Ponad 1,5 mld uczniów i studentów na całym świecie ucierpiało z powodu zamknięcia szkół i uniwersytetów – wynika z danych ONZ. I chociaż w wielu państwach rozpoczęto e-lekcje, to eksperci OECD alarmują, że każdy tydzień zdalnego nauczania niesie za sobą straty w rozwoju kapitału ludzkiego, co będzie miało znaczące długoterminowe skutki gospodarcze, społeczne i zdrowotne. – Już teraz wielu młodych ludzi potrzebuje pomocy terapeuty lub psychologa. Poważne koszty niosą za sobą także utracone szanse na nabywanie kompetencji społecznych – przekonują. Czy istotnie mamy powody do niepokoju? Czy dzieci i młodzież, które w czasie pandemii uczą się on-line, można nazwać straconym pokoleniem?
To już drugi rok szkolny ze zdalnym nauczaniem, do ostatnich wakacji były trzy miesiące takiej nauki, a więc niecały semestr, a w roku 2020/2021 już ponad sześć. Trochę krócej na zdalne nauczanie zdani byli najmłodsi z klas I-III szkoły podstawowej.
Jest wiele osób, które krytykują zamknięcie szkół i uczelni, ale są i tacy, którzy uważają, że jesienną drugą falę pandemii „zawdzięczamy” właśnie otwarciu we wrześniu szkół. Zdania ekspertów, jak we wszystkim, co dotyczy metod walki z pandemią SARS-Cov-2, są podzielone.
Średnie tygodniowe od początku września 2020 roku (oprac. danych i wykres Maria Wanke-Jerie)
Jedni twierdzą, że transmisja wirusa w szkołach jest minimalna, inni zaś, że to szkoły były najpoważniejszym źródłem zakażeń. Kto ma rację? Były europejskie kraje, które zastosowały znacznie bardziej restrykcyjne niż Polska ograniczenia epidemiczne, takie jak stan wyjątkowy, godzina policyjna, zamknięcie kościołów czy wprowadzenie zakazu przemieszczania się z koniecznością posiadania przepustki uzasadniającej przebywanie w innym niż zamieszkanie miejscu, ale mimo to nie zamknęły szkół. Tak było np. we Francji czy w Hiszpanii. W Niemczech, Wielkiej Brytanii czy we Włoszech okres zamknięcia szkół był znacznie krótszy niż w Polsce i obowiązywał tylko w czasie największych wzrostów liczby zachorowań. No więc jak jest z tymi szkołami? Dobrze czy źle, że są zamknięte tak długo? Potrzebne to w walce z epidemią, czy zbędne i szkodliwe?
Nie będę próbowała przekonywać, że zdalna edukacja jest tyle samo warta, co prowadzona stacjonarnie w szkołach. E-nauczenie jest oczywiście ułomne. I to zarówno w zakresie przekazywania i zdobywania przez uczniów wiedzy i umiejętności, jak i w warstwie społecznej, kontaktów z rówieśnikami i międzyludzkich relacji. Nie ma co do tego wątpliwości.
Ale, moim zdaniem, nie ma też wątpliwości, że poprzez zamknięcie szkół i uczelni, a od niedawna także żłobków i przedszkoli, chronimy wartości większe i niemożliwe do nadrobienia, tak jak braki w edukacji, a mianowicie ludzkie życie. Decyzja, co ma być zamknięte, a co otwarte, to zawsze kwestia kalkulacji i szacowania prawdopodobieństwa zakresu i tempa przenoszenia zakażenia. Nic nie działa stuprocentowo, bo i dostosowanie się do restrykcji jest bardzo zróżnicowane.
Wiadomo, że dzieci i młodzież zarażają się i zarażają innych tak samo jak dorośli, choć częściej przechodzą COVID-19 bezobjawowo lub skąpoobjawowo (w przypadku mutacji brytyjskiej już w mniejszym stopniu). I to właśnie w szkołach, gdzie nie sposób przestrzegać restrykcji sanitarnych DDM, dzieci zarażają się i przynoszą wirusa do domów, zarażając rodziców, rodzeństwo, dziadków i znajomych.
Nie ma wątpliwości, że zdalna nauka w znaczący sposób tę transmisję ogranicza. Chyba że rodzice, chcąc wynagrodzić swoim pociechom przymusową izolację, pozwalają na bliskie i bezpośrednie kontakty z rówieśnikami po lekcjach, albo prowadzą swoje maluchy do zatłoczonych placów zabaw czy w inne miejsca, gdzie mogą bez przeszkód i bez żadnych ograniczeń kontaktować się z rówieśnikami. Wtedy rzecz jasna pozytywne skutki szkolnego lockdownu będą znacząco mniejsze. No może tylko zredukowane zostanie zarażanie nauczycieli, którzy – jak pamiętamy – przyjęli (o ile zdecydowali się na szczepienie) dopiero pierwszą dawkę szczepionki i nie są jeszcze przed zarażeniem zabezpieczeni.
Tak więc w odniesieniu do zamknięcia szkół ważąc ZA i PRZECIW, mamy z jednej strony ułomną edukację i koszty społeczne ograniczenia kontaktów, z drugiej zaś ochronę zdrowia i życia ludzkiego. Można by nawet spróbować oszacować, ile dodatkowo osób zachorowałoby ciężko na COVID-19 z koniecznością hospitalizacji i ile by zmarło, gdyby szkoły pozostały cały czas otwarte. Nie podejmuję się tego zadania, ale uznając, że jeśli życie ludzkie ma wartość najwyższą, to zamknięcie szkół jest według mnie decyzją ze wszech miar słuszną.
Wydaje mi się, że dzieci i młodzież, zamiast słuchać, jak bardzo są poszkodowane zdalnym nauczaniem i brakiem kontaktu z rówieśnikami, zamiast czytać tu i ówdzie opinie, że już są straconym pokoleniem, powinny raczej dostawać wskazówki, jak sobie radzić, by ta ułomna edukacja była bardziej efektywna, czyli jak minimalizować straty. Kilka wskazówek spróbuję podpowiedzieć.
To prawda, że percepcja nowych treści poprzez nauczanie on-line jest gorsza, trudniej skupić uwagę, a w przypadku matematyki czy innych przedmiotów ścisłych może to sprawić, że uczeń nie zrozumie wywodu nauczyciela. Wtedy, i do tego bym zachęcała, warto sięgnąć po podręcznik, gdzie materiał jest przystępnie wyłożony. Uczniowie rzadko to robią i korzystają z książek tylko jako ze zbioru zadań. Nauczenie samodzielnej pracy bardzo się przyda w przyszłości. Gdybym była nauczycielem prowadzącym zdalne nauczanie, z pewnością bym nie tylko do tego zachęcała, ale też poświęciła trochę czasu na wyrobienie u uczniów nawyku korzystania z podręcznika.
Kolejnym mankamentem zdalnej edukacji jest kłopot z weryfikacją wiedzy. Klasyczne sprawdziany tracą sens, bo uczniowie pomagają sobie i są to raczej prace zbiorowe.
Zniechęca to do przygotowania się do sprawdzianu, można przecież odpisać czy to od kolegi, czy z książki, nie mówiąc już o pomocy rodziców. W jednej ze znanych mi szkół lekcje on-line zostały skrócone z 45 minut do pół godziny, a wolny kwadrans nauczyciel wykorzystuje na indywidualne odpytywanie uczniów zamiast tradycyjnych sprawdzianów i klasówek, bo to raczej ćwiczenie w sztuce odpisywania, czyli nauka skutecznego cwaniactwa.
Zdalnemu nauczaniu towarzyszy rozleniwienie, uczniowie nie muszą wychodzić z domów i docierać, często dojeżdżać to szkół, tylko punktualnie o 8.00 „odpalają” swoje komputery, nierzadko leżąc w łóżkach. Tak mijają kolejne godziny lekcji, a potem… nie warto już się ubierać i tak na barłożeniu upływa cały dzień. Jest to oczywiście wysoce szkodliwe, choć wcale niekonieczne. Zmobilizowanie przez rodziców swoich pociech do normalnego trybu życia, przestrzeganie czy wręcz zakazywanie wylegiwania się w łóżkach, powinno być także wymagane przez nauczycieli podczas wirtualnych wywiadówek.
Łatwo popaść w bezruch, więc konieczna jest codzienna aktywność fizyczna. Brak kontaktów z rówieśnikami podczas lekcji można nadrobić po południu w ramach spacerów z kolegami, oczywiście przy zachowaniu koniecznego dystansu i maseczek w miejscach, w których zakrywanie ust i nosa jest wymagane. Dzieci mogą jeździć na rowerach, rolkach, deskorolkach czy bawić się tak jak lubią na świeżym powietrzu. Do tego nie potrzebne są sale treningowe, boiska czy kluby fitness. Wystarczy trawnik przed domem, parkowa aleja, czy asfaltowa ścieżka. Patrzę za okno, gdzie w latach 70., 80. czy 90. pełno było bawiących się dzieciaków, które kopały piłkę, skakały przez gumę czy grały w badmintona.
Dziś pustki, co wcale nie znaczy, że nie ma dzieci. Są, tylko siedzą w domach wpatrzone w swoje smartfony czy komputery z grami. Żywej duszy na podwórkach nie widać.
Dlatego niektórzy rodzice, ucząc przy okazji omijania prawa, wyrabiają dzieciom licencje zawodnicze i prowadzą na treningi do hali sportowej, na basen itp. Czy ci młodzi ludzie będą potem skłonni do respektowania prawa, wprowadzanych przez władze ograniczeń? Wątpię.
Czy problemy psychiczne związane ze zdalnym nauczaniem zasługują na alarmistyczny ton, w który uderzają eksperci? Pozwolę sobie na może odległą w czasie, ale moim zdaniem adekwatną analogię do okresu wojny, kiedy to szkoły były zamknięte znacznie dłużej, nie było internetu i zdalnego nauczania, tajne komplety dostępne były dla nielicznych, a śmierć czaiła się w każdym momencie i na każdym kroku. I to pokolenie z wojenną traumą sobie poradziło, zaległości w edukacji szybko nadrobiło, przeżycie wojny było ważniejsze. Wiele osób, które nie trafiły do ubeckich kazamatów, pokończyło szkoły i studia, porobiło kariery, mimo wojennej traumy i kilkuletniej przerwy w edukacji.
Dziś też jesteśmy w pewnym sensie na wojnie, na wojnie z niewidzialnym wrogiem, który zabija, niestety także i młodych. W Polsce z powodu COVID-19 już zmarło prawie 60 tys. osób, a z powodu niewydolnej w wyniku pandemii służby zdrowia drugie tyle. To więcej niż poległych Amerykanów w czasie całej, 20 lat trwającej wojny w Wietnamie. A SARS-Cov-2 nie powiedział jeszcze ostatniego słowa, codziennie na COVID umierają ludzie, każdego dnia odnotowujemy ponure statystyki.
Nie negując negatywnych skutków zdalnego nauczania, jestem pewna, że młodzi sobie poradzą, braki w edukacji nadrobią, kontakty z rówieśnikami też.
Nie utwierdzajmy ich w przekonaniu, że są tak bardzo pokrzywdzeni, że są straconym pokoleniem. Bo tak się w końcu poczują, będą sfrustrowani i zbuntowani. Lepiej przekonywać, że dadzą radę, podtrzymywać ich na duchu i zapewniać, że w nich wierzymy.
Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.
Ożywiona dyskusja na temat poruszony w tym tekście toczy się w mediach społecznościowych. Przytaczam ją poniżej:
ZawszeFrantiscaFranco @AlicjaJesz
Odwiedziłam wczoraj starą ciocię. Mieszka z córką i wnukami. Myślałam, że chłopaków nie ma w domu ale nagle jeden z nich zszedł z góry. Na twarzy ceglaste wypieki i czerwone oczy. Myślałam, że chory. A on na zdalnych lekcjach, całe dnie w komputerze bo ma w tym roku maturę.
Mechtylda @Mechtylda_
Ja również uważam, że otwarcie szkół we wrześniu było błędem. Zbyt późno się zorientowali i mamy to, co mamy…
Piotr W @PiotrSP1
W czasie okupacji życie naukowe w pewnej mierze znajdowało swój wyraz w tajnym nauczaniu na poziomie uniwersyteckim (w Warszawie, Krakowie, Wilnie i Lwowie).I nie było tak jak teraz komputerów. Licealiści zdawali tajne matury i rozpoczynali studia na tajnych wyższych uczelniach.
Jolanta Brózda-Wiśniewska @pykoszanka1
Niektórzy jednak chodzili na tajne komplety, narażając życie. Jest Pani pewna, ze po wojnie większość nadrobiła straty edukacyjne? Nie ma chyba statystyk, również tych dotyczących skutków traumy wojennej. Nie wypadało o tym mówić.
Nie znaczy, że ma Pani wystarczający obraz sytuacji. Wtedy trudności ze zdrowiem psychicznym raczej się ukrywało, bo był wstyd.
Vector @_invector
Młodzi, z którymi rozmawiałem, zdają sobie sprawę z niedoskonałości zdalnego nauczania i tęsknią już za szkołą. Ósma klasa podstawówki i trzecia technikum.
Silurus @Silurus19
Trzeba otworzyć szkoły. Już!
Przypomnę, że większa część świata szkół nie zamknęła, i nie ma tam armagedonu. Jesteśmy w niechlubnej czołówce pod względem długości zamknięcia szkół w Europie, większość państw zamknęła je na dwa razy krótszy czas albo wcale. I nic się nie stało.
Piotr Koj @PiotrKoj
Brawo, ważny tekst o arcyważnym problemie z którym musimy się zmierzyć!
Elżbieta Zborowska @Zborowska
Moi rodzice – rocznik 22 i 24 po wojnie chodzili do dwuletniego popołudniowego liceum( 4 lata w dwa lata) w Katowicach, tam się zresztą poznali. Potem oboje dostali się na studia – mama na Politechnik, Wrocławską a tato na Warszawską i skończyli studia inżynierskie. Można było. Pomimo zaległości w nauce podczas wojny, zdołali ja nadrobić na tyle iz mogli skończyć studia. Analogia do zdalnego nauczania – nie jest doskonałe, ale jest.
W czasie wojny nie uczyli się – mama 3 lata przebywała ba robotach ( dzisiejszy) Liberec, wtedy jako Niemcy; tato pracował jako kierowca
Sama pracuję w szkole i tam zaraziłam się koronawirusem, podobnie jak 3/4 pracowników tej placówki.
Ostatnio koleżanka, która razem ze mną chorowała jesienią, trafiła do szpitala ponownie zarażona i ciężko przeszła chorobę złapała ja od wnuka, który przyniósł wirusa z przedszkola.
Chorowały razem z synową – obie pracują w mojej szkole ,nie zdążyły się zaszczepić.
Jolanta Brózda-Wiśniewska @pykoszanka1
Jasne, że można, ale w sprawie zamykania szkół na czas pandemii nie chodzi o nadrabianie zaległości ściśle edukacyjnych, tylko o biedę odcięcia młodych ludzi od naturalnych źródeł rozwoju społecznego i wsparcia psychicznego.
A ja pracuję w szpitalu jako tłumaczka, spotykam się z pacjentami i lekarzami z wielu oddziałów, w tym w ciasnych gabinetach, salach przedoperacyjnych i operacyjnych, i nie zaraziłam się do tej pory. Czy coś z tego wynika?
Badania z Oksfordu, młodsze dzieci w e-szkole uczą się 'mało lub prawie nic’
Krzysztof Kawalec
Młodzi sobie może i poradzą, ale dla dzieci poniżej 10 lat komputer pozostanie instrumentem zabawy, a nie edukacji.
Magdalena Rodowska
Muszę powiedzieć, że zarówno nauczyciele jak i uczniowie chcieliby, żeby szkoły funkcjonowały już normalnie. Ja jako specjalista, cały czas pracuje stacjonarne w szkole. Myślę jednak, że musimy poczekać jeszcze chwilę, ponieważ pandemia nie ustaje, a nauczyciele póki co są zaszczepieni tylko jedna dawka, i coraz więcej dzieci też niestety choruje.
Olga Za
Zgadzam się. Jedyne, na co bym się jednak nie zdecydowała, to analogia z II wojną światową. Trzeba czerpać ze zdalnej edukacji ile się da, teraz kształcić jedne umiejętności, potem inne. Jęczenie tylko pogłębi frustrację uczniów. Jedyny poważny problem to zaniedbane dzieci, które w domu nie mają warunków do nauki, wsparcia, obiadu, kolacji, i jeszcze dostają w skórę. To jest prawdziwa tragedia. Dla tych dzieci szkoła to spokój, kontakt z psychologiem, ciepły posiłek.
Chyba nikt nie próbuje przekonywać, że zdalna edukacja jest dobra, jest jedynie mniejszym złem. Złem większym jest edukacja tradycyjna, która sprzyjałaby transmisji wirusa. Jak oceniają specjaliści, koronawirusa najczęściej do domu przynosiło ze szkoły dziecko, które chorowało bezobjawowo, albo z objawami na tyle lekkimi, że nie budziły one niepokoju. To dzieci zarażały rodziców, starsze rodzeństwo, dziadków… Nie wiem czy komfortu psychicznego dziecka nie zdewastuje bardziej choroba rodziców, czasem ciężka, a dla dziecka kwarantanna? Czy większą traumą nie byłaby ciężka choroba dziadków, których dziecko zaraziło i – przecież nierzadka – ich śmierć w szpitalu bez możliwości pożegnania? Warto pamiętać, że alternatywą dla zdalnej edukacji nie jest komfort sprzed epidemii, tylko warunki, jakie ona stwarza. Czy dla tych, którzy ubolewają nad deficytami emocjonalnej kondycji dzieci przy zdalnej edukacji, sytuacja opisana przeze mnie wyżej nie byłaby traumatyczna o wiele bardziej? A przecież zdarzałaby się często. Warto nad tym pomyśleć zanim formułować się będzie alarmistyczne oceny.
Skąd Pani ma dane o tym, że dziecko jest najczęściej tym, które przynosi wirusa ze szkoły do domu? Zastanawia mnie to, bo wg mojej kwerendy, badania dają przynajmniej niejednoznaczne wyniki, ze wskazaniem na to, że nie dzieci, ale dorośli pracujący zarażają w domach przede wszystkim.
Ple ple ple, kraj który poświęca młodych ludzi, żeby starcy pożyli jeszcze rok czy dwa to kraj Kronosów. Starcy nie boją się śmierci, no chyba że tacy postnowocześni jak wy, co chcą żyć wiecznie. Nie pozdrawiam.
Na pewno średnia, to 36 lat? Skąd te dane? Czy nie wkradł się jakiś błąd? W poniedziałek wyszedłem ze szpitala, z oddziału covidowego. 33 lata miał najmłodszy pacjent (ja). Jedna osoba ok. 40. Reszta na oddziale to ludzie 70+.
Myślę że koniecznie trzeba się zgodzić z ostatnim akapitem tekstu. Nie dołójmy dzieci i młodzieży hasłami o „straconym pokoleniu”. Mam dwoje uczących się dzieci i przyznam że dziwią a nawet śmieszą mnie alarmy że uczniowie mogą przeżywać niechodzenie do szkoły jako traumę. Widzę po moich dzieciach, że dla współczesnego młodego pokolenia internetowa szkoła i internetowy kontakt z kolegami jest czymś normalnym, naturalnym i przynajmniej prawie rownorzednym z kontaktami w realu. Nie odbierają tego jako czegoś ułomnego. Pytałem córkę, która jest dość ambitną uczennicą 2-iej kl. LO, czy jej zdaniem nauczanie przez Internet jakoś znaczaco utrudnia opanowanie materiału. Stwierdziła że nie widzi różnicy, wszystko zależy od umiejętności i zaangażowania nauczycieli i uczniów. Poza tym ucząc się w domu nie traci 2 do 3 godz. dziennie na dojazdy, przyjazdy i czekanie na autobus. Ma więcej czasu na naukę i dla siebie. Syn jest w 3-ciej kl SP i raczej nie ma takiego zaciecia do nauki. Trzeba go trochę dopilnowywac by nie zapomniał odrobić wszystkich zadań domowych. Jednak zdalne lekcje traktuje jak normalne i zalicza materiał.
Oczywiście nie twierdzę że zdalne nauczanie nie ma bardzo powaznych.wad. Pierwsza to wpływ na zdrowie- to typowo fizyczne dzieci. Przebywanie w zamkniętych pomieszczeniach i wpatrywanie się przez większą część dnia w ekrany powoduje tzw. krotkowzrocznosc kwarantannową. Okulisci zalecają by co jakiś czas patrzeć w dal na odległe obiekty. Do tego dochodzi tycie i wady postawy. Najbardziej na zdalnej szkole traci nauczanie wuefu. To zwykle nawet nie jest namiastka. Uczniowie dostaja jakieś ćwiczenia do wykonania w domu lub na spacerze i przesyłają dla formalności zdjecia. Oczywiście trudno zastąpić brak sali z przyrządami, a nijak nie da się nauczyć gier zespołowych.
Efektywność zdalnego nauczania zależy w wielkim stopniu od kwestii technicznych. Posiadanego sprzętu, jakości połączeń internetowych i umiejętności obsługi i radzenia sobie z problemami. To jest często gehenną dla rodziców. Rozmawiałem niedawno z ojcem czwórki uczniów, z zawodu rolnikiem, który zmuszony był rozwiązywać problemy z działaniem sprzętu gdy trójka dzieci akurat pisała sprawdziany, co chwilę trzeba było coś drukować z innego komputera. A co jeden komputer czy tablet to inny z innym systemem operacyjnym i z reguły z tych tańszych. Współczuję ale i podziwiam człowieka bo jednak jakoś daje radę ?. Niewątpliwie jednak to uzależnienie zdalnego nauczania od sprzętu i możliwości pomocy rodziców jest bardzo dyskryminujące dla części uczniów.
Tekst o zdalnym nauczaniu wywołał nie tylko ożywioną dyskusję, ale i wiele emocji, podyktowanych niejednokrotnie nieumiejętnością czytania ze zrozumieniem całego wywodu, przypisywaniem zarówno mnie, jak i komentatorom, np. Panu Rafałowi Kubarze intencji, których nie wypowiadaliśmy.
Bo nikt z nas nie twierdzi, że nauczanie zdalne jest bez wad, wprost przeciwnie Pan Rafał bardzo precyzyjnie je wypunktował i omówił. Gdy zachęcając do przeczytania jego komentarza wybiłam jedną tylko wymienioną przez niego zaletę, czyli oszczędność czasu na dojazdy do szkoły, spotkał go na Twitterze niebywały hejt.
Hejt spotkał też moją siostrę za stwierdzenie, że większą niż zdalne nauczanie będzie ciężka choroba lub śmierć babci czy dziadka, którego dziecko zarazi, przynosząc COVID-19 ze szkoły. Wmawiano jej, że chce wmawiać dzieciom winę za śmierć najbliższych. I że to haniebne. A że tego nie napisała? Któż się tym przejmuje.
Sprzeczne opinie specjalistów, którzy z jednej strony krytykowali otwarcie szkół 1 września ub.r. i obarczali winą za tę decyzję pojawienie się jesiennej fali zachorowań na COVID-19, z drugiej pokazywali przykłady europejskich krajów, które nie zdecydowały się na zamknięcie szkół lub podjęły tę decyzję na bardzo krótki czas. Zdania ekspertów, jak zwykle, są podzielone.
A ja w tekście przede wszystkim próbowałam znaleźć sposoby, jak łagodzić negatywne skutki zdalnego nauczania i zachęcałam, by nie „dołować” młodzieży wmawianiem, że są straconym pokoleniem. Wiele osób z tą tezą się zgodziło. Liczyłam na jakieś konstruktywne pomysły, ale tych, niestety, nie było.
Za wszystkie komentarze serdecznie dziękuję. Mam nadzieję, że zarówno tekst, jak dyskusja wokół niego, pozwoliła na minimalne zbliżenie stanowisk.
Na pewno lepiej już byłoby żeby szkoły funkcjowały normalnie, nawet z punktu o socjalizacji dzieciaków, muszą umieć komunikować się i dawać sobie radę w społeczeństwie. Jednak, jak patrzę na syna, z edukacją w domu i online obudziła mu się chęć uczyć się, zachwycił się matematyką dzięki https://www.matematykadladzieci.com/ także angielskim, i trochę więcej odpoczywa. Także system byłby super, jeżeli dzieci mieli wszystkiego w miarę.
Ożywiona dyskusja na temat poruszony w tym tekście toczy się w mediach społecznościowych. Przytaczam ją poniżej:
ZawszeFrantiscaFranco @AlicjaJesz
Odwiedziłam wczoraj starą ciocię. Mieszka z córką i wnukami. Myślałam, że chłopaków nie ma w domu ale nagle jeden z nich zszedł z góry. Na twarzy ceglaste wypieki i czerwone oczy. Myślałam, że chory. A on na zdalnych lekcjach, całe dnie w komputerze bo ma w tym roku maturę.
Mechtylda @Mechtylda_
Ja również uważam, że otwarcie szkół we wrześniu było błędem. Zbyt późno się zorientowali i mamy to, co mamy…
Piotr W @PiotrSP1
W czasie okupacji życie naukowe w pewnej mierze znajdowało swój wyraz w tajnym nauczaniu na poziomie uniwersyteckim (w Warszawie, Krakowie, Wilnie i Lwowie).I nie było tak jak teraz komputerów. Licealiści zdawali tajne matury i rozpoczynali studia na tajnych wyższych uczelniach.
Jolanta Brózda-Wiśniewska @pykoszanka1
Niektórzy jednak chodzili na tajne komplety, narażając życie. Jest Pani pewna, ze po wojnie większość nadrobiła straty edukacyjne? Nie ma chyba statystyk, również tych dotyczących skutków traumy wojennej. Nie wypadało o tym mówić.
Nie znaczy, że ma Pani wystarczający obraz sytuacji. Wtedy trudności ze zdrowiem psychicznym raczej się ukrywało, bo był wstyd.
Vector @_invector
Młodzi, z którymi rozmawiałem, zdają sobie sprawę z niedoskonałości zdalnego nauczania i tęsknią już za szkołą. Ósma klasa podstawówki i trzecia technikum.
Silurus @Silurus19
Trzeba otworzyć szkoły. Już!
Przypomnę, że większa część świata szkół nie zamknęła, i nie ma tam armagedonu. Jesteśmy w niechlubnej czołówce pod względem długości zamknięcia szkół w Europie, większość państw zamknęła je na dwa razy krótszy czas albo wcale. I nic się nie stało.
Piotr Koj @PiotrKoj
Brawo, ważny tekst o arcyważnym problemie z którym musimy się zmierzyć!
Elżbieta Zborowska @Zborowska
Moi rodzice – rocznik 22 i 24 po wojnie chodzili do dwuletniego popołudniowego liceum( 4 lata w dwa lata) w Katowicach, tam się zresztą poznali. Potem oboje dostali się na studia – mama na Politechnik, Wrocławską a tato na Warszawską i skończyli studia inżynierskie. Można było. Pomimo zaległości w nauce podczas wojny, zdołali ja nadrobić na tyle iz mogli skończyć studia. Analogia do zdalnego nauczania – nie jest doskonałe, ale jest.
W czasie wojny nie uczyli się – mama 3 lata przebywała ba robotach ( dzisiejszy) Liberec, wtedy jako Niemcy; tato pracował jako kierowca
Sama pracuję w szkole i tam zaraziłam się koronawirusem, podobnie jak 3/4 pracowników tej placówki.
Ostatnio koleżanka, która razem ze mną chorowała jesienią, trafiła do szpitala ponownie zarażona i ciężko przeszła chorobę złapała ja od wnuka, który przyniósł wirusa z przedszkola.
Chorowały razem z synową – obie pracują w mojej szkole ,nie zdążyły się zaszczepić.
Jolanta Brózda-Wiśniewska @pykoszanka1
Jasne, że można, ale w sprawie zamykania szkół na czas pandemii nie chodzi o nadrabianie zaległości ściśle edukacyjnych, tylko o biedę odcięcia młodych ludzi od naturalnych źródeł rozwoju społecznego i wsparcia psychicznego.
A ja pracuję w szpitalu jako tłumaczka, spotykam się z pacjentami i lekarzami z wielu oddziałów, w tym w ciasnych gabinetach, salach przedoperacyjnych i operacyjnych, i nie zaraziłam się do tej pory. Czy coś z tego wynika?
Badania z Oksfordu, młodsze dzieci w e-szkole uczą się 'mało lub prawie nic’
Krzysztof Kawalec
Młodzi sobie może i poradzą, ale dla dzieci poniżej 10 lat komputer pozostanie instrumentem zabawy, a nie edukacji.
Magdalena Rodowska
Muszę powiedzieć, że zarówno nauczyciele jak i uczniowie chcieliby, żeby szkoły funkcjonowały już normalnie. Ja jako specjalista, cały czas pracuje stacjonarne w szkole. Myślę jednak, że musimy poczekać jeszcze chwilę, ponieważ pandemia nie ustaje, a nauczyciele póki co są zaszczepieni tylko jedna dawka, i coraz więcej dzieci też niestety choruje.
Olga Za
Zgadzam się. Jedyne, na co bym się jednak nie zdecydowała, to analogia z II wojną światową. Trzeba czerpać ze zdalnej edukacji ile się da, teraz kształcić jedne umiejętności, potem inne. Jęczenie tylko pogłębi frustrację uczniów. Jedyny poważny problem to zaniedbane dzieci, które w domu nie mają warunków do nauki, wsparcia, obiadu, kolacji, i jeszcze dostają w skórę. To jest prawdziwa tragedia. Dla tych dzieci szkoła to spokój, kontakt z psychologiem, ciepły posiłek.
Chyba nikt nie próbuje przekonywać, że zdalna edukacja jest dobra, jest jedynie mniejszym złem. Złem większym jest edukacja tradycyjna, która sprzyjałaby transmisji wirusa. Jak oceniają specjaliści, koronawirusa najczęściej do domu przynosiło ze szkoły dziecko, które chorowało bezobjawowo, albo z objawami na tyle lekkimi, że nie budziły one niepokoju. To dzieci zarażały rodziców, starsze rodzeństwo, dziadków… Nie wiem czy komfortu psychicznego dziecka nie zdewastuje bardziej choroba rodziców, czasem ciężka, a dla dziecka kwarantanna? Czy większą traumą nie byłaby ciężka choroba dziadków, których dziecko zaraziło i – przecież nierzadka – ich śmierć w szpitalu bez możliwości pożegnania? Warto pamiętać, że alternatywą dla zdalnej edukacji nie jest komfort sprzed epidemii, tylko warunki, jakie ona stwarza. Czy dla tych, którzy ubolewają nad deficytami emocjonalnej kondycji dzieci przy zdalnej edukacji, sytuacja opisana przeze mnie wyżej nie byłaby traumatyczna o wiele bardziej? A przecież zdarzałaby się często. Warto nad tym pomyśleć zanim formułować się będzie alarmistyczne oceny.
Skąd Pani ma dane o tym, że dziecko jest najczęściej tym, które przynosi wirusa ze szkoły do domu? Zastanawia mnie to, bo wg mojej kwerendy, badania dają przynajmniej niejednoznaczne wyniki, ze wskazaniem na to, że nie dzieci, ale dorośli pracujący zarażają w domach przede wszystkim.
Bardzo proszę, oto link:
https://wiadomosci.onet.pl/kraj/koronawirus-minister-zdrowia-przyznaje-szkoly-sa-rozsadnikiem/l37tv2w
– Dzieci przechodzą to bezobjawowo, przynoszą do domów. To nie jest tylko hipoteza – mówił minister zdrowia Adam Niedzielski. – Wraz z pójściem do szkoły znacznie rośnie liczba interakcji społecznych
Ple ple ple, kraj który poświęca młodych ludzi, żeby starcy pożyli jeszcze rok czy dwa to kraj Kronosów. Starcy nie boją się śmierci, no chyba że tacy postnowocześni jak wy, co chcą żyć wiecznie. Nie pozdrawiam.
Myli się Pan, umierają coraz młodsi ludzie. We Wrocławiu średnia wieku osób hospitalizowanych to 36 lat. Tacy ludzie mają według Pana umierać?
Na pewno średnia, to 36 lat? Skąd te dane? Czy nie wkradł się jakiś błąd? W poniedziałek wyszedłem ze szpitala, z oddziału covidowego. 33 lata miał najmłodszy pacjent (ja). Jedna osoba ok. 40. Reszta na oddziale to ludzie 70+.
To słyszałam od prof. Krzysztofa Simona.
Myślę że koniecznie trzeba się zgodzić z ostatnim akapitem tekstu. Nie dołójmy dzieci i młodzieży hasłami o „straconym pokoleniu”. Mam dwoje uczących się dzieci i przyznam że dziwią a nawet śmieszą mnie alarmy że uczniowie mogą przeżywać niechodzenie do szkoły jako traumę. Widzę po moich dzieciach, że dla współczesnego młodego pokolenia internetowa szkoła i internetowy kontakt z kolegami jest czymś normalnym, naturalnym i przynajmniej prawie rownorzednym z kontaktami w realu. Nie odbierają tego jako czegoś ułomnego. Pytałem córkę, która jest dość ambitną uczennicą 2-iej kl. LO, czy jej zdaniem nauczanie przez Internet jakoś znaczaco utrudnia opanowanie materiału. Stwierdziła że nie widzi różnicy, wszystko zależy od umiejętności i zaangażowania nauczycieli i uczniów. Poza tym ucząc się w domu nie traci 2 do 3 godz. dziennie na dojazdy, przyjazdy i czekanie na autobus. Ma więcej czasu na naukę i dla siebie. Syn jest w 3-ciej kl SP i raczej nie ma takiego zaciecia do nauki. Trzeba go trochę dopilnowywac by nie zapomniał odrobić wszystkich zadań domowych. Jednak zdalne lekcje traktuje jak normalne i zalicza materiał.
Oczywiście nie twierdzę że zdalne nauczanie nie ma bardzo powaznych.wad. Pierwsza to wpływ na zdrowie- to typowo fizyczne dzieci. Przebywanie w zamkniętych pomieszczeniach i wpatrywanie się przez większą część dnia w ekrany powoduje tzw. krotkowzrocznosc kwarantannową. Okulisci zalecają by co jakiś czas patrzeć w dal na odległe obiekty. Do tego dochodzi tycie i wady postawy. Najbardziej na zdalnej szkole traci nauczanie wuefu. To zwykle nawet nie jest namiastka. Uczniowie dostaja jakieś ćwiczenia do wykonania w domu lub na spacerze i przesyłają dla formalności zdjecia. Oczywiście trudno zastąpić brak sali z przyrządami, a nijak nie da się nauczyć gier zespołowych.
Efektywność zdalnego nauczania zależy w wielkim stopniu od kwestii technicznych. Posiadanego sprzętu, jakości połączeń internetowych i umiejętności obsługi i radzenia sobie z problemami. To jest często gehenną dla rodziców. Rozmawiałem niedawno z ojcem czwórki uczniów, z zawodu rolnikiem, który zmuszony był rozwiązywać problemy z działaniem sprzętu gdy trójka dzieci akurat pisała sprawdziany, co chwilę trzeba było coś drukować z innego komputera. A co jeden komputer czy tablet to inny z innym systemem operacyjnym i z reguły z tych tańszych. Współczuję ale i podziwiam człowieka bo jednak jakoś daje radę ?. Niewątpliwie jednak to uzależnienie zdalnego nauczania od sprzętu i możliwości pomocy rodziców jest bardzo dyskryminujące dla części uczniów.
Tekst o zdalnym nauczaniu wywołał nie tylko ożywioną dyskusję, ale i wiele emocji, podyktowanych niejednokrotnie nieumiejętnością czytania ze zrozumieniem całego wywodu, przypisywaniem zarówno mnie, jak i komentatorom, np. Panu Rafałowi Kubarze intencji, których nie wypowiadaliśmy.
Bo nikt z nas nie twierdzi, że nauczanie zdalne jest bez wad, wprost przeciwnie Pan Rafał bardzo precyzyjnie je wypunktował i omówił. Gdy zachęcając do przeczytania jego komentarza wybiłam jedną tylko wymienioną przez niego zaletę, czyli oszczędność czasu na dojazdy do szkoły, spotkał go na Twitterze niebywały hejt.
Hejt spotkał też moją siostrę za stwierdzenie, że większą niż zdalne nauczanie będzie ciężka choroba lub śmierć babci czy dziadka, którego dziecko zarazi, przynosząc COVID-19 ze szkoły. Wmawiano jej, że chce wmawiać dzieciom winę za śmierć najbliższych. I że to haniebne. A że tego nie napisała? Któż się tym przejmuje.
Sprzeczne opinie specjalistów, którzy z jednej strony krytykowali otwarcie szkół 1 września ub.r. i obarczali winą za tę decyzję pojawienie się jesiennej fali zachorowań na COVID-19, z drugiej pokazywali przykłady europejskich krajów, które nie zdecydowały się na zamknięcie szkół lub podjęły tę decyzję na bardzo krótki czas. Zdania ekspertów, jak zwykle, są podzielone.
A ja w tekście przede wszystkim próbowałam znaleźć sposoby, jak łagodzić negatywne skutki zdalnego nauczania i zachęcałam, by nie „dołować” młodzieży wmawianiem, że są straconym pokoleniem. Wiele osób z tą tezą się zgodziło. Liczyłam na jakieś konstruktywne pomysły, ale tych, niestety, nie było.
Za wszystkie komentarze serdecznie dziękuję. Mam nadzieję, że zarówno tekst, jak dyskusja wokół niego, pozwoliła na minimalne zbliżenie stanowisk.
Na pewno lepiej już byłoby żeby szkoły funkcjowały normalnie, nawet z punktu o socjalizacji dzieciaków, muszą umieć komunikować się i dawać sobie radę w społeczeństwie. Jednak, jak patrzę na syna, z edukacją w domu i online obudziła mu się chęć uczyć się, zachwycił się matematyką dzięki https://www.matematykadladzieci.com/ także angielskim, i trochę więcej odpoczywa. Także system byłby super, jeżeli dzieci mieli wszystkiego w miarę.