Dziecko w kościele

Children singing and yawning in church

Kilkuletnie dziecko biega w kościele, pokrzykuje, kładzie się na klęczniku przy balaskach, a przywoływane do porządku, głośno płacze. W końcu tata lub mama wyprowadza swoją pociechę na dwór. Któż z nas nie był świadkiem takiej sceny. Co zrobić, aby dziecko nie przeszkadzało w kościele? Kiedy zacząć je przyprowadzać? Czy Msze św. dla rodziców z małymi dziećmi, podczas których dzieciom wszystko wolno, mają sens?

Poruszam ten problem teraz, gdy trwa właśnie obchodzony we wrześniu już po raz szósty Tydzień Wychowania – inicjatywa Komisji Wychowania Katolickiego Konferencji Episkopatu Polski i Rady Szkół Katolickich. Bo niewłaściwe zachowanie dziecka w kościele to jedynie jeden z objawów błędów wychowawczych, a nie odrębna, wyizolowana od innych sprawa.

Oczywiste jest, że dzieci rozwijają się w różnym tempie i mają różny temperament. Trudno porównywać dzieci spokojne i mało ruchliwe do urwisów, którym trudno usiedzieć w jednym miejscu. I istotnie od dziecka dwu-, trzyletniego nie można jeszcze wymagać, aby spokojnie usiedziało przez godzinę w kościele. Ale od pięcio-, czy sześciolatka już można i trzeba.

Specjalne Msze św. dla rodziców z małymi dziećmi, podczas których maluchy biegają po kościele i bawią się, takie zachowania tylko utrwalają. Gdy przyzwyczajone do tego dziecko znajdzie się w kościele na „normalnej” Mszy św., będzie robiło to samo. Kościół będzie się kojarzył z przestrzenią do biegania i zabawy. Dziecko nie zrozumie, dlaczego teraz ma zachowywać się inaczej.

Dlatego uważam, że małe dzieci, które jeszcze nie są w stanie spokojnie wytrzymać w kościele, lepiej zostawić w domu i chodzić na niedzielną Mszę św. na zmianę. Stałe uciszanie i karcenie nie tylko utrudnia rodzicom skupienie, ale powoduje, że kościół kojarzyć się będzie dziecku z czymś niemiłym, upominaniem, uspakajaniem… A nie ma nic gorszego, jak po nieudanym uspakajaniu, wyprowadzić dziecko na dwór, aby sobie pobiegało. Maluch dostaje wówczas sygnał, że niegrzeczne zachowanie w kościele skutkuje tym, że nie trzeba będzie w nim być i można będzie do woli biegać i bawić się. Następnym razem będzie niegrzeczne jeszcze bardziej i zostanie wyprowadzone jeszcze szybciej. Powstaje błędne koło.

A przecież przyuczenie dziecka do spokojnego siedzenia rozpoczyna się już w domu, choćby podczas wspólnych posiłków. Dziecko powinno nauczyć się, że odchodzi się od stołu dopiero wtedy, gdy wszyscy już zjedli, nie przeszkadza w rozmowie, nieustannie przerywając itp. Nie można dziecka przyzwyczajać do ciągłych rozrywek i zabawiania. Nie może ono czuć, że jest pępkiem świata i wszystko kręci się wokół niego. Od wymagania właściwego zachowania przy stole zaczyna się nauka spokojnego, grzecznego siedzenia przez jakiś czas. Także w kościele.

dziecko-kościół

A do udziału w Mszy św. dziecko powinno zostać wcześniej przygotowane. Warto przyjść z nim do kościoła poza Mszą św., wtedy, gdy nie ma w nim ludzi. Pokazać ołtarz i opowiedzieć co się na nim odprawia. Przyklęknąć, zmówić krótką modlitwę. Pewnie już zna Ojcze nasz, które codziennie wieczorem odmawia z rodzicami. Albo Aniele Boży Stróżu mój. Niech ma poczucie sacrum. Trzeba pokazać mu tabernakulum i powiedzieć, że tam jest Pan Jezus.

Pierwsze pójście na Mszę św. powinno być wydarzeniem. W drodze warto dziecku przypomnieć, gdzie idzie i co się tam będzie działo, choć oczywiście nie zrozumie słów liturgii, ani kazania, ale pewne elementy Mszy św. można wytłumaczyć.

Jestem przeciwna przynoszeniu przez dzieci zabawek, ale Biblia dla dzieci do oglądania w czasie kazania może być. Gdy będzie się bardzo nudziło, poogląda obrazki, które będą jakoś współgrały z tym, co w kościele się dzieje.

Wiem, że są dzieci, które od bardzo wczesnego wieku potrafią spokojnie w kościele wysiedzieć i nie wymagają specjalnego przygotowania. W mojej parafii obserwuję gorliwego sześciolatka, który jest ministrantem i garnie się do dzwonków, pateny czy ampułek. Do wszystkiego jest pierwszy i wszystko go cieszy. Aż miło patrzeć, zwłaszcza że przychodzi na Mszę św. także w dni powszednie. Ba, mój siostrzeniec został ministrantem, gdy miał cztery lata i też był bardzo gorliwy. Nie wszystkie dzieci byłoby na to stać, ale od pięciolatka można już wymagać odpowiedniego zachowania. I trzeba zrobić wszystko, żeby udział w Mszy św. nie kojarzył się dziecku z karceniem i zagniewaniem rodziców.

Małgorzata Wanke-Jakubowska

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.

Możesz również polubić…

58 komentarzy

  1. stanorion@gmail.com' Vector pisze:

    Zgadzam się z tym, że przyuczenie do spokojnego siedzenia jakiś czas, powinno odbywać się w domu i to podczas wspólnych posiłków właśnie. Maluchów do lat pięciu nie powinno się zabierać do kościoła, bo one, z racji wieku, nie potrafią wytrzymać godziny grzecznie w ławce, ale sześciolatek nie powinien już z tym mieć problemów, jeśli ma te zachowania utrwalone z domu. Nic gorszego niż bałaganiące i hałasujące dzieci w kościele a także w innych miejscach publicznych, na przykład w restauracji, bo w kościele trzeba skupić się na modlitwie, a w restauracji zrelaksować się w spokoju.
    Jeśli chodzi o specjalne msze dla rodziców z dziećmi, to uważam, że powinny one charakteryzować się skróconym o połowę czasem trwania mszy, a nie przyzwalaniem na zabawy w kościele. Zarówno kościół, jak i restauracja na przykład, to nie place zabaw i nie powinniśmy na takie zabawy pozwalać swoim dzieciom, bo to dekoncentruje i przeszkadza innym.
    Z autopsji pamiętam, że w tym wieku najbardziej doskwierał, czas trwania mszy, który dla malucha jest stanowczo za długi, co w konsekwecji zniechęca go do chodzenia do kościoła w ogóle.

  2. stanorion@gmail.com' Vector pisze:

    Jeszcze dopiszę takie moje spostrzeżenie, odnośnie powiedzenia dziecku, że w tabernakulum jest Pan Jezus. Dziecko bierze wszystko dosłownie, a jego wyobraźnia tworzy mu na bieżąco obrazy tego co słyszy, więc wiadomo, że natychmiast zacznie zastanawiać się, jak on się tam zmieścił.

  3. mail@mywebsite.pl' TesTeq pisze:

    Jak rodzice mogą wytłumaczyć coś, czego sami nie rozumieją? Chodzą do kościoła, „bo tak trzeba”, „bo co by ludzie powiedzieli?”, „bo ksiądz będzie robił problemy”. Oczywiście nie wszyscy.

    • b.utecht@onet.pl' Barbara Utecht pisze:

      Zgadzam się całkowicie z moim przedmówcą, czyli edukacja i jeszcze raz najpierw edukacja rodziców.

    • dariaziemiec@gmail.com' Daria Ziemiec pisze:

      W wakacje moj 15 letni syn postanowil ze pojedzie naSDM do Krakowa.Wyrazilismy zgode choc troche sie obawialismy.Terrorysci zamachy ….Zmienilismy zdanie w trakcie niestety nasz syn rowniez.Gdy zapytalam dlaczego nie chce pojechac uslyszalam zaskakującą odpowiedź.”Bo nie lubi tego Papieza”?Zaskoczył mnie i przyznam szczerze ze zapomnialam jezyka w buzi.Syn nie bardzo umial uzasadnic swoja „niechęć”dlatego postanowilam do nieco wyedukowac.?Powaznie podeszlam do tematu a poniewaz mialam nagrane dokumenty o Papiezu syn spedzil na poznawanie „nie lubianego”papieza spora czesc dnia.Filmy byla naprawde ciekawe i zauwazylam ze mocno wciagnely moje dziecko.Bylismy cala rodzina na SDM i spedzilismy niezapomniane chwile.Syn byl zadowolony a jego koledzy ktorych chcielismy zabrać gdy zobaczyli zdjecia mocno zalowali.I najwazniejsza wiadomość Piotr moj syn polubil Papieza?O Bogu powinnismy rozmawiac z dziecmi bo inaczej będą rozmawiac z innymi nie zawsze madrymi ludzmi a efekty moga byc opłakane.Niestety zauwazylam ze sporo dzieci regularnie chodzi do kosciola przed I Komunia potem jest przerwa i okres Bierzmowania.
      Dlatego mamy tak duza grupę katolikow wierzących lecz nie praktykujacych.

      • stanorion@gmail.com' Vector pisze:

        I odwrotnie, mamy też dużą grupę „katolików” niewierzących, ale praktykujących, bo się przyzwyczaili, bo tak wypada, bo dziecko pójdzie do komunii itp.

  4. b.utecht@onet.pl' Barbara Utecht pisze:

    Zgadzam się z autorką tekstu i Panem Vectorem, że dziecko tak naprawdę jest w stanie skupić się dopiero od 4-5 roku życia, dlatego młodsze dzieci powinny pozostawać w domu pod opieką bliskich. Im bardziej rodzice będą żyć życiem ukształtowanym przez wartości religijne, tym będzie ono skuteczniejsze. Dlatego uczestnictwa dziecka w liturgii powinni uczyć rodzice, by pomóc temu małemu człowiekowi odkrywać świat wartości. To na rodzicach spoczywa obowiązek, by ukazywać dziecku, że Msza św. jest wyrazem naszej miłości do Pana Boga poprzez swoje postępowanie. To w domu powinno się tłumaczyć dziecku różne rzeczy związane z Mszą i odpowiednio je do tego przygotować. To, czy dziecko zrozumie, że kościół jest miejscem szczególnym i że tam należy zachowywać się inaczej, zależy wyłącznie od rodziców. Wspólne zaś msze św. tylko dla dzieci uważam za niezbyt dobry pomysł, ponieważ dzieci traktują wówczas kościół, jak boisko sportowe na którym można biegać i krzyczeć. I słusznie zwraca autorka tekstu uwagę na to, że dzieci należy do tego odpowiednio przygotować chodząc z dzieckiem do kościoła poza mszami św.tłumacząc, że tutaj zachowujemy się cicho sami mówiąc do dziecka szeptem wówczas dziecko nabiera szacunku do miejsca świętego. Wielu rodziców powiela błędy, które popełnione zostały przez ich rodziców w dzieciństwie. A panujące obecnie bezstresowe wychowanie dziecka prowadzi niestety do wychowania pokolenia małych egoistów przekonanych, że wszystko i wszędzie można. To do rodziców należy ustalanie określonych wzorców, ponieważ tak małe dziecko nie orientuje się jeszcze tak naprawdę, co jest dobre, a co złe. Tak często bywa, kiedy zamiast rodziców uczy telewizor. Dzieci godzinami spędzają czas na grach i oglądaniu telewizora, to niestety nie sprzyja wyciszeniu i koncentracji dziecka. Na to powinno zwrócić się szczególną uwagę i w tym bardzo ważna jest konsekwencja rodziców.

  5. jerzpolski@wp.pl' Jurek S. pisze:

    Kiedyś słyszałem, że wychowywanie dzieci należy zacząć jeszcze przed urodzeniem, przez wychowanie ich rodziców. Właściwe uczestnictwo w mszy świętej jest trudne nie tylko dla wiernych, ale i kapłanów.
    Kapłani muszą walczyć z rutyną.
    Do uczestnictwa w mszy świętej należy się przygotować.
    Oczywiście – odpowiedni strój, ale przyjść nieco wcześniej, aby odmówić modlitwę wprowadzającą w nas
    w tajemnicę, która ma nastąpić. Na leży wybrać nie tylko odpowiednią porę mszy świętej, ale miejsce w kościele, które pozwoli nam lepiej uczestniczyć w spotkaniu liturgicznym. Powrotowi do domu powinna towarzyszyć refleksja nad przeczytaną Ewangelią i wysłuchaną homilią. Nie zawsze potrafimy dobrze uczestniczyć w nabożeństwie, ale udział w mszy świętej powinien mieć dla nas wierzących wielkie znaczenie.
    Przygotowanie dziecka do uczestnictwa w mszy świętej jest ważne, a uczestnictwo w niej jest sprawą indywidualną, zależną od temperamentu dziecka, od okoliczności itd.

    • stanorion@gmail.com' Vector pisze:

      „Kiedyś słyszałem, że wychowywanie dzieci należy zacząć jeszcze przed urodzeniem, przez wychowanie ich rodziców. ” – w stu procentach zgadzam się z tym stwierdzeniem. W szkole powinien być przedmiot „Nauka życia”, lub „Życie w rodzinie”, który poruszałby problemy egzystencji od urodzenia aż do śmierci.

  6. gramatis@tlen.pl' Ufka pisze:

    Widziałam rozmaite zachowania dzieci (i dorosłych) w kościele. Najgorzej wspominam „”eksperyment” w moim kościele kiedy siostry katechetki wymyśliły, że dzieci będą siedziały same w pierwszych ławkach. Obok stały staruszki a w ławkach „dziecięcych” trwała zabawa w najlepsze. Rodzice byli za daleko aby interweniować. Na szczęście potem to zlikwidowano.
    A na wsi? Nie jestem w stanie pojąć jak „oni” to robią? Dzieci zachowują się spokojnie i nie przeszkadzają. Czasami się cicho bawią jakimś drobiazgiem z torebki matki czasami z dalszych rzędów podejdzie wnuczka do babci w innej ławce. O chodzeniu na zmianę nie ma mowy bo jest tylko jedna Msza Św w niedzielę. Czyli można? Jak zawsze wszystko zależy od rodziców.

    • stanorion@gmail.com' Vector pisze:

      Też uważam, że wszystko zależy od rodziców.

    • ewaki28@wp.pl' Ewa pisze:

      Podpisuję się pod tym tekstem, ale chciałabym dodać, że nie wszystko zależy od rodziców. Jest jeszcze coś takiego, jak presja otoczenia. Jeśli nie ma przyzwolenia na harce dzieci w kościele, to takie dziecko wyczuwa tę atmosferę. No i ktoś, nie tylko rodzic powinien wyrazić swoją dezaprobatę. Dlaczego we Francji dzieci grzecznie siedzą z rodzicami w restauracjach? Czy wszyscy rodzice są tam tak świetnie wyedukowani i wychowani, że im się to bez problemów udaje? Czy dziecko nie powinno wiedzieć co to jest „respekt”. Zbyt daleko idące pobłażanie i skracanie dystansu, a także brak reakcji otoczenia nie służą kształtowaniu prawidłowych postaw u dzieci.

  7. anna-drozdowska@wp.pl' Anna Makuch pisze:

    Bardzo podoba mi się pomysł z Biblią dla dzieci. Skorzystam ? Trzeba uczyć dzieci uszanowania ciszy w kościele, jestem za; tolerancja dla hałasu i biegania źle wpływa na dalsze lata.

    • stanorion@gmail.com' Vector pisze:

      Na wszystko jest miejsce i czas. Jeśli bawią się w wojnę np, wiadomo, że bez krzyków się nie obejdzie, ale w kościele czy na cmentarzu nie ma na to miejsca.

  8. iwona.kopec@interia.eu' Junona pisze:

    Z całym szacunkiem do księży i innych wiernych – kościół i msza jest elementem wychowania także tych najmłodszych i lekcją pokory i tolerancji też być powinna. Ruch wpisany jest w ludzką naturę, to dopiero zakazy społeczne i rodzinne temperują jego częstotliwość. Islam przymusza dzieci do innych bardziej radykalnych pozycji „siedzących” i odmawianua jak mantrę słów proroka. Niech to nie będzie dla nas wzór do naśladowania. Nie przychodźmy na mszy dla dzieci, jeśli ich nie mamy. Z szacunkiem do autora i adwersarzy. Ukłony

  9. krzysiek.kala@gmail.com' Krzysiek pisze:

    Zachowanie dzieci, również w kościele, to pochodna-nazwijmy to-’dzieciocentryzmu’. Skupieni na dzieciach rodzice na wiele pozwalają, niewiele wymagają. Są różne sposoby, różnych rodziców – u nas wystarczyła konsekwencja w tłumaczeniu, że nie wolno przeszkadzać innym. Jednak… i tu jest mój dylemat, i jestem ciekawy innych opinii. Jeżeli dziecko słucha czytania, kazania pojawiają się pytania. – Tata, a…? Odpowiadać, czy nie? Ja staram się, krótko odpowiedzieć szeptem. Nietrudno zgadnąć, że to rodzi często kolejne pytania… 🙂

  10. magdusiapo@interia.pl.pl' magdusia pisze:

    Zawsze drażniło mnie i drażni do tej pory bieganie dziecka po kościele, jedzenie, picie(chodzi mi o starsze dzieci) ?. Może to zabrzmi makabryczne, ale moje dziecko najstarsze raz taki numer mi wycięło, ze zaczął biegać w trakcie Mszy Św. , dostał reprymendę przy wszystkich. Teraz jest spokój, młodsze brały przykład ze starszych.

  11. stanorion@gmail.com' Vector pisze:

    A propos wyobraźni jeszcze; pamiętam, gdy na lekcji religii ksiądz (bo wtedy księża prowadzili), rozwinął chyba zbyt pochopnie temat piekła, tłumacząc jak tam jest, a ja oczami wyobraźni widziałem te biedne duszyczki taplające się w beczkach smoły, podgrzewanej ogniem przez diabłów z rogami. Śmieszne, ale prawdziwe.

  12. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Pan, który podpisał się Krzysiek, posłużył się terminem „dzieciocentryzm” i moim zdaniem trafił w sedno. To termin obejmujący wszystko, co można określić mianem „błędy wychowawcze”. To szersze pojęcie niż tylko bezstresowe wychowanie. Ze zdziwieniem spostrzegam, jak rozmawiająca ze mną mama (ojcowie niestety robią to samo), przerywa rozmowę, żeby odpowiedzieć dziecku. A ono przychodzi nie z pilną sprawą, ale błahą, i bezceremonialnie przerywa. Matka na to pozwala, bo dziecko jest najważniejsze. To ono pierwsze dostaje jedzenie, o ile rodzina zasiada razem do stołu, choć to też dziś rzadkość, i wstaje od posiłku kiedy chce. Kiedyś przypadkowo odwiedziłam zacną rodzinę, taką wielopokoleniową, w której była prababcia, dziadkowie, dzieci i wnuki. Pięcioletnia wnuczka stanęła na środku pokoju, wysunęła język i wypaliła: „Po co tu przyszliście? Nie chcę was tu”. Nikt, ani zacna prababcia, ani dziadkowie, ani rodzice nie zwrócili uwagi. Nie skarcili. Odwrócili uwagę dziecka. To częsta metoda, zamiast zwrócić uwagę, odwraca się uwagę. Oczywiście tę uwagę odwraca się czymś atrakcyjnym. Dziecko dostaje jasny sygnał, że za złe zachowanie jest nagroda, nabiera przekonania, że mu wszystko wolno. Widziałam potem tę dziewczynkę podczas uroczystości pierwszej komunii, na której była gościem. Miała już wówczas osiem lat i była rok przed swoją pierwszokomunijną uroczystością. Oczywiście kręciła się, rozmawiała, wreszcie dziadek wziął ją na kolana i szeptał do ucha, żeby odwrócić uwagę właśnie. Stawianie wymagań jest wyrazem szacunku, pobłażanie – lekceważenia. I własnej wygody. To nie jest wyraz miłości, bo to nie prawdziwa miłość. Dziecko wychowane do egoizmu i arogancji będzie nielubiane, jemu będzie źle i z nim będzie źle. Jak kochamy, to pragniemy dobra dla swojego dziecka, pobłażając zapewniamy mu trudne życie. Polecam mój tekst sprzed roku https://twittertwins.pl/kilka-uwag-o-wychowaniu/ też napisany z okazji Tygodnia Wychowania.

    • mail@mywebsite.pl' TesTeq pisze:

      Egoista nie widzi, że go nie lubią, jeśli dostaje to, czego chce. Kupuje sobie psa, bo psy lubią nawet egoistów. #prowokacja 😉

    • krzysiek.kala@gmail.com' Krzysiek pisze:

      Jest cała seria dowcipów o tym jak rodzice zachowują się przy pierwszym, drugim i wreszcie trzecim dziecku. Kiedy trzecie dziecko połknie monetę, nie tylko nie jedziesz do szpitala jak z pierwszym, nie tylko spokojnie czekasz jak z drugim, ale potrącasz mu z kieszonkowego 🙂 Myślę, że wielu rodzicom brakuje tego dystansu do własnych dzieci, bo po prostu brakuje im tego trzeciego, czy nawet drugiego dziecka. Trudno postawić trójkę dzieci na piedestale i wtedy zajmują właściwe im miejsce. Takie ustawienie dziecka w centrum, skupienie na nim całej swojej uwagi, nadziei i oczekiwań nikomu dobrze nie służy (dziecko również odczuwa tę presję). Kluczem jest przywrócenie właściwej hierarchii i znaczenia słów. Tata to tata, a nie kolega. Mama to mama, a nie przyjaciółka. Nauczyciel to nauczyciel.

    • stanorion@gmail.com' Vector pisze:

      Bardzo trafny komentarz dotyczący zjawiska nazwanego tu „dzieciocentryzmem”. Nazwa ta, na stałe powinna wejść do użycia na określenie takiego sposobu wychowywania dzieci.

  13. lukasz.hawryluk@gmail.com' Basten pisze:

    Nie wyobrażam sobie nie zabierać dzieci na Mszę Świętą. Gdzie mają się uczyć, że to coś ważnego dla obojga rodziców, jeśli Ci chodzą na zmianę? Jak mają poczuć, że to jest centrum ich życia, jeśli będziemy kombinować?
    Mam 5 córek, nigdy nie było tak, żeby któreś z nas zostawało w domu bo „Dzieci za małe”, albo „za głośne”.
    Mam ten przywilej, że często jesteśmy na Mszy Świetej w sobotę wieczorem (już niedzielna, we wspólnocie neokatechumenalnej). Dzieci mają tam swój czas, gdy jest specjalna rozmowa z nimi, jak na każdej Mszy Świętej dziecięcej. Jest dużo śpiewów, instrumentów. Oprócz tego, bywamy też na mszy w niedzielę, tradycyjnej parafialnej liturgii – nie mamy żadnego problemu, żeby siedziały w ławce, zachowywały się cicho, itd. Najmłodsze maluchy w ostateczności mogą poczytać swoją książeczkę – ale nikt nie biega, nie krzyczy. Jeśli rodzice rozmawiają z dziećmi o tym co się dzieje na ołtarzu, jeśli dzieci widzą jak bardzo jest to ważne wydarzenie dla całej rodziny, jeśli rodzice regularnie modlą się z dziećmi – to nie ma żadnego problemu. To moje doświadczenie.

  14. Chciałem tylko nieśmiało przypomnieć komentatorom, że pierwsza przetłumaczona tabliczka z pismem klinowym dotyczyła złego wychowania współczesnej młodzieży. 🙂

  15. b.utecht@onet.pl' Barbara Utecht pisze:

    Nie sztuką jest począć dziecko, ale prawdziwą sztuką jest wychować je na dobrego i mądrego człowieka. Skupiliśmy się głównie na dzieciach, ale nas jako rodziców także obowiązują pewne zasady wobec dziecka. Jeśli my zachowamy się niewłaściwie wobec dziecka mamy także obowiązek przeprosić je. Nie można obrażać dziecka. My także powinniśmy odnosić się do niego z szacunkiem. Zachowanie niegrzeczne często spowodowane jest chęcią zwrócenia na siebie uwagi. Nie zapominajmy, że dziecko ma także prawo do wyrażania własnego zdania.

  16. kadras1975@gmail.com' Mariusz pisze:

    Dziwne ale mam bardzo wczesne wspomnienia z dzieciństwa.Przepiękny kościół w Kiwitach na Warmi.To inne czasy były więc dzieci nikt nie puszczał pochasać.Wzrok przyciągał ołtarz,moment w którym obraz się opuszczał i odsłaniał Madonne z dzieciątkiem.Ksiądz gdy byłem u mamy na rękach pogłaskał po głowie.Niewiele rozumiałem jednak pamiętam.Dla porównania niedawno doświadczyłem takiej sytuacji w autobusie jadąc do pracy.W połowie trasy wsiada pani z dzieckiem.Ustępuje miejsce (ścisk jak w puszce sardynek).Dziecko 3-4 latek stoi na fotelu,zagląda pasażerce obok do torebki,domaga się od matki zabawki a ta odpowiada że nie ma.Przez 5 minut dzieciak drze się „daj” na cały autobus,żadne tłumaczenie do dziecka nie dociera.Następnego dnia ta sama Pani ponownie staje przy mnie.Dziecko krzyczy,dopytuje się,tak jak dzień wcześniej kiedy miejsce będzie wolne.Nie ustąpiłem.Okazało się że z tym pytaniem o wolne miejsce to akcja zorganizowana.Powtarza się codziennie.W tym samym autobusie ludzie innym matkom z dzieckiem miejsce ustępują.

  17. kadras1975@gmail.com' Mariusz pisze:

    Uzupełniając [ I się dekospirując 🙂 ].Wyjątkowa Madonna (brzemienna) : https://twitter.com/kadras1975/status/775787561067352064 .Kościół w Kiwitach.Nieczęsto spotykane.

    • kadras1975@gmail.com' Mariusz pisze:

      Była też taka tradycja/obyczaj.Po urodzeniu dziecka młoda mama modliła się przed tą figurką i była uroczyście wprowadzana na Msze.

  18. wziolek@yahoo.es' wziolek_sj pisze:

    W tej sprawie mam akurat wiele do powiedzenia, bo po pierwsze, kiedyś byłem niesfornym dzieckiem w kościele (nawet do tej pory jeszcze mi trochę zostało 🙂 a po drugie, teraz jestem księdzem, który (również) z takimi dziećmi w kościele się spotyka. Dlatego, chcę napisać co następuje:
    1. Mama, prowadzając mnie w dzieciństwie do kościoła, miała ze mną trzy światy, bo… No właśnie. W latach 60-tych nie było ADHD, ale gdyby było, to byłbym wzorcowym okazem dziecka z tą przypadłością z dodatkiem nadpobudliwości, nadwrażliwości psychomotorycznej i czego tam jeszcze! Po prostu biegałem wszędzie, wszystko mnie interesowało, wszędzie mnie było pełno i (cóż z tego że niechcący?!) zawsze coś „wykombinowałem”. W kościele również.
    2. Nie trudno się domyśleć, że takie zachowanie spotykało się z surowymi spojrzeniami pobożnych Pań kierowanymi w stronę Mamy, bo ja jakoś dziwnie ich nie zauważałem, a jeśli nawet, to nie przyszło mi do głowy, by się nimi przejąć 😉 Dodatkowo, mój rodzony Proboszcz był człowiekiem dużej klasy i jestem mu bardzo wdzięczny za wiele spraw, ale miał jedną słabość: nie mógł znieść, żeby w czasie jego kazania czy Mszy jakieś dziecko płakało, biegało, czy krzyczało. Przerywał wtedy i, swoim majestatycznym głosem mówił: „Proszę wyprowadzić to dziecko!”. Nie muszę dodawać, że wielokrotnie było to skierowane do mojej Mamy i dotyczyło mnie 🙂
    3. Ale temu krzyczącemu i biegającemu po kościele, i nie raz z niego wyprowadzanemu dziecku, całe jego ADHD i nadpobudliwość i psychomotoryczna nadwrażliwość razem wzięte nie przeszkodziły w zauważeniu i odczuwaniu tego, co w kościele i w Kościele najważniejsze, czyli obecności Pana Jezusa. Pytania zadawane Rodzicom, a dotyczące Jego miłości, czułości i cierpienia pokazywały, że „choć to takie strasznie żywe i rozbrykane dziecko, to ma dobre serduszko” (nawet do tej pory jeszcze mi trochę zostało 🙂
    Tak było, gdy byłem dzieckiem. A jak na to patrzę teraz, gdy jestem księdzem i stoję po drogiej stronie ołtarza?
    Żaden ze mnie wzór, ale od razu powiem, że nie zdarzyło mi się nigdy zwrócić uwagi komuś z małym dzieckiem. Głównie z tego powodu, że uważam, iż każdy orze jak może i każdy chwali Pana Boga tak, jak umie, a ja pamiętam, że długo nie umiałem Go chwalić inaczej, jak biegając po kościele (a nawet, gdy zostałem już ministrantem, w wieku 6 lat, to i tak byłem przez Proboszcza zawieszany za „rozrabianie przy ołtarzu”).
    Jednak wpłayw na moją postawę w tym względzie miały też inne osoby:
    1. W czasie studiów teologicznych w Rzymie, jeden z naszych Ojców, stary i mądry jezuita – o. Rozzi, mówiąc nam o swoim własnym doświadczeniu spowiadania i odprawiania Mszy św. powiedział zdanie, które zapamiętałem, z którym w pełni się zgadzałem i zgadzam, i które bardzo mi pomaga w takich sytuacjach. Powiedział: ” Jeśli w czasie twojej Mszy św. lub kazania jakiś chory psychicznie człowiek będzie się dziwnie zachowywał i krzyczał, albo jakieś dziecko będzie płakać lub biegać po kościele i krzyczeć wniebogłosy, to wiedz, że Pan Jezus go przysłał, po to, żebyś sobie czasem nie pomyślał, ze to, co mówisz jest jakieś strasznie mądre, albo ważne, albo że cokolwiek od tego zależy”. Jak już wspomniałem, do dziś w pełni się z tym zgadzam i nie raz mi to pomogło 🙂
    2. Zaraz po święceniach moja Mama powiedziała mi wprost: „Synku, gdybym się kiedyś dowiedziała, że w czasie Mszy powiedziałeś do jakieś Pani , to chyba bym się zapłakała z żalu. Pamiętaj, że każdy może przyjść do Pana Jezusa, bo On nikogo nie odtrąca i nigdy nie wiadomo, na kogo kto wyrośnie. A to nie jest wina ani mamy, ani dziecka, jeśli ono biega i krzyczy po kościele. To nie sztuka wyprowadzić dziecko z kościoła. Trzeba umieć trafić do jego serca. Masz być dobry dla ludzi”. Moja Mama naprawdę tak do mnie mówiła i mówi 🙂
    Napisawszy to wszystko, chcę dodać, że nie oznacza to bynajmniej zachęty do tego, by w kościele pozwalać dzieciom na wszystko i iść za ich zachciankami. Nie. Trzeba być tylko wobec nich bardzo cierpliwymi, a już ksiądz musi się o to starać szczególnie. Nie tyle z szacunku dla dziecka (choć nigdy nie wiadomo, co z niego wyrośnie) ile z szacunku, dla Rodziców, bo nigdy nie wiadomo, jaki problem/dramat/ból kryje się za takim zachowaniem dziecka.
    A tak swoją drogą, to uważam, że nic tak dzieci w Kościele nie rozbestwia i nic tak nie infantylizuje dorosłych wierzących jak tzw „Msze dla dzieci” gdzie dzieci odgrywają rolę dorosłych (czytają Słowo Boże,śpiewają Psalm, modlą się w modlitwie wiernych i, trochę większe, przystępują do Stołu Pańskiego) a rodzice odgrywają rolę dzieci stojąc biernie i milczącą w tyle kościoła. A tymczasem liturgia i wiara to jest coś przeznaczone TYLKO DLA DOROSŁYCH! Proszę mi wybaczyć miałkość porównania, ale coś jak alkohol, albo prawo jazdy. dziecko ma chodzić do kościoła marząc o tym, że kiedyś, „gdy już będę duży/duża” to też będę mógł czytać Słowo Boże! Obecna „pajdokracja” w Kościele w Polsce bardzo temu Kościołowi szkodzi 🙁
    No, ale to już temat na inny „elaborat” o czym wspominam, przepraszając gorąco za rozmiary obecnego.

    • dariaziemiec@gmail.com' Daria Ziemiec pisze:

      Piekny madry i dowcipny ten „elaborat”i wcale nie taki długi.?

    • alicja.js@wp.pl' AlicjaJesz pisze:

      Bardzo piękne słowa, proszę Księdza. szczególnie to zdanie o. Rocco. Jakoś te dzieci trzeba do Kościoła przyprowadzić ale nie można na wszystko pozwalać.
      Pozdrawiam!

    • kuradomowa7@gmail.com' kuradomowa pisze:

      I to powiedział były proboszcz w której co tydzień była i jest (zresztą niezła) msza dla dzieci 🙂

  19. alicja.js@wp.pl' AlicjaJesz pisze:

    Zastanawiałam się dłuższy czas czy napisać co czuję ale może moja opinia się przyda 🙂
    W mojej tradycyjnej rodzinie dzieci były wychowywane w szacunku dla dorosłych, Boga, Polski, Kościoła, nauczycieli.
    Wydaje mi się, że w tej całej dyskusji słowo szacunek wydaje się kluczowe.
    Dzieci w tej chwili nie szanują niczego i nikogo, w zamian otrzymując atencję i adorację dorosłych.
    Na wszystko sobie trzeba zasłużyć a dzieci mają wszystko za darmo, w głębokim przekonaniu, że im się wszystko należy.
    Całe to durne bezstresowe wychowanie przynosi zatrute owoce.
    Dziecko musi znać granice i musi się do nich stosować. Mnie ani mojemu bratu który był strasznym rozrabiaką, nie przyszło nawet do głowy, żeby w kościele biegać albo się niegrzecznie zachowywać.
    Wystarczyło, że Tata spojrzał, nawet nic nie musiał mówić.
    Mojemu synowi, który był wychowywany na większym luzie już to przyszło do głowy wiec Dziadek wyszedł z nim z kościoła i wytłumaczył, że to naganne. Wrócili na mszę. Gdy sytuacja się powtórzyła wyszli za kościół i syn dostał klapsa i wrócili na mszę. Od tego czasu wiedział jak się zachować.
    Absolutnie nie mam tego Tacie za złe.
    Chodziłam do kościoła z rodzicami i Babciami od urodzenia, pewnie miałam ze 4 albo 5 lat jak Babcia mnie zaczęła zabierać na 6.00 rano na roraty. Teraz to by pewnie jakiś dureń do opieki społecznej zgłosił o znęcanie się nad dzieckiem! 🙂
    Nigdy w życiu nie powiedziałam do rodziców per ty, zawsze w trzeciej osobie. Moje Babcie całowałam w rękę. Mój syn też tak jest wychowany. To są po prostu oznaki szacunku.
    Bardzo się przyjaźnię zarówno z moim Tatą jak i moim synem ale granice są wyraźne, wiadomo było zawsze kto jest rodzicem a kto dzieckiem.
    A teraz ludziom się wydaje, że z dziećmi należy się kumplować, pozwolić sobie mówić po imieniu, nie stawiać żadnych granic ani barier a szacunek to coś co i tak będzie.
    Efekt jest taki, że dzieci nie szanują rodziców, nauczycieli, księży.
    Nie rozumieją, że w dorosłym życiu obowiązują jakieś ograniczenia i obowiązki. To jest później przyczyną frustracji i problemów emocjonalnych.
    W kościele to, że dzieci czasem płaczą mi nie przeszkadza, cieszę się, że one tam są, że rodzice je przyprowadzili i nauczą uczestnictwa w mszy.
    Natomiast dzieci biegające i rozbrykane bardzo mi przeszkadzają w skupieniu.
    Nie będę ukrywać, że według mojej opinii niegrzeczne dzieci to wina rodziców i do nich powinno się mieć pretensje.
    Po prostu trochę dyscypliny i tłumaczenia a nie pozwalanie na wszystko!

    • b.utecht@onet.pl' Barbara Utecht pisze:

      Zgadzam się z komentarzem Pani Alicji całkowicie, że biegające i hałasujące dzieci bardzo rozpraszają skoncentrowanie się na Eucharystii. Podam przykład: otóż jest sobotni wieczór, godz 19,00 oprócz wiernych, a było sporo ludzi uczestniczą rodzice z ok. trzyletnią córką, która w rączkach trzyma orzechy włoskie. Fatalnie trafiłam ponieważ usiedli w ławce tuż za mną. Msza św. rozpoczęła się, a dziewczynka zaczyna stukać dość mocno orzechami w ławkę. Zbliża się homilia, a dziecko nadal tłucze . Wszyscy wierni poruszeni odwracają się w kierunku rodziców i cóż widać? Zero reakcji jest przyzwolenie na dalsze uciążliwe zachowanie dziecka. I wcale się nie dziwię, że w bardzo delikatny i subtelny sposób kapłan zwrócił uwagę. Naprawdę trudno było przy takim akompaniamencie głosić słowo Boże. Nie mówię już o sobie, ponieważ jak pisałam miało to miejsce tuż za mną, czy uważają Państwo, że miałam możliwość skupić się i przeżyć Mszę św. godnie? Przecież nie w tym celu udałam się do kościoła. I tutaj niestety ogromna jest rola rodziców, by wychowywać dziecko od najmłodszych lat i uczyć odpowiedniego zachowania i szacunku dla innych.

    • stanorion@gmail.com' Vector pisze:

      W mojej rodzinie też było podobnie. Rozumiem i popieram.

  20. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Zainteresowanie tematem przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Za wszystkie głosy, refleksje, uwagi, przywoływanie własnych doświadczeń najserdeczniej dziękuję. Dyskusja przerodziła się w debatę o wychowaniu i popełnianych błędach, szacunku do starszych (a właściwie jego braku), bezstresowym wychowaniu i jego opłakanych skutkach. Wszystkie wypowiedzi, a wyjątkiem być może ks. Wojciecha, były zgodne – należy więcej od dzieci wymagać i nie pozwalać na niestosowne zachowanie w kościele. Ks. Wojciech Ziółek, przywołując swój własny przykład, pokazuje, że z takiego rozrabiaki z ADHD wyrósł gorliwy ksiądz. Czytałam kiedyś wywiad z 50-letnim księdzem, który wyznał to samo, ba, nawet przyznał, że podczas Mszy św. pierwszokomunijnej złamał swoją świecę na głowie kolegi w ławce… Ale w tych przykładach widać troskę rodziców, aby przybliżyć dziecku sens tego, co się w kościele dzieje. I na pewno w tych rodzinach nie było „dzieciocentryzmu”, który zapanował. A rodzice kilkorga dzieci nie stać po prostu na wychowanie egocentrycznych egoistów. Bo chyba chodzi o to, żeby wychować dobrego, wrażliwego człowieka. I to właśnie wpajała Mama ks. Wojciechowi.

  21. ram47@o2.pl' elear pisze:

    Aha.
    Czyli dziecko do chrztu, a następna msza po ukończeniu 5 roku życia?

    • Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

      Wg mnie to zależy od temperamentu dziecka. Są spokojniejsze, są urwisy. Ale w wieku pięciu lat, dobrze wychowywane (z wyjątkiem tych z ADHD) potrafią się właściwie zachować. Dziecku nie może być wszystko wolno. Bezstresowe wychowanie przyniesie katastrofalne skutki, które w końcu odbiją się rykoszetem na samym dziecku i na jego rodzicach.

  22. zlgrodzcy4@gmail.com' Podlasianka pisze:

    Ilość komentarzy pod tekstem świadczy, ze poruszony temat wzbudza spore emocje. Ja jestem raczej wyrozumiała dla przemieszczających się po kościele dzieci, pod warunkiem, ze zbytnio nie hałasują. Wiele razy widziałam, jak maluchy podchodzą do ołtarza i z zainteresowaniem przyglądają się celebransowi i ministrantom, niestety widuję też dzieci ciągnące do kościoła maskotki swojej wielkości. Moja parafia liczy około 600 wiernych, więc praktycznie wszyscy się znamy, choćby tylko z widzenia. Ponadto wszystkie dzieci z parafii uczęszczają do szkoły, w której pracuję. Dlatego pozwolę sobie na pewne uogólnienie. Otóż większość wiernych, których widuję obecnie w kościele wyrosła z dzieci, które widywałam z rodzicami w świątyni prawie od urodzenia. Uczestnictwo w liturgii to ważny element wychowania. Z zażenowaniem obserwowałam chrzty, gdy rodzice i chrzestni z trwogą oglądali się na „kościół”, bo nie wiedzieli kiedy należy wstać, usiąść czy uklęknąć. Uważam też, że nastolatki powinny już brać udział w liturgii pogrzebowej. Jeśli mamy to szczęście, że nie umiera nikt bliski, zabierzmy starsze dziecko na pogrzeb do dalszej rodziny. Porozmawiajmy o żałobie, o tym w jaki sposób wyraża się szacunek do zmarłego. Przecież kiedyś będzie musiało pożegnać swoich bliskich.

  23. rafal.kubara@interia.pl' Rafał Kubara pisze:

    W pełni się zgadzam, że przeprowadzając dzieci do kościoła nie można pozwolic by robily tam co chcą i trzeba zadbać by zachowywały się tam właściwie i przede wszystkim nikomu ni przeszkadzały. Pozwolę sobie jednak opisać pewną szczególną historię. Przez kilka kolejnych niedziel w kącie przedsionka naszego kościoła siadała pani z około 10-ciolenim upośledzonym umyslowo synem. Chłopiec zachowywał się bardzo spontanicznie, głośno, wydawał dziwne nieartykulowane dźwięki. Momentami był wręcz agresywny wobec swojej mamy, protestujących przeciw jej zakazom. Mama wykazywała nadzwyczajną siłę spokoju ale nie potrafiła sprawić by dziecko nie przeszkadzalo. Po kilku tygodniach zauwazylem jednak, że chłopiec zachowuje się już dużo lepiej, tak że nie sprawiał większych problemów mimo, że stał w środku kościoła. Za to bardzo rzucała się w oczy wielka wzajemna miłość mamy i syna. Osobiście zacząłem traktować (dyskretną oczywiście) ich obserwację jako dodatkowa naukę wynoszona z mszy świętej, swoistą wartość dodaną.
    Opisywana sytuacja miała miejsce 2 lub 3 lata temu i jestem trochę zdziwiony że od tamtej pory nie widziałem tego chłopca w kościele. Może ktos skutecznie zrazil jego mamę do przeprowadzania go albo po prostu w tym czasie nie miała go z kim zostawić w domu.

    • stanorion@gmail.com' Vector pisze:

      Upośledzone umysłowo dziecko i tak nie rozumie mszy, więc nie ma sensu zabierać go do kościoła

      • Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

        Małe i prawidłowo rozwinięte też nie rozumie, ale powoli się uczy. W tym roku widziałam mamę z kilkuletnim dzieckiem z zespołem Downa. Przechodząc przed tabernakulum chłopczyk przyklęknął i pięknie się przeżegnał, a przez całą Mszę św. grzecznie siedział na kolanach mamy i wpatrywał się w ołtarz z otwartą (dosłownie) buzią. Patrzyłammz podziwem na tę mamę, bo tak wychować nie w pełni sprawne dziecko jest trudniej. Tym bardziej chwała jej za to.

      • Nie zgadzam się. Rozróżniamy stopnie upośledzenia umysłowego, od lekkiego przez umiarkowane, znaczne i głębokie. Dziecko z niepełnosprawnością intelektualną również przeżywa i adoruje Boga na Mszy św. Zrozumienie prawd teologicznych będzie u niego na niższym poziomie niż u osoby w normie, ale za to emocjonalne odczuwanie bliskości Bożej i duchowość wcale nie musi kuleć. Moja szwagierka ma 23 lata, jest niepełnosprawna intelektualnie w stopniu umiarkowanym. Przystąpiła do Komunii, bierzmowania, regularnie uczestniczy we Mszy Św. I życiu parafii. Jasne, że pyta mamy „czy dzisiaj idziemy do Pana Jezusa” ale takiego wzruszenia podczas Adoracji Najświętszego Sakramentu życzę wszystkim nam wierzącym. Poza tym, uczestnictwo we Mszy Św. To również umacnianie rodziny ale także wychowanie do życia w społeczności, właśnie poprzez odpowiednie zasady i szacunek do innych. A niepełnosprawni nie znajdują się poza społeczeństwem, żeby ich z tego wykluczać.

    • rafal.kubara@interia.pl' Rafał Kubara pisze:

      Dziś zauważyłem w kościele opisywanego powyżej chłopca i jego mamę. Był prawie niezauważalny, cichy, może trochę więcej niż inne dzieci wiercil w ławce. Byl u komunii i w każdej chwili robił to co należy robić w kościele. Aż trudno mi było uwierzyć.

  24. ksietczynski@wp.pl' Krzysztof Sietczyński pisze:

    Regularnie chodzimy z naszymi dziećmi do kościoła, codziennie też modlimy się. Najstarsza córka ma lat 14, najmłodsza 2. Do kościoła zabieramy od niemowlęcia. Msza dla dzieci ułatwia nam akurat naukę zachowania w kościele. Nie przeszkadza przy okazji innym jak na normalnej mszy. To proces, który da się szybko przeprowadzić. Tylko trzeba uczyć – nie karcić. Rozmawiać też w domu, przygotowywać. I żyć z Bogiem na codzień. Wtedy staje się to naturalne jak posiłki – a tu nikt nie proponuje żeby jeść osobno… obecnie mogę z całą czwórką iść na dowolną mszę świętą

  25. ram47@o2.pl' elear pisze:

    Mam wrażenie, że msze św. dla dzieci są po części wyznaczane dla rodziców, którzy obawiają się reakcji innych wiernych na zachowanie małych dzieci (tych zbyt młodych według Autorki wpisu na uczestnictwo). A także dla tych, którym aż tak to przeszkadza – mogą wybrać inną godzinę.

    Nawiasem mówiąc, gdyby poważnie traktować te zalecenia, to niektórzy rodzice (brak opieki dla dzieci) przez kilka lat nie mogliby wspólnie uczestniczyć we mszy św.

    I dalej (trochę do absurdu) – chrzest na mszy niedzielnej. Dzieci ewidentnie mogą przeszkadzać szukającym skupienia wiernym 😉

  26. elzbieta314@gmail.com' Elzbieta Zborowska pisze:

    elear- w katechizmie Kościoła Katolickiego jest wyraźnie napisane, ze dziecko ma obowiązek uczestniczenia we mszy sw od 7 roku zycia.. Czyli wczesniej może ale nie musi. Nikt nie zabrania rodzicom zabierać dzieci na msze, tylko nalezy wiedzieć,ze kosciol to nie plac zabaw. Tu nalezy zachować sie nieco inaczej- nie biegać, skakać tańczyć , wchodzić na schodki przy prezbiterum.
    Sama wychowałam czworo dzieci, i jesli któreś mie mogło wytrzymać lub płakało- wychodziłam z kościoła,żeby nie przeszkadzać innym. Potem sie nauczyli- dwoch synow zostało ministrantami. Ponadto w tych czasach w kilku kościołach Wrocławia były msze dla przedszkolaków. Nie po to żeby mogły byc głośno, ale po to żeby wytrzymały na mszy .Trwały pół godziny, Dzisiaj wielu rodzicow nie zwraca uwagi na to ze dzieci traktuja kosciol jako miejsce do zabawy.To mi przeszczadza. A nie ich obecność.

  27. ram47@o2.pl' elear pisze:

    @Elżbieta Zborowska.

    No i pełna zgoda.

    Niespecjalnie natomiast spodobały mi się poniższe opinie Autorki.

    „Dlatego uważam, że małe dzieci, które jeszcze nie są w stanie spokojnie wytrzymać w kościele, lepiej zostawić w domu i chodzić na niedzielną Mszę św. na zmianę.”
    „A nie ma nic gorszego, jak po nieudanym uspakajaniu, wyprowadzić dziecko na dwór, aby sobie pobiegało.”

    I jeszcze – tak zupełnie na marginesie – przeczytałem komentarz jakiegoś księdza na ten temat. Komentarz ze „smarkaczami” i „bachorami”. Ciekawe dlaczego nie z „klechami”.

  28. kuradomowa7@gmail.com' kuradomowa pisze:

    Przepraszam – nie przeczytałem wszystkich komentarzy więc może się powtórzę.
    Ja (i moja rodzina) podchodzę do mszy jak do uczty/obiadu/wizyty świątecznej u kogoś Ważnego.
    Pozwolę sobie na porównanie, którego ja używam często. Nie chcę być niegrzeczny – nie chodzi mi o to by urazić kogokolwiek.
    Otóż która babcia czy dziadek zapraszając na uroczysty obiad swoje dzieci, wnuki czy innych krewnych powie: przyjdźcie bez małych dzieci bo hałasują, brudzą przy stole, nie pozwalają się skupić przy ważnych rozmowach a jeszcze (o zgrozo) któreś kupę w majtki zrobi niedaleko kanapy?
    Jeśli stosujemy takie kryteria to proponuję:
    Niech nie przychodzą do kościoła starsze osoby z uszkodzonym słuchem. Często mówią „Amen” w złych momentach albo z opóźnieniem jednosekundowym co irytuje i rozprasza.
    Osoby z problemami kardiologicznymi niech zostają w domach. Ostatnio na mszy (tak się składa – u Klemensa Dworzaka we Wrocławiu) jakiś Pan stracił przytomność i jego żona krzyczała na cały kościół błagając o pomoc. Szczęśliwie znalazł się lekarz, wezwano pogotowie a proboszcz świetnie z tego wybrnął, choć kazanie zostało zrujnowane. No ale o medytacji skupieniu trudno było mówić, nie mówiąc o przerażeniu dzieci, które siedziały blisko i słyszały i widziały.
    Osoby z problemami ruchowymi niech zostaną w domu, bo zakłócają kolejkę po komunię, a po jej przyjęciu stoją i nie mają siły się obrócić, co wydłuża liturgię niepotrzebnie.
    Itd.

    Albo może inaczej – niech będą msze „z dziećmi” gdzie poziom hałasu jest wyższy, ale akceptowalny, gdzie ksiądz powie pół kazania do dzieci a pół dla dorosłych, gdzie będą atrakcyjne piosenki grane i śpiewane przez scholę? Kto chce – może tam chodzić. Kto nie – nie musi.
    Dla mnie i mojej żony msza niedzielna jest wydarzeniem! Jest ważnym momentem tygodnia. Chcę byśmy szli tam razem(!) z dziećmi, zajmowali ławkę i by nasze dzieci widziały, że to ważne. Starsze inaczej, młodsze inaczej – każdy na swój wiek, rozum i serce. Jak (z braku innego porównania) imieniny babci. Chodzimy tam z dziećmi a nie sami.

    • stanorion@gmail.com' Vector pisze:

      Jeśli odpowiednio potrafimy wychować swoje dzieci, wszędzie możemy z nimi chodzić. Jeśli niewychowane, w wielu publicznych miejscach będą przeszkadzać, a nawet irytować.

      • kuradomowa7@gmail.com' kuradomowa pisze:

        Zatem to nie problem czy chodzić do kościoła czy nie. Sęk w tym, że powinniśmy się cieszyć, że są w kościele również ci rodzice, którzy sobie z tym nie radzą. Gdyby tam chodzili sami doskonali, to szybko by opustoszało, a tych którzy przyszli należałoby wywalić 🙂
        Proszę mnie źle nie zrozumieć – sam nieraz zgrzytam zębami na takie sytuacje.

  29. lglech@op.pl' Godny Ojciec pisze:

    W pełni się zgadzam z autorką. Mam dokładnie te same doświadczenia. Moje dziewczynki (3i7lat) dobrze się bawią na mszy świętej W sensie rozumieją co się dzieje jakie to ma znaczenie i czemu służy Potrafią się modlić lepiej od niektórych dorosłych. Największą radość sprawia im wrzucanie drobnych na tacę i podawanie ręki wszystkim wokoło przy „znaku pokoju”. Ze zdziwieniem obserwują swoich psocących rówieśników – pytają dlaczego tamte dzieci nie potrafią się zachować w domu Boga.

  30. dariaziemiec@gmail.com' Daria Ziemiec pisze:

    Dlaczego dzisiejsze dzieci sa niegrzeczne?Czy to wina rodzicow czy swiata w ktorym przyszlo im żyć?Wychowujemy nasze pociechy w świecie w ktorym dominuje hałas.W sklepie natretna muzyka na placu zabaw muzyka.W domu non stop wlaczony telewizori natretne telefony przez ktore niektorzy dorosli plota godzinami.Brak ciszy powoduje ze maluchy czuja sie w kosciele nienaturalnie.Cisza i skupienie sa im obce.
    Zafundujmy dzieciom „godzinę”ciszy poswiecmy czas na zabawę przy wylaczonym telewizorze i zabierajmy je do lasu a nie do marketu.Oswojmy je z ciszą .

  31. zrodlo@op.pl' Małgorzata Źródło-Loda pisze:

    Chodzić z dziećmi do kościoła? Zależy to od charakteru i wychowania dziecka. Są dzieci bardzo żywe, których rodzice nie chcą lub nie umieją opanować. Jeżeli dziecko nie jest w stanie w miarę spokojnie wytrzymać na mszy św. , lepiej z nim nie chodzić. Jeżeli biega, krzyczy, jest hałaśliwe w kościele a rodzice najczęściej nie reagują, jest to bezcelowe. Dziecko i tak nic z tego nie korzysta. Wręcz przeciwnie – nabiera niewłaściwych nawyków odnośnie zachowania w kościele. Dziecko od małego należy uczyć stosownego zachowania nie tylko w kościele, ale przy stole, czy w obecności innych osób. Wbrew pozorom nawet małe dziecko wszystko rozumie. Potrzeba też konsekwencji w działaniu.
    Dobrym sposobem jest zaczęcie chodzenia z dzieckiem do kościoła na krótsze nabożeństwa, np. majowe, w oktawie Bożego Ciała czy na msze św. w tygodniu.
    U nas w kościele, przy drzwiach wejściowych, za przeszklonymi drzwiami, jest specjalne nieduże pomieszczenie dla rodziców z małymi, brykającymi dziećmi. Zdaje to egzamin!
    Ps.
    Pomysł z Biblią świetny 🙂

Skomentuj Godny Ojciec Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *