I że wyłoni on całkowicie nowych przywódców.

I jeśli wcześniej nie pojawiłaby się oferta Kiszczaka dla Wałęsy i „konstruktywnej opozycji”, którą już oficjalnie komuniści ogłosili z końcem sierpnia 1988, to bez tej oferty i bez skwapliwego z niej skorzystania i Wałęsa i „konstruktywni opozycjoniści” mogli się znaleźć w cieniu tych nowych przywódców, których wyłoniłaby kolejna fala strajków.

Takie wydarzenia zawsze, w przyspieszonym tempie, wyłaniają przywódców. Przez Wałęsę i jego ówczesnych przyjaciół propozycja Kiszczaka mogła więc być rozumiana: „Siadajcie do rozmów z nami, póki jeszcze cokolwiek znaczycie”?

Bez wątpienia przynajmniej część tych, którzy potem zasiedli do Okrągłego Stołu, tak tę propozycję zrozumiało. A Kiszczakowi też zależało, żeby rozmawiać z Wałęsą i jego „drużyną”. Bo wiedział, że z nimi uzyska porozumienie w sprawach, na których najbardziej mu zależało. Czyli w sprawie obrony interesów tych, których reprezentował.

Czyli że obydwie strony, które zaczęły ze sobą negocjować późnym latem i jesienią 1988 roku działały wiedząc, że pozycja i jednych i drugich jest zagrożona i że sytuacja może im się wymknąć z rąk?

Bez wątpienia tak rozumowała przynajmniej część „konstruktywnej opozycji”. Gdyby za rządów Mazowieckiego nie spalono archiwów to zapewne mielibyśmy podstawy do dokładnego prześledzenia gry Kiszczaka. Wiadomo, że miał on swoich ludzi także wśród stojących na czele strajków z roku 1988. Czy jednak mógł być ich tak pewny, jak pewny był Wałęsy?

Rozmawiając o wydarzeniach z sierpnia – września 1988 roku przyjęliśmy za pewnik, że gdyby Kiszczak z Wałęsą oficjalnie nie zaczęli rozmów to nieuchronna byłaby kolejna, prawdopodobnie znacznie większa fala strajków. Czy założenie takie to nie za daleko idąca „gdybologia”?

A czy w takim wariancie, w którym ówczesne przywództwo Solidarności nie doprowadziłoby do wygaszenia strajków, co w przypadku śląskich kopalń przyszło im z trudem, można sobie wyobrazić, że te napięcia społeczne by się skończyły? Że wszystko „rozeszłoby się po kościach” i komuniści nadal mogliby spokojnie władać?

No tak. Śmiechu warte wyobrażenia.

Gospodarka się załamywała, niezadowolenie społeczeństwa było coraz większe. Wszystkie ekonomiczne prognozy wyglądały zatrważająco. Polska naprawdę zaczynała przypominać beczkę prochu. Zresztą w prasie drugiego obiegu ta metafora Polski tamtego czasu, jako beczki prochu czy tykającej bomby, była często wykorzystywana w komentarzach i rysunkach. Ofertą porozumienia z częścią opozycji komuniści uprzedzili ten bieg zdarzeń, który bez podjętych przez nich wtedy działań, byłby nieuchronny.

A propaganda natychmiast te porozumienia nagłośniła, jako zawarte z niemal całą opozycją, właściwie z całą Solidarnością. Wkrótce w telewizji, jak nigdy dotąd, można było zobaczyć ludzi Solidarności. Nie mówili, że nie reprezentują całej Solidarności, całej opozycji. A większość Polaków tę sytuację musiało zrozumieć tak, że oto jest historyczny przełom.

Wykreowanie takiego obrazu sytuacji było zgodne nie tylko z interesami stron zawierających ze sobą porozumienie, ale też potężnych czynników zewnętrznych. W Europie Zachodniej i w USA ostatecznie się przekonałem, że liderzy tamtejszej polityki wcale nie chcieli demontażu Związku Sowieckiego. Oni się tego bali. Najdalej idące wypowiedzi amerykańskich polityków powtarzały, by „zadbać o łagodne lądowanie komunizmu”. Czyli o właśnie taki kształt ustrojowej transformacji, który w Polsce zaczął się dokonywać. O taki bieg wydarzeń w bloku wschodnim, który może i jakoś przeobrazi Związek Sowiecki, ale do rzeczywistego rozpadu tego imperium nie doprowadzi. Wybijanie się Polski na całkowitą podmiotowość też przez większość zachodnich, w tym i amerykańskich polityków nie było pożądane. Ich interesowało przede wszystkim, o ile nie wyłącznie, ich własne bezpieczeństwo. Ten kształt przemian, który w Polsce został uruchomiony, bardzo im więc odpowiadał. Polska dla sowieckich dywizji pancernych przestawała być pewną, spokojną drogą na zachód. I ten fakt im całkowicie wystarczał. Polska prężna, w pełni samodzielna, wchodząca na drogę szybkiego rozwoju – nikomu na Zachodzie nie była potrzebna. Bo taka może się upominać o jakieś swoje prawa, które nie wszystkim byłyby w smak. Bo może zaczęłaby akcentować jakieś swoje własne interesy? Może dla kogoś, na jakichś obszarach, zaczęłaby stanowić konkurencję? A może zaczęłaby przewodzić jakiejś grupie środkowoeuropejskich państw, mających przecież tak podobne historyczne doświadczenia, takie same źródła potencjalnych zagrożeń. Dążenia narodów naszej części Europy, pod względem i politycznym i ekonomicznym, w ogromnej mierze są przecież zbieżne. Kto mógł tego chcieć w Niemczech, we Francji czy w Stanach? Ten kształt przemian, jaki w Polsce został uruchomiony w 1988 i 1989 roku – był dla nich idealny. Stąd i wszystkie zachodnie rozgłośnie radiowe, w Polsce powszechnie słuchane a już nie zagłuszane, ze wszystkich sił wspierały Wałęsę i jego politykę.

Zdzisław Najder w swoich wspomnieniach opisywał pierwsze spotkanie z prezydentem USA George’m Bushem, który na wszystkie polskie sprawy miał wtedy jedną odpowiedź: „Słuchajcie naszego ambasadora w Warszawie. On zawsze wam powie, co macie robić”. Część polskiej delegacji rządowej myślała, że to żart. A prezydent USA naprawdę tak widział miejsce i rolę Polski.

Amerykańskie elity były wręcz zaniepokojone polskimi aspiracjami. NRD, Polska i Czechosłowacja bez sowieckich baz wojskowych – owszem, to ich interesowało. Bo bez tych baz wzrastało bezpieczeństwo Zachodu. Demontaż Związku Sowieckiego postrzegali już jednak oni jako zagrożenie. Bush nie ukrywał, że nie popiera niepodległościowych dążeń Ukrainy. Nie chodzi tylko o to, że następstwem rozpadu ZSRS mogłaby być broń atomowa w rękach kolejnych, nowych państw. Wyzwolone z komunizmu państwa Środkowej, Wschodniej, Południowej Europy, które znalazłyby się w bardzo podobnej sytuacji, mogłyby się zintegrować w jakiś nowy, dotąd nieznany podmiot polityczny, który mówiłby wspólnym głosem i mógłby mieć jakieś własne ambicje. Komu z „wielkich tego świata” byłoby z tym „po drodze”? Szybko zaoferowana została „pomoc”, która jak się wkrótce okazało, dokonywała się nie w naszym głównie interesie.

Jeśli chodzi o interesy Zachodu w Polsce to wystarczy spojrzeć na gospodarkę, w bardzo szybkim tempie i bardzo tanio przejętą przez zachodni kapitał. A gdy coś z tej gospodarki w ogóle przestawało istnieć to najczęściej też okazywało się to korzystne dla zagranicznych producentów.

Marginalizacja tej części opozycji, która nie podzielała tego wariantu przemian była raczej nieunikniona. Opozycja „konstruktywna” dostawała prawo do wydawania swoich gazet, dostała czas antenowy w radiu i telewizji. Głos Solidarności Walczącej, który w całym świecie mediów drugiego obiegu brzmiał potężnie, w konkurencji z głosem tej opozycji, która była teraz obecna w TV i której gazety można było kupić w każdym kiosku, musiał być ledwie słyszalny. Mieliśmy w tym czasie kilkadziesiąt tytułów swoich niewielkich gazetek. Tygodniowo w różnych miastach Polski ich łączny nakład sięgał może stu kilkudziesięciu tysięcy. Na tle całego dotychczasowego podziemnego ruchu wydawniczego Solidarności to było ogromnie dużo. Ale w zestawieniu z tym, czym „konstruktywna” część Solidarności zaczęła dysponować po zawarciu porozumienia z komunistami – nasz głos brzmiał już słabiutko.

A w tych gazetkach Solidarności Walczącej pisano wtedy bardzo ciekawe rzeczy. IPN wydaje właśnie kolejne tomy publicystyki SW. Czasem aż trudno dać wiarę, że te tak dalece trafne przewidywania, ostrzeżenia, oceny sytuacji pisane były już wtedy a nie z perspektywy tego, co się potem wydarzyło.

Ale pamiętasz, jak piszących te nasze wypowiedzi wtedy w mediach nazywano? O ile w ogóle ktoś w którejś z gazet czy w TV raczył głos nasz zauważyć?

Pamiętam doskonale: „Solidarność walcząca z Solidarnością”, oszołomy, homo sovieticusy, które „chcą budować drugą Białoruś”. A w odniesieniu do informacji o sprzedawaniu za przysłowiową czapkę śliwek kolejnych polskich zakładów: ksenofobi, nacjonaliści, zacofańcy nie pojmujący, że we współczesnym świecie kapitał nie ma narodowości itd. itp. Od 1989 roku w „dużych mediach” o Solidarności Walczącej pisało się tylko tak. Choć najczęściej ona w tych mediach nie istniała w ogóle.

Od jesieni 1988 roku medialne możliwości opozycji „okrągłostołowej” były zupełnie niewspółmierne do naszych.

W 1989 roku twoja organizacja bojkotowała wybory. Już wieczorem 4 czerwca zaczęły jednak nadchodzić informacje, że większość Polaków głosować poszła i że już w pierwszej turze strona solidarnościowa zdobyła większość miejsc w Senacie i niemal wszystkie mandaty z tej jednej trzeciej Sejmu, do której wybory były wolne. Co wtedy czułeś?

Cieszyłem się.

Mimo, że nie realizował się twój scenariusz?

Odnosiła sukces Solidarność. W wyborach wprawdzie wolnych tylko częściowo, ale wyglądało na to, że nie tylko nasi „biorą wszystko, co było do wzięcia”, ale i „wycinają” złożoną z komunistów listę krajową. Wyłaniał się więc obraz taki, że jeśli miejsca po tych, którzy z listy krajowej się nie dostaną, pozostaną w Sejmie puste to wyłonić się może w polskim parlamencie układ sił, który oznaczać by mógł prawdziwy przełom. Wieczorem 4 czerwca 1989 roku cieszyłem się więc, że Solidarność odnosi sukces i nabrałem trochę nadziei, że może jednak Polska nie ugrzęźnie w tym bagnie, w jakie wpychały je zbyt daleko idące kompromisy. Kiedy jednak usłyszałem tę pamiętną wypowiedź Geremka, o której już mówiliśmy, prysły wszystkie moje złudzenia. Przywileje komunistów okazały się ważniejsze od uczciwości w stosunku do Polaków. Dla tych interesów można było łamać prawo i otwarcie szydzić z zasad. Bo przecież ten haniebny szwindel ze zmianą ordynacji w czasie wyborów nie był niczym innym. A zaraz potem Jaruzelski został prezydentem…

Czy twoim zdaniem to wybór Jaruzelskiego na prezydenta przesądził o tym, że w szerokim świecie obalenie komunizmu kojarzone jest z obaleniem muru berlińskiego a nie z Solidarnością?

Historycznego pierwszeństwa, w dziele demontażu systemu komunistycznego, pozbawiały Polskę okrągłostołowe elity na własne życzenie. Chodzi nie tylko o Jaruzelskiego jako prezydenta tej „nowej Polski”, kiedy Czechosłowacja już parę miesięcy później miała za prezydenta Vaclava Havla. Chodzi o decyzje rządu Mazowieckiego, które wtedy były bolesne i które długo jeszcze będą pamiętane. Bo trudno, żeby Niemcy pamiętali Polskę jako pierwszy kraj, wyzwalający się z komunizmu, jeśli za tych właśnie rządów Mazowieckiego wielu uciekających do Polski obywateli NRD było u nas zatrzymanych i odstawionych z powrotem. Oni myśleli, że w Polsce jest już wolność, że można przez Polskę dostać się do wolnego świata. I srodze się zawiedli. Czy można więc im dzisiaj powiedzieć, że wolność przyszła do nich z Polski? Wolne żarty. Już szybciej z Węgier, bo w tym samym czasie obywatele NRD masowo uciekali przez Węgry do Austrii. I nikt tam nikogo nie zatrzymał, nikogo Honeckerowi nie odstawił.

Pamiętam powszechne od czerwca 1989 roku odczucie, że w naszym kraju, stojącym dotąd na czele przemian w całym bloku, nagle został włączony wielki hamulec. Przez całe lata osiemdziesiąte to u nas kipiała walka o wolność, na tle której u żadnego z naszych sąsiadów nie działo się nic. I, jak to wszędzie wokół można było wtedy usłyszeć, nagle „wszyscy nas wyprzedzili” – NRD, Czechosłowacja, Węgry…

Wolne wybory mieliśmy później, niż kraje, które wymieniasz. Jako ostatni pozbyliśmy się cenzury, komunistycznych służb kontroli nad społeczeństwem i sowieckiej armii. To u nas prezydentem był wieloletni szef prosowieckiego reżimu. Przez blisko dekadę byliśmy koryfeuszami przemian w całym bloku i w połowie 1989 roku tę rolę porzuciliśmy. Stąd też na całym świecie symbolem upadku komunizmu jest Mur Berliński a nie Solidarność. To wielka historyczna krzywda wyrządzona przez okrągłostołowe elity.

Pod koniec 1989 roku a tym bardziej w 1990 przekonanie, że Polska z roli przywódcy przemian stoczyła się na ich szary koniec było już powszechne. W Czechosłowacji mają już Havla a my ciągle Jaruzelskiego. Havla, który od razu potrafił zlikwidować cenzurę, czechosłowackim esbekom emerytury obniżyć do najniższej krajowej, wprowadzić szereg rozwiązań dekomunizacyjnych itd. Czyli już w 1989 w Czechosłowacji zrobiono wiele z tego, czego u nas nie zrobiono do dzisiaj. Tymczasem z mediów słyszeliśmy, że jesteśmy na czele przemian, tyle że odbywają się one mniej widowiskowo.

W TVP dopiero co Urbana zastąpił Drawicz, który ograniczył się do zmian mniej, niż kosmetycznych. Ilu z najbardziej zakłamanych funkcjonariuszy propagandy odeszło wtedy z telewizji? Trzej z nich przestali się pojawiać na ekranie. W rocznicę stanu wojennego o swoich racjach opowiadać mógł znowu Jaruzelski a nie ofiary jego rządów. „Wyborcza”, jedyna gazeta, na którą w 1989 komuniści się zgodzili, też szybko okazała się tubą jednego środowiska. O skali grabieży majątku narodowego, o rozmiarach wyrządzanych Polakom krzywd, o do cna zakłamanych, rozległych obszarach polskiej historii – z mediów elektronicznych czy wysokonakładowej prasy nadal niewiele się można było dowiedzieć. Ale zbudowane zostało dość powszechne przekonanie, że są to już nowe, inne, wolne media.

Zamiast dyskusji o różnych wariantach polityki gospodarczej czytaliśmy i słuchaliśmy o konieczności solidarnego dzielenia ciężarów trudnej sytuacji ekonomicznej. Jakoś nie zauważano, że wczorajsi właściciele Polski Ludowej tych ciężarów nie dzielą. I przymykano oczy na to, że oni dzielą między siebie całkiem co innego. O reformach gospodarczych – ani krzty dyskusji. Przyjęto jeden wariant i go nagłaśniano. Dotąd gospodarka miała prawo funkcjonować tylko wg prawideł Marksa i Lenina a w 1989 jedyną drogą miały być doktryny Sachsa i Balcerowicza.

Jeśli by przed 1989 rokiem zapytać Polaków, czego przede wszystkim by się spodziewali po upadku komunizmu to większość nie powiedziałaby, że dobrobytu. Świadomość tego, że zanim pojawią się owoce zmiany ustroju, będzie musiał minąć czas długi i trudny, była powszechna. Spodziewano się za to, że nowy ład oznaczał będzie sprawiedliwość.

Państwo, które zaczęto budować w 1989 roku powstawało jednak na gruncie zakwestionowania elementarnego ładu etycznego. W sądownictwie nie dokonano żadnych zmian. Według profesora Adama Strzembosza miało ono „samo się oczyścić”. I nie oczyściło się do tej pory. Wszystkie patologie z czasów PRL-u w III RP tylko się ugruntowywały, stawały się normą dla kolejnych roczników. Słyszymy czasem frazesy o tym, że w niezależność trzeciej władzy nie wolno ingerować. Tyle, że za PRL-u ta trzecia władza nie tylko nie była niezależna, ale stanowiła część aparatu represji. Oczywiście – i wtedy wśród sędziów byli uczciwi ludzie i są wśród nich tacy też dzisiaj. Bardzo możliwe, że jest ich nawet większość. Jednak w wyniku braku jakiejkolwiek odnowy – uczciwość sędziów nie stała się normą. Jakie mogą być argumenty za tym, by takiego aparatu nie reformować? A sadownictwa nawet nie tknięto. Sprawiedliwości, wymierzonej któremukolwiek z ewidentnych komunistycznych zbrodniarzy, nie doczekaliśmy się nigdy. Od 1989 roku oglądaliśmy nie kończącą się serię sądowych spektakli, z których miliony Polaków musiały wyciągnąć oczywiste wnioski: najcięższych zbrodni w Trzeciej Rzeczpospolitej nie sposób osądzić, Trzecia Rzeczpospolita to państwo równych i równiejszych. I są ludzie potrafiący się dziwić niskim zaufaniem Polaków do sądów! Przecież na te wszystkie parodie procesów Polacy patrzyli i wyciągali z nich oczywiste wnioski. Takie, że mamy w Polsce kastę bezkarnych, że dochodzenie sprawiedliwości przed sądami często jest nie tylko bezcelowe, ale upokarzające dla ofiar bezprawia. Procesy zbrodniarzy stalinowskich, sprawców zbrodni Grudnia 1970 czy stanu wojennego. To były okrutne lekcje, w czasie których rozwiewało się elementarne poczucie wiary w sprawiedliwość.

Miejsce sprawców największych zbrodni, jakie popełniono w Polsce po 1945 roku jest w więzieniu? Jaruzelskiego, Kociołka, Kliszkę, wszystkich wydających rozkazy zabijania bezbronnych ludzi i tych, którzy osobiście zabijali należało ukarać?

Jest rzeczą drugorzędną, czy oni powinni trafić do więzienia. Być może nie. Może należałoby ich objąć specjalnym aktem łaski. Ale na pewno wszystkich należało sprawiedliwie osądzić. Ich czyny powinny być bardzo dokładnie zbadane, ocenione i powinny zapaść sprawiedliwe wyroki. Jeśli mieliśmy do czynienia ze zbrodniami – powinny w tej sprawie zapaść wyroki. Jaki porządek budowano w państwie? Wszyscy znamy ofiary i bliskich ofiar, którzy rezygnowali z dochodzenia sprawiedliwości, bo widzieli, że te wszystkie sądowe procesy, do których doszło, okazywały się być jednym wielkim szyderstwem. Rodziny pozabijanych często do dziś nie wiedzą, gdzie zostali zakopani ich bliscy a oprawców nadal grzebano w miejscach przeznaczonych dla narodowych bohaterów, z honorami, niejednokrotnie z ceremoniałem państwowym. No to jakie państwo budowano od 1989 roku? Czyje państwo? Na jakim moralnym ładzie je budowano?

Przypomina to ład ze znanej pieśni Jacka Kaczmarskiego…

„Kary nie będzie dla przeciętnych drani a lud ofiary złoży nadaremnie, morderców będą grzebać z honorami, na bruku ulic nędza się wylęgnie…” Tak, genialny bard Solidarności pieśnią pt. „Wróżba” już w 1982 roku przewidywał ten porządek, który zacznie być budowany kilka lat później.

Jak oceniasz rolę naszych rodaków, z którymi spotykałeś się w Stanach – Jana Nowaka Jeziorańskiego i Zbigniewa Brzezińskiego, ludzi bardzo zaangażowanych w polską transformację jakby od strony amerykańskiej?

Jak już mówiłem – obydwaj wykazywali zdumiewający brak orientacji w tym, co się w Polsce działo. Znali tylko i wyłącznie perspektywę amerykańską i byli całkowicie odporni na każdy fakt i każdy argument, który do tej perspektywy nie pasował. Być może ich działalność wynikała z przekonania, że wszystko, co jest dobre dla Ameryki, jest też dobre dla Polski. Albo te obydwa interesy utożsamiali. No niestety, ale przy wszystkich zbieżnościach celów polskich i amerykańskich, nie są one jednak tożsame. A na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych w wielu sprawach bywało, że były one sprzeczne.

W twoich wypowiedziach przez całe dziesięciolecia przewija się temat prawdy, jako niezbywalnego warunku budowy świata wolnych ludzi.

A po co walczyliśmy z komunizmem? Czy dla działaczy Solidarności Walczącej najważniejszy był ustrój umożliwiający realizację potrzeb materialnych, ekonomicznych? W podziemiu rozmawiałem z setkami członków tej organizacji i kiedy mówili o Polsce ich marzeń to każdy oczekiwał, że Polska będzie krajem sprawiedliwości, prawdy i wolności.

W kwestii sprawiedliwości – rozczarowanie?

W Drugiej Rzeczpospolitej obowiązywała zasada, że wszystkie osoby zaufania publicznego w przypadku, gdy tego zaufania nadużyły – były przez sądy traktowane dużo surowiej, niż tzw. „zwykli obywatele”. W III RP wytworzony został ład odwrotny – prości ludzie bywają karani bezwzględnie a o elitach, które kiedyś rządziły w PRL-u i rządzące po 1989 roku, można powiedzieć, że stanowią coś w rodzaju kasty bezkarnych.

Każda próba reformy sądownictwa spotyka się z argumentem, że w państwie prawa sędziowie są nieodwoływalni.

Ale dzisiejsza Polska ma sędziów odziedziczonych po państwie bezprawia i ich sukcesorów.

Sprawiedliwość to nie tylko sądy.

I poza ich murami nie lepiej. Nomenklaturowa grabież utuczyła postkomunistycznych bonzów a pracownicy tracili źródło utrzymania. Ileż to razy w latach 90’ było tak, że załogę zakładu przekonywano, że trzeba zaciskać pasa, że trzeba zredukować wszystkie koszty socjalne, że nie można dać żadnej podwyżki, Wszystko po to, żeby zakład stanął na nogi. A kiedy te wyrzeczenia przynosiły wreszcie owoce, to przedsiębiorstwo było sprzedawane. I często była to sprzedaż likwidacyjna. Ludzie ponieśli ofiary, a potem zostali na lodzie. Kto z nas nie zna takich sytuacji?

A potem elity III RP permanentnie ubolewały nad tak niskim w Polsce kapitałem społecznym…

Istotą kapitału społecznego jest społeczne zaufanie. W pierwszych latach transformacji ustrojowej nie były na ten temat przeprowadzane żadne wiarygodne badania. Ale to, co się wtedy w Polsce dokonywało świadczy o tym, że ówczesna Polska była krajem rekordowo wysokiego kapitału społecznego. Który ze światowych przywódców cieszył się tak wielkim społecznym zaufaniem, jakim obdarzeni byli wówczas Wałęsa czy Mazowiecki? Jaki naród wykazałby tak krańcową ufność, jakiej dowiedli Polacy, bez szemrania zgadzający się na operację tak bolesną, jak plan Sachsa – Balcerowicza?

Być może coś takiego byłoby realne w Rosji lub w krajach Dalekiego Wschodu. W Europie – nie do wyobrażenia. Wielokrotnie mniejsze „zaciskanie pasa” Francją wstrząsa, we Włoszech obala rządy a w Grecji płoną ulice.

A w Polsce początku lat dziewięćdziesiątych, pomimo narzucenia na społeczeństwo ciężarów po czasach powojennych znanych może tylko w Rumunii za czasów Ceaușescu, wszystko dokonywało się w atmosferze wręcz niewiarygodnego spokoju i zaufania. Miliony Polaków dały się przekonać do konieczności bardzo daleko idących wyrzeczeń. A kiedy coraz większa część społeczeństwa zaczęła sobie zdawać sprawę z tego, że to nie jego interesom te bolesne wyrzeczenia służą – ten wielki kredyt zaufania zaczął się wyczerpywać. I od tego czasu różni mędrkowie z samozwańczych elit załamują nad Polakami ręce, że są takim nieudanym narodem, w którym ten kapitał społeczny jest tak niski. Do nich nie dociera ta oczywista prawda, że ten wielki społeczny kapitał oni sami roztrwonili!

Czy swoim pozostawaniem w podziemiu aż do wczesnego lata roku 1990 chciałeś powiedzieć, że to nie jest ta Polska, o którą Solidarność walczyła?

Był to mój znak sprzeciwu. Kwestia ta była tematem żywej dyskusji wśród działaczy Solidarności Walczącej. Przeważały opinie, według których moje ujawnienie się byłoby wykorzystane jako dowód naszej zgody na ten porządek, jaki w 1989 roku zaczął być w Polsce zaprowadzany. Na to, że będę mógł wyrazić swój pogląd w publicznym radiu, telewizji czy wysokonakładowej prasie i tak nie było szans. Czy się więc ukrywałem, czy nie – i tak do dyspozycji mieliśmy te same gazetki, które drukowaliśmy od lat i nasze podziemne Radio Solidarność Walcząca, które swoje ostatnie audycje wyemitowało w roku 1990.

Z mnóstwa zachowanych dokumentów Sprawy Operacyjnego Rozpracowania „Ośmiornica” wynika, że jeszcze w marcu 1990 roku Służba Bezpieczeństwa przeciwko tobie i twoim współpracownikom prowadziła ciągle takie same działania operacyjne. W swoim księgozbiorze mam książki wydane w maju 1990, np. tomik satyry „Śmiech zakazany” i powieść Waldemara Łysiaka „Dobry”. Zaznaczono w nich wiele ingerencji cenzury, działającej w najlepsze prawie rok po „przełomowych” wyborach z 1989 roku.

Jak sam zauważyłeś – natychmiast po 4 czerwca 1989 jakby zaciągnięto wielki hamulec. Muszę podkreślić, że pomimo mojej krytycznej oceny tamtych wydarzeń doceniałem to, co jednak udało się uzyskać. Rodził się ład daleki od sprawiedliwości, z demokracją bardzo kulawą, ale jednak zakres swobód obywatelskich był od tego czasu nieporównanie szerszy. Kończyła się epoka totalitaryzmu, czas więźniów sumienia, mordów politycznych. I dokonywało się to bez licznych ofiar i bez wojny.

Ujawniłeś się między innymi po to, by włączyć się w jawne życie polityczne.

Już od 1988 roku, w kilku miastach Polski, działali jawni przedstawiciele Solidarności Walczącej. Odbywały się też otwarte spotkania Klubu Myśli Politycznej „Wolni i Solidarni”. Część naszej organizacji działała więc jawnie, zanim w 1990 roku utworzyliśmy Partię Wolności.

Jeśli wliczyć w ten czas sześć miesięcy spędzonych w więzieniu i cztery miesiące jako wygnaniec bez prawa powrotu do własnego kraju, ostatecznie wyszedłeś z podziemia po ponad ośmiu latach…

Owszem, ale ostatnich kilkanaście miesięcy, od powrotu do Polski na podstawie cudzego paszportu, nie było już takim samym ukrywaniem się, jak sprzed aresztowania w listopadzie 1987. Tak, jak wcześniej, prowadziliśmy nasłuch częstotliwości wykorzystywanych przez tych, którzy nas ścigali. Nadal obserwowaliśmy ich ruchy. SB ciągle była aktywna, ale wszystko wskazywało na to, że skupiła się głównie na gromadzeniu informacji. Wcześniej jej zasadniczym celem było rozbicie naszych struktur. W tamtych latach często czuliśmy ich oddech na plecach, co skutkowało częstą koniecznością zmian miejsc zamieszkania, ewakuacjami sprzętu, przegrupowywaniem się. Do listopada 1987 skala obserwacji członków mojej rodziny była taka, że przez kilka lat spotkanie np. z którymkolwiek z moich dzieci było niemożliwe. Od jesieni 1988 – było dużo łatwiej.

Twoja córka Marta, której na początku 1988 roku pozwolono się z tobą spotkać w warszawskim więzieniu, wróciła z taką wiadomością, że przez tych sześć lat, wiele się nie zmieniłeś. Poza włosami, które z czarnych zrobiły się białe.

Te lata były dla mojej rodziny trudniejsze, niż dla mnie. Ciągła inwigilacja, śledzenie, zatrzymania, przesłuchania, rewizje. SB często robiła je podczas nieobecności domowników. Bywało, że np. któreś z moich dzieci wracało do domu a drzwi nie dawało się otworzyć, bo ktoś włożył w zamek klucz od środka. W czasie takich przeszukań straciliśmy m.in. wszystkie fotografie rodziny czy znajomych. Najbardziej ucierpiał mój syn Mateusz, przesłuchiwany, szantażowany, zastraszany. Nie miał czternastu lat, kiedy się to dla niego zaczęło. Wspominał, że najbardziej się bał, jak grozili, że zgwałcą jego siostrę… Mówił, że było to dla niego gorsze od tego dnia, kiedy go porwali i wywieźli do lasu. W 1987 roku, przed egzaminami dojrzałości obawiał się, że znów go zatrzymają i uniemożliwią zdawanie matury. Urwał się wtedy spod obserwacji bezpieki, a zaprzyjaźnieni lekarze ukryli go w szpitalu. Na egzaminy był podwożony karetką. Z tej perspektywy końcówka lat osiemdziesiątych oznaczała koniec koszmaru.

W 1990 zgłoszona została twoja kandydatura do wyborów prezydenckich. Komisja wyborcza zarejestrowała wtedy sześciu kandydatów, ale nie ciebie.

Przed złożeniem list z poparciem mojej kandydatury mój sztab wyborczy informował, że mamy ponad sto dwa tysiące podpisów. Jednak Państwowa Komisja Wyborcza odmówiła rejestracji mojej kandydatury informując, że do wymaganej liczby stu tysięcy brakuje paru tysięcy podpisów. Złożyliśmy protest, na który PKW odpowiedziała, że ponownie przeliczy głosy. I tym razem im z tego liczenia wyszło, że brakuje nie parę, lecz ponad dziesięć tysięcy podpisów.

Wyeliminowanie mojej kandydatury z wyborów było dla mnie bolesne. I tak nikt nie miał wtedy szans wygrania z Wałęsą. Oczywiste jednak było, że po tym wydarzeniu nasz głos będzie słyszalny jeszcze słabiej, że nasz wpływ na bieg wydarzeń będzie jeszcze mniejszy.

Czyli – wyniki wyborów prezydenckich z 1990 roku zaskoczeniem dla ciebie nie były?

Przegrana Mazowieckiego w pierwszej turze była sygnałem tego, w jak błyskawicznym tempie ta część niegdysiejszej opozycji traci zwolenników. Kolosalny kapitał społecznego poparcia rozpływał się im w rękach pomimo tego, że mieli niemal wszystkie media. Gdzie i kiedy jakaś władza cieszyć się mogła podobnym komfortem jej sprawowania? Które społeczeństwo bez szemrania dźwigałoby takie ciężary, jakie wtedy zostały narzucone na Polaków? Ale po kilkunastu miesiącach większość zaczęła rozumieć, że ten zdawałoby się niewyczerpywalny zakres zaufania zaczyna się jednak kończyć.

O Wałęsie od początku było wiadomo, że na prezydenta się nie nadaje. Był wtedy w Polsce mój rosyjski przyjaciel Władimir Bukowski. Komentując to, co się u nas działo kręcił głową i mówił zdumiony: „Poliaki, takij buntowniczy narod i wot – Wałęsu prezidientom obierajut”. Dla mnie też nie ulegało wątpliwości, że to kolejny krok w głąb fałszywej ścieżki, na której Polska się znalazła. Przegrana Mazowieckiego z Tymińskim i słaby wynik Wałęsy, pomimo huraganowego medialnego ataku na Tymińskiego – wszystko to było jak wielki sygnał ostrzegawczy, że w następnych wyborach komuniści mogą odzyskać władzę.

Po jakimś czasie wróciłeś do pracy na Politechnice Wrocławskiej…

Zaległości z lat, poświęconych na konspirację, zaczęli też nadrabiać liczni członkowie Solidarności Walczącej. Kilku zostało profesorami, choć większość z tych, którzy gdyby nie stan wojenny na pewno obroniliby doktoraty i habilitacje, już tego nie dokonało. Życiowe zaległości mieliśmy wszyscy. Niesłusznie mało się pamięta o takich kosztach podziemnej działalności?

Wielu działaczy Solidarności Walczącej w latach dziewięćdziesiątych ograniczyło swą społeczną aktywność. Ich szczyt aktywności przypadł na lata, w których płaciło się za to więzieniem, a w czasach, w których mogła ona przynosić profity, twoi ludzie się wycofywali. Dokładnie wtedy, kiedy ruch odbywał się w przeciwną stronę.

Bo tacy byliśmy w Solidarności Walczącej. Nikt na nic dla siebie nie liczył. Ale się nie rozpłynęliśmy. W 1991 roku wydawaliśmy własną gazetę. Z dzisiejszej perspektywy jest oczywiste, że przy tych zasobach, jakimi wtedy dysponowaliśmy, ta nasza inicjatywa wydawnicza nie miała szans. Cud, że w ogóle przez jakiś czas funkcjonowała.

Po Mazowieckim i Bieleckim rząd sformował Jan Olszewski. Wiązałeś nadzieje z tym rządem?

Olszewski podjął próbę „wyprostowania polskiej drogi”. Zastopował złodziejską prywatyzację, zablokował umowę z Moskwą, na mocy której tereny po rosyjskich bazach wojskowych miały stać się własnością rosyjsko-polskich spółek. Czyli po prostu enklawami rosyjskich służb specjalnych. Wałęsa parł do tego, już prawie składał podpisy pod umowami. A Olszewski to zablokował. Jego rząd podjął też szereg decyzji, które zaczęły stabilizować gospodarkę. Lustracja nie była pomysłem ani Olszewskiego ani Macierewicza. Przypomnę, że do ujawnienia agentury w parlamencie i we władzach rząd został zobowiązany przez Sejm, co zresztą w tym Sejmie było rodzajem wypadku przy pracy. Bo większość ówczesnego Sejmu była przeciw lustracji. Zaskakujący wniosek Korwina-Mikkego został złożony i przegłosowany w czasie nieobecności wielkiej części posłów. Rząd Olszewskiego z tego lustracyjnego zobowiązania się wywiązał…

No i zaczęło się…

W czasach PRL-u agentami SB była większość dziennikarzy prasy, telewizji, radia. Czy po 1989 roku się pod tym względem zmieniło? W starciu z tak zmasowanym atakiem Olszewski i jego zwolennicy nie mieli żadnych szans. Jako jedyni drukowaliśmy wtedy listę agentów. Z dwoma głównymi nazwiskami prezydenta Lecha Wałęsy i marszałka sejmu Wiesława Chrzanowskiego. Niestety ani premier Olszewski ani minister Macierewicz nie opublikowali wówczas tej listy.

Do historii przeszły słowa odwoływanego premiera Olszewskiego: „Czyja teraz będzie Polska?”

No i odpowiedź z każdym rokiem była bardziej jasna.

W 1993 rząd tworzą siły, które rządziły w Polsce przed 1989 rokiem. Pod zmienionymi szyldami, ale ci sami ludzie. W 1995 prezydentem zostaje Kwaśniewski.

Wystarczyło parę lat, by komuniści powrócili do władzy. Dopiero co z przerażeniem patrzyli w przyszłość. Pod koniec lat osiemdziesiątych, w obawie przed społecznym wybuchem, przeciągali na swoją stronę kogo tylko się dało, robili krok do tyłu, odnawiali związki stare i zawierali nowe. Zabezpieczyli się, oddalili od siebie ryzyko jakiejkolwiek odpowiedzialności i już po paru latach wrócili do rządzenia. Teraz już z demokratycznym mandatem i fortunami, których nie musieli dłużej ukrywać.

A przecież niechęć a nawet nienawiść do komunistów jeszcze w 1989 roku była tak powszechna. W kontraktowym głosowaniu zasada wolnego wyboru dotyczyła 160 poselskich mandatów i ani jeden z tych mandatów nie został oddany komunistom. Czy ludzie, którzy doszli do władzy w wyniku okrągłostołowego układu zawiedli aż tak bardzo?

Na najgorszą ocenę zasługuje ich polityka gospodarcza, socjalna, zagraniczna czy po prostu prywata – zasada, którą te rządy generowały. Najbardziej bolesne było utrwalanie niesprawiedliwości, krzywdzenie ludzi. Przyznaję jednak, że aż tak szybkie odwrócenie społecznych sympatii dla mnie też było zaskoczeniem. Jeśli jednak przyjrzymy się temu, co się wtedy w Polsce działo to jest jasne, że nie mogło to się skończyć inaczej.

Jerzego Urbana nie cenię i nie szanuję, ale on wtedy właśnie głosił teorię zwaną „panświnizmem”. Mówił (a do milionów Polaków miał jak ze swoim przekazem docierać, bo też należał do ludzi uprzywilejowanych dostępem do mediów), że obóz, który doszedł do władzy w 1989 roku pod względem moralnym nie jest ani trochę lepszy od komunistów. I komuniści w pewien sposób są nawet moralnie lepsi, bo przynajmniej nie udają, kim są. „Solidaruchy są takimi samymi świniami, jak my, ale my potrafimy się do tego przyznać a oni nie” – tak mniej więcej mówił Urban. I wszystko wskazuje na to, że ten przerażający pogląd w końcu miliony Polaków zaczęły podzielać. Do tego na łamach jego gazety, wówczas drukowanej w półmilionowym nakładzie, zaczęli występować ludzie znani z podziemnej Solidarności…

Pamiętam, jak ktoś przybiegł do mnie z wiadomością, że Józek Pinior wypowiada się u Urbana, że zamieścili wielki wywiad z nim, z wielkimi kolorowymi portretami. Uwierzyłem w to dopiero wtedy, kiedy mi tę gazetę wsadzili w ręce. A potem pisali u niego kolejni ludzie Solidarności. U tego samego Urbana, o którym można powiedzieć, że ma na rękach krew księdza Jerzego Popiełuszki. Bo przecież te seanse nienawiści, jakimi były konferencje prasowe rzecznika komunistycznego rządu, były jak szczucie do mordu.

Czy zgodzisz się z poglądem, według którego cały projekt zwany Trzecią Rzeczpospolitą czy „Polską okrągłostołową” to ład stworzony nie z myślą o Polsce, nie z myślą o całym polskim społeczeństwie, lecz konstrukt zaplanowany w interesie uprzywilejowanej i dość zamkniętej grupy?

Ustrojowa transformacja ma wąską grupę beneficjentów i liczne rzesze pokrzywdzonych. Teoretycznie – od 1991 roku władza była demokratycznie wybierana a konstytucja mówi o rządach prawa i niezawisłych sądach. Ale w praktyce – ktoś uwłaszczał się na narodowym majątku a wielu lądowało na bruku. W samej Warszawie złodzieje ukradli setki nieruchomości, wyrzucili z mieszkań kilkadziesiąt tysięcy ludzi. I proceder ten rozwijałby się, gdyby nie wyhamowano go w następstwie wyborów z 2015 roku. Przypomnijmy – pierwszych wyborów, w których oddolnie stworzony Ruch Kontroli Wyborów mógł choć w części sprawdzić, czy nie są one fałszowane. Te masowe, bezkarne złodziejstwa, masowe krzywdy a nawet bezkarne zbrodnie – działy się w III RP pomimo teoretycznie istniejącego aparatu ścigania, rzekomo niezależnych mediów i demokratycznie wybieranych władz.

Po 1989 roku Polacy zobaczyli bezkarną grabież i funkcjonariuszy aparatu represji, którzy często nie mając nawet pięćdziesięciu lat, mogli się cieszyć wysokimi emeryturami. A kto do tej kasty nie należał, uczciwie pracował czterdzieści lat, często skazany był na wegetację na poziomie minimum egzystencji. Jeśli do tego za PRL-u miał odwagę sprzeciwiać się totalitaryzmowi i walczyć o wolność Polski, skutkiem czego tracił pracę – to często ta wolna Polska dziękowała mu za to nędzą.

Opinia Ryszarda Bugaja, według którego po 1989 roku grupa tych, którzy „się załapali” wskoczyła do krainy dobrobytu i wciągnęła za sobą drabinę, jest bez wątpienia najłagodniejszą z możliwych do przyjęcia interpretacji tego, co się wydarzyło.

Użyłeś słowa „załapali się”. To chyba jedno z bardziej znamiennych pojęć III RP. I Wałęsa i inni o Tobie, o Annie Walentynowicz, o Andrzeju Kołodzieju wielokrotnie mówili: „Krytykują, bo się nie załapali”.

I w dużej mierze na tym całe nieszczęście polega. Na takiej właśnie zasadzie, w myśl której jedni „się załapują” czyli dostają szansę, a dla innych tej szansy nie ma. W mentalności ludzi posługujących się tym pojęciem w ogóle nie ma miejsca na myślenie kategoriami dobra wspólnego czy równych szans dla wszystkich. To jest ten sposób myślenia, który doprowadził do jaskrawych społecznych podziałów. Wałęsa mówił tym językiem, kiedy był prezydentem i posługuje się nim dzisiaj, kiedy o ludziach, na których donosił jako agent SB mówi, że to tylko jacyś nieważni, mali ludzie i że on takich nawet nie zna. Ten sposób myślenia ciągle zresztą jest normą i w części klasy politycznej, i w części mediów.

Poza sytuacjami epizodycznymi i marginalnymi – media miała jedna strona. Nie było więc możliwości debaty. Jeśli jedna strona ma wszystko a druga prawie nic – to jest to rzeczywistość, w której są tylko rządzący i odbiorcy propagandy.

Dopiero od bardzo krótkiego czasu media koncernu Agory, koncernów niemieckich czy TVN-u mają jakąkolwiek porównywalną alternatywę.

Pomimo wszystkich patologii, wypełniających historię Trzeciej Rzeczpospolitej, dokonał się jednak wzrost gospodarczy. Mamy wyższy poziom PKB, statystycznie wyższy poziom konsumpcji różnych dóbr…

I ja to bardzo doceniam. Przymierzmy jednak te osiągnięcia do czasu, w którym one zostały dokonane. Jesteśmy już parę lat po ćwierćwieczu tych przemian. Jak te osiągnięcia wyglądają na tle innych krajów? Twórcy tego ładu do znudzenia każą nam się porównywać z Ukrainą lub Białorusią. W przypadku Ukrainy – zgoda, u nas osiągnięto więcej. Ale przykład Białorusi przywoływany jest już tylko dlatego, że mało kto zna białoruskie realia. Nie jestem ich entuzjastą, ale mówiąc krótko – na tym tle polskie osiągnięcia na pewno imponująco nie wyglądają. Zgoda – wzrósł nam znacząco PKB. Ale PNB, wskaźnik mówiący nie o samej produkcji kraju, lecz uwzględniający to, kto jest właścicielem tego produktu – już tak rewelacyjnie nie wygląda. A czy wzrósł udział Polski w światowym handlu? Czy wzrósł stopień akumulacji kapitału, czyli ten wskaźnik, który nam mówi o naszej zamożności na tle innych? Te mierniki wcale nie wzrosły! A zadłużenie Polski? Pod każdym względem jest dziś przecież wyższe. Nie zapominajmy o innych kosztach tego, co zostało w Polsce osiągnięte.

Prawie zawsze pomija się rozmiar świadczeń, odrzuconych przez budżet państwa po 1989 roku.

Państwo pozbyło się ogromnych kosztów, które kiedyś dźwigało. Absolutnie nie chcę tu zachwalać PRL-owskich standardów socjalnych, bo PRL był karykaturą państwa opiekuńczego. Pamiętajmy jednak, że to, co zostało po 1989 roku osiągnięte w gospodarce wynikało także z tego, że zakłady pracy przestały finansować np. fundusze wczasów pracowniczych, przestały utrzymywać tysiące ośrodków wczasowych, zakładowych klubów sportowych, domów kultury itd. Zakłady pracy przestały pełnić mnóstwo funkcji, które kiedyś pełniły. Funkcji socjalnych, ale też naukowo – badawczych. Gdzie są biura technologiczne, które coś konstruowały, przygotowywały nową produkcję? Radmor czy Diora projektowały sprzęt na światowym poziomie, przy PZL-ach powstawały konstrukcje najlepszych na świecie samolotów rolniczych czy motoszybowców i część tej polskiej myśli technicznej była wdrażana do produkcji. Po 1989 roku po prostu się tego pozbyto. W przedsiębiorstwach należących do obcego kapitału produkuje się wytwory cudzej myśli.

Przypomnijmy sobie, jakie funkcje pełniły kiedyś wszystkie polskie szkoły. W każdej był szkolny klub sportowy, drużyna harcerska, chór, często uczniowski teatrzyk, bywało że i dziesiątki rozmaitych zajęć pozalekcyjnych. I w prawie każdej szkole był dentysta, w większej nawet paru, opiekujący się uzębieniem wszystkich uczniów. Zawsze też była higienistka czy pielęgniarka, przynajmniej raz w tygodniu lekarz. Tego wszystkiego – już nie ma. Po 1989 roku dokonano tu gigantycznych oszczędności. Nie zapominajmy też, że polskie siły zbrojne są dziś tylko ułamkiem tego wojska, jakie kiedyś państwo utrzymywało. Mam wyliczać dalej?

Państwo, budowane od 1989 roku, pełni dziś o wiele mniej ról, niż pełniło je kiedyś. Szkoły, służba zdrowia, placówki kulturalne zawęziły swoją ofertę. Dają dziś obywatelom po prostu mniej, niż dawały. Czy to lepiej..?

Artur ADAMSKI
W latach osiemdziesiątych drukarz, kolporter, kurier, wydawca i dziennikarz prasy podziemnej. Działacz Polskiej Niezależnej Organizacji Młodzieżowej, Niezależnego Zrzeszenia Studentów i Solidarności Walczącej. Redaktor naczelny pism „Młodzież” i „Solidarność Dolnośląska”. Współtwórca Niezależnej Oficyny Studenckiej. Po 1989 roku badacz mało znanych wątków historii najnowszej, dokumentalista, koordynator regionalny projektu „Encyklopedia Solidarności”.

 

Małgorzata Wanke-Jakubowska

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.

Możesz również polubić…

5 komentarzy

  1. jerzpolski@wp.pl' jurek pisze:

    Bohaterowie odchodzą, a trzeba,by pojawiali się nowi kontynuatorzy działania zmarłego Kornela Morawieckiego.
    Zawsze będzie deficyt ludzi bezinteresownych, a od naszego zaangażowania zależy czy coś się zmieni na lepsze.

  2. Maria Wanke-Jerie pisze:

    Kornel był jednym z najodważniejszych spośród działaczy opozycji demokratycznej. Po 1989 roku przejawiał inny, znacznie trudniejszy rodzaj odwagi – była to najwyższej próby odwaga cywilna. Nie bał się tego, czego człowiek obawia się najbardziej – ośmieszenia i marginalizacji. A przecież tego właśnie doświadczał, jak mało kto. Pozostał sobą, wierny swoim poglądom i ideałom. Byl zawsze człowiekiem idei, wizjonerem, który marzenie o niepodległej Polsce starał się realizować w czasach, gdy wszyscy wokół uważali to za kompletnie nierealne. Był też niestrudzony w przekonywaniu do idei solidaryzmu społecznego, ubolewając, że w procesie transformacji zagubiliśmy to, czym Polacy zadziwili świat – solidarność. Kornel był też człowiekiem dialogu, do swoich racji przekonywał. Robił to łagodnie, bez mocnych słów czy podniesionego głosu. Szanował ludzi, mimo że tak często doświadczał braku szacunku. Będzie go bardzo, bardzo brakowało.

  3. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Refleksje, smutek, żal, wyrazy hołdu – takie komentarze pojawiły się pod zapowiedzią tego tekstu na Facebooku. Zebrałam je tutaj i przytaczam poniżej:

    Małgorzata Dobrowolska
    Żegnaj, Kornelu!

    Dorota Lech
    R.I.P.

    Krzysztof Sietczyński
    Wrocław będzie zawsze pamiętał. będzie zawsze dumny. spoczywaj w pokoju Rycerzu Wolności

    Krzysztof Kawalec
    Brak słów. Był człowiekiem o wyjątkowej odwadze cywilnej i umiejętności mówienia rzeczy niepopularnych. Był też jedną z tych wyjątkowych w naszym życiu politycznym postaci, które nie tylko wierzą w to, co mówią, ale i wyciągają ze swoich słów konsekwencje. Będzie go nam bardzo brakowało.

    Basia Corelowa
    Był człowiekiem, który stracił szansę, by tą wspaniałą legendą pozostać.

    Odp. Marcin Bradke
    Zapewniam Szanowną Panią – pozostanie legendą.

    Jerzy Langer
    Bóg pozwolił mi spotkać na swojej drodze wielu wielkich i wspaniałych ludzi. Jednym z nich był Kornel Morawiecki. Dlatego tak trudno jest uwierzyć, że już nigdy nie spotkam Go podczas ziemskiej wędrówki przez życie. Niech Dobry Pasterz przyjmie Go do swojej Owczarni. Żegnaj Kornelu!

    Dariusz Godlewski
    Smutno. Jeszcze niedawno witałem się z Nim na pogrzebie Romka Lazarowicza.

  4. elzbieta314@gmail.com' Elżbieta Zborowska pisze:

    Osobiście nie znałam Kornela Morawieckiego, ale ponieważ swoje biuro i mieszkanie miał w moim pobliżu, ja i moja rodzina mieliśmy okazję obserwowania go w sytuacjach prywatnych. Skromny, chodził bez żadnej ochrony. Mieszkanie miał w starej, poniemieckiej kamienicy. Widziałam raz jak spokojnie szedł po ulicy,sam. Kiedyś wraz mężem zobaczyliśmy, jak wracał chyba z posiedzenia Sejmu. Przesiadał się z tramwaju do tramwaju z niewielką walizką . Nikt go nie pilnował. Wysiadł na naszym przystanku.
    Może jego poglądy w ostatnich latach nie były tożsame z moimi, jednak za walkę o wolny kraj, za opozycyjną działalność i wielką skromność bardzo go cenię. Podobnie mąż i dzieci. Zapaliliśmy znicze pod siedzibą Solidarności Walczącej,aby uczcić pamięć śp Kornela Morawieckiego
    Wieczny odpoczynek racz mu dać ,Panie.

  5. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Pojawiły się kolejne komentarze pod zapowiedzią tego tekstu na Facebooku:

    Dominika Melitonska
    Pięknie powiedziane Pani Mario i Pani Małgorzato

    Małgorzata Dobrowolska w odp. do Basi Corelowej
    Basiu, nigdy nie było tak, żeby Kornel nie miał oponentów, a niektórzy jego koncepcje odbierali jako bardzo kontrowersyjne już w czasach, których nie pamiętasz. Nigdy nie uchylał się od dyskusji, póki żył. Teraz nie może już podjąć rękawicy. Zmarł mój przyjaciel i wieloletni towarzysz walki z komunizmem, bardzo Cię proszę o uszanowanie również mojej żałoby.

    Basia Corelowa w odp. do Małgorzaty Dobrowolskiej
    Nie przeszkadzam Tobie, Wam w przeżywaniu żałoby. Macie pełne prawo smucić się po odejściu przyjaciela i tego odejścia Wam współczuję. Tym niemniej, jeśli ktoś postanawia upublicznić sylwetkę człowieka, który odszedł, który w dodatku za życia także był postacią publiczną, każdy ma prawo do wyrażenia swojego zdania. Nie zapominaj także, że ja naprawdę wiele na te tematy wiem, z wiadomego źródła.

Skomentuj jurek Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *