Dlaczego Polki nie chcą mieć dzieci?

Pytanie jest zasadne, bo jak wynika z ostatniego badania CBOS, niemal 70 proc. Polek w wieku rozrodczym, czyli od 18. do 45. roku życia, nie chce rodzić dzieci ani w bliższej, ani w dalszej perspektywie. Zmienił się też wiek, w którym kobiety zaczynają myśleć o pierwszej ciąży. W 2017 roku plany posiadania potomstwa respondentki deklarowały w wieku 25–29 lat. Teraz pierwszą ciążę najczęściej planują dopiero w wieku 30–34 lat.

Liczba urodzonych dzieci w Polsce systematycznie maleje.

2008 – 414 tys., 2009 – 417 tys., 2010 – 413 tys., 2011 – 388 tys., 2012 – 386 tys., 2013 – 369 tys., 2014 – 375 tys., 2015 – 369 tys., 2016 – 382 tys., 2017 – 402 tys., 2018 – 388 tys., 2019 – 374 tys., 2020 – 354 tys., 2021 – 331 tys., 2022 – 307 tys.

Jedynie w latach 2016 i 2017 odnotowano niewielki wzrost (o 13 tys. i 20 tys. odpowiednio), który interpretowano jako efekt programu 500+, ale – jak się okazało – większa liczba urodzin utrzymała się zaledwie dwa lata, po czym począwszy od 2019 roku nastąpił spadek i to poniżej wartości sprzed wzrostu. Rozszerzenie programu 500+ na pierwsze dziecko, które weszło w życie od 1 lipca 2019 roku, nie zahamowało tego spadku. Liczba urodzeń od 2008 roku zmniejszyła się o ponad 25 proc.

Współczynnik dzietności, czyli liczba urodzeń przypadająca na kobietę, w Polsce wynosił 3 w 1960 roku, więcej o 0,7 niż w tym samym czasie w Niemczech, gdzie maksimum, czyli 2,5, przypadło na rok 1965, po czym nastąpił spadek.  W Polsce współczynnik ten od 1960 roku spadał aż do roku 1970, po czym jego wartość ustabilizowała się na poziomie ok. 2,2 i zaczęła rosnąć w roku 1982, czyli w stanie wojennym. Dopiero po 1983 roku współczynnik ten zaczął stopniowo maleć, w roku 1990 jego wartość była jeszcze nieznacznie większa niż 2, zapewniając prostą zastępowalność pokoleń, ale od tego czasu zaczął się gwałtowny spadek. W roku 2002 liczba urodzeń przypadająca na kobietę okazała się jeszcze niższa niż minimalna wartość przedstawiona na tym wykresie i osiągnęła zaledwie 1,2. W 2017 roku 22 proc. kobiet w wieku 18-45 lat zakładało, że nigdy nie będzie mieć dzieci. W 2022 roku jest znacznie gorzej, deklaruje to już 42 proc. respondentek, czyli prawie dwa razy więcej, mimo że od stycznia ruszyła realizacja nowego świadczenia dla rodzin z dziećmi – rodzinnego kapitału opiekuńczego wprowadzonego ustawą z dnia 17 listopada 2021 roku.

Muszę się przyznać, że byłam sceptyczna, co do wpływu tego programu na chęć posiadania dzieci, ale takiego regresu nie przewidywałam.

Obserwując, jak zmieniał się współczynnik dzietności na przestrzeni lat, widać, że był on znacznie wyższy w czasach powszechnej biedy i niedostatku. Patrząc na mapę świata widać prostą zależność – najwięcej dzieci rodzi się w najbiedniejszych krajach afrykańskich. Najwyższy współczynnik dzietności w 2021 roku odnotowano w Nigrze (6,91), Angoli (5,9), Demokratycznej Republice Konga (5,7), Czadzie (5,51), Beninie (5,47), Ugandzie (5,45) i Sudanie Południowym (5,43). Najniższą dzietność w tym samym 2021 roku odnotowały kraje najbogatsze: Korea Południowa (1,09) i Singapur (1,15). Współczynnik dzietności spadł poniżej dwóch nawet w krajach, gdzie dominującym wyznaniem jest islam, takich jak Arabia Saudyjska (1,95), Liban (1,74) czy Zjednoczone Emiraty Arabskie (1,65), mimo że kultura muzułmańska sprzyja dzietności. W krajach Unii Europejskiej współczynnik dzietności wynosi średnio zaledwie 1,5, najmniej na Malcie (1,13) i w Hiszpanii (1,19), a najwięcej we Francji (1,83), Rumunii (1,8), Czechach (1,71) i w Danii (1,68). Nie ma żadnej korelacji między współczynnikiem dzietności, a powszechną zamożnością czy programami rządowymi adresowanymi do rodzin, bo najwięcej na tym polu robiły Niemcy. Bez widocznych rezultatów.

Czy niechęć Polek do rodzenia dzieci utrzyma się? Nie wiadomo. Potrzeba pogłębionych badań socjologicznych, które pozwoliłyby na diagnozę obecnej sytuacji i prognozy na przyszłość. Niewątpliwie wpływ na to zjawisko ma kultura masowa, ale też niebagatelne znaczenie ma wychowanie i to nie w szkołach, ale w rodzinnych domach. Obecnie wchodzące w dorosłość roczniki to drugie już pokolenie wychowane po roku 1989. Rosnące aspiracje rodziców, zwłaszcza jeśli chodzi o dziewczynki, które przygotowywane są do robienia kariery, odnoszenia sukcesów, a nie do roli żony i matki, mają niewątpliwie niebagatelne znaczenie.

Gwałtowny spadek liczby rodzących się dzieci, który można było obserwować w latach dziewięćdziesiątych, jest skorelowany z szybko rosnącą liczbą studentów. W 1991 roku na polskich uczelniach studiowało 390,4 tys. osób, w roku 2002, kiedy to liczba urodzeń spadła do najniższej od wojny wysokości, czyli 350 tys., studiujących było 4,4-krotnie więcej, ponad 1,7 mln osób. Liczba studentów wprawdzie systematycznie maleje, ale wynika to coraz mniej licznych roczników maturzystów, którzy w znakomitej większości chcą studiować. W 2021 roku chęć podjęcia studiów deklarowało 90 proc. maturzystów. Jak podaje GUS, w porównaniu z rokiem akademickim 2010/2011 liczba studentów w roku akademickim 2020/2021  zmniejszyła się o 34 proc. ale, co ciekawe, większość studiujących to kobiety (58 proc.). Nieuniknioną konsekwencją tych skądinąd pozytywnych zjawisk jest późniejsze zakładanie rodzin.

Ambicje edukacyjne kobiet idą niestety coraz częściej w parze z hedonizmem, a posiadanie dzieci, w każdym razie w początkowym okresie ich wychowywania, wiąże się z rezygnacją z przyjemności, wymaga wyrzeczeń. Jak przekonać młodych, zwłaszcza młode kobiety, że posiadanie i wychowanie dzieci to być może najważniejsze zadanie w życiu, które może być źródłem radości i satysfakcji. I może warto by odwrócić kolejność i najpierw urodzić i podchować dzieci, a dopiero potem realizować się zawodowo.

Maria WANKE-JERIE

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).

Możesz również polubić…

15 komentarzy

  1. rafal.kubara@interia.pl' Rafał Kubara pisze:

    Jeszcze przed komentarzami prosiłbym o odniesienie się do dwu zamieszczonych tu danych. Na początku pisze Pani, że wg ostatnich badań – rozumiem że opublikowanych już w tym roku – niemal 70% Polek w wieku od 18 do 45 lat nie planuje rodzic dzieci. W środku tekstu jest informacja, że w roku 2022 42% respondentek w tym samym przedziale wiekowym nie zamierzało rodzić dzieci. Skąd taki diametralny wzrost o ponad połowę w ciągu kilku miesięcy? Czy to mogły być różnice w metodologii badań – wobec tego, które bardziej miarodajne? Czy może coś źle rozumiem?

    • Maria WANKE-JERIE pisze:

      Wyjaśniam. „W 2017 roku 22 proc. kobiet w wieku 18-45 lat zakładało, że nigdy nie będzie mieć dzieci. W 2022 roku jest znacznie gorzej, deklaruje to już 42 proc.” – dotyczy to kobiet bezdzietnych, dane na początku tekstu, czyli,że prawie 70 proc. kobiet w tym samym przedziale wiekowym nie planuje mieć dzieci to dane dotyczące wszystkich kobiet.

  2. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Zanim odniosę się do tez zawartych w artykule, pozwolę sobie przytoczyć trzy komentarze do tekstu, które pojawiły się na Facebooku, bo one mogą być także odpowiedzią na pytanie Rafała Kubary we wpisie powyżej:

    Beata Maciejewska
    Rozumiem, że ten zarzut hedonizmu jest prowokacją? Mój młodszy syn skończył właśnie 18 lat, dorastał w normalniejszych czasach, ale i tak było to szaleństwo. Służba zdrowia już się rozsypywała. Starsza córka jeszcze miała szansę na pediatrę, młody chodził już do lekarza rodzinnego, bo pediatrów ubywa w Polsce w szybkim tempie, 75 proc. ma powyżej 50 lat. Stać mnie na prywatnych lekarzy, ale nawet z prywatnymi jest problem. Żeby się prywatnie dostać (za duże pieniądze) do neurologa dziecięcego, musiałam wykorzystać znajomości, bo lekarka miała kalendarz zapełniony na 3 miesiące do przodu! W szkole nie było szans na świetlicę, po 4 godzinach lekcji dziecko musiało być odebrane. Potem przeżyliśmy piekło zwane „reformą oświaty”, przeprowadzoną przez minister Zalewską. Zero wsparcia dla rodziców, zero zajęć pozalekcyjnych, zamęczeni i upokorzeni nauczyciele, nie chcę dziś nawet o tym myśleć. A teraz czasy są o wiele trudniejsze. Ekonomicznie i politycznie. Brak mieszkań, problemy finansowe, koszmarne prawo antyaborcyjne. Władza broni nienarodzonego życia póki jest nienarodzone, a potem zostawia matki same z problemem, które niszczy je całkowicie. Nie ośmieliłabym się nazwać tego hedonizmem.

    Olga Za
    ➡️Tekst nie bierze pod uwagę ważnego czynnika – lęku przed utratą zdrowia/ życia z powodu równoważenia dobrostanu pacjentki dobrostanem płodu w obecnej opiece prenatalnej ( kiedyś priorytetem było zdrowie ciężarnej ).
    ➡️Drugi czynnik to ograniczania autonomii przerwania ciąży. Obecnie pacjentka może bezkarnie przerwać ciażę…sama. Nawet kontrola, czy się nie wykrwawia jest uznawana za karalne pomocnictwo.
    ➡️No i nie można zrobić aborcji ze względu na wady płodu.
    Chyba żadna matka nie będzie namawiać córki na ciążę, która może być tak niebezpieczna. Nie powie też: „córeczko, powinnaś urodzić to dzieciątko z wielowadziem i oddać się z miłością opiece nad nim”.
    [Tekst z hedonizmem też uważam za prowokację].

    Andrzej Bryja
    To wyjątkowo złożony problem i myślę, że teoria filozoficzna z IV w. p.n.e. niezbyt tu pasuje. Przewrotnie, a może hedonizmem jest posiadanie dzieci? To wielka odpowiedzialność, ale też przyjemność i radość. W skrócie, do zmniejszenia dzietności przyczynił się całkowity zakaz aborcji, nie wszyscy są bohaterami i chcą całe swoje życie poświęcić na wychowanie chorego dziecka i to bez żadnej pomocy ze strony państwa. Badania prenatalne praktycznie nie istnieją, skasowano in vitro, a 500+ to wyłącznie program wyborczy.

  3. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Podnoszony tu jest problem niedostatku, braku mieszkań, a zwłaszcza prawie całkowitego zakazu aborcji (pamiętajmy, że nadal zagrożenie zdrowia i życia kobiety, a także ciąża będąca skutkiem czynu zabronionego JEST przesłanką do wykonania zabiegu usunięcia ciąży). Przypomnę więc, że w latach 1946–1956 obowiązywał w Polsce całkowity zakaz aborcji, badań prenatalnych nie było, niedostatek był nieporównanie większy, mieszkań naprawdę nie było, miasta były zrujnowane wojną, dlatego przymusowo dokwaterowywano lokatorów i wielopokoleniowe rodziny gnieździły się w jednym pokoju, nie było łazienek, bieżącej wody, nie mówiąc o ciepłej, a wspólna ubikacja była albo na dworze, albo na klatce schodowej. Brakowało podstawowych produktów dla dzieci: pieluch (nie pampersów), odżywek, butelek, smoczków, łóżeczek i wszystko prało się ręcznie. Nie było szczepień, dzieci chorowały na odrę, szkarlatynę, koklusz, dyfteryt i polio. I wtedy, przy 24 mln mieszkańców Polski, rodziło się:
    622 500 w 1946 r. (przyrost naturalny 16,0 promille),
    681 200 w 1947 r. (przyrost naturalny 17,8 promille),
    704 800 w 1948 r. (przyrost naturalny 18,2 promille)
    724 100 w 1949 r. (przyrost naturalny 18,2 promille)
    763 100 w 1950 r. (przyrost naturalny 19,1 promille)
    783 600 w 1951 r. (przyrost naturalny 18,6 promille)
    779 000 w 1952 r. (przyrost naturalny 19,1 promille)
    779 000 w 1953 r. (przyrost naturalny 19,5 promille)
    778 100 w 1954 r. (przyrost naturalny 18,8 promille)
    793 800 w 1955 r. (przyrost naturalny 19,5 promille)
    779 800 w 1956 r. (przyrost naturalny 19,1 promille)

    Dzięki temu liczba ludności w Polsce wzrosła do 30 mln.

    Tak, wtedy było łatwiej niż teraz. Takie rozumowanie ma sens – chciałoby się powiedzieć z ironią.
    Sama pamiętam lata 70. i 80. (moje dzieci urodziły się w 1975 i 1978 r.), gdy liczba urodzeń w Polsce wzrastała od 564 400 (przyrost naturalny 8,5 promille) w roku 1971 do 723 600 (przyrost naturalny 10,1 promille) w roku 1983. To wynikało z faktu, że wyż demograficzny z pierwszej powojennej dekady wszedł w wiek rozrodczy. Warunki życia były ciut lepsze niż zaraz po wojnie, ale zarówno warunki mieszkaniowe (tułałam się po sublokatorkach z dzieckiem), jak i dostępność towarów i usług była nieporównywalna z dzisiejszą.

    Dziś przy wypłacie becikowego dla dzieci, 500+, 300+, rodzinnym kapitale opiekuńczym, znacznej dłuższym urlopie macierzyńskim i „tacierzyńskim”, programach dla dużych rodzin itp., powszechnej dostępności towarów itp. jest gorzej???? Przyrost naturalny jest ujemny, za rok 2021 wyniósł –4,9 promille, ujemny był od 2013 r. i tylko wzrósł do zera w 2017 i znów wrócił do ujemnych wartości. I niedecydowanie się na dziecko to nie jest hedonizm??? Wolne żarty!!!

    Ostatnie spadki liczby urodzeń mogą też wynikać z paniki covidowej, służba zdrowia stała się niewydolna i ludzie unikali nie tylko planowych wizyt u lekarzy czy zabiegów, ale także każdego kontaktu ze służbą zdrowia. Także więc zajścia w ciążę. To dodatkowy czynnik, o którym nie można zapominać.

    A odpowiedzią na pytanie Rafała Kubary niech będą facebookowe wpisy Beaty Maciejewskiej, a zwłaszcza Olgi Zawady. Propaganda, że strach zajść w ciążę, bo nie będzie można jej usunąć, jest powodem nagłego wzrostu odsetka kobiet, które nie planują mieć dzieci. Tak namieszano ludziom w głowach.

  4. gzuk@pro.onet.pl' Grzegorz Żuk pisze:

    Systematycznie zmniejsza się poczucie bezpieczeństwa w wielu wymiarach: wojna, kryzys gospodarczy, pandemia, wizje katastroficzne i inne czynniki. Wielu ludzi odczuwa schyłek epoki, może też świata, przyjmuje postawę dekadencką. To wszystko wyklucza myśli o posiadaniu potomstwa.

  5. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Jeszcze bardziej przygnębiające są ostatnie wyniki badań dotyczących planów prokreacyjnych kobiet przeprowadzonych przez CBOS z podziałem na ich wiek kobiet i posiadanych przez nie dzieci.

    Okazuje się, że wśród bezdzietnych kobiet w wieku 18–29 lat planuje potomstwo w ciągu najbliższych lat lub w dalszej perspektywie 67 proc. respondentek, 33 proc. nie ma takich planów. Wśród bezdzietnych kobiet w wieku 30–45 lat zaledwie 45 proc. planuje potomstwo, w tym 13 proc. odkłada te plany o przynajmniej pięć lat, natomiast aż 55 proc. spośród tej grupy kobiet w ogóle nie planuje posiadania potomstwa.

    Wśród kobiet mających jedno dziecko tylko 33 proc. planuje powiększenie rodziny, a 67 proc. nie ma takich planów (poniżej 35 roku życia 53 proc., a w przedziale wieku 35–45 lat aż 89 proc. nie zamierza mieć drugiego dziecka).
    Wśród kobiet mających dwoje i więcej dzieci kolejnego potomka planuje zaledwie 7 proc. respondentek, w tym 77 proc. kobiet poniżej 35. roku życia i 97 proc. kobiet w wieku 35–45 lat.

    Tendencja jest więc wyraźna – niechęć do posiadania potomstwa wzrasta. Jeśli 55 proc. bezdzietnych kobiet po 30-tce nie chce w ogóle mieć dzieci, to jest to DRAMAT.

  6. jotka80@onet.pl' jotwube pisze:

    Egoizm,hedonizm-wszystko prawda. Ale do tego,żeby było dziecko potrzebny jest też mężczyzna.Nie imprezowicz,nie wiecznie niezdecydowany Piotruś Pan,nie zawieszony między związkami,niezdolny do decyzji facet,nie lubiący podchody i flirty macho,a MĘŻCZYZNA.A tych jest coraz mniej.

  7. alinapetrowa@gmail.com' AlinaPetrowaW pisze:

    Pełna zgoda z wpisem jotwube. Dziś nie wychowuje się chłopców na odpowiedzialnych i solidnych ludzi. Żeby rodzina była mocna potrzeba i matki, i ojca. Trzeba mieć z kim zbudować bezpieczne gniazdo.

  8. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Kolejne głosy w dyskusji pod zapowiedzią tego tekstu na Facebooku:

    Olga Za
    Dlaczego Czeszki rodzą, a Polki nie? Analizują wszyscy- od Wyborczej po Klub Jagielloński .https://obserwatorgospodarczy.pl/…/czeski-cud…/

    Joanna Hryciuk
    A w sumie to skąd wiadomo, że wychowanie dziecka to najważniejsza rola kobiety? Świat jest przeludniony, mamy katastrofę klimatyczną-może najważniejszą rolą kobiety jest właśnie nie mieć dzieci?

    Zofia Michalska
    Problem w tym, że każda normalna i zdrowa kobieta chce mieć dziecko bo to wielka radość

    Małgorzata Wanke-Jakubowska
    Tylko czasem zdaje sobie z tego sprawę za późno.

    Joanna Hryciuk
    Normalna. Zdrowa. Fajna diagnoza. Czyli te, które dziecka nie chcą są nie tylko hedonistka i i nastawionymi na karierę egoistkami ale i są chore oraz nienormalne? Nikt nie potrafi tak nie rozumieć jednej kobiety niż inna kobieta. Jakie to smutne.

    Wojciech Partyka
    Taką piramidę widzę na stronie GUS.
    Po pierwsze: widać echo co 26 lat.
    Więc z tej przyczyny jest źle, a będzie gorzej.
    Po drugie dzietność nominalną podaje się w odniesieniu do ilości kobiet w wieku 15-50. Widać, że ta grupa maleje w ostatnich latach niezbyt mocno, bo uciekają z niej roczniki niżu, a wchodzą wyżu.
    Po trzecie: z grupy badawczej wypadają ostatnio kobiety urodzone w latach 66-72 to są roczniki, które w latach 80-tych rodziły po 2,5-3 dzieci.
    Dlatego ich wypadnięcie z badań jest wyjątkowo widoczne.
    A teraz dwa spostrzeżenia życiowe:
    1) Praktycznie nikt nie analizuje takiego zjawiska, jak różnica poziomu życia osoby dzietnej i bezdzietnej. A sądzę, że jest to znacznie bardziej istotne niż ogólny poziom życia.
    Wydaje mi się, że obecnie jest ona znacznie znacznie więcej niż np w latach 60-tych.
    2) Niebagatelny wpływ ma afirmacja społeczna lub nagonka.
    Współczesna nowomowa „madka”, „patologia 500+” , „gówniak”, „kaszojad”, „bombelek” stygmatyzuje macierzyństwo i rodzicielstwo a nikt nie chce być stygmatyzowany.

    Jarek Perduta
    Pomijając wszystkie inne aspekty, nie mam wrażenia, aby mężczyźni przejawiali istotnie mniejszą tendencję do „hedonizmu” i chęci korzystania z życia. Z moich skromnych obserwacji i doświadczeń życiowych wynika, że mężczyźni również bardzo często unikają tematu dzieci albo ich wprost nie chcą. Panowie boją się odpowiedzialności, boją się zmiany stylu życia i obniżenia stopy życiowej, czują zagrożenie dla własnej kariery i ambicji, a jednocześnie nie kwapią się też do brania na siebie obowiązków związanych z wychowaniem dziećmi, pozostawiając większość zadań z tym związanych swoim partnerkom. Obiektywnie patrząc, to właśnie kobieta ponosi największe koszty posiadania dzieci – społeczne, zawodowe, a na koniec również finansowe. Nie pomijałbym zatem roli mężczyzn w zmniejszającej się dzietności, ich stosunku nie tylko do rodzenia dzieci, ale również udziału w ich wychowaniu. W tym sensie uważam, że przypisywanie kobietom winy za mniejszą dzietność jest jednak nieuprawnionym uproszczeniem, a nawet nadużyciem.

    Zofia Michalska w odp. Jarkowi Perducie
    Widzę w opozycyjnych mediach jak piszą i mówią tylko o kobietach i ich dzieciach – jakby mężczyźni nie istnieli i nie mieli żadnego wpływu na ich potomstwo. Współczesnym feministkom już się całkiem w głowach poprzewracało. Swoją drogą one są biedne, bo często zapomniały, że są kobietami, i siłą chcą wymusić czyjąś miłość. A mężczyźni, niestety, zniewieścieli i często nie potrafią stanąć na wysokości zadania.

  9. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Ważnym przyczynkiem do dyskusji na temat dzietności Polek może być tekst Magdaleny Raduchy „Dziecko? Tak, ale nie teraz. Zwyczajnie nas nie stać”, opublikowany na portalu Interia

    https://wydarzenia.interia.pl/autor/magdalena-raducha/news-dziecko-tak-ale-nie-teraz-zwyczajnie-nas-nie-stac,nId,6542192

    W świetle badań CBOS główną przyczyną niskiej dzietności w Polsce jest brak stabilności finansowej i niepewność co do przyszłości. Taki powód braku dzieci wskazało 59 proc. badanych. W drugiej kolejności respondenci zwracali uwagę na ograniczenia związane z sytuacją mieszkaniową (44 proc.), a następnie obawy kobiet przed utratą pracy (42 proc.) – czytamy w przywołanym przeze mnie tekście.

    I nie ważne jest, na ile zasadne są zastrzeżenia wypowiadających się w owym artykule osób, ich wymagania dotyczące bezpieczeństwa i statusu materialnego, faktem jest, że podobne opinie wyraża 55 proc. respondentek. Nie bez znaczenia jest też niestałość związków i niedojrzałość metrykalnie dorosłych osób. Chyba tylko jakiś globalny kataklizm może tę tendencję w istotny sposób odwrócić. Ale czy tego chcemy?

  10. wiolakaminska1125@gmail.com' Wioleta Barbara Kamińska pisze:

    Ale to też nie tak z tymi ambicjami edukacyjnymi. Proszę popatrzeć na typowo kobiece zawodowy 25 lat temu a dziś. Pielęgniarki, urzędniczki, przedszkolanki. Dziś aby pracować w tych zawodach trzeba mieć skończone studia. Wcześniej dziewczyna miała 20 lat i zaczęła pracować. Mogła myśleć o powiększeniu rodziny.

  11. rafal.kubara@interia.pl' Rafał Kubara pisze:

    Przyczyny ujemnego przyrostu naturalnego i niechęci do rodzenia i wychowywania dzieci podzielić można na mentalne – istniejące w umysłach ludzi – i faktyczne problemy społeczne, rodzinne, ekonomiczne czy zdrowotne. Oczywiście te czynniki mogą się sumować w różnorakie sposób wpływając na decyzje ludzi. Czynnik, na który tu Panie zwracacie uwage:hedonizm młodych kobiet ma być może największy wpływ na obecną tendencje, ale myślę, że nawet nie wszystkie te przyczyny nazwane przeze mnie mentalnymi da się sprowadzić do hedonizmu. Hedonizm to ukierunkowanie życia na przyjemności, rozrywki, beztroskę, luz, brak „obciążeń”, egoistyczną SAMOrealizację. „Liczysz się Ty, twoje potrzeby, Twoja samorealizacja” tego typu postawy lansowane są od dawna przez kulturę masową, czasopisma i portale dla kobiet czy nastolatków. Taka postawa nakręca konsumpcję reklamowanych towarów ale też pęd do kariery. Z takim nastawieniem do życia koresponduje podsycany feministyczny i polityczny bunt wyrażony hasłem :”pie***lę, nie rodzę” czy jeszcze głupszym :”nie urodzę dziecka Jarkowi”. Hasła re miały spory zasięg w czasie tzw. „czarnych marszów”. Na ile utkwiły w swiadomosci niektórych kobiet trudno mi powiedzieć. Niewątpliwie jednak „czarne marsze” i zamęt medialny wokół nich istotnie nasilił lęki wobec macierzyństwa. Tak zwana „aborcja” jest zabiciem istoty ludzkiej na prenatalnym etapie rozwoju i uważam, że nie może być traktowana jako „zabieg” czy „wyjście awaryjne”. Trudno jednak nie zauważyć, że dla współczesnych wielu kobiet brak możliwości usunięcia potencjalnie niepełnosprawnego dziecka (wynik badania prenatalnego to jeszcze nie „wyrok”) jest czynnikem odstraszającym przed zajściem w ciążę. Leki, obawy przesadne koncentrowanie się na ewentualnych problemach i trudnosciach, niedobór wiary w siebie, zaufania wobec męża, partnera, rodziny, wreszcie wiary w Boża pomoc to cechy mentalne istotnie różniące obecne młode pokolenie od poprzednich.
    Pani Małgorzata opisuje skrajnie z obecnego punktu widzenia trudne warunki w jakich miał miejsce powojenny bum demograficzny. Warto jednak mieć na uwadze że te warunki były radykalnie lepsze niż w trakcie okupacji – zwłaszcza pod względem poczucia bezpieczeństwa i nadziei na przyszłość
    Przeczodzac do zewnętrznych przy żyć zniechęcających kobiety do rodzicielstwa trzeba napisać, że wychowanie dzieci nie jest zadaniem tylko matki – JEST ZADANIEM DLA CAŁEJ RODZINY, która powinna być wspierana przez państwo. Postępujący kryzys rodzin, zwiększająca się liczba rozwodów, nietrwałość związków, fircykowatosc, nieodpowiedzialność, egoizm mężczyzn, nierozumienie pojęcia miłości jest na pewno podstawowa przyczyną powstrzymujaca kobiety przed rodzicielstwem.
    Z pewnych względów wychowywanie dzieci kiedyś było łatwiejsze niż obecnie. Rodziny trzymały się razem, istniały silniejsze więzi sąsiedzkie. Można było liczyć na zaopiekowanie się dzieckiem przez babcie, ciocie, sąsiadów Ja sam pamiętam, że jako dziecko mnóstwo czasu spędzałem u różnych sąsiadów i bynajmniej nie wiązało się to z jakimiś szczególnie przyjacielskimi relacjami rodziców z nimi. To była zwyczajna sąsiedzka przysługa, a ja nie sprawiałem problemów. Zmieniły się także wymogi związane z opieka nad dziećmi. Kiedyś dzieci chodziły same nawet daleko. Teraz dziecko do dziesiątego roku trzeba doprowadzić i odebrać że szkolnego busa choćby do przystanku było 50m. To zajmuje około pół godziny dziennie, ale często o różnych godzinach i jeśli nie można liczyć na pomoc dziadków to często uniemożliwia to prace zawodową. W ogóle to nie każda pracę i nie w każdej sytuacji rodzinnej da się pogodzić z wychowaniem dzieci. W małych kilku, lub kilkunastoosobowych firmach nagła nieobecność np dwu osób na kluczowych stanowiskach – bo dzieci chore- może paraliżować pracę firmy. Odgórne przepisy nie rozwiążą tu problemu. Oczywiście jednak mądre przepisy ulatwieajac godzenie wychowywania dzieci z pracą są konieczne. Podobnie tworzenie jak najlepszego systemu opieki nad dziećmi żłobków, przedszkoli. Konieczne też jest zapewnienie minimum bezpieczeństwa socjalnego tym rodzinom, czy osobom wychowującym dzieci gdzie praca nie jest możliwa. Powinno to być przedmiotem wspólnej troski odpowiedzialnych polityków a nie ich politycznych bitew.
    Posumowujac te różne watki napiszę może górnolotnie ale chyba prawdziwie, że kryzys demograficzny jest skutkiem kryzysu wiary, nadziei i milosci.

  12. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Dziękuję za zainteresowanie tematem i ciekawą, ożywioną, wielowątkową dyskusję, która jest jego ważnym uzupełnieniem. Część wymiany poglądów toczyła się na Facebooku i Twiterze i nie wszyscy zabierający głos zdecydowali się umieścić swoje wpisy pod tekstem tak, aby były dostępne i dla tych czytelników, którzy w mediach społecznościowych nie mają swoich kont. W dyskusji podnoszono problemy: dostępności służby zdrowia, braku mieszkań i prawa antyaborcyjnego (władza broni życia nienarodzonego, a potem zostawia matki same z problemem). Głównym powodem niechęci do posiadania potomstwa zdaniem dyskutantów jest brak poczucia bezpieczeństwa w wielu wymiarach (wojna, pandemia, kryzys gospodarczy), co sprzyja przyjmowaniu postaw dekadenckich. „Dziś nie wychowuje się chłopców na ludzi odpowiedzialnych” – napisała Alina Petrowa, zgadzając się z tymi głosami w dyskusji, w których podnoszono problem niedojrzałości mężczyzn do tworzenia stałych związków. Ciekawym głosem w dyskusji jest wpis Rafała Kubary, który zwrócił uwagę na zmiany społeczne, osłabienie więzi rodzinnych i sąsiedzkich, dlatego dawniej – mimo znacznie skromniejszych warunków materialnych – wychowanie dzieci było łatwiejsze, bo można było liczyć na pomoc rodziny i sąsiadów. Zwraca tez uwagę na to, że „nie każdą pracę i nie w każdej sytuacji rodzinnej da się pogodzić z wychowaniem dzieci”, dlatego uważa, że oprócz żłobków i przedszkoli konieczne są „mądre przepisy ułatwiające godzenie wychowywania dzieci z pracą”. Niechęć do posiadanie dzieci jest problemem złożonym i trudno o proste remedium na problemy demograficzne.

  13. ks.marek.radomski@gmail.com' xmr pisze:

    Uczestniczyłem w 2 spotkaniach z Panem Andrzejem Wronką. Człowiek ów zajmuje się cybernetyką społeczną, a więc badaniem tego, czy dany podmiot jest obiektem sterowanym, czy sterującym. Spotkania dotyczyły zagadnienia depopulacji. Nie brakuje osób, które uważają depopulację za mit. Mnie przekaz Pana Wronki przekonuje, że to jak najbardziej prawda.
    Pan Wronka prowadzi blog: https://andrzejwronka.blogspot.com/
    Podał też ciekawy wzór na moc układu
    P=cav
    P to układ np państwo
    c = energomateria (obywatele)
    a = jakość energomaterii (zdrowie, etyka, wartości)
    v = wydajność (technologie, zdolności, etc)

    uderzenie w którykolwiek z czynników osłabia cały układ. Wnioski mozna łatwo wyciągać, mając ten wzór jako pewien punkt odniesienia.

  14. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Dwa ciekawe komentarze pojawiły się pod zapowiedzią tekstu „Dlaczego Polki nie chcą mieć dzieci?”, przytaczam je w całości:

    Tess PA
    Może po prostu pora na nianie? Albo porządne i dostępne ośrodki wychowania przedszkolnego? A jeśli – to mamy do rozwiązania kwestie czysto ekonomiczne. Można by tu też wspomnieć, że kulturowe pojęcie macierzyństwo nie idzie w parze z ewolucyjną rozrodczością, Trzeba by się może było zdecydować czy zachowujemy gatunek, czy bawimy się w (nad-)opiekuńcze zwykle, zbyt długie, wychowywanie dzieci. A później, czy i co narzuciła nam kultura, zwłaszcza chrześcijańska, a jeśli, to jak długo jeszcze kobiety będą musiały pełnić role, które społeczeństwo i religia im przypisały, itp, itd. Dziękuję Mario, jak zwykle porusza Pani ciekawy temat i jego konteksty, czekam na ich rozwinięcie, serdecznie, t.

    Maria Przełomiec
    Religia wymaga od nas odpowiedzialności i uczenia tejże odpowiedzialności swoich dzieci, a nie nadopiekuńczości. Ja akurat jestem starą panną, ale moje kuzynki są szczęśliwymi i mądrymi matkami od piątki do trójki dzieci, przy czym na pewno nie kurami domowymi

Skomentuj Maria WANKE-JERIE Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *