Gdy brakuje odwagi cywilnej zanika solidarność

springende Männer

Tragiczna śmierć dziennikarza z Mławy, któremu wcześniej wielokrotnie grożono, stawia na porządku dziennym pytania o solidarność środowiska dziennikarskiego, ale także szerzej o solidarność z dyskryminowanymi. Pytania o odwagę cywilną.

Jest taka scena w filmie Andrzeja Wajdy „Człowiek z żelaza”, gdy do Agnieszki, którą gra Krystyna Janda, przychodzą koledzy ze Stoczni Gdańskiej, gdzie pracował jej mąż Maciej Tomczyk (znakomita rola Jerzego Radziwiłowicza), odsiadujący w więzieniu wyrok. Przynoszą oni pieniądze zebrane wśród załogi i mówią: „To jest taka nasza solidarność”. Zawsze wzrusza mnie ta scena, a raczej ta postawa. To były lata siedemdziesiąte ubiegłego wieku, czas przed powstaniem „Solidarności” i taka „zrzutka” dla represjonowanego z powodów politycznych kolegi nie była tylko wyrzeczeniem, czyli zabraniem własnym rodzinom części skromnych środków, ale także narażeniem się na represje. Bo to była sensu stricte robota polityczna. W tym kontekście przypominam sobie wydarzenie z mojej młodości. Ja i moja siostra, miałyśmy 18 lat, gdy zmarł nasz ojciec. Obie byłyśmy na studiach. Wówczas pracownicy jego zakładu (był to Zakład Antropologii na Wydziale Nauk Przyrodniczych Uniwersytetu Wrocławskiego) opodatkowali swoje pensje i w ten sposób ufundowali nam stypendia, które odbierałyśmy w kasie uczelni. To nie była jednorazowa składka, tylko comiesięczna danina, aż do naszego usamodzielnienia się. Dziś niebywałe.

Ale to na marginesie, bo miało być o odwadze cywilnej, której brakuje. W miejscu pracy szczególnie. Zastanawiam się kiedy to się zaczęło, a właściwie, kiedy skończyła się solidarność i cywila odwaga. Gdy kilka dni przed juwenaliami, 7 maja 1977 roku, w tajemniczych okolicznościach zginął student Uniwersytetu Jagiellońskiego Stanisław Pyjas, ulicami Krakowa przeszedł „Czarny marsz”, na wezwania do bojkotu juwenaliów środowisko akademickie odpowiedziało masowo, a  wieczorem 15 maja 1977 (na zakończenie „Czarnego Marszu”) odczytano pod Wawelem deklarację zawiązującą Studencki Komitet Solidarności w Krakowie i wzywającą do ujawnienia winnych zbrodni. Była to pierwsza tego rodzaju organizacja w Europie Wschodniej.

Podobnie narodził się Ruch „Wolność i Pokój” od obrony Marka Adamkiewicza, który trafił do więzienia za odmowę służby wojskowej. Była to połowa lat osiemdziesiątych, prawie dekadę później.

Obrona prześladowanych czy represjonowanych przed rokiem 1989 była czymś oczywistym i dość powszechnym.

Obrona prześladowanych, represjonowanych przed rokiem 1989 była czymś oczywistym i dość powszechnym. Nie zawsze prowadziła do tworzenia struktur organizacyjnych, ale często występowała w miejscach pracy. To swoisty paradoks, że nie brakowało odważnych, gdy groziły represje, nie tylko zwolnienie z pracy, ale także pozbawienie wolności, a w skrajnych wypadkach działanie tzw. nieznanych sprawców, a dziś, gdy grozi niewiele – odwaga, zwłaszcza odwaga cywilna, zanika. Dlaczego śmierć Łukasza Masiaka nie wywołała nawet takiej reakcji, jak zamieszczenie informacji o jego zabójstwie na portalu naszamlawa.pl, gdzie pisał? Nie mówiąc już o zbiorowych akcjach.

Dlaczego w miejscu pracy, gdy pracownik jest krzywdzony, jego koledzy nie tylko nie wstawiają się za nim, ale raczej lękliwie odsuwają. Czyżby solidarność zastąpił ostracyzm?

Maria WANKE-JERIE

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *