Dlaczego odchodzą?

Dane opublikowane przez Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego dotyczące życia sakramentalnego i edukacji religijnej w Polsce w 2020 roku nie napawają optymizmem. Wynika z nich, że proces sekularyzacji przyspieszył. Nie tylko nastąpił kolejny spadek liczby zakonników i sióstr zakonnych, ale też księży i kleryków, ale przede wszystkim osób świeckich korzystających z sakramentów.

Do bierzmowania w 2020 roku przystąpiło o 34 proc. mniej osób niż w 2019 roku, liczba zawieranych małżeństw zmniejszyła się o 26,8 proc. w porównaniu z rokiem ubiegłym, a liczba chrztów była mniejsza o 16,3 proc. Czy pod względem religijności upodobnimy się do krajów zachodniej Europy?

Pandemia wraz z restrykcjami, które nie ominęły Kościoła, sprawiła, że od praktyk religijnych odeszło wiele osób. Była nadzieja, że wraz ze zniesieniem obostrzeń do nich powrócą, tak się jednak nie stało. W mojej parafii o 10 punktów procentowych zmniejszyła się liczba wiernych uczestniczących w niedzielnych Mszach św., ten odsetek wynosi 13,5 proc. ogółu parafian. Tak źle jeszcze nie było. Spadek liczby osób przystępujących do sakramentów to jednak sprawa znacznie poważniejsza niż absencja na niedzielnej Mszy św. W znacznej mierze to decyzja życiowa, faktyczne zerwanie z Kościołem, zwłaszcza gdy dotyczy chrztu dziecka, bo ono będzie już poza wspólnotą Kościoła. Pocieszające jest, że odsetek deklaracji wiary, choć spada, utrzymuje się na dość wysokim poziomie. W marcu 1992 roku wierzący oraz głęboko wierzący stanowili łącznie 94 proc. ogółu badanych, w sierpniu 2021 roku – 87,4 proc. Powoli rośnie jednak odsetek niewierzących (raczej niewierzących oraz całkowicie niewierzących), który w 2021 roku wyniósł łącznie 12,5 proc. Dotyczy to zwłaszcza dużych miast. Co czwarty mieszkaniec Warszawy, Krakowa, Łodzi, Wrocławia i Poznania deklaruje, że nie wierzy. Systematycznie spada religijność młodych Polaków. W większym stopniu dotyczy to praktyk religijnych.

W dużych miastach regularnie praktykuje 27,4 proc. Podobny odsetek dotyczy ludzi młodych i to bez względu na miejsce zamieszkania. Wśród młodych w wieku od 18 do 24 lat regularnie praktykuje jedynie 23 proc., niewiele więcej, bo zaledwie 26 proc. w wieku od 25 do 34 lat. Oznacza to, że w dużych miastach poziom religijności młodych jest jeszcze niższy. Trudno tłumaczyć to pandemią. O straconym dla wiary i Kościoła pokoleniu już od jakiegoś czasu pisze Tomasz Terlikowski.

Smutna to refleksja, bo na początku lat dziewięćdziesiątych wydawało się, że Kościół w Polsce miał wszystko, by prowadzić skuteczne duszpasterstwo – religia wróciła do szkół, rozwijały się katolickie media, władzę straciła partia programowo głosząca ateizm. Z tych czasów pamiętam rozmowę z ojcem kapucynem, który przyjął grupę (wśród których byłam) osób kandydujących do Sejmu z listy Wyborczej Akcji Katolickiej. Chodziło o możliwość zorganizowania spotkania i rozdawania ulotek po Mszy św. Otóż ów ojciec przekonywał, że najlepsza sytuacja Kościoła jest wtedy, gdy jest w umiarkowany sposób prześladowany. To wtedy „trzyma z ludźmi”, a nie z władzą. Daje świadectwo. Był sceptyczny wobec formacji politycznej, która ma w nazwie i na sztandarach katolicyzm i podkreśla swoje bliskie związki z Kościołem. Sojusz tronu z ołtarzem szkodzi przede wszystkim Kościołowi, osłabia jego autorytet. Przyznam, że wtedy tego nie rozumiałam. Później przeczytałam to jako zasadę ogólną, ponadczasową w książce „Jezus z Nazaretu” Papieża Benedykta XVI. W rozdziale „Kuszenie Jezusa” czytamy:

„Poprzez wszystkie wieki ciągle na nowo w różnych odmianach powracała pokusa umacniania wiary z pomocą władzy, i za każdym razem groziło niebezpieczeństwo zduszenia jej w objęciach władzy. Walkę o wolność Kościoła, walkę o to, żeby królestwo Jezusa nie było utożsamiane z żadną formacją polityczną trzeba toczyć przez wszystkie stulecia. Bo w ostatecznym rozrachunku cena, jaką płaci się za stapianie wiary z władzą polityczną, zawsze polega na oddaniu się wiary na służbę władzy i na konieczności przyjęcia jej kryteriów” – pisze Benedykt XVI.

Jestem przekonana, że to nie jedyny i zapewne nie najważniejszy powód kryzysu religijności w Polsce. Zapewne jakiś wpływ miały ujawnione skandale seksualne i towarzysząca im praktyka zamiatania problemów pod dywan, co uderzyło w wiarygodność instytucjonalnego Kościoła. Nie bez wpływu była też pewna przesada w akcentowaniu problemów bioetycznych kosztem nauczania moralnego w innych sprawach. Ale, moim zdaniem, nie są to przyczyny zasadnicze.

Stawiam tezę, że głównym powodem tego procesu jest wzrost i upowszechnienie zamożności, a co za tym idzie zwiększenie się aspiracji zawodowych i tych dotyczących jakości życia. Sprzyja to indywidualizmowi, koncentracji na sprawach materialnych. Sprzyja wychowywaniu dzieci do egoizmu i hedonizmu.

Warto zauważyć, że obecnie rodziny zakładają osoby, które dorastały już w wolnej Polsce. Nie nauczone wyrzeczeń, odrzucające ograniczenia, skoncentrowane na karierze zawodowej i dorabianiu się. To im pokolenie ich rodziców chciało zapewnić lepszy los, niż był udziałem ich samych w szarzyźnie komunizmu. Bezstresowo wychowywani, przekonani, że wszystko im się należy, zaczęli postrzegać Kościół jako instytucję, która swoimi nakazami moralnymi ogranicza im wolność.

Czy jest to nieuniknione? Odpowiedź twierdząca byłaby jednocześnie przyznaniem, że Ewangelia nie jest dobrą nowiną, a z tym zgodzić się nie sposób. Z pewnością potrzebna jest wnikliwa diagnoza obecnej sytuacji, w przeciwnym razie staniemy się pod względem religijności drugą Irlandią, choć jest to kraj znacznie od nas bogatszy (PKB per capita cztery razy większy niż u nas). Z całą pewnością na religijność w znacznie większym stopniu wpływ ma dom rodzinny, niż katecheci i duszpasterze. Ale dom oddziałuje do pewnego czasu, młodzi, którzy zaczynają studia, w większości dom opuszczają, trafiają do środowiska, w którym z duszpasterstwami akademickim związanych jest zaledwie trzy do pięciu procent studentów. Warto zwrócić uwagę, że współczynnik scholaryzacji od początku lat dziewięćdziesiątych wzrósł ponad czterokrotnie. Nie mogło to pozostać bez wpływu na postawy młodzieży.

Wiara stała się dla nich w znacznie większym stopniu osobistym wyborem, a nie czymś, co wynieśli z rodzinnego domu. Zwłaszcza gdy w domu zamiast pociągającego przykładu życia rodziców, raczej słyszeli nakazy i zakazy, będące nierzadko w sprzeczności z tym, co widzieli na co dzień w ich postawach. Wiarę najskuteczniej przekazują żyjący nią, kochający się rodzice. Kryzys małżeństw, wzrost liczby rozwodów najlepiej pokazuje, że to coraz bardziej zaczyna szwankować.

Dlatego, aby odzyskać młodych dla wiary i Kościoła, programy duszpasterskie powinny być skierowane w pierwszej kolejności do rodziców. To oni mają być wzorem na tyle przekonującym, żeby być punktem odniesienia dla dzieci, gdy – wyjeżdżając na studia – opuszczą dom rodzinny. To tam, a nie na katechezie, mają nauczyć się odpowiedzialności, wdrożyć do takiego życia, w którym nie ma miejsca na egoizm, a wyrzeczenie w imię jakiejś wyższej wartości jest czymś naturalnym. Warto przekonać rodziców, że tak wychowane dzieci będą po prostu szczęśliwsze, w trudnych chwilach będą wiedziały, skąd czerpać nadzieję. I rzadziej będą porzucać wiarę.

Maria WANKE-JERIE

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).

Możesz również polubić…

12 komentarzy

  1. jerzpolski@wp.pl' jurek pisze:

    Dobra analiza istniejącego stanu rzeczy. Wydaje mi się, że groźniejsza od ateizmu jest całkowita obojętność.
    W Apokalipsie jest ostrzeżenie…. abyś był zimny albo gorący…
    W obecnej sytuacji jest wielkie pole do działania dla wszystkich wierzących.
    Zgorszonych sytuacją w Kościele (a zwłaszcza wśród kleru) trzeba uświadamiać, że żadne święcenia nie dają patentu na świętość, a występujące zło nie jest argumentem na odchodzenie od Kościoła.

  2. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    To, że upowszechniona zamożność sprzyja laicyzacji i odchodzeniu od wiary jest prawdą znaną od wieków. Wszak czytamy na kartach Ewangelii św. Mateusza o spotkaniu Jezusa z bogatym młodzieńcem i pamiętamy słynne Jego słowa: „Łatwiej jest wielbłądowi przejść przez ucho igielne, niż bogatemu wejść do królestwa niebieskiego” (Mt 19, 24).

    Laicyzacja to oczywiście sprawa bardzo złożona, a czynników jej sprzyjających jest bardzo wiele. W przyspieszonym tempie upodabniamy się do zlaicyzowanego Zachodu nie tylko wzrostem zamożności, a przynajmniej dążeniem do tego, ale też stylem życia. To, że wpływ wychowania, nawet, gdy jest ono prawidłowe i nie wzmacnia kultu przyjemności bez wyrzeczeń, jest mniejszy niż był dawniej, to także skutek nowych narzędzi komunikowania się. Internet, do którego dzieci mają szeroki dostęp od najwcześniejszych lat, stwarza możliwość konfrontowania się z rówieśnikami. Filmy dla młodzieży dostępne na platformach cyfrowych nie promują religijności, raczej wprost przeciwnie, propagują obyczajowe nowinki i życie bez Boga. Dlatego już w gimnazjach, gdy jeszcze nie zostały zlikwidowane, a teraz w liceach i technikach, młodzież masowo odchodzi nie tylko od katechezy szkolnej, ale i od praktyk religijnych. Do tego dochodzą rozwody (ponad 1,5 mln dzieci pochodzi z rozbitych rodzin, a coraz więcej rodzi się w związkach nieformalnych, które są jeszcze bardziej nietrwałe). Ostracyzmem otaczani są przez kolegów uczniowie otwarcie przyznający się do swojej wiary. Nawet słyszałam od jednej licealistki, że „na imprezowaniu chlają i ćpają”. A mówiła ona o pierwszej klasie liceum. W takim otoczeniu niewybredne żarty z wiary są w dobrym tonie.

    Jaka jest na to rada? Nie mam prostych recept. Mam tylko nadzieję, że ziarno zasiane przez pobożnych i religijnych rodziców tworzących dobre rodziny, po przejściowym młodzieńczym buncie kiedyś zakiełkuje i ci ludzie wrócą po jakimś czasie do Kościoła. Zmuszanie może przynieść tylko skutek odwrotny do zamierzonego.
    No i potrzebna jest modlitwa. Za Kościół, za rodziny, by były Bogiem silne. By w nich było „po Bożemu”, a nie po swojemu, czyli, by było „jak Pan Bóg przykazał”. By Pan Bóg był na pierwszym miejscu, to wtedy wszystko będzie na właściwym miejscu. Dobrze, że 2022 rok został ogłoszony przez Papieża Franciszka Rokiem Rodziny „Amoris laetitia”. Może proces synodalny, który trwa w Polsce jest na etapie parafialnym i każdy wierny może się wypowiedzieć, przyniesie jakieś rozwiązania, które zatrzymają, lub przynajmniej wyhamują trend spadkowy.

  3. alinapetrowa@gmail.com' AlinaPetrowaW pisze:

    Dechrystianizacja nie jest nieunikniona, nie jest samosprawdzającym się proroctwem. Bardzo dobry artykuł, wskazujący na przyspieszenie procesu laicyzacji w Polsce – wzrost zamożności i autonomii jednostek, pewien „wsobny” model wychowania. Skandale obyczajowe w Kościele, ale także kryzys przywództwa, nieobecność osobowości charyzmatycznych (one są, ale mają charyzmat ukrycia).

    W znanych mi analizach brakuje mi jednak ważnych elementów. Niewiele mówi się o kulturze masowej i mediach, a to one w pewnym momencie przejmują rządy dusz nad młodymi i stają się ich wychowawcami nr 1. I są one nieraz albo obojętne, albo otwarcie antychrześcijańskie. Ogromnie ważny jest czynnik konformizmu – trudno jest przyznać się rówieśnikom, że jest się osobą wierzącą. Bycie katolikiem dziś wymaga o wiele większej odwagi psychicznej i duchowej nawet w porównaniu z czasami PRL. Kto chce być odrzuconym, „skancelowanym”? Niewielu.

    Czytałam wiele świadectw apostatów. Ani jeden spośród nich, opisując byle jakich krewnych, księży, katechetów, nie napisał, kim dla niego jest Jezus. Ani śladu jakiejkolwiek więzi z Bogiem. A właśnie ta więź decyduje o wierności mimo najgorszych warunków zewnętrznych, tej więzi żadna ludzka siła nie unicestwi.

    Co mogą zrobić ci, co zostają? Modlić się, to oczywiste, tworzyć kulturę, choćby niszową, umacniać rodziny, głosić Ewangelię zwykłymi gestami w codzienności. Synowie i córki może zechcą powrócić i muszą mieć gdzie.

    • Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

      O wpływie kultury masowej i ostracyzmie wobec kolegów w szkole przyznających się do wiary pisałam w poprzednim komentarzu. To bardzo poważny problem, odrzucenia środowiska rówieśniczego prawie każdy się boi. To normalne. Religijność i przywiązanie do wiary ukrywa się dziś częściej i bardziej niż w czasach PRL.

  4. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Dyskusja inspirowana tym tekstem toczy się na Twitterze, poniżej niektóre wpisy internautów.

    Andrea Speranza @Speranza7Andrea
    Chrześcijaństwo uczy bycia „dla”, a dzisiejsi „wychowawcy” (rodzice, media, internet, reklamy) uczą bycia dla samego siebie.

    Witold Kabański @WitoldKabanski
    „Sojusz tronu z ołtarzem szkodzi przede wszystkim Kościołowi, osłabia jego autorytet”, to słusznie pod adresem PiS, ale i jastrzębi głos hierarchów takich jak abp. Jędraszewski też nie pomaga.

    Barbara Utecht @b_utecht
    Dlaczego odchodzą? Bo taki jest cel współczesnego systemu wychowania. Młodzież opuszczająca szkoły jest dzisiaj w gruncie rzeczy wychowywana z nastawieniem do katolicyzmu obojętnie, a czasami wręcz wrogo. Pokazuje się młodym, że dzisiaj środowiska katolickie coraz bardziej są izolowane społecznie. Młodym przedstawia się katolicyzm jako coś przyjemnego, atrakcyjnego a wręcz rozrywkowego, dlatego tak jak na zachodzie kościoły zamieniać się będzie w kawiarnie i dyskoteki. A gdzie miejsce na Sacrum?

    magdalena @magdalenamadge
    Nie mogę się doczekać kiedy Polska stanie się Irlandią klechy pedofilskie do więzienia , odsunąć od rzadu itd itp nie bede się rozpisywać bo jestem ateistka od dziecka .. ale to co wyprawia kościół w Polsce to skandal mam nadzieje ze zapadną się pod ziemię kiedyś !!!

    Mariusz Domarecki @kadras1975
    Oj tam! Pały z matmy ale szóstki z religii. Nie jest to komentarz złośliwy. To martwi.

    Jakub Maryniaczyk @JakubMr
    W naukach technicznych mówi się, że praca magisterska daje odpowiedź na pytanie czy coś działa lub nie działa. A na pytanie „dlaczego” potrzeba doktoratu. „Stawiam tezę, że głównym powodem tego procesu jest(…)” to celna ocena ale ile przypadków tyle głównych powodów. Warto kto wie, czy nie najpierw, odpowiedzieć sobie na pytanie: dlaczego księża rezygnują z kapłaństwa i to często ci prowadzący młodzież… Jak bliski młodemu ksiądz rzuca świętość z byle powodu to jaką motywacje ma mieć jego wychowanek z duszpasterstwa? No i rodzice teraz tracą kontrolę nad dziećmi już w podstawówce a nie gdy dzieci wybywają na studia. Bo rodzice pracują często po 10-12 godzin na dobę a też po 16 na 2 etaty żeby godziwie żyć a dzieci wpadają w pogańskie środowiska kolegów wyśmiewających wiarę. Nieliczni są dość mocni by trwać.

    nielubiegazety2 @nielubiegazety2
    W PRL-u (druga połowa lat ’70) wstyd było się przyznać, że się nie chodzi na religię, nauczaną gdzieś tam w salkach katechetycznych.

  5. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Dziękuję za ciekawą dyskusję wszystkim, którzy skomentowali mój artykuł, stanowiący próbę odpowiedzi na pytanie: Dlaczego odchodzą? Większość dyskutantów zgadzało się z moją tezą, uzupełniając ją o ważne uzupełnienia. Pani Alina Petrowa zwróciła uwagę na wpływ kultury masowej i mediów, które – jak pisze – w pewnym momencie przejmują rząd dusz nad młodymi. Moja siostra wskazała na pojawienie się nowych narzędzi komunikowania się, która osłabiają wpływ domowego wychowania, nawet gdy jest ono prawidłowe. A często nie jest, bo w szybkim tempie przybywa rozwodów i coraz więcej dzieci wychowywanych jest w rozbitych rodzinach. Krzysztof Kawalec napisała w komentarzu pod zapowiedzią tego tekstu na Facebooku: „Zamożność przyczyną sekularyzacji… czyli bieda oparciem dla religii… Wielu tak sądzi, ale na szczęście nie jest to prawda”, upraszczając nieco tezę artykułu, w którym pisałam, jak trafnie to zrekapitulowała Alina Petrowa, że to wzrost zamożności połączony z autonomią jednostek i „wsobnym” modelem wychowania. Bo na wychowanie kładłam główny nacisk, mniejszą rolę przypisując słabnącemu autorytetowi Kościoła targanego skandalami związanymi z wykorzystywaniem seksualnym i ich ukrywaniem. Dziękuję mojej siostrze, która – wyrażając nadzieję, że ziarno zasiane przez pobożnych i religijnych rodziców tworzących dobre rodziny, po przejściowym młodzieńczym buncie w przyszłości zakiełkuje i ci, którzy dziś z różnych powodów odeszli, wrócą po jakimś czasie do Kościoła – tchnęła odrobinę optymizmu. Uważam, że ma rację.

  6. Przeczytałem – jak zwykle u Pani bardzo dobry tekst. Wszystkie Pani teksty są pełne troski, dobra i autentycznego zaangażowania. Ogromnie cenię sobie znajomość z takimi ludźmi (choć tylko znajomość wirtualna). Niemniej zarówno Pani jak i Tomasz Terlikowski zdajecie mi się Don Kichotami Kościoła, co jest piękne – idealistyczne, ale tak jak było z tym błędnym rycerzem nie ma zupełnie szans powodzenia. Różnica jest taka, że Państwo celnie diagnozujecie problemy, nie unikacie wnikania w istotę problemu, ale Wasza „walka” już dawno została przegrana. Wołanie do hierarchów by przestali zamiatać afery pod dywan, by przestali otaczać się luksusem, wzywanie rodziców do włączenia się w ewangelizację, upominanie rządzących by nie wykorzystywali Kościoła do swojej partyjnej gry i utrwalania władzy – to właśnie walka z wiatrakami. Nie ma najmniejszych szans na spełnienie ktorego kolwiek z tych postulatów nawet w niewielkim stopniu. Ale tak jak to jest z Rycerzami – nie zwalnia to Państwa z dalszej „walki” z dalszego wzywania, wskazywania, napominania bo tak robią ludzie z Zasadami. Ogromnie Was za to szanuję – Panią, Pani siostrę, Pana Tomasza. Pozdrawiam serdecznie i przepraszam za pesymizm, ale z mojej perspektywy tak wygląda sytuacja realnie.

  7. jerzpolski@wp.pl' jurek pisze:

    Uważam, że ks. profesor Oko dobrze opisał obecną sytuację w Kościele Katolickim, za co grozi mu więzienie.
    Można przeczytać o tym na stronie https://bronmyksiedzaoko.pl/

  8. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Ciekawa dyskusja na temat poruszony w tym artykule toczy się pod jego zapowiedzią na Facebooku. Poniżej niektóre wpisy:
    Robert Pieńkowski
    Dwa cytaty: „Filmy dla młodzieży dostępne na platformach cyfrowych nie promują religijności, raczej wprost przeciwnie, propagują obyczajowe nowinki i życie bez Boga. Dlatego już w gimnazjach, gdy jeszcze nie zostały zlikwidowane, a teraz w liceach i technikach, młodzież masowo odchodzi nie tylko od katechezy szkolnej, ale i od praktyk religijnych”.
    „Niewiele mówi się o kulturze masowej i mediach, a to one w pewnym momencie przejmują rządy dusz nad młodymi i stają się ich wychowawcami nr 1. I są one nieraz albo obojętne, albo otwarcie antychrześcijańskie.”
    Wydaje mi się, że wskazany wyżej obszar oddziaływania: media, i tzw. kultura masowa to jest bardzo istotny element sekularyzacji, oddziaływania na młodzież, ale i na dorosłych. Dobrych filmów pokazujących wiarę i Kościół w pozytywnym świetle jest jak na lekarstwo. Nawet nie chodzi o to, by sprawy religii były głównym motywem filmu, ale choćby były sposób naturalny obecne. Bywają, ale trzeba ich szukać. Jako nauczyciel i wychowawca mam sporo przemyśleń na zadany temat. W analizie pojawia się temat szkoły i edukacji, choć powierzchownie. To również z pewnością jest ważny element układanki. Nie zgodzę się z opinią, że przyznawanie się do wiary jest jakoś piętnowane, ale nie jest też postawą trendy. Mam ucznia w klasie maturalnej, który otwarcie i ostentacyjnie w szkole pozdrawia mnie słowami Szczęść Boże, czym oczywiście się zawsze odwzajemniam. Ja w podobny sposób pozdrawiam księży katechetów. Wspomniany uczeń jest traktowany jako oryginał, ale też nikt nie robi mu z tego tytułu żadnych wyrzutów. Jest pewne zjawisko, którego nie do końca potrafię wytłumaczyć, polegające na tym, że osoby o przekonaniach lewicowych, bądź lewackich częściej i z większą odwagą manifestują w szkole swoje przekonania i poglądy. Osoby konserwatywne rzadziej zabierają głos, rzadziej się odzywają i rzadziej bronią konserwatywnych wartości. Są tacy, ale młodzież o liberalnych przekonaniach znacząco przeważa. To jest jakiś czynnik potencjalnie sekularyzacyjny. Inaczej mówiąc są klasy, w których większość uczniów chodzi na religię, a są klasy w których na religię chodzi bardzo niewiele osób. Kto albo co ma na to wpływ? Z pewnością klasowi liderzy opinii. Do tego dochodzą nauczyciele i wychowawcy. No i nie bez znaczenia jest to jaką osobowością jest Dyrektor. W jednym z liceów wrocławskich dyrektorem do niedawna był mężczyzna, który konsekwentnie pojawiał się na Mszach świętych w intencji szkoły i nauczycieli, które odbywają się chyba we wszystkich parafiach na początku roku szkolnego. Informują o tym katecheci uczący w danej szkole, czasami pojawia się informacja na stronie szkoły, ale ilu dyrektorów pojawia się na takich mszach?
    Ważnym obszarem są lekcje religii i prowadzący je katecheci. Ich cechy osobowościowe z pewnością są bardzo ważne. Z pewnością dużym wyzwaniem są lekcje religii. Ale i tu nie potrafię wskazać jednoznacznych prawidłowości. Z pewnością na lekcje prowadzone przez „fajnych” katechetów chodzi więcej młodzieży, niż na lekcje prowadzone przez katechetów „drętwych”. Mamy w szkole (w której pracuję) obecnie fajnego katechetę (Dawid Raczkowski, LO XVII), który jest także nauczycielem języka niemieckiego. Zorganizował On niedawno wycieczkę do Warszawy, w której istotnym (może nawet wyłącznym) kluczem doboru były osoby uczęszczające do niego na religię. Nie była to pielgrzymka, ale program wycieczki miał odpowiednie akcenty (http://www.lo17.wroc.pl/Wycieczka%20do%20Warszawy-32981…), na które proszę zwrócić uwagę. Nie znalazły się przypadkowo.
    Faktem jest jednak, że ilość osób uczęszczających na religię w sposób wyraźny się zmniejsza. Jednak zwrócę uwagę na to, że na religię nie chodzą również często albo i przeważnie osoby wierzące. Dlaczego nie chodzą? Z pewnością mają na to pozwolenie i akceptację rodziców. Jakimś wytłumaczeniem jest to, że lekcji religii jest „za dużo”. W mojej szkole sporą część uczniów stanowią osoby dojeżdżające spoza Wrocławia. A jeśli dajmy na to dwie lekcje religii znajdują się na 7. i 8., albo na 8. i 9. lekcji (kończy się o 16.15), to istnieje bardzo duża pokusa, by na te lekcje nie pójść i pojechać wcześniej do domu. Być może gdyby była 1 h lekcyjna religii, to zostawało by na tych lekcjach więcej osób? Prawdopodobnie nie zmniejszyłoby to odsetka uczniów niechodzących na religię, ale tak do końca tego nie jestem w stanie zgadnąć. Dodam, że wspomniany wyżej katecheta Dawid też nie potrafi zatrzymać przy sobie dużo większej grupy młodzieży niż przysłowiowi „drętwi” katecheci. Ale chyba jednak do niego chodzi więcej osób. Osobowość katechety ma więc znaczenie, ale nie jest decydująca. Jest tu jednak pewne pole do wykazania się. Rozważania mógłbym jeszcze ciągnąć, ale wskazałem pewien obszar zagadnienia.

    Zofia Michalska
    Bardzo dziękuję za tę obszerną analizę poruszonego tematu. Oczywiście, że kultura masowa i media przejmują rządy dusz nad młodymi (i nie tylko) i stają się ich wychowawcami. No i oczywiste, że są one albo obojętne albo otwarcie antychrześcijańskie. Słusznie Pan zauważa, że osoby o przekonaniach lewicowych bądź lewackich częściej i z większą odwagą manifestują swoje przekonania i poglądy – nie tylko w szkole – także w innych środowiskach i także publicznie. Ja to obserwuję także w środowisku znajomych – bardzo pobożnych, gorliwych katolików. Myślę, że to pozostałość po komunie. Zepchnięto wtedy wierzących tylko do kościoła – do tzw. kruchty. Nie było przecież katolickich organizacji. Uważano, że wiara to sprawa prywatna i należy się modlić w skrytości i samotności. Owszem, taka modlitwa jest jak najbardziej potrzebna i nie chodzi o to, żeby się modlić na pokaz. Ale Chrystus mówił: „Idźcie i głoście na cały świat”. U nas tę rolę kojarzono tylko z kapłanami – świeccy nie rozumieją, że te słowa są skierowane także do nich. Dlatego w rodzinach mało się mówi o Panu Bogu, o sprawach wiary – nie daje się świadectwa – to skąd młodzi mogą czerpać wiarę? Większość starszych i pobożnych katolików nie pojmuje roli internetu w dzisiejszych czasach – uważają internet za samo zło. Nie wchodzą w dyskusje, nie potrafią argumentować, albo są zupełnie obojętni. Druga strona jest bardzo aktywna i głośna. Jeżeli katolicy się nie obudzą to będzie bardzo źle.

  9. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Kolejne obszerne komentarze pod zapowiedzią tego tekstu na Facebooku Mariana Maciejewskiego i polemizującej z nim Agnieszki Lipskiej:

    Marian Maciejewski
    Pani Mario,
    sama statystyka może prowadzić do błędnych wniosków. Z moich spostrzeżeń wynika, że polski Kościół w ogóle traci wiernych, i to na własne życzenie. Jako człowiek, który w 1974 roku zakładał duszpasterstwo akademickie przy karmelitach bosych we Wrocławiu – obecnego polskiego Kościoła nie rozumiem. W czasach mojej młodości Kościół był przy wiernych, i to jest jego miejsce. Tymczasem dziś Kościół jest przy władzy, która hojnie przydziela mu profity. Beata Kempa na rocznicy Radia Maryja bez zażenowania dziękowała biskupom za wsparcie dla PiS, co pozwoliło tej partii wybory wygrać. Kilka lat później na podobnej uroczystości Jarosław Kaczyński mówił, że bez Ojca Dyrektora nie byłoby tego zwycięstwa PiS. I biskupi nie widzą w tym niczego niestosownego, że Kościół zamiast prowadzić ludzi do zbawienia zajął się prowadzeniem PiS do wyborczych zwycięstw. Niestety, zwycięstw naznaczonych niezwykle szkodliwymi działaniami (dewastacja praworządności; zanim jakiekolwiek decyzje podjęła Unia Europejska, na alarm biły wydziały prawa kilkunastu naszych uniwersytetów), niesłychanym marnotrawstwem (70 mln zł na wybory kopertowe, które się nie odbyły, a decyzja o nich zapadła bez podstawy prawnej), niefrasobliwością skutkującą karami ze strony UE, bezkarnością, bezczynnością na setki zgonów każdego dnia z powodu COVIDu, a wreszcie antyewangelicznym popisem okrucieństwa wobec imigrantów na polsko-białoruskiej granicy (push backi, niedopuszczanie lekarzy i organizacji charytatywnych). W tym ostatnim wypadku biskupi zabrali głos, ale późno i nie dość stanowczo, aby władzy nie drażnić.
    Niestety, jeśli hierarchowie tak chętnie pokazują się z rządzącymi na różnorodnych uroczystościach i nie sprzeciwiają się wymienionym praktykom, to jako nurzający się w politycznym szambie – tracą wiarygodność, a głoszone przez nich Słowo Boże pachnie fałszem.
    Zacytowała Pani papieża Benedykta XVI, który zwrócił uwagę na to, że Królestwo Jezusowe nie powinno być utożsamiane z jakąkolwiek formacją polityczną; cóż z tego, skoro nasi biskupi nic sobie z tego nie robią.
    Gdy opozycja wskazywała na naganne działania ówczesnego kandydata na prezesa NIK Mariana Banasia, marszałek Elżbieta Witek wyłączała jej mikrofony. Gdy głosowanie było nie po myśli PiS, marszałek Witek „zaprosiła” do ciemnego saloniku posłów Kukiz’15, a po politycznej korupcji ogłosiła reasumpcję głosowania. Ta sama marszałek Witek wcześniej na Jasnej Górze zawierzyła Polskę Matce Boskiej, stając się twarzą takiego zdarzenia? Czy nie uważa Pani, że w trosce o poszanowanie wiary powinna być stosowana Jezusowa zasada: co cesarskie – cesarzowi, co Boskie – Bogu, czyli powinniśmy trzymać się konstytucyjnej zasady rozdziału państwa od Kościoła? Władza i pieniądze – demoralizują, dlatego oczekuję dystansu duchownych zarówno do władzy, jak i do pieniędzy. Brak takiego dystansu prowadzi do karykatury katolickiego ducha; taką karykaturą są np. słowa o ubóstwie i pokorze w kontekście dóbr arcybiskupa Sławoja Leszka Głodzia.
    W brudnych politycznych rozgrywkach aktywnie uczestniczą media ojca Tadeusza Rydzyka ku całkowitej bierności Konferencji Episkopatu. Już 8 lat temu jezuita o. Ludwik Wiśniewski na łamach „Tygodnika Powszechnego” (w dwóch numerach z rzędu) przeprowadził obszerną analizę kłamstw, manipulacji, szczucia zawartych w „Naszym Dzienniku”, które nigdy w katolickiej gazecie znaleźć się nie powinny. Kilka tygodni wcześniej ja zrobiłem coś podobnego z wywiadem ojca Rydzyka zamieszczonym na łamach „ND” („Nie ulegniemy propagandzie”, 29-30 IX 2012) i w imieniu swoim oraz swoich studentów dziennikarstwa Uniwersytetu Wrocławskiego przesłałem biskupowi Adamowi Lepie, członkowi Konferencji Episkopatu do spraw mediów. O. Rydzyk m.in. zarzucił Donaldowi Tuskowi eksterminację narodu, czyli tępienie, mordowanie, wyniszczenie, zagładę. Oczekiwaliśmy odpowiedzi, czy manipulacje i szczucie jednych Polaków na drugich są wzorcem, jakim powinni się posługiwać młodzi dziennikarze, czy może był to tylko wypadek przy pracy Ojca Dyrektora. Wobec braku odpowiedzi ponowiłem wysłanie pisma. A potem zatelefonowałem. Asystentka biskupa Lepy potwierdziła, że biskup oba moje pisma otrzymał, ale ona nie sądzi, aby się do nich odniósł. Faktycznie, całkowicie nas zignorował, co świadczy o elementarnym braku poszanowania drugiego człowieka przez instytucję, która wpisaną ma w swoj fundament „miłość bliźniego”. Parę miesięcy później ojciec Ludwik gościł we Wrocławiu, więc miałem okazję z nim rozmawiać, powiedział, że został potraktowany podobnie.
    Ks. prof. Józef Tischner głosił, że Kościół jest mistrzem dialogu. Niestety – jak widać – to już przeszłość.
    Jako praktykujący katolik, któremu bliskie są nauki księży prof. Józefa Tischenra, prof. Józefa Życińskiego, prof. Alfreda Wierzbickiego czy Adama Bonieckiego nie rozumiem też takich duchownych jak arcybiskup Marek Jędraszewski mówiący o tęczowej zarazie. W młodości uczono mnie, że Bóg stworzył człowieka na obraz i podobieństwo swoje, toteż nie mnie oceniać Boga za to, że stworzył takich czy innych ludzi. Nie muszą mi się podobać, ale muszę ich zaakceptować, pokornie uznając, że widocznie Bóg miał w tym jakiś zamysł. Nie rozumiem tej agresji duchownych, obrażania ludzi, szczucia jednych przeciw drugim. Bóg nie jest zarazą, Bóg jest miłością. Nie rozumiem też wyzwisk typu „Nowa Targowica” pod adresem europosłów nie godzących się na dewastację polskiej praworządności (arcybiskup Józef Michalik, 2016 r.).
    Konkludując, Chrystus powiedział: jeśli ręka cię gorszy, odetnij ją; jeśli oko cię gorszy, wyłup je. Jeśli zatem gorszą wiernych upolitycznieni kościelni hierarchowie, to znaczna część wiernych taki Kościół – odrzuca. I dopóki hierarchowie tego nie zrozumieją, nie spokornieją i nie odetną się od polityki – kościoły będą pustoszeć. I nie ma co wyżalać się na młodych czy ich rodziców, bo ryba psuje się od głowy.
    Proszę zwrócić uwagę, że w całym tym wywodzie nie wspomniałem o pedofilii czy jej tuszowaniu. W moim odczuciu omówiony (skrótowo!) mechanizm programowego niszczenia ducha wiary przez biskupów akceptujących zło jest zdecydowanie gorszy od indywidualnych zachowań.
    Pozdrawiam.

    Agnieszka Lipska
    Bardzo jednostronne spojrzenie. Z tych typu manipulacyjnego – nawet bez próby zachowania pozorów. Subiektywizm nie uprawnia do przekłamań.

    • mm@marianmaciejewski.pl' Marian Maciejewski pisze:

      Co Pani ma na myśli? Ja pisałem o swoich spostrzeżeniach, Pani może mieć odmienne. Jeśli zarzuca mi Pani manipulację, to proszę o konkrety, w którym miejscu. W przeciwnym razie dopuszcza się Pani pomówienia. Nie neguję, że wielu duchownych dobrze wykonuje swoją pracę, ale to nie oni przecież zrażają ludzi do Kościoła. Bo punktem wyjścia była kwestia, czemu wierni przestają praktykować. Więc ja odniosłem się dokładnie do tego.

  10. mm@marianmaciejewski.pl' Marian Maciejewski pisze:

    W swojej analizie nie wspomniałem o telewizji Trwam. Młodzi jej nie oglądają, więc treści tam zawarte nie mają wpływu na ich odejście z Kościoła. Ale postawa biskupów wobec tej telewizji jedynie potwierdza, do jakiego stopnia w Kościele dzieje się źle.
    W czwartkowe wieczory TV Trwam zamieszcza cykl felietonów Antoniego Macierewicza zatytułowany „Głos Polski”. Polityk zaczyna te felietony słowami „Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus i Maryja zawsze dziewica”, po czym następuje polityczna nawalanka. Jest to nie tylko przykład nurzania świętości w politycznym szambie, ale przede wszystkim obrzydliwa manipulacja i nadużycie, bo telewizja ta wpaja odbiorcom, zwykle starszym, że Macierewicz jest Polską, a przynajmniej, że został przez nią namaszczony i wyraża się w jej imieniu. Jest to oczywiste oszustwo, bo Macierewicz nie jest Polską i wypowiada się wyłącznie w imieniu swoim, ewentualnie partii rządzącej. A PiS to nie Polska.
    Niestety, odbywa się to co tydzień z błogosławieństwem biskupów. Jak to możliwe, że przez tyle lat (pisałem o tym w swojej książce „Kulisy dziennikarstwa, czyli granice wolności kija” już w roku 2009) nikt z hierarchów nie zwrócił uwagi na to, że utożsamienie konkretnego polityka z Polską jest działaniem nieuczciwym, szkodliwym dla Kościoła, katolików, wiary. Świadczy to o tym, jak kościelne środowisko przestało być na takie oszustwa wrażliwe, czyli świadczy o stopniu moralnego zdegenerowania tych, którzy wzięli na siebie misję prowadzenia nas do zbawienia. Bo mówienie, że katolickie media powinny wyróżniać się na tle innych uczciwością – powinno być truizmem.
    Inny cykl tej telewizji nosi tytuł „Polski punkt widzenia” – i tu również mamy do czynienia z manipulacją i nadużyciem, bo nie istnieje coś takiego jak „polski punkt widzenia”, wszak Polska nie jest jednorodna. Pod tym zafałszowanym szyldem kryje się jedynie punkt widzenia koalicji rządzącej, ale do odbiorcy wysyłany jest sygnał, że jest to punkt widzenia uznawany przez wszystkich Polaków. Z punktu widzenia psychologii – jest to wywołanie u odbiorcy przekonania, że skoro wszyscy tak uważają, to jest to jedynie słuszne, a zatem i jemu nie wypada uważać inaczej, bo będzie w tym osamotniony.
    Przykładów nieuczciwości mediów ojca Rydzyka, w których nie wprost przekonuje się odbiorców, że ósme przykazanie Boże było pomyłką Stwórcy – mam zdecydowanie więcej.
    Każdy z Państwa może zadać sobie pytanie, czy taka postawa jest uczciwa wobec Boga i wobec człowieka. I drugie pytanie – czego zatem młodzi ludzie mają szukać w Kościele posługującym się takimi chwytami, aby nas ogłupić, a w efekcie wykorzystać politycznie?

Skomentuj Małgorzata Wanke-Jakubowska Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *