Wypędzeni ’68

Ósmy marca kojarzy się z Dniem Kobiet, a tegoroczne czarne marsze nadadzą temu świętowaniu nowy, hałaśliwy kontekst. Zupełnie w cieniu minie kolejna, nieco zapomniana rocznica. To już 49 lat upływa od brutalnie stłumionej manifestacji na dziedzińcu Uniwersytetu Warszawskiego, która dała początek wydarzeniom, określanym jako Marzec ’68. Dla wielu polskich obywateli był brzemienny w skutkach.

marzec_68

Miałyśmy wówczas 15 lat i byłyśmy w klasie przedmaturalnej. Jako piętnastolatki od kilku lat żywo interesowałyśmy się sprawami publicznymi i nieraz słuchałyśmy z naszym ojcem Wolnej Europy. Dlatego też z wielką uwagą śledziłyśmy rozgrywające się na uczelniach wydarzenia, zwłaszcza że nasz ojciec, profesor Uniwersytetu Wrocławskiego, codziennie informował nas o tym, co się dzieje. Przyznam, że nawet żałowałyśmy, iż nie jesteśmy nieco starsze i nie możemy obserwować tego z bliska i brać udział w tych wydarzeniach jako studentki. Bo z kilkudniowym opóźnieniem strajki studenckie dotarły też do Wrocławia. Wrocławscy studenci solidaryzowali się z Warszawą.

Docierały informacje o zatrzymaniu i relegowaniu wielu studentów z uczelni, a potem wcielaniu mężczyzn do karnych kompanii wojskowych. Ale najbardziej zdumiewające dla nas i niezrozumiałe były czystki antysemickie. Dopiero jak byłyśmy na studiach dowiedziałyśmy się, że zwolniony z pracy został matematyk, były rektor Uniwersytetu Wrocławskiego, prof. Edward Marczewski. Poinformowano go o tym… w uniwersyteckiej kasie, gdy przyszedł odebrać pensję. Od kasjerki usłyszał: „Nie ma pana na liście płac, bo pan już tu nie pracuje”. W tak „elegancki” sposób uczelnia rozwiązała umowę o pracę ze swoim byłym rektorem.

Ale okazało się, że skutek wydarzeń marcowych dotknie nas całkiem blisko. Miałyśmy w klasie koleżankę, Irenkę Herszkowicz. Do dziś pamiętam jej bujne, rude, naturalnie kręcone włosy, niebieskie, figlarne oczy i piegi na nosku. Lubiłyśmy ją i gdy miałyśmy przygotować razem referat, odwiedziłyśmy ją w domu. Pracy było dużo, więc zanosiło się na gościnę do późnych godzin nocnych. Byłyśmy wówczas u niej po raz pierwszy i jak się okazało ostatni. Wtedy zorientowałyśmy się, że jej dziadkowie nie mówią po polsku, posługiwali się językiem, którego nigdy nie słyszałyśmy. Wyjaśniła nam, że jest Żydówką (nigdy o tym wcześniej nie rozmawiałyśmy) i że ona razem z rodziną wyjeżdża z kraju. To było już wtedy nieodwołalne. Dla nas to był szok. Do dziś mam w pamięci tamtą noc spędzoną nad referatem przy dźwiękach modnego wówczas przeboju „Tombe la neige” w wykonaniu Salvatore Adamo. Smutna piosenka korespondowała z ówczesnym nastrojem. Dobrze wiedziałyśmy, że to będzie wyjazd z biletem w jedną stronę. Mama Irenki była z zawodu lekarzem, a ojciec, po wyższych studiach, pracował jako zecer w drukarni. Nie mogłyśmy zrozumieć, czemu taka zwyczajna, inteligencka, w nic niezaangażowana rodzina musi opuszczać kraj, pozbywać się polskiego obywatelstwa i wyjeżdżać w nieznane.

Przymusowa emigracja polskich obywateli pochodzenia żydowskiego miała dla nas twarz Irenki Herszkowicz.

46-rocznica

Podobny los spotkał wówczas ponad dwadzieścia tysięcy osób, głównie środowiska inteligenckie, ludzi nauki i kultury. Po latach dowiedziałam się, że kolega ze studiów mojego męża, Sioma Fajtlowicz, musiał wyjechać za granicę. I kolega męża mojej siostry, Gabryś Ławit, też.

Aż nie chce się wierzyć, że niecałe ćwierć wieku po najstraszliwszej z wojen, podczas której ludność żydowska poddana była planowej eksterminacji, doszło w naszym kraju do przymusowej emigracji i innych form represji.

Były przecież czystki w wojsku, pozbawianie stanowisk, zwalnianie z pracy. Mam świadomość, że dla tych ludzi to do dziś niezabliźniona rana. Ale najgorsze, co się wtedy stało, to kampania antysemicka, rozpętana przez reżim komunistyczny w ramach rozgrywek wewnątrzpartyjnych. Niestety, odium spadło na całe społeczeństwo. Znów pojawił się koronny dowód, że Polacy to antysemici.

635375776735498903

Z Irenką Herszkowicz już więcej się nie spotkałyśmy. Nawet nie wiem, dokąd wtedy wyjechała z rodziną – rodzicami, dwójką rodzeństwa oraz dziadkami. Próbowałam ją niedawno odszukać przez internet. Przypuszczalnie osiedliła się w Stanach Zjednoczonych w Piedmoncie w stanie Karolina. Od jej wyjazdu minęło prawie 50 lat.

Małgorzata Wanke-Jakubowska

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.

Możesz również polubić…

23 komentarze

  1. We Wrocławiu, najdłużej strajkowali studenci w Państwowej Wyższej Szkole Sztuk Plastycznych – ze mną w środku. Spodziewaliśmy się pacyfikacji, lecz nie nastąpiła: prawdopodobnie byliśmy zbyt mali, żeby zainteresować „służby porządkowe”. Strajkowaliśmy więc uparcie, nie mając pojęcia, że w innych uczelniach strajk już się zakończył. Łącznik z tą informacją nie dotarł. Pewnie zapomniał, albo został „zgarnięty”.

    Mała uwaga dotycząca zdania napisanego kursywą „Aż nie chce się wierzyć…”. To nie zdarzyło się w naszym kraju, lecz na terenie Polski poddanej okupacji sowieckiej, z władzami z obcego nadania.

    • Garibaldi11@wp.pl' Gabriel pisze:

      To z tą okupacją sowiecką to niezupelnie prawda. Ustrój był i szablony były narzucone, ale władza była – rodzimego chowu. Oczywiście, ci na zupelnej „górze” musieli być zaakceptowani przez Wielkiego Brata.

      Tzw. „wydarzenia marcowe”, a właściwie ich reperkusje były zorganizowane przez polskie władze, najpierw na najwyższym szczeblu, a potem doszło do powiatów.

      W Polsce zawsze istnialy nastroje antysemickie, ale to byl antysemityzm „ludowy”, czesto wyniesiony z domu rodzinnego. Z takim antysemityzmem dało się żyć. Po prostu nie musiało się z jawnymi antysemitami mieć nic do czynienia. Było mnostwo Polaków, którzy nie byli antysemitami, i z tej grupy można sobie było wybierać przyjaciół.

      Władze NIGDY nie były jawnie antysemickie. Wśród nich, zresztą było sporo ludzi pochodzenia żydowskiego, które na ogół zatajali.

      Ale w marcu 68, a właściwie już w czerwcu 67 (w wyniku wojny sześciodniowej na Bliskim Wschodzie) zaczęła się zorganizowana od samej góry kampania antysemicka. I nie organizowali tego Sowieci. Zaczęły sie czystki, najpierw w wojsku, potem właściwie na każdym szczeblu. Istniala specjalna komórka MSW, która rejestrowala „niewłaściwe” pochodzenie do 3–4 generacji wstecz. Wielu z moich znajomych, szczególnie z tzw. mieszanych małżeństw dowiadywało się o żydowskim pochodzeniu dopiero wtedy.

      Niestety, ta kampania zaispirowana z góry, dość gładko rozprzestrzeniła się w części społeczeństwa. Zrywały się szkolne przyjaźnie. Żydzi byli napiętnowani, z takimi niebezpiecznie było się przyjaźnić, a zupełnie nie – solidaryzować.

      Kampania nie trwała zbyt długo. Należało Żydów nastraszyć. Żeby ich się po prostu pozbyć. Procedury były dokładnie wyznaczone. Na pewno przygotowywane na długo przedtem.

      Pytanie jest: Po co? Po co było narobić sobie takiego smrodu na wiele lat i na cały świat? Pytałem kiedys pracowników IPN z okazji wystawy o Marcu 68 w Kopenhadze. I dostałem taką odpowiedź. Chodziło o:

      1) Zrzucenie winy na Żydów za „wydarzenia marcowe” jako „spisek syjonistyczny”. W tej kampanii nie wymawialo się slowa „Żyd”, ale „syjonista”. Na poczatku mało kto wiedzial, co to jest za zwierzę ten „syjonista”.

      2) Zwolnienie kilku tysiecy posad.

      3) Zwolnienie kilku tysiecy mieszkań.

      Tak przynajmniej twierdził szef IPN.

      Dla takiego więc „zysku” Polska pozbyła się tysięcy wybitnych – i tych zwykłych ludzi. I ich dzieci. Żydzi polscy, po tysiącu lat, i po Holocauście, praktycznie zniknęli. Ich dzieci i wnuki żyją w Izraelu, w Skandynawii, w USA, Kanadzie i innych krajach. Co prawda związki emigrantow z Polską nadal są silne, ale dla następnych pokoleń to już tylko historia. I uczucie żalu i krzywdy.

      Słyszę czesto stwierdzenie „Wyrzuceni z Polski”. Nie zgadzam się z tym. Nikogo siłą nie pakowali do wagonów. Dużo bardziej pasuje stwierdzenie:
      że zostali „wysmrodzeni”. Stworzono im takie warunki, że sami podjęli decyzję o wyjeździe. I ten wyjazd im „ułatwiono”. Dla kilku tysięcy mieszkań i posad.

      • stanorion@gmail.com' Vector pisze:

        Prawda Panie Gabrielu, nikt nikogo nie pakował do wagonów i nie wyrzucał, ale zaistniały takie warunki, że prześladowani na każdym kroku i napiętnowani „syjoniści”, sami musieli to zrobić, bo wrogość reszty społeczeństwa, nie pozwalała im żyć w takim kraju. Z dzisiejszej perspektywy patrząc, osobiście uważam, że straty tej całej akcji były większe od zysków, bo kraj opuściło wielu wartościowych ludzi i nie należy im się dziwić, że mają złe wspomnienia teraz.

  2. jerzpolski@wp.pl' Jurek pisze:

    Usunięto niesłusznie wielu porządnych Żydów z Polski, ale ciągle jest grupa Żydów, która przebija się do środków masowego przekazu szkalując Polaków. Wśród nich jest prof. Gross, który jak się dowiedziałem musiał opuścić Polskę i teraz mści się – fałszując historię obraża naród Polski. Niektóre media w ramach poprawności politycznej popierają go.

    • stanorion@gmail.com' Vector pisze:

      Zawsze znajdzie się grupa Żydów, szkalujących Polaków i odwrotnie, zawsze będzie istnieć jakaś tam grupa antysemitów, Panie Jurku.

  3. Garibaldi11@wp.pl' Gabriel pisze:

    Nie wiem, co masz na myśli, piszac „szkaluje Polske i Polaków”. Jego książka pt. „Sąsiedzi” wydaje się dobrze udokumentowana. Nie widzę tu chęci szkalowania, ale dotarcia do milionów Polaków, którzy, niezgodnie z prawdą historyczną, karmieni są mitami typu „Myśmy ratowali Żydów, a oni się nam tak odpłacają”. Każdy naród powinien znać swoją historię, również mniej chwalebne momenty.wszystkich. Większość juz nie żyje.

    Czesto ludzie o antysemickich pogladach zaslaniaja sie chwala wlasnie tych odwaznych, wspolczujacych i ofiarnych. Ale przypuszczam, ze tacy wlasnie podczas wojny byli „szmalcownikami”. Chociaz nie zawsze. Znane sa osoby, ktore przed wojna glosily jawnie antysemickie poglady, a podczas wojny wlasnie ratowaly Zydow.

    Takich „Jedwabnych” było wiele. Jak wiele, nie jestem w stanie powiedzieć. Oczywiście, jest ta chwalebna strona – mianowicie tych „Sprawiedliwych Wśród Narodów Świata”, którzy z narażeniem własnego, i życia swoich rodzin – ratowali Żydów. Nie znamy ich
    Jest jasna rzecza, ze główną odpowiedzialność za Holocaust ponoszą hitlerowskie Niemcy. Wojna i okupacja, gdzie życie ludzkie nic nie jest warte, „nagradzają” postawy, gdzie rabunek i morderstwo jest dozwolone, a ludzie, którzy się temu sprzeciwiają, muszą się obawiać donosów i prześladowań.

    A więc nauka, jaką z tych tragicznych lat możemy wysnuć jest – „Chronić pokoju za wszelką cenę” . Gdy przemówią armaty, wielu z nas może się zmienić w przestępców.
    Widzieliśmy to podczas wojny w Jugosławii.

  4. stanorion@gmail.com' Vector pisze:

    W 1968 roku miałem czternaście lat i polityką nie interesowałem się w ogóle. Gdy ojciec słuchał monotonnych tyrad Władysława Gomułki, czy innego towarzysza, wychodziłem z pokoju i próbowałem znaleźć ciekawsze zajęcie. Wolnej Europy czy Głosu Ameryki też słuchałem rzadko i to dopiero w starszym wieku. Nikt z naszych znajomych, czy też kolegów szkolnych nie emigrował w związku z tymi wydarzeniami, więc umknęły mi one uwagi.
    W tamtym czasie uruchamiałem swój warsztat naprawy motocykli i całkowicie tym byłem zaaferowany, a polityka wtedy dla mnie, praktycznie nie istniała. Faktycznie, o wydarzeniach marcowych dowiedziałem się znacznie później, słuchając z płyt wystąpienia z któregoś tam plenum Władysława Gomułki. Z uwagą obejrzałem też film „Marcowe Migdały”, którego fabuła oparta jest na tych wydarzeniach.

    • elzbieta314@gmail.com' Elżbieta Zborowska pisze:

      Dołączam sie do Vectora ze swoją opinią. Miałam steny tyli samo lat ,co on ,chodziłam do 7 klasy szkoły podstawowej i do szkoły muzycznej i nie interesowałam sie polityką. Jedyne co usłyszałam to ze we Wrocławiu strajkują studenci- koleżanka z klasy miał siostrę we Wrocławiu, która brała udział w wydarzeniach.A potem po zmianie portretów władzy wywieszanych w klasach mozna sie było zorientować, ze coś sie dzieje. Więcej dowiedziałam sie potem od mėza, który był rodowitym wrocławianinem wiéc wiedział dokładniej, co sie tu działo. Filmy dokumentalne i słynne Marcowe migdały pogłębiły moją wiedzę o tamtym czasie , która na pewno do tej pory nie jest pełna,a przyczyny na pewno bardzo skomplikowane.

  5. alicja.js@wp.pl' AlicjaJesz pisze:

    Myślę, że do oceny tamtej sytuacji i wydarzeń powinniśmy stosować obecną wiedzę i perspektywę.
    Jak zwykle społeczeństwo zostało wtedy wprowadzone w błąd i miało mylne wyobrażenia o powodach zamieszek.
    Ludzie myśleli, że chodzi o wywalczenie większej ilości swobód obywatelskich, więcej wolności i zniesienie cenzury.
    W rzeczywistości były to walki dwóch frakcji komunistów o władzę.
    Nie będę się rozpisywać o przebiegu wydarzeń bo to powszechnie wiadome ale tak się „jakoś złożyło”, że we władzach, w PZPR, w służbach bezpieczeństwa, w „wymiarze sprawiedliwości” była duża nadreprezentacja Żydów.
    Wśród morderców i kanalii torturujących i skazujących na śmierć polskich Bohaterów również.
    W 1967 roku po wojnie izraelsko-arabskiej tzw. sześciodniowej Związek Sowiecki potępił Izrael i zerwał z nim stosunki dyplomatyczne. Polskie władze zrobiły to samo.
    W zakładach pracy organizowano wiece potępiające „syjonistów”.
    Tak się złożyło, że wśród organizatorów studenckich protestów po których śruba została jeszcze mocniej przykręcona również Żydzi wiedli prym.
    Doczytałam, że żeby wyjechać należało złożyć pismo do Rady Państwa o zgodę na wyjazd i zrezygnować z obywatelstwa. Również nieżydowscy małżonkowie.
    To chyba nie oznacza, że ich ktoś wyrzucał? Wiele osób pochodzenia żydowskiego wszak zostało i żadna krzywda im się nie stała.
    Słyszałam, że wśród tych co wyjechali było bardzo dużo członków PZPR.
    Jak wiemy wyjechała również ogromna ilość nierozliczonych za swoje zbrodnie katów polskich patriotów, jakoś tak się składa, że Żydów.
    Moim zdaniem nikt ich nie wyrzucał, może niewygodni już członkowie wyższych sfer władzy dostali jakieś propozycje nie do odrzucenia ale wiele z tych osób które wyjechały wyjechały z własnej, nieprzymuszonej woli.
    Skorzystały z możliwości opuszczenia komunistycznego obozu, połączenia się z rodzinami przebywającymi w USA i innych krajach zachodnich, robienia kariery naukowej, lub po prostu uciekły przed odpowiedzialnością za zbrodnie.
    Walenie w Polskę i Polaków biczem antysemityzmu za wydarzenia z 1968 roku to zwyczajne nadużycie.

  6. Maria Wanke-Jerie pisze:

    Dziś wspominamy Marzec ’68, a dopiero co, bo wczoraj, był Europejski Dzień Pamięci o Sprawiedliwych. Wspominałam moich teściów, którzy w czasie niemieckiej okupacji Lwowa ukrywali Żydówkę, ratując jej życie. Mieli trójkę małych dzieci, które rodziły się kolejno w 1940, 1941 i 1943 roku. Najmłodszy był mój mąż i on tego nie pamięta, ale jego starszy brat już tak. Panował wtedy głód, tym większy, że mieszkali oni na przedmieściu i nie przysługiwały im kartki żywnościowe, a nie byli rolnikami, więc z zaopatrzeniem w żywność mieli szczególne kłopoty. Narażali życie i dzielili się swoim niedostatkiem. Gdy w rodzinach przechowywana jest pamięć o takich postawach, boli jeszcze bardziej to, co Polków pochodzenia żydowskiego spotkało w 1968 roku. Pamiętam łzy w oczach naszej koleżanki, która rok przed maturą musiała wyjeżdżać z Polski. To, co wówczas się działo, było podłe i nikczemne. Na szczęście w moim otoczeniu nie spotkałam się z antysemickimi postawami.

  7. zbinie@wp.pl' zbig pisze:

    Są różne wspomnienia.W zakładzie pracy mojego ojca dyrektorem technicznym był człowiek, który nie skończył nawet zawodówki dopiero antysyjonizm go ruszył. Ktoś tam wyżej napisał o Jedwabnem ale najpierw był wrzesień 39 wejście Sowietów i małe Katynie. Akurat tam gdzie mieszkał mój dziadek nikt nikogo nie wydał mimo sporej społeczności żydowskiej ale to raczej wyjątek. Prawda jednak wymyka się stereotypom. Żydowskość nie chroniła nikogo kto nosił oficerski mundur WP. Pierwsze żydowskie ofiary niemieckiej okupacji to ofiary Wehrmachtu, żandarmerii i drewnianych pałek żydowskiej policji, później dopiero zadziałał schemat holocaustu. Po 1945 większość ocalonych wyjechała na Zachód. Sporo z tych co zostali to ludzie w typie Szlomo Morela a nie Marka Edelmanna. 1968- to tak samo jak wcześniej – konkretni ludzie konkretnym ludziom a łatwo się dziś chować za mechanizmem.

  8. gramati@tlen.pl' Ufka pisze:

    Nie ma Pani czego zazdrościć. Ja byłam wtedy na studiach a o Marcu napisałam kiedyś notkę. Tak, na początku była przygoda – strajk okupacyjny na UW, koledzy ze służby porządkowej przynoszący ciastka od Bliklego (warszawiacy zostawiali przy bramie) , drukowanie ulotek. Ale potem mniej różowo. Rozwiązywano całe roczniki, bo Rady Wydziałów nie relegować studentów. Dziewczyny miały przymusową przerwę, ale chłopców wysyłano do Orzysza. Ojciec koleżanki nie został posłem, bo ona nie wyjechała do domu, ale została w W-wie.
    No i „nasi ” Żydzi – profesorowie, asystenci. koledzy. Wyjeżdżali – do Szwecji, do USA, do Izraela. Część jak sprawdzałam wróciła po latach, cieszę się. Ale moja Estera nie – to ona właśnie wyjechała do kibucu . Kiedy jechałam do Ziemi Świętej napisałam o niej notkę , miałam nadzieję, że się odezwie.
    To straszne co zrobił Gomułka i reszta. Nie cierpię antysemitów i cieszę się, że do Braci nigdy nie przypięto tej łatki. Nie jestem też filosemitką – po prostu każdego oceniam indywidualnie

  9. sliwa@swissonline.ch' Jan Śliwa pisze:

    W 1968 mieszkałem w Gliwicach i byłem w 8 klasie podstawówki. Wydarzenia w Warszawie zaczęły się w piątek 8.3. Do Gliwic dotarło to w poniedziałek 11.3. Nie wiem, co się działo w ciągu dnia na Politechnice, ale wieczorem była manifestacja. Odnotowałem: pierwszy raz w życiu widziałem spontaniczną manifestację. Studenci szli ulicą Gottwalda (dawniej i obecnie Częstochowską) pod mieszkanie rektora Szuby (Idzie wiosna – trzeba zdjąć Szubę). Mieszkał w końcu ulicy, my na drugim piętrze pod dwójką. Z Mamy był niezły numer (o czym jeszcze potem) i wpadła na pomysł, by wziąć makulaturę (co jakiś czas była zbiórka w szkole) i rzucić na dół. Studenci zrozumieli aluzję, zapalali gazety i krzyczeli „Prasa kłamie!” Potem gazety leciały i z innych okien.
    Nazajutrz rozeszła się informacja, że na Placu Krakowskim będzie manifestacja. Więc jak to czternastolatek, poszedłem zobaczyć. Plac był otoczony milicją, nie dało się wejść. No pochodziłem po mieście, była nerwowa atmosfera, ale nic. Ledwo wróciłem do domu, wpada Mama oraz Tato. Mama była na Zwycięstwa przy Rynku, Tato przy dworcu (lub odwrotnie). I tu i tam pałowali. Była to godzina powrotu z pracy, więc było sporo ludzi, ponoć pałowali przechodniów. A kolega z klasy ponoć krzyczał „Gestapo” i (według własnej relacji) uciekał taksówką przed milicją – za darmo.

  10. sliwa@swissonline.ch' Jan Śliwa pisze:

    cd.
    Mama wykładała maszyny elektryczne na wydziale Wychowania Technicznego na Uniwersytecie Śląskim w Katowicach, Tato pracował w Gliwicach. Stąd mieliśmy informacje, co się działo na Śląsku.
    Na wakacje zawsze jeździliśmy do dziadków do Przeworska. Pięć godzin jazdy w przedziale tworzyło mikrospołeczeństwo. Ludzie opowiadali, co się w marcu gdzie działo. Nawet w miejscowościach bez szkół wyższych zdarzały się akcje młodzieży szkolnej.
    A czemu nie ma nic o Żydach? Ano dlatego, że ja brałem (w końcu dość pasywnie, bo nie trafiłem na pały) w obronie Dziadów i w poparciu dążeń do polskiej wolności. Kiedyś usłyszałem, że gdzieś wołano „Chcemy Zambrowskiego!” Więc mi ten pan był obcy, nie przyszłoby mi do głowy szukać pał w interesie jakiegoś Zambrowskiego. Jak już studenci zostali wyciszeni, zaczęły się akcje antysemickie oraz np. szykanowanie Jasienicy. Widziałem te spędy robotnicze w gazetach i w telewizji, zapamiętałem „Syjoniści do Syjamu!”
    Siostra była ze szkołą w teatrze na jakimś klasyku. Gdy pojawił się Żyd na scenie, dostawał entuzjastyczne oklaski.

    • stanorion@gmail.com' Vector pisze:

      Cha cha… mnie też utkwił w pamięci właśnie ten surrealistyczny transparent „Syjoniści do Syjamu”, choć widziałem go z płyty dopiero po wielu latach.

  11. sliwa@swissonline.ch' Jan Śliwa pisze:

    cd.
    No i dowiedziałem się, że Żydzi są wśród nas. Do tej pory byli bohaterami literackimi, jak w Medalionach Nałkowskiej, podobnie jak Indianie czy piraci. No w 1969, po pierwszej licealnej, nowego roku nie zaczęła z nami koleżanka. Nazywała się Basia Minc – wtedy dla mnie nazwisko, jak nazwisko. Okazało się, że wyjechała do Izraela.
    Izrael do dla mnie była Ziemia Święta z mapki na lekcji religii, kraina nieco abstrakcyjna. O istnieniu Izraela wiedziałem od 1967, od Wojny Sześciodniowej. Tato słuchał radia i studiował mapy. Wiem, że przed wojną były z Żydami przepychanki na Politechnice Lwowskiej. Ale w 1967 Żydzi bili Arabów jeżdżących sowieckimi tankami, więc na pewno kibicowaliśmy za nimi. Ale dalej – nie było to miejsce, gdzie ktoś z nas, zza żelaznej kurtyny mógł postawić swoją stopę. No i Basia wyjechała.

  12. sliwa@swissonline.ch' Jan Śliwa pisze:

    cd.
    Jeszcze był taki incydent: po marcu kazali na pierwszej lekcji mówić takie przyrzeczenie: „Ojczyzno nasza, Polsko ludowa…” No i dzieci, jak to dzieci – po którymś razie zaczęły „interpretować tekst”, dodawać „nie”, itp. W końcu jedna nauczycielka zakapowała. Ja to słyszałem z wielu miejsc, do dyrektorki wezwano trzech. Jeden ponoć przepraszał na kolanach i się wybronił. Dwóch innych – jeden Żyd na pewno, drugi o niepolskim nazwisku – zostali przeniesieni do innej szkoły. Naszą klasę na koniec roku wymieszano z inną. A to była taka klasa (Ic), jakiej nasza matematyczka nie widziała, jak żyje. Dla motywacji rysowaliśmy wykres średniej – poniżej 4.8 (na 5), to był obciach. Ponoć ci poniżej 4.8 się tam źle czuli – sorry. Potem się znów spotkaliśmy na Automatyce 🙂
    A ten wyrzucony kolega jeszcze w Polsce skończył studia i chyba zrobił doktorat. Teraz jest profesorem statystyki na Rice University, jedna z jego prac ma 889 cytowań.

    Co do Mamy: przed wojną zrobiła rok fizyki na Uniwersytecie Warszawskim. Może jej modelem była Maria Skłodowska, nawet fryzura trochę w tym stylu. Po wojnie poszła na Wydział Elektryczny w Gliwicach, gdzie była chyba jedyną kobietą i tam poznała Tatę 🙂
    W czasie wojny mieszkała ze swoim ojcem, K.u.K. urzędnikiem kolejowym, w Tarnowie. Młodszy brat zginął już 3.9. na Śląsku -dowiedzieli się o tym dużo później. Starszy, lekarz wojskowy, uciekł na południe i dotarł przez Bliski Wschód pod Monte Cassino. Po wojnie działał w Ameryce, w Polsce potem był wybitnym kardiologiem.
    https://www.odk.pl/wojenne-gwiazdy,631.html

    W Tarnowie przed wojną chyba większość to byli Żydzi. Mama znała jedną, której męża wzięli do Auschwitz. Fryda uczyła Mamę angielskiego.
    No i teraz jest problem: sporo wiem, ale tylko to, co zasłyszałem w dzieciństwie. Teraz miałbym wiele konkretnych pytań, np. jak żyć rok, dwa na chlebie kartkowym? Ale już jest za późno.
    Więc kiedy likwidowano getto, Fryda pojawiła się na progu i trzeba było wybrać, szybko. Została u Mamy.
    Po wojnie została „ciocią Frydą” z Londynu. Mieszkała z siostrą i jej mężem. To był cej mojego pierwszego wyjazdu za granicę. W 1977 Mama odebrała Medal w Londynie, w ambasadzie Izraela.

    No i tak to… mógłbym spisać pamiętnik, ale nie tu na to miejsce 🙂

    • alicja.js@wp.pl' AlicjaJesz pisze:

      Proszę spisać bo bardzo to wszystko ciekawe. Pozdrawiam 🙂

    • elzbieta314@gmail.com' Elzbieta Zborowska pisze:

      Ja rownież postuluję spisanie wspomnień. Te,przedstawione w komentarzach, były niezmiernie ciekawe, wiec pozostałe nie będą gorsze.

  13. jerzpolski@wp.pl' Jurek pisze:

    Uzupełnienie dot. prof. E. Marczewskiego. Prowadził na moim roku 1968/1969 zajęcia ze Wstępu do matematyki.
    Był wspaniałym wykładowcą. Spodziewaliśmy się, że poprowadzi zajęcia z topologii.

    Potem (1969) jeden z kolegów z roku powiedział, że prof. Marczewski został odsunięty od prowadzenia zajęć za poparcie studentów w strajku marcowym.
    Niedawno z książki o kawiarni szkockiej we Lwowie dowiedziałem się o jego pochodzeniu żydowskim.

  14. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Na ciąg dalszy historii o Irence Herszkowicz zwróciła mi uwagę Barbara Utecht, która znalazła informację, że Pływalnia Miejska w Poznaniu była przed wojną synagogą. W marcu 2007 roku na fasadzie budynku nad napisem „Pływalnia Miejska” pojawiła się duża gwiazda Dawida, którą namalowali poznański podróżnik Maciej Pastwa i Irena Herszkowicz. Gwiazda miała zaznaczyć przebudzenie pamięci o prawdziwym przeznaczeniu tego budynku. Akcja mocno zbulwersowała gminy żydowską, która zgłosiła samowolę na policję i po tygodniu gwiazdę zamalowano. Więcej na ten temat w artykule http://poznan.wyborcza.pl/poznan/1,36037,19743293,synagoga-bedzie-hotelem-z-basenem-i-wielka-kopula.html
    Dowiedziałam się, że Irena Herszkowicz przyjechała ze Stanów Zjednoczonych w poszukiwaniu swoich korzeni. Jeśli to ona, to dlaczego nie zawitała do Wrocławia?

  15. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Za wszystkie głosy w dyskusji serdecznie dziękuję. Ale szczególne podziękowania składam panom Gabrielowi i Janowi Śliwie za bardzo obszerne ujęcie tematu i osobiste wątki. To dobrze, że umiemy z wrażliwością i empatią rozmawiać o tamtych trudnych czasach.

  16. kadras1975@gmail.com' Mariusz pisze:

    niewiele mogłem wnieść do dyskusji.Z innych czasów jestem.Warto było czytać.Polecam przedmowe (chodzi mi po głowie też tekst o pogardzie) : https://youtu.be/ooOFIMVFET0

Skomentuj Ufka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *