Rzecz o języku

Bardzo dobrze pamiętam czasy, gdy polszczyzna prezenterów telewizyjnych – szerzej, dziennikarzy – była wzorem poprawności językowej. Inteligenta wyróżniał także nienaganny język, zarówno w mowie, jak i w piśmie i to niezależnie od charakteru wykształcenia – tak samo poprawną polszczyzną mówili absolwenci kierunków humanistycznych, przyrodniczych, jak i ścisłych czy inżynierskich. 

Od najwcześniejszego dzieciństwa ja i moja siostra byłyśmy uczulane przez rodziców na językową poprawność. W latach pięćdziesiątych i sześćdziesiątych, czasach siermiężnego komunizmu, po tym poznawało się inteligenta, a nie po statusie majątkowym. Szczególną uwagę do pięknej poprawnej polszczyzny przykładał nasz śp. Ojciec. Pisała o tym moja siostra w tekście „45 lat bez Niego” [LINK]. Pamiętam, jak zwracał nam uwagę, że nie mówi się „kup mi loda”. Lody, podobnie jak np. drzwi, występują tylko w liczbie mnogiej. Wiedziałyśmy o tym jeszcze w przedszkolu i gdy prosiłyśmy o lodowy deser, zawsze mówiłyśmy: „Proszę, kup mi lody”, albo „gałkę lodów” czy „porcję lodów”. Do dziś „kup mi loda” razi mnie aż do bólu.

Dziś język polski, który słyszymy w przestrzeni publicznej, roi się od błędów, gramatycznych, logicznych, frazeologicznych. Nie potrafię się do tego przyzwyczaić, ani nawet na to zjawisko znieczulić. Razi mnie to w takim stopniu, że po jakimś czasie słyszę już tylko błędy, a umyka mi treść. Język prezenterów telewizyjnych już nie tylko nie jest wzorcem z Sèvres, ale często bywa antywzorcem.  Przypomnę, że podparyskie Sèvres jest siedzibą powołanego w 1875 roku Międzynarodowego Biura Wag i Miar, gdzie powstał wzorzec kilograma i metra. Wzorzec kilograma ma być niebawem zastąpiony przez równanie z wykorzystaniem stałej Plancka – 20 maja 2019 roku przechowywany w  Sèvres odważnik odejdzie do lamusa. Do lamusa nie powinna jednak odchodzić poprawna polszczyzna, choć wszystko sprzyja temu, żeby tak się stało.

Od razu przypomina mi się coraz częściej używany neologizm, który – mam nadzieję – nie znajdzie się w kanonie poprawności językowej. Mam na myśli czasownik „zadziać się”. „Zadziało się” brzmi koszmarnie, ale coraz częściej to sformułowanie jest używane. Dlaczego „zadziało się”, a nie „zdarzyło się” czy „wydarzyło się”? Dlaczego tak kaleczymy język? Pamiętam, też z dzieciństwa, jak rozmawiałam z przyjacielem Ojca prof. Romanem Kaletą, polonistą, wyznałam mu, że gdy nie wiem jak powiedzieć, kieruję się estetyką języka. Usłyszałam wówczas od niego, że to znakomite kryterium. Miałam wtedy kilkanaście lat. Ale czy dziś nasze wyczucie estetyki jeszcze może cokolwiek podpowiedzieć? Śmiem wątpić.

Często ostatnio słyszę błędne używanie zaimka „te”. Gdy w jednej wypowiedzi powtarzają się sformułowania: te spotkanie, te posiedzenie, porozumienie, zebranie, pytanie, te pole, te zadanie, nie jest to bynajmniej przejęzyczenie. Można mniemać, że to językowe lenistwo, które powoduje upodobnienie formy zaimka do końcówki rzeczownika. Okazuje się, że nie. Jeżeli na forach językowych pojawiają pytania, czy poprawnie jest „te okno” czy „to okno”, podobnie dziecko, radio, niebo, jezioro itp. to już zaczyna być głębszy problem. Pójdźmy dalej. Skoro nie „te niebo”, tylko – oczywiście – „to niebo”, to powiemy „piękne niebo – trzeba je zobaczyć” a nie „piękne niebo – trzeba go zobaczyć”. A jakże często słyszę tę drugą formę. No właśnie „tę” a nie „tą”, choć liczebnik porządkowy kończy się na „ą”. To jest kolejny błąd, który na dobre zadomowił się w języku polskim.

Częste błędy to nieprawidłowe sformułowania dotyczące dat. Zamiast przykładowo „Wydarzenie odbędzie się jedenastego grudnia” słyszymy „Wydarzenie odbędzie się w dniu jedenastego grudnia”, co oznacza, że w jakimś dniu jedenastego grudnia (ciekawe od kiedy liczymy te grudnie, bo jeżeli od narodzenia Chrystusa, to będzie to bardzo dawno, ponad 20 wieków temu). Jeżeli już koniecznie chcemy dodać rzeczownik „dzień”, należy mówić „Wydarzenie odbędzie się w  dniu jedenastym grudnia”. Dodawanie tego dnia jest niekonieczne. Ale już całkiem błędne są sformułowania: w miesiącu maju, zamiast w maju. Albo miasto Wrocław, rzeka Odra itp. Mówimy we Wrocławiu, nad Odrą itp. Szczególnie rażące jest sformułowanie „okres czasu” pochodzące ze stosowanego w czasach PRL zwrotu „czasokres”. Zatem mówimy w tym czasie, a nie w tym okresie czasu. Kryterium estetyczne powinno być tu bardzo pomocne.

Kolejnym, bardzo upowszechnionym błędem jest nieodmienianie nazwisk. To też bardzo razi. Nagminnie dziennikarze i prezenterzy telewizyjni nie odmieniają nazwiska ministra sprawiedliwości. A powinno się je odmieniać przez przypadki: kto? Ziobro, kogo nie ma? Ziobry. Komu się przyglądam? Ziobrze. Kogo widzę? Ziobrę, Z kim idę? Z Ziobrą. O kim mówię? O Ziobrze, wołam: ministrze Ziobro! Nazwiska męskie odmienia się przez przypadki. Wszystkie. Obcojęzyczne też.

Jakże często zamiast „czyje” słyszę „kogo”. Kiedyś koleżanka w pracy, trzymając w ręce książkę, pytała: „Kogo to jest?”. Miałam ochotę odpowiedzieć: „Kogo to obchodzi, a czyja jest ta książka, to nie wiem”.

Nie będę omawiała tu wszystkich błędów, które rażą naszą wrażliwość językową. Wiele z nich wynika z nierozumienia pojęć lub obcych wyrażeń czy nieznajomości związków frazeologicznych. Na przykład, błędne sformułowanie to „odnieść porażkę”. Odnosimy sukces, ponosimy porażkę. Takie błędy mogę zrozumieć u obcokrajowca. Ostatnio furorę na Twitterze robiło pytanie zadane przez dziennikarkę Grzegorzowi Schetynie: „Czyli nie jest pan perpetuum mobile tego co się dzieje w Nowoczesnej?” przytoczone przez Łukasza Lipińskiego. Czytelnicy tego tweeta ubawili się setnie. Najlepszy moim zdaniem komentarz brzmiał: „Spiritus kojarzy jej się tylko z napojem wyskokowym”.

Niestety, na ogół nie jest to zabawne, tylko bardzo zasmucające. Purystów językowych prawie nie ma, a poprawna polszczyzna już nawet nie jest domeną polonistów, bo i oni popełniają błędy językowe.

Maria WANKE-JERIE

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).

Możesz również polubić…

20 komentarzy

  1. gabriellawit@gmail.com' GABRIEL pisze:

    Witam.
    I znowu bede mial okazje do wymadrzania sie na temat o ktorym nie mam pojecia. Ale oczywiscie mam swoje zdanie. Z definicji – skrajnie przeciwne zdaniu szanownej felietonistki. Zeby nie powiedziec bloggerki, bo sie moze skojarzyc z blagierka.

    Zaczne wiec od frontalnego ataku.
    Jezyk nie jest niczym stalym czy absolutnym. Zmienia sie wraz z nami. Z tym, ze my, stare zgredy, zmieniamy sie wylacznie fizyczne. A wewnatrz? Rowniez. Jestesmy coraz bardziej skostniali. Nieznosne, zlosliwe staruchy (to nie jest liczba mnoga od „starucha”, plec juz dla nas nie gra roli), narzekaja i maja za zle. Bo ktos sie odwazy powiedzic cos w inny sposob, niz Norwid. Moze Norwid pisal poprawna i piekna polszczyzna. Ale kto go byl w stanie zrozumiec? Pamietam (nie bardzo pamietam) , gdy nasza „pani psorka” prosila nas o interpretacje jakiegos wiersza wieszcza (nienawidze tego slowa, nienawidze tych ktorzy go uzywaja). Jaki ten nasz jezyk jest potwornie niewymawialny. „Wiersza wieszcza”, okropnosc. Tylko dunski i holenderski jest „niewymawialniejszy”. no, moze czasem czeski z wyrazami pozbawionymi zupelnie samoglosek, np. Plzn. Ale jak sie zastanowie, to przypomniala mi sie austriacka miejscowosc Gschnitz. Potwornosc. Ale miejscowosc ladna.

    Po wstepie „pani psorki” nastala przerazajaca cisza. Mozna bylo uslyszes, jak sukienki z mody wychodzily a rdza zzerala rynne. Podnioslem reke. Nie dlatego, ze mialem cos do powiedzenia. Zal mi po prostu bylo nauczycielki, dla ktorej ta paralizujaca cisza byla najwyrazniej kleska zawodowa. Wodzila zrozpaczonym wzrokiem po naszych twarzach. Z poczatku z nadzieja, a pozniej juz tylko z rezygnacja.
    Gdy zglosilem ise do odpowiedzi, jej twarz rozjasniala. Mysle, ze fakt, ze wyciagnalem do niej pomocna reke pomogl mi przy maturze.

    Oczywiscie, nie mialem zielonego pojecia „co poeta chcial powiedziec”. A cholera go wie? Nie radzil sie mnie piszac swoje bazgroly. No, ale „slowo sie rzeklo, kobylka u plotu”. I zaczalem wymyslac. Na ogol zupelnie bez sensu – ale ilustrowalem moja wypowiedz cytatami z tekstu poety. Nakrecalem sie coraz bardziej. Troche jak teraz. Koledzy dlubali w nosie lub grali w „zatapianie statkow”. Ale pani polonistka, wrecz wisiala zachwyconym wzrokiem przy moich ustach. Nie nalezala do najbystrzejszych przedstawicielek swojego zawodu. Ale byla bardzo mila. Nie mogla wiec sie zorientowac, ze po prostu mowie bzdury, konfabuluje. Oczywiscie dostalem piatke z najwyzsza mozliwa iloscia plusow. A po co ja to wszystko pisze? Juz zapomnialem. Aaaaaaaaaa, wiem. Chcialem powiedziec, ze wiersz Norwida byl niewatpliwie piekny i pisany piekna polszczyzna tych czasow, ale NIKT go nie rozumial. Ani uczniowie, ani „psorka”, ani nawet ja.

    A wyrazenie „Znam zajebista miejscowke w gorkach. Spi sie na glebie, ale chuj” zrozumie kazda osoba ponizej lat 50-ciu. Nawet ja rozumiem, bo bylem w tej zajebistej miejscowce i spalem na glebie.

    Konkluzja:

    Jezyk nie jest po to, aby byl piekny i poprawny. Ma byc zrozumialy. Sa nowe zjawiska, nowe formy komunikacji werbalnej jak SMS, Czaty, portale, blogi , ktore niejako wymuszaja uzycie pewnych zwrotow.

    A na koniec zgodze sie z autorka. Jezyk schamial. I chamieje coraz bardziej. To skutek, miedzy innymi, wolnosci slowa w mediach. Kazdy dupek moze zostac redaktorem w jakiejs idiotycznej radiostacji. Nie musi juz byc zatwierdzony przez Komisje Kultury przy KC PZPR.

    Gdy spotykam polskich turystow za granica, mowia czesto – Jak pan pieknie mowi po polsku. Pan chyba nie mieszka w kraju. I maja racje. Nie mieszkam juz od 50-ciu lat.
    Na pocieszenie moge dodac, ze inne jezyki tez chamieja. I jest supe-duper, spoko, wporzo, wiec:
    Hejka, siemka i pochwa.

  2. jerzpolski@wp.pl' jurek pisze:

    Język jest obrazem naszej kultury, która w mediach, w tym co spotykamy na co dzień bardzo źle się prezentuje.
    Ludzie nie przywiązują uwagi do wymowy, która jest niedbała; doboru słów odpowiednich do sytuacji; wyglądu zewnętrznego – tatuaże, powbijane kolce w różne części ciała; ubioru – idiotyczna moda – rozerwane spodnie na kolanach itd. Prof. Miodek mówił, że język jest tworzony na zasadzie umowy. Jest usus (zwyczaj), który powoduje, że pewne słowa przyjmują się, są akceptowane i rozumiane. Nam się to może nie podobać i często się nie podoba, ale co możemy zrobić ? Myślę, że swoim zachowaniem możemy reprezentować wyższy poziom i mieć nadzieję, że nasz dobry przykład może coś zmienić na lepsze. Marysiu, Twój felieton wskazuje, że są ludzie, którym nie jest obojętny stan kultury. Jestem optymistą i sądzę, że każdy chciałby być lepszy, pięknie się wysławiać, ale to wymaga tez pewnego wysiłku, czasami narażenie się na złą reakcję środowiska itp. Jak czujemy się źle,ulegamy nadmiernym emocjom, to nasze zachowanie może być niekonsekwentne, różne od tego co chcielibyśmy robić.

  3. wladyslaw_daleczko@poczta.onet.pl' Władek pisze:

    Już od wielu lat wszędzie słyszę : dzięki bardzo. Ten potworek językowy jest wszędzie obecny. Był już wyśmiewany (dzień dobry bardzo), ale nadal wszędzie go słyszę. Jakoś nigdzie nie słyszę podobnych zwrotów typu: stół bardzo, piwo bardzo, film bardzo. Przecież „dzięki” jest rzeczownikiem!

  4. mariusz.wiacek.1960@gmail.com' mariusz pisze:

    Hm! Chodzi mi o to aby język giętki powiedział wszystko co pomyśli głowa.

    Porusza pani ciekawy temat. Jak uczyłem się angielskiego to był to tak zwany BBC English, po czy zetknięcie się z jego irlandzką odmianą skutkowało brakiem zrozumienia rozmówcy. On mnie rozumiał ja jego nie. Kolega będąc pod koniec lat 80 zetknął się z cockney English i rozbierał na drobne tą odmianę gwarowego angielskiego. Funkcjonuje gwara i nie odnosi się to tylko do Górali, Ślązaków czy Kaszubów – jest też gwara czy też slang młodzieżowy. Za moich młodych lat funkcjonowało powiedzenie wykreowane przez Barbarę Wrzesińską rzuć wapno na druty – czyli daj rodziców do telefonu – dzisiaj kompletnie nie zrozumiałe bo technologia telefoniczna jest diametralnie inna. Problem może stanowić przenikanie się do nazwijmy to sfery zastrzeżonej dla poprawnej polszczyzny tego slangu wzmacnianego jakimś mocniejszym słowem. Co jakiś czas przekraczane są granice używania słów i określeń które nazwę mianem kolokwializmów. Z czego to wynika? Prawdopodobnie z braku oczytania i wykształcenia osób które pretendują do elit. Skoro pretendentem do bycia premierem był człowiek z brakiem elementarnego wykształcenia mylący Rubikon z Rubikoniem, Trzech króli z sześcioma i nie spotkał się z ostracyzmem społecznym to dlaczego mamy się dziwić że składnia i gramatyka używana w przekazie publicznym odbiega od wzorów poprawnej polszczyzny? To jedno drugie to ubożenie języka – zgodnie z tym co przewidział Orwell w swojej powieści rok 1984, mało kto zwrócił uwagę na taki szczegół że ministerstwo prawdy wydało nowy lepszy słownik zawężający ilość używanych słów do określonej liczby (nie pamiętam jakiej) a w przygotowaniu była nowa jeszcze bardziej oszczędna w słowach pozycja. Czy społeczeństwo oczekuje tego co pisał poeta:

    A czasem był jak piorun jasny, prędki,
    A czasem smutny jako pieśń stepowa,
    A czasem jako skarga nimfy miętki,
    A czasem piękny jak aniołów mowa…
    Strofa być winna taktem, nie wędzidłem.

    Są jednostki którym jeszcze zależy ale nie są w stanie przebić się ze osobami które przenoszą slang (cockney) do oficjalnego obiegu.
    PS czy wie pani jaki problem mają muzycy? Nie mają dobrych tekstów do piosenek. Ja jestem inżynierem i dla mnie wszystko musi mieć wartość użytkową – poezja też. Jaka to wartość? Przy poezji minimum słów maksimum treści jak we fraszce mistrza Jana z Czarnolasu:
    Doktor nie puścił, ale drzwi puściły i przypominają mi się te imprezy w akademiku

  5. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Zgadzam się z opinią Gabriela, że język zmienia się. I to nie tylko z upływem lat, np. to, co było poprawne kiedyś, dziś jest niestosowanym archaizmem (wystarczy sięgnąć do tekstów przedwojennych, a nawet tych sprzed pięćdziesięciu lat), ale także my sami zmieniamy swój język, doroślejemy, a potem starzejemy się. Owszem, ważne jest, by język był komunikatywny, przede wszystkim dostosowany do odbiorcy (w komunikowaniu się z otoczeniem pamiętamy o tym DO KOGO mówimy), ale z tego wcale nie wynika, że ma być niechlujny i niepoprawny. Nie będzie bardziej komunikatywne, gdy ktoś powie „wzięłem” zamiast „wziąłem”, albo „w roku dwutysięcznym siódmym”, zamiast „w roku dwa tysiące siódmym” czy też nie będzie odmieniał nazwisk męskich (jak podany tu przykład Ziobro, ale podobnie Szyszko, choć posiadacz tego nazwiska nie zgadza się z przyjętą gramatyką, tłumacząc, że jest Szyszko, a nie szyszka). Tego typu błędy gramatyczne wcale komunikacji nie ułatwiają, wprost przeciwnie.

    Innym częstym błędem jest użycie słowa „ilość” do rzeczowników policzalnych, np. ilość uczniów. To nieprawidłowe, mówimy o ilości piasku, mąki, ale nie ludzi. Powinna być „liczba uczniów”. Tak samo nieprawidłowe, na co często zwracał uwagę matematyk prof. Bronisław Knaster, jest nadużywanie wyrażenia „szereg”. Szereg w matematyce to suma nieskończona, a więc nie „szereg uchwał”, tylko wiele, dużo…

    Rażą mnie niepotrzebne wtrącenia obcych wyrazów, zwłaszcza błędnie wymawiane, co świadczy nie o erudycji mówiącego, tylko wprost przeciwnie (przykład z dziennikarką pytającą Grzegorza Schetynę). Język komunikatywny nie powinien być niepoprawny, ale wcale nie musi być „upstrzony” niezrozumiałymi, rzadko używanymi terminami, wprost przeciwnie, piękno języka może wyrażać jego prostota, bogactwo wcale niewyszukanych określeń.

    Te przykłady można wyliczać w nieskończoność. Smuci mnie, że młodzi ludzie, dzieci i młodzież, coraz częściej do dorosłych mówią tak jak do swoich kolegów, nie tylko używają wulgaryzmów, o czym pisałam w tekście http://www.twittertwins.pl/wulgaryzmy/, ale też skrótów w stylu „spoko”, „nara”, „wporzo” itp. Czasem natężenie tych neologizmów sprawia, że trudno zrozumieć, co mówią. Z drugiej strony okazuje się, że nie rozumieją oni języka z literatury klasycznej, nieznane są dla nich takie wyrazy, jak np. alkowa czy ganek. Cóż, język zmienia się teraz szybciej niż kiedyś.

  6. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Jeszcze jedna uwaga dotycząca odmiany nazwisk. Obserwuję wśród księży dziwną manierę podczas ogłaszania intencji mszalnych, w których np. pada stwierdzenie: „Msza św. w intencji śp. Marka Kowal”, a nie Marka Kowala. To nagminne. Przecież to ewidentny błąd. Inny widzimy na kopertach adresowanych do małżeństw, np. „Państwo Teresa i Jan Miodek”, zamiast „Państwo Teresa i Jan Miodkowie”. Piszę to pod rozwagę tym, którzy dopiero będą wypisywali adresy na kartkach świątecznych.

  7. mariarozycka@wp.pl' Maria pisze:

    Dziękuję bardzo p. Marii za ten tekst, dotyczący bardzo bliskiego mi tematu. Choć jestem – w stosunku do obu Autorek – z młodszego pokolenia, to od dziecka byłam uwrażliwiana, zarówno przez Dziadków, jak i przez Rodziców na poprawność wyrażania się. I choć, jak to napisał jeden z przedmówców, zgadzam się, że język się zmienia i ewaluuje (pojawiają się ciekawe neologizmy, zapożyczenia itd., które z czasem wchodzą do powszechnego użycia), to nic nie usprawiedliwia niechlujności i niedbałości! Oprócz wymienionych w tekście oraz w komentarzach błędów, które i mnie rażą (szczególnie mocno: maniera nieodmieniania nazwisk – jak w podanych przez p. Małgorzatę przykładach), coraz bardziej powszechnym zjawiskiem staje się niewłaściwe akcentowanie. Trudno w komentarzu oddać to pisownią, ale mam na myśli słowa typu zrobi-LI-śmy, posz-LI-śmy itd. – zamiast zro-BI-liśmy, PO-szliśmy… Podobnie jak Autorkę, mnie również często poprawiał mój Ojciec – m.in w takich przypadkach. Dlatego pewnie teraz bardzo mnie razi, gdy słyszę, niejednokrotnie z ust dziennikarzy, czy polityków, niewłaściwie akcentowane wyrazy.
    I zgadzam się również, że jedną z przyczyn językowego niechlujstwa jest nieczytanie… To zupełnie osobny temat, dlatego nie rozwijam tej kwestii tutaj, ale statystyki czytelnictwa (zatrważające!) mówią same za siebie…

  8. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Tekst o błędach językowych jest komentowany nie tylko w tym miejscu, ale także na Facebooku i na Twitterze. Przytaczam niektóre z nich.

    Wanda Ziembicka-Has
    To każdego dnia trzeba publikować, może niektórzy się wreszcie oswoją i zaczną poprawnie mówić!

    Alina Petrowa‏
    W czasie siermiężnego komunizmu inteligent albo był przedwojenny, albo wychowywany przed przedwojennych inteligentów. I wszyscy czytali książki. Pamiętam moich profesorów z UW lub innych uczelni. Doroszewski, Sandauer, Białostocki, Wyka, Górski. Z kim dziś można by ich porównać?

    marek‏
    Kaleczenie mowy ojczystej boli, ale moim zdaniem należy odróżniać łamanie norm językowych od ewolucji języka. Ta jest nieunikniona, choć to może boleć. L. poj. od „lody” to zjawisko z tej samej kategorii co odmiana „radio”. Polaka sprzed 200 l. dzisiejszy język też by raził.

    Tad Kapala‏
    Smutne ale prawdziwe.

    Beata Staszkow‏
    Doskonały tekst na temat zmian w języku polskim. Jak bardzo przyzwyczailiśmy sie do bylejakości w naszej codziennej komunikacji.

    Witold Kabański‏
    Takie mamy czasy. Inteligenta zastąpił BMW, czyli biedny- mierny ale wierny, co rozumieć należy jako biedny duchem, mierny zawsze i wszędzie ale wierny sługa propagandy.

    Zbyszek Adamczyk‏
    Za tego siermiężnego komunizmu 99% obecnych redaktorów nie stanęłoby przed kamerą ani mikrofonem. Zapewniam, że nie z pobudek politycznych…

    Anna Iwanowska‏
    Swoją drogą. Myślenie w kategoriach, że kiedyś było lepiej, może prowadzić nas do poczucia niemocy i polaryzacji środowisk (stare vs nowe). Jest po prostu inaczej. I, moim zdaniem, trzeba wykorzystać pozytywne inicjatywy, by na nich budować poczucie odpowiedzialności za język.

  9. alinawl64@gmail.com' Fragile pisze:

    W tekcie też jest błąd i to rażący. :„Wydarzenie odbędzie się w dniu jedenastym grudnia”. Dodawanie tego dnia jest niekonieczne.” To proszę usunąć dnia. „Wydarzenie odbędzie się w jedenastym grudnia”.

    • Maria WANKE-JERIE pisze:

      Gdy mówimy jedenastego grudnia rozumiemy jedenastego dnia grudnia. Jest to jedenasty dzień tego miesiąca. Prawidłowo. Drugi wariant w dniu jedenastym grudnia. Też poprawna forma. Pominięcie „dnia” nie jest automatyczne.

  10. Dodam do tej listy popularnych błędów jeszcze 2 schorzenia, z którymi mam często do czynienia: przecinkoza i wielkoliteroza.
    Kolejnym problemem, z którym spotykam się w pracy zawodowej to transkrypcja imion i nazwisk z języków obcych. Otóż w paszportach stosowana jest norma ICAO, która różni się od transkrypcji na język polski. I tak zamiast Władymira mamy Vladimira. W dokumentach urzędowych, pismach i decyzjach stosujemy pisownię wg ICAO, po to żeby nie było wątpliwości, że to ta sama osoba, której dane są w paszporcie. Ułatwia to też współpracę międzynarodową. Jednak wszędzie indziej wolę polską pisownię np. św. Szarbela niż św. Charbela.

  11. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Przysłuchuję się rozmowie w tramwaju. Studentka do kolegi: „Zapisałam się do [tu pada nazwisko] na ćwivzenia. Jest zajebisty, mega tłumsczy, jest spoko”. „To wporzo” –
    odpowiada kolega. Współczesny język w pełnej krasie.

  12. wladyslaw_daleczko@poczta.onet.pl' Władek pisze:

    Na ekrany kin wchodzi film „Aquaman”. W różnych reklamach słyszę cały czas słowo „akłamen”. Czy nikt, z różnych stacji telewizyjnych, nie potrafi poprawnie przeczytać tego słowa? Ten „akłamen” jest „akłanautą”, ma może w domu „akłarium” i lubi chodzić do „akłaparku”. Będąc miłośnikiem sztuki ma na ścianach „akłarele” i lubi w filharmonii słuchać „kłartetów” i „kłintetów”. Oczywiście powinno się czytać „akwamen”, bo „aqua” (czytaj „akwa”), to po łacinie „woda”. https://vod.tvp.pl/video/slownik-polskopolski,jak-wymawiac-aquapark-odc-74,3257045

  13. rafal.kubara@interia.pl' Rafał Kubara pisze:

    Każdy popełnia błedy, w tym błędy językowe. Istotne jestjak często i jaki ma do tego stosunek. Z jednej strony mamy ludzi, którzy mają wewnętrzny przymus by wysławiać się zawsze poprawnie, ładnie i precyzyjnie. Jeśli popełnią błąd lub mają wątpliwość to przy najbliższej okazji weyfikują to w odpowiednim słowniku. Druga grupa, mam nadzieję, że wciąż najliczniejsza to ci, którzy przynajmniej w publicznych wypwiedziach starają się mówić czy pisać poprawnie i nie używać wulgaryzmów. Trzecia grupa, coraz bardziej widoczna to ludzie uprawiający swoisty językowy styl wolny, którzy wcale niezwracają uwagi na stylistykę, słownictwo i ortografię. Ich wypowiedzi nie tylko jeżą włos na głowie nagromadzeniem błędów, ale są zwykle niezrozumiałe.
    Warto zaznaczyć, że samo staranie nie wystarcza, by wypowiadać się poprawnie – potrzebna jest jeszcze wiedza. Samo staranie powoduje, że możemy „przedobrzyć” np. używając wyszuknych słów, których znaczenia do końca nie rozumiemy. Wiedzę warto odświerzać. Często zauważam, że mam wątpliwości co do pisowni razem lub oddzielnie czy interpunkcji i chyba muszę trochę przysiąść i przypomnieć sobie związane z tym zasady.
    Poprawności języka zdecydowanie nie sprzyjają emocje W kłótni nie mamy czasy ani nerwów by kontrolować słowa. Z natury zawsze staram się dobrze przemyśleć wypowiedź, do której chcę się odnieść i swoją odpowiedź tak dobierając słowa by najprecyzyjniej wyrazić to co powiedzieć zamierzam. Dlatego zupełnie nie potrafię się kłócić i często nie nadążam za aktualnym wątkiem w emocjonalnych dyskusjach. Uważam jednak, że lepiej nic nie odpowiedzieć niż powiedzieć coś niepotrzebnego lub niezrozumiałego co potem trzeba „odkręcać”.

    • rafal.kubara@interia.pl' Rafał Kubara pisze:

      I jeszcze jedno: popularne jest ostatnio celowe pisanie z błędami – tak dla żartu lub kpiny. Obawiam się, że np. słowo „miszcz” pisane bez ” ” może się niektórym utrwalić …

  14. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Dziękuję za ożywioną dyskusję, której częściowym odbiciem są wpisy pod tym tekstem. Toczyła się ona także na Twitterze i Facebooku, niektóre komentarze pozwoliłam sobie przytoczyć. Temat poruszył emocje i wzbudził zainteresowanie, co pokazuje, że sprawa poprawności językowej nie jest obojętna. Może to napawać optymizmem. W dyskusji sygnalizowano też kwestie, których nie było w tym tekście, dotyczące wymowy, akcentowania czy pisowni. „Twój felieton wskazuje, że są ludzie, którym nie jest obojętny stan kultury” – napisał Jurek, zwracając jednocześnie uwagę na fakt, że język rozwija się, tworzony jest bowiem na zasadzie umowy. Niektóre sformułowania przyjmują się, są akceptowane i rozumiane. Uwagi związane z faktem, że język się zmienia i to, co było kiedyś poprawne, z upływem lat staje się archaizmem pojawiły się zarówno w komentarzu Gabriela, jak i mojej siostry. „Gdy spotykam polskich turystów za granicą, mówią często – Jak pan pięknie mówi po polsku. Pan chyba nie mieszka w kraju. I mają rację. Nie mieszkam już od 50-ciu lat” – napisał na zakończenie Gabriel, co jest znakomitą puentą tych rozważań. Język korporacyjny, slang młodzieżowy to modyfikacje języka, które nie powinny mieć wpływu na język używany publicznie, czyli język literacki, choć na formy językowe mają wpływ regionalizmy. W którymś ze swoich wykładów prof. Jan Miodek zwrócił uwagę na fakt, że mieszkańcy Wrocławia mówią językiem najbardziej zbliżonym do literackiego. Cieszy to, choć myślę, że i to się zmienia. Całkiem nowym zjawiskiem, którego źródeł nie znam, jest specyficzna, manieryczna wymowa miękkich zgłosek. Maniera ta dotyczy tylko młodych kobiet i dziewcząt i polega na nieużywaniu zmiękczeń. Jak w reklamie, w której młoda mama mówi do swego męża i syna: „Zejdzece na zemie? zamiast: „Zejdziecie na ziemię?”. Mam nadzieję, że z tego się wyrasta, choć mam pretensję do mediów, że to popularyzują.

  15. Ola@zarod.pl' Olga pisze:

    Do koszmarków dodam mylenie bynajmniej/przynajmniej: „Ja bynajmniej lubię truskawki.” „Zadziało się” to, mam nadzieję, wirusowa choroba języka, ktora minie za kilka miesięcy: )

  16. elzbieta314@gmail.com' Elżbieta Zborowska pisze:

    Moi uczniowie z czwartej klasy są bardzo pojętni,gdyż już po trzech miesiącach nauki zapamiętali,ze pani nie uznaje słów- kluczy:”super”i „fajnie”. Tłumaczę,ze język polski jest bogaty w słowa i należy takie klucze zastępować słowami konkretnymi.
    Wracając do dyskusji nad konstrukcji „ dnia jedenastego grudnia” uważam,ze jest to sformułowanie bardziej z języka urzędowego. W różnych zawiadomieniach,mailach ,informacjach,które redaguję pomijam słowo”dzień „ i piszę:”Jedenastego grudnia odbędzie się….

  17. matychniakmichal@gmail.com' Michał Matychniak pisze:

    Z perspektywy językoznawstwa pojęcie poprawności językowej jest tylko sztucznym konstruktem wynikającym z istnienia standardowej polszczyzny, którą uważa się za wzorcową i traktuje się ją jako ideał języka, do którego każdy powinien dążyć, a stygmatyzuje się wszelkie odejścia od tej normy.

    Nie ma obiektywnego powodu, dla którego na przykład powinniśmy ślepo trzymać się rzeczownika „lody” jako posiadającego wyłącznie liczbę mnogą. Ba, powiedziałbym wręcz, że fakt istnienia lodów na patyku, będących de facto pojedynczą porcją lodów, tworzy komunikacyjną potrzebę istnienia rzeczownika „lód” w liczbie pojedynczej. I właśnie w tym tkwi sedno problemu — język jest narzędziem komunikacji i służy przede wszystkim do przekazywania informacji między rozmówcami. Ocenianie języka w kategoriach estetycznych nie ma żadnego sensu ponieważ „estetyczność” języka jest czysto subiektywna. Ktoś może powiedzieć, że „poszłem” jest karygodnym pogwałceniem polszczyzny, a ktoś inny może uważać, że nie ma w tej formie nic złego. I kto ma w tej sytuacji rację? Nikt. Racja odnosi się raczej do faktów, nie do subiektywnych odczuć estetycznych.

    Czy odstępstwa od normy językowej tworzą problemy komunikacyjne? Nie wydaje mi się. Jeśli ktoś powie „Byłem w Krakowie w dwutysięcznym siódmym.” zamiast „w dwa tysiące siódmym”, czy rzeczywiście będziemy mieli problem ze zrozumieniem, o co tej osobie chodzi? Oczywiście, że nie! Kontekst niemal zawsze stwarza warunki komunikacyjne, w których rozumiemy nawet osobę, której polszczyzna znacznie odbiega od ogólnie przyjętych standardów. Powiedzenie „ilość ludzi” zamiast „liczba ludzi” również nie stwarza żadnych wątpliwości co do tego, co mamy na myśli. Takie przykłady można mnożyć.

    Czy powinniśmy zatem używać języka jak nam się podoba w każdej sytuacji i kompletnie pozbyć się standardowych reguł polszczyzny? Nie, istnieje miejsce na preskryptywizm językowy, chociażby w szkole czy profesjonalnych publikacjach. Ale apeluję o przestanie myślenia o języku w kategoriach poprawności i estetyki tak jak są one rozumowane w tym artykule — z językoznawczego punktu widzenia nie ma to żadnego sensu.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *