Epidemia

Już prawie cztery tysiące osób zmarło wskutek choroby COVID-19 wywołanej koronawirusem, kilkakrotnie więcej niż z powodu SAARS. Liczba  zarażonych na świecie już dawno przekroczyła 100 tys. i coraz szybciej rośnie, a walka z epidemią trwa. Dyrektor generalny Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) Tedros Adhanom Ghebreyesus ocenia, że każdy scenariusz rozwoju wydarzeń jest możliwy. 

Epidemia choroby zakaźnej, która zagraża życiu chorych, budzi zrozumiały lęk, zwłaszcza gdy trudno zapobiec jej rozprzestrzenianiu się. O lęku, który czasem przybiera postać paniki, pisała moja siostra tydzień temu [LINK]

Zawsze, gdy słyszę o pojawieniu się groźnej choroby zakaźnej, przypomina mi się epidemia czarnej ospy we Wrocławiu, która wybuchła latem 1963 roku. Maiłam wtedy 10 lat i bardzo dobrze pamiętam te wydarzenia, zwłaszcza że miały dla mnie wyjątkowe, przykre i długotrwałe konsekwencje, ale o tym później.

Ospa przenosi się drogą kropelkową oraz przez kontakt z chorym lub jego przedmiotami osobistymi. Ozdrowieńcy po tej chorobie są odporni na ponowne zarażenie przez długi czas, co ogranicza możliwość jej ponownego pojawienia się w miejscach, gdzie uprzednio wystąpiła, natomiast skutki pojawienia się wirusa w społecznościach, które nigdy nie miały z nim kontaktu, mogą być katastrofalne.


Dziecko chore na czarną ospę we Wrocławiu w 1963 roku

Czarna ospa, zwana inaczej ospą prawdziwą, budziła zawsze ogromny lęk, jest bowiem jedną z najgroźniejszych chorób zakaźnych, jakie kiedykolwiek wystąpiły na świecie. Okres jej inkubacji trwa od 7 do 17 dni, a średnio 13. Cechuje ją wysoka śmiertelność, średnio około 30 proc. chorych umierało, a istniały postaci tej choroby o śmiertelności szacowanej nawet na 95 proc. U osób szczepionych śmiertelność była znacznie niższa, wynosiła około 3 proc., a więc tyle, ile nasza współczesna zaraza, czyli COVID-19.

Artykuł z „Gazety Robotniczej”, w którym zamieszczony został komunikat Prezydiów Wydziałów Zdrowia WRN i RN m. Wrocławia, podający liczbę 95 zarażonych, w tym dwie osoby ostatniej doby, ustalono we Wrocławiu 1250, a w województwie 914 kontaktów I rzędu; w komunikacie podano, że od początku akcji zaszczepiono pierwszorazowo 1 992 000, a w mieście 419 100 plus PKP około 55 600 osób. Nie obowiązywała ochrona danych osobowych, ani RODO, więc w tekście bez żadnych problemów ogłasza się, że osoby, które po 4 VIII 1963 roku kontaktowały się z ob. Zofią Kowalczyk, zam. Wrocław, ul. Roosvelta 26 m. 9, mają się zgłosić w Miejskiej Stacji San.-Epid., Wrocław ul. Składowa 1/3.

W latach sześćdziesiątych szczepienia przeciw czarnej ospie były obowiązkowe i na ogół nikt od tego obowiązku się nie uchylał. Choroba przerażała nie tylko ciężkim przebiegiem i śmiertelnością, ale także tym, że ozdrowieńcom zostawiała szpetne blizny na całym ciele, a przede wszystkim na twarzy. Miałam wówczas żywo w pamięci nowelę Henryka Sienkiewicza „Hania”, która opowiadała o niespełnionej miłości, a tytułowa bohaterka, piękna kobieta, w której kochał się jednocześnie polski szlachcic i potomek tatarski, zapadła na czarną ospę, po przebyciu której oszpecona wstąpiła do klasztoru, do końca życia zasłaniając twarz welonem…

Każdy, kto interesował się historią powszechną, wie zapewne, że czarna ospa wyniszczała w XVI wieku całe populacje. Hiszpańscy konkwistadorzy zwyciężali dlatego, że dysponowali lepszą bronią, armat i muszkietów nie miały podbite ludy Ameryki. Ale nie oni dokonali masowych pogromów, a uczyniła to ospa, którą nieświadomie przywieźli ze sobą. Zabiła ona prawdopodobnie tylko w latach 1520–1522 od 3 do 3,5 miliona Indian. Efekt ospy w imperium Inków był jeszcze bardziej wyniszczający – choroba zabiła około 95 proc. populacji. Wyniszczyła też populację Azteków, zabiła większość azteckich wojowników i ponad 75 proc. ludności Meksyku.

Wiadomość o ospie we Wrocławiu mogła przerazić. Informacja o epidemii zastała mnie, moją siostrę i rodziców w Gdańsku-Oliwie, gdzie spędzaliśmy wakacje. Wrocław otoczony został kordonem sanitarnym, każdy kto chciał wjechać do miasta musiał okazać dowód aktualnego szczepienia. Masowo szczepiono wszystkich, nawet niemowlęta. Cała moja rodzina, w tym ja, poddaliśmy się szczepieniu w Sopocie. Inaczej nie wrócilibyśmy do domu, ale szczepili się nie tylko wrocławianie. W sumie poddano szczepieniom 8,2 mln mieszkańców kraju. Przeciw ospie zaszczepiono wówczas 98 proc. mieszkańców Wrocławia.

Dopiero po latach dowiedziałam się, że chorobę przywlókł do Wrocławia oficer Służby Bezpieczeństwa Bonifacy Jedynak, wówczas podpułkownik, a potem generał i dyrektor generalny w Szefostwie Służby Kadr i Doskonalenia Zawodowego  Ministerstwa Spraw Wewnętrznych. Po powrocie do Wrocławia z kontroli placówek w Indiach, do których poleciał pod fałszywym nazwiskiem i wystawioną na nieprawdziwe dane osobowe książeczką zdrowia (dlatego zapewne nie poddał się szczepieniom, obowiązkowym przy tego rodzaju wyjazdach), zachorował na nieznaną chorobę zakaźną. Na początku czerwca zgłosił się do szpitala MSW, gdzie po konsultacjach z Zakładem Medycyny Tropikalnej w Gdańsku zdiagnozowano u niego malarię i na tę chorobę był leczony. Po pobycie w szpitalu w połowie czerwca został wypisany do domu. W rzeczywistości oprócz malarii zainfekowany był również wirusem ospy prawdziwej, którym zdążył zarazić w czasie pobytu w separatce tylko jedną osobę – salową – i to ona stała się wtórnym źródłem epidemii. Pierwszą jej ofiarą była jej córka, pielęgniarka.

Stwierdzenie, że w mieście rozprzestrzenia się epidemia czarnej ospy przypisuje się doktorowi Bogumiłowi Arendzikowskiemu z Miejskiej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej, który analizował pod względem epidemiologicznym wszystkie dotychczasowe trudne do wyjaśnienia przypadki. Wśród nich był czteroletni chłopiec, świeżo wyleczony z ospy wietrznej, u którego ponownie pojawiła się na skórze ospowa wysypka. Tymczasem zachorowanie na tę chorobę, potocznie zwaną „wiatrówką”, uodparnia na nią do końca życia i ponowne zachorowania zdarzają się bardzo rzadko. Prawdopodobnie właśnie to zachorowanie okazało się przełomem w rozpoznaniu epidemii, a stało się to 15 lipca. Arendzikowski natychmiast skontaktował się ze swoim szefem, kierownikiem Sanepidu, dr. Jerzym Rodziewiczem, a ten zawiadomił władze w Warszawie. Tego samego dnia do Wrocławia dotarło pierwszych 10 tysięcy szczepionek. Wtedy ogłoszono stan pogotowia przeciwepidemicznego, od pierwszego zachorowania do momentu ogłoszenia epidemii minęło aż 47 dni. Dzień ten nazwano później czarnym poniedziałkiem.

Stan epidemii ogłoszono dopiero 17 lipca, ale informacje na ten temat w dzienniku „Słowo Polskie” nie były jednoznaczne. Pierwszy komunikat, w którym nie ukrywano powagi i grozy sytuacji, nadano dopiero 25 lipca, po 10 dniach od jego napisania. Artykuł oczywiście wstrzymała cenzura, nie można było przecież  informacją o czarnej ospie zakłócić święta 22 lipca. Krążyło wówczas mnóstwo plotek, ludzie wtedy nie tylko w tej sprawie nie ufali władzy, nie ufali jej z zasady. Ale władze do zagrożenia podeszły bardzo poważnie.

Powołano Radę Epidemiologiczną, która składała się z wrocławskich lekarzy i pracowników Ministerstwa Zdrowia. Wśród nich był także lekarz z Gdańska, gdzie wcześniej zmagano się już z czarną ospą. Wprowadzono zakrojony na szeroką skalę program profilaktyczny, umieszczając osoby podejrzane o kontakt z chorymi w izolatoriach, które zlokalizowano, między innymi, w Praczach Odrzańskich i na Psim Polu.

Izolatorium na Psim Polu;  w sumie izolowano 1462 osoby podejrzane o kontakt z wirusem

W podwrocławskiej miejscowości Szczodre zorganizowano szpital dla chorych na ospę. Na szeroką skalę stosowano dezynfekcję, słomiane maty nasączone płynem dezynfekcyjnym przy wejściu do budynków

Światowa Organizacja Zdrowia  przewidywała wówczas, że epidemia potrwa dwa lata i w jej wyniku zachoruje do 2 tysięcy osób, a umrze 200. Epidemia wygasła po 25 dniach od jej wykrycia. Po 7 sierpnia zachorowały tylko cztery osoby, 19 września odwołano stan epidemii.

Okazało się, że zachorowało 99 osób (najwięcej wśród pracowników służby zdrowia), siedem z nich zmarło, wśród ofiar śmiertelnych cztery osoby to lekarze i pielęgniarki. Najmłodszy zarażony miał pięć miesięcy, najstarszy 83 lata. Mimo kordonu sanitarnego ospa wydostała się poza Wrocław, leczono ją w pięciu województwach.

Gdy wróciłam z rodzicami do Wrocławia pod koniec sierpnia, epidemia już wygasała. Pamiętam jednak klamki w drzwiach w miejscach publicznych, a także w okienkach w kasach biletowych na dworcu kolejowym owinięte bandażami, nasączonymi środkiem odkażającym, co przypominało, że zagrożenie nie ustało.

Choć formalnie nie odwołano stanu epidemii nauka w szkole zaczęła się z początkiem września. Dla mnie wtedy dopiero zaczęła się choroba, okazało się bowiem, że podczas szczepienia przeciw ospie zostałam zainfekowana żółtaczką zakaźną typu B, czyli tzw. wszczepienną, przenoszoną przez krew. Masowe, w krótkim czasie przeprowadzane szczepienia przeciw ospie, zwiększyły ryzyko zakażeń przenoszonych przez krew. Skończyło się to dla mnie czterotygodniowym pobytem szpitalu, kwarantanną dla mojej siostry, bo nie było pewności jaki to typ żółtaczki, a potem roczną ścisłą dietą. Nigdy nie miałam już potem w pełni zdrowej wątroby. No i do końca życia nie mogę być dawcą ani kwi, ani szpiku, ani żadnych organów. Musiałam i muszę z tym żyć. Pamiętam, że po moim powrocie ze szpitala nasz tato kupił zestaw strzykawek i igieł, które były u nas w domu.  W razie konieczności zrobienia zastrzyku, zawsze używaliśmy własnego sprzętu, bo nie było strzykawek i igieł jednorazowych. Jedna ze strzykawek i kilka igieł były używane tylko przez mnie, bowiem do wyeliminowania wirusa żółtaczki zakaźnej konieczna jest sterylizacja w temperaturze 300 st. C, czyli gotowanie pod ciśnieniem, a w warunkach domowych nie było to możliwe.

Jeżeli ktokolwiek chciałby porównywać tamtą epidemię z 1963 roku do obecnej, powinien pamiętać o jednej zasadniczej różnicy. Wszyscy narażeni na zachorowanie na ospę prawdziwą byli w dzieciństwie zaszczepieni przeciw tej chorobie. Chorowali tylko ci, u których odporność na zarażenie z czasem zmniejszyła się. Głównym orężem walki z epidemią były nie tylko środki dezynfekcyjne, izolatoria i miejsca kwarantanny, ale przede wszystkim masowe szczepienia. Poddanie się im aż 98 proc. wrocławian, czyli prawie wszystkich, wygląda imponująco. Warto jednak pamiętać, że to masowe podporządkowanie się zaleceniom nie wynikało z zaufania, tylko ze strachu przed potworną chorobą. Śmiertelnego strachu.

Maria WANKE-JERIE

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).

Możesz również polubić…

9 komentarzy

  1. gabriellawit@gmail.com' GABRIEL pisze:

    Pamietam te epidemie. Wlasnie wtedy zdalem mature. O izolatoriach opowiadano niesamowite historie, ze szerzylo sie tam pijanstwo, ruja i porobstwo. Bo co mieli tam ludzie robic.

    W naszej jedynej kawiarni w miasteczku bylo zawsze tloczno, nie bylo wolnych miejsc. Wiec gdy z kolegami pojawialismy sie tam, to glosno opowiadalismy sobie o naszych przezyciach w izolatorium. Kawiarnia opustoszala natychmiast.

    Ale, juz na powaznie, wydaje mi sie, ze uporano sie wtedy z ta epidemia szybko i efektywnie.

  2. jbiernat@web.de' Biernat pisze:

    Świetny artykuł, i cenny, ponieważ napisał go świadek czasu. Dzięki.Ja zapamiętałem tylko te owinięte bandażem klamki.

  3. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Dyskusja, choć dość powściągliwa, toczy się też na Twitterze. Niektóre wpisy przytaczam poniżej:

    Strzyga @Strzygul
    Ja pamiętam jak odchorowałam te szczepienia i wiele, wiele poszczepionkowych opuchniętych ramion z ropiejącymi strupami. To było latem, które spędzałam w prewentorium.

    Rysiek z Misia @RysiekzMisia
    Bardzo ciekawy artykuł. Dziękuję

    Stach @Stach09562000
    Też to pamiętam, akurat mieszkałem wtedy we Wrocławiu na Pilczycach!

    Alina Petrowa @AlinaPetrowaW
    Bardzo cenny i pouczający tekst. Pokazuje także, jak polityka wpływa na zwalczanie epidemii, informowanie i przestrzeganie społeczeństwa przed zakażeniem.

    Daria Ziemiec @DariaZiemiec
    I pomyśleć ze jeden zarażony ubek zatrudniony przez jedynie słuszną partię decydującą kiedy i jak informować społeczeństwo, że ich życie jest zagrożone to nie fikcja literacka tylko prawdziwe życie….
    Przeciwnicy szczepień powinni obowiązkowo przeczytać i przemyśleć.

    Mściwój II‏ @UEnowyZSRR
    Moja mama woziła wtedy pod eskortą szczepionki przeciw ospie z lotniska wojskowego do klinik na Curie-Skłodowskiej

  4. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Bardzo dobrze pamiętam tamte emocje, paniczny strach przed straszną chorobą i nasz powrót znad morza do zamkniętego miasta. Sięgnęłam wtedy raz jeszcze po nowelkę Sienkiewicza „Hania” i uzmysłowiłam sobie, że ozdrowieńców czeka ponura przyszłość z oszpeconą twarzą. I że ta choroba straszliwsza jest niż inne, bo jej przejście zostawia trwały ślad.

    W naszym domu, gdy epidemia szczęśliwie minęła, problem dopiero się zaczął, bo moja siostra zachorowała na żółtaczkę zakaźną typu B. Została zabrana na oddział zakaźny szpitala dziecięcego, a ja zostałam objęta czterotygodniową kwarantanną. Wcześniej służby Sanepidu dokonały starannej dezynfekcji mieszkania. Nie wolno było mi nie tylko chodzić do szkoły, ale też w ogóle opuszczać mieszkania.

    To była pierwsza rozłąka z moją siostrą. Popołudniami, gdy mama jechała do szpitala, tato był w pracy, zostawałam sama w domu. Naprawdę sama, bo zazwyczaj to byłyśmy same we dwie. Siostra miała tam w szpitalu jakieś lekcje, nawet pamiętam, że w ramach zajęć plastycznych szyła pluszowego misia, a ja musiałam od koleżanek dowiadywać się telefonicznie, co było w szkole i uzupełniać braki w zeszytach, uczyć się z podręczników, czytać lektury. Przynajmniej było jakieś zajęcie.

    Żółtaczka na trwale uszkodziła siostrze wątrobę, a ja się nie zaraziłam, bo mnie przy okazji szczepień przeciw ospie nie wszczepiono wirusa HBV. Ona ma więc po tej epidemii „pamiątkę” na całe życie.

    Czas naszego dzieciństwa upływał pod znakiem wielu zakaźnych chorób, o których słyszałyśmy od rodziców albo same doświadczyłyśmy ich skutki w swoim otoczeniu, ale o tym napiszę już osobny tekst za tydzień.

  5. rafal.kubara@interia.pl' Rafał Kubara pisze:

    Literacko bardzo ciekawa historia – przykre tylko, że wydarzyła się naprawdę i pozostawiła trwałe ślady w życiu Pani pewnie wielu innych osób . Porównując opisywana przez Panią epidemie z sytuacją w jakiej się obecnie znajdujemy chyba jest jednak więcej różnic niż podobieństw. Wtedy to była epidemia lokalna, teraz mamy do czynienia z globalną pandemią. Przeciw czarnej ospie istniala już wtedy skuteczna szczepionka – przeciw koronawirusowi nie ma jak dotąd ani szczepionki, ani lekarstwa. Zasadnicze podobieństwo jest takie, że tak jak wtedy tak i teraz niezbędna jest odpowiedzialność wszystkich i pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji. Szczególnie trudne wyzwania stoją przed osobami sprawującymi funkcje kierownicze, którzy muszą dostosować pracę instytucji i firm do niespotykanych dotąd trudnych uwarunkowań, a zwłaszcza jakoś znaleźć zastępstwa dla izolowanych lub opiekujących się dziećmi pracowników. Wszyscy musimy się nauczyć żyć – jeszcze nie wiadomo jak długo – w warunkach niewidocznego gołym okiem zagrożenia i dotkliwych ograniczeń.

    • gregr2@o2.pl' Grzegorz pisze:

      Świetny komentarz, Panie Rafale! Wyzwanie gospodarcze jest teraz, nie po zakończeniu tej zarazy. To ogromny sprawdzian z odpowiedzialności i przedsiębiorczości. Bo to co firmy stracą, to tylko pieniądze. A gra idzie o człowieczeństwo. Już nigdy nie będzie tak samo, dobrze to już było.

  6. dariaziemiec@gmail.com' daria ziemiec pisze:

    W czasach zaray czarnej ospy komunistyczna władza wydała dekret .Siedzimy w domu i obowiazkowo sie szczepimy.Bez szemrania ludzie poddali się zaleceniom i szybciej niz prognozowano zaraza ustąpiła.
    Dziś gdy szerzy sie epidemia wirusa na ktorego nie ma szczepionki duza cześć swiatlych wyksztalconych europejczykow francuskich angielskich i innych nie będę wymieniać bardziej ceni swoją drogocenną wolność nad zycie.Wszak wszyscy oni sa niesmiertelni i zaden wirus im nie zaszkodzi:(
    Co najwyżej odstrzeli niektore slabsze jednostki jak mawia jeden z waznuejszych politykow angielskich:((
    My poddajemy sie kwarantannie i respektujemy zalecenia podczas gdy inni bawią sie w pabach z beztriskim przekonaniem ze to tylko histeria.
    Jako ze nie jestesmy samoistna wyspą w Europie mozna sobie zadać pytanie ktora opcja ma rację?
    Trudno leczyc czy zapobiegac chorobie gdy kazdy lekarz ma inne zdanie na jej temat:(
    Przynajmniej w przypadku epidemii nasza wspaniała unia powinna mieć wypracowane jedno stanowisko obowuazujace na całym jej terytorium!
    Jaki ma sens moja kwarantanna gdy jnni stosują zasadę tumiwusizmu?

  7. Barbara.zietak@gmail.com' Babsi pisze:

    Marysiu,
    tyle ciekawych faktów o tej zarazie jest w Twoim tekście.
    Bardzo dobre podsumowanie ze wskazaniem zasadniczych różnic, z których wiele osób nie zdaje sobie sprawy.
    Przypomniało mi się, ze brałam przez kilka dni czynny udział w tamtej akcji szczepień. Szczepiono przy pomocy czegoś, co nazwałabym obsadka ze stalówka. Stalówkę wypalałam nad świecą. Bardzo byłam przejęta tym zadaniem i starałam się wykonać je dokładnie.
    Jeśli ktoś taka wielokrotnie użyta stalówkę byle jak lub krotko trzymal nad ogniem, to zarażenie zoltaczka było skutkiem.
    Zostałam z tej pracy odwołana, gdy zobaczyła mnie szefowa przychodni. Resztę wakacji spędziłam w domu.
    Ktoś zapyta, jak to się stało, ze brałam udział w tej akcji. Nowa Ruda byla miastem górniczy. Cały wydobyty węgiel koksujacy szedł na eksport. Zdrowie mieszkańców miało wartość w dolarach, wiec akcja szczepień musiała szybko się odbyć. W biurze mamy był jeden z punktow szczepien. Odwiedziłam mamę a ze liczyła sie każda para rak, maje tez sie przydały.

  8. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Dziękuję za zainteresowanie, które przeszło moje najśmielsze oczekiwania, i ciekawe głosy w dyskusji. Przeważały opinie, że to pouczający tekst, który pokazuje jak informowanie i przestrzeganie społeczeństwa przez zakażeniem wpływa na zwalczanie epidemii. Moja siostra i koleżanka ze studiów, a dziś mieszkająca w Niemczech Babsi dorzuciły garść wspomnień z tamtego czasu epidemii czarnej ospy. „I pomyśleć, że jeden zarażony ubek zatrudniony przez jedynie słuszną partię decydującą kiedy i jak informować społeczeństwo, że ich życie jest zagrożone to nie fikcja literacka tylko prawdziwe życie… Przeciwnicy szczepień powinni obowiązkowo przeczytać i przemyśleć” – napisała Daria Ziemiec, formułując wniosek dla współczesnych. Rzecz w tym, że obecnie nie mamy takiego narzędzia przeciw epidemii COVID-19, jakim były wówczas szczepienia. „Zasadnicze podobieństwo jest takie, że tak jak wtedy tak i teraz niezbędna jest odpowiedzialność wszystkich i pomoc ludziom znajdującym się w trudnej sytuacji” – zauważył Rafał Kubara. „Gra idzie o człowieczeństwo” – dodał pan Grzegorz. „Jaki ma sens moja kwarantanna gdy inni stosują zasadę tumiwusizmu?” pyta retorycznie pani Daria. Ma rację, dlatego apeluję: Bądźmy solidarni, wszak solidarność to nasza specjalność!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *