Była we wspomnieniach naszego Ojca. Tam spędzał przed wojną młodzieńcze wakacje. Jego tęsknota za tym miejscem sprawiła, że namówił naszą mamę i do końca lat sześćdziesiątych wyjeżdżaliśmy tam latem na cały miesiąc. Kilka lat później byłam tam już mężem i… od niedawna znów jeździmy do Jastarni. Dlaczego? Z powodu pewnej znajomości zawartej na Twitterze.
Przed wojną, gdy do Jastarni jeździł nasz ojciec, była to typowa wieś rybacka. Jej mieszkańcy zajmowali się rybołówstwem, a latem wynajmowali letnikom pokoje. Przy rybackich chatach suszyły się sieci i czuć było zapach wędzonych ryb, które zresztą można było kupić niemalże na każdym kroku. Przyjeżdżała tu głównie mniej zamożna inteligencja, elity finansowe, intelektualne i artystyczne z całego kraju spotykały się w nieodległej Juracie – kurorcie wybudowanym od zera w dziewiczych lasach helskiej mierzei w 1928 roku. Bywali tu m.in. Wojciech Kossak, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska, Magdalena Samozwaniec… Ale, jak przekonywał nas ojciec, Jastarnia miała swój niepowtarzalny urok. Po południu elegancko ubrane panie i panowie spotykali się na deptaku, którym była ciągnąca się przez całą wieś ul. ks. Sychty. Kwitło życie towarzyskie w kawiarenkach i przy porcie morskim, który powstał w okresie międzywojennym. Dojazd ułatwiła linia kolejowa, zanim powstała, na Półwysep Helski trzeba było dojeżdżać drogą morską z Gdyni.
Gdy z rodzicami pierwszy raz pojechaliśmy do Jastarni, wieś niewiele różniła się od przedwojennej. Raczej tylko obyczajami, bo eleganckie popołudniowe stroje letników już nie obowiązywały. Wynajmowane pokoje nadal były bez wygód, do mycia służyła duża miednica, a do toalety trzeba wychodzić na dwór. Do dziś pamiętam smak wędzonych ryb, które kupowało się od rybaków, obiady domowe i lody. Ale przede wszystkim morze i spacery z ojcem w stronę Kuźnicy lub Juraty wśród szumu fal. Nie było wtedy mody na parawany plażowe, za to powszechne było okopywanie się w grajdołach. Niekiedy były to istne piaskowe fortece.
Niewiele inaczej wyglądała Jastarnia, gdy przyjechał am tu z mężem w 1974 roku. Mieszkaliśmy wtedy pod namiotem od strony zatoki. Potem przyszły na świat dzieci i inaczej spędzaliśmy wakacje. Jeździliśmy w mniej odległe miejsca.
Gdy jakieś cztery lata temu poznałam na Twitterze prof. Krzysztofa Pasierbiewicza (@krzycho44) i trafiłam na jego blogu na tekst (poniżej), miłość do Jastarni i tęsknota za tym miejscem wróciły.
Jastarniato ukochane przeze mnie,niczym niezastąpione, zaczarowane miejsce na Ziemi,do którego każdego lata ciągnęskądkolwiek bym byłi cokolwiek bymchoćby nie wiem jak ważnegomiał do zrobienia.Tu bowiemod dziecka spędzałem swe letnie wakacje,tutaj zbierałem siły,tu świętowałem sukcesy bądź lizałem rany,tu przywoziłem swoje kobietyz tutejszych plaż ,napisałem doktorat, tu uczę moich studentów geologii morzai również tutaj przywożęod dnia jej przyjścia na światnajwiększą miłość swojego życia,Julkę,moją kochaną córeczkę(…) I tam właśniekażdego latajak ptak do gniazda wracami póki im sił starczybędę do końca wracałdo mojej ukochanej Jastarni,takjak niezmiennieod latna tamtejszy kościelny murkażdego dnia powracacieńukrzyżowanego Chrystusa.
I trzy lata temu ja też wróciłam. Jastarnia zmieniła się nie do poznania. Od 1973 roku ma prawa miejskie, powstały całe nowe ulice, pensjonaty, hotele, ścieżka rowerowa biegnąca od Władysławowa aż na Hel, jest piękne molo.
Mieszkańcy prawie już nie zajmują się łowieniem ryb. Tylko nieliczne domy zachowały swój dawny charakter. Można zwiedzać zamienioną na muzeum chatę rybacką. Właściciele zamieszkali w niej w 1881 roku i mieszkali do 1983 roku. Zachowały się oryginalne sprzęty i wystrój wnętrz.
Zachwycają starannie utrzymane i ukwiecone ogrody i skwery, jakby jakiś architekt krajobrazu to projektował. Po powrocie ze słynącej z kwiatów Francji właściwie nie widziałam różnicy.
Nie brak tu też bogatej oferty kulturalnej, jest letnie kino, występy kabaretowe, kiermasze książek, wystawy. I – co ważne – zachowana pamięć o obrońcach wybrzeża. Można zwiedzać zamienione na muzea fortyfikacje, schrony… Niemalże co krok jest jakieś miejsce pamięci.
Odrodziła się też kultura kaszubska, czego nie było wcześniej – w kawiarniach regionalne stroje, nakrycia z charakterystycznym kaszubskim wzorem, pamiątki. I wszędzie dwujęzyczne napisy, polskie i kaszubskie.
Ale miejscowi ludzie nie mówią na co dzień po kaszubsku, tylko po polsku, choć wiem, że znają ten język. Nawet raz liturgia w miejscowym kościele była po kaszubsku. Podoba mi się to ich przywiązanie do tradycji. Pewnie, tak jak Krzysztof Pasierbiewicz, będę tu wracała, póki mi sił starczy.
* * *
Przyjmuję krytykę Pana Krzysztofa Wysockiego (@TesTeq), że kolorytu Jastarni dodaje tak powszechny windsurfing i kitesurfing. Od strony zatoki aż roi się od kolorowych żagli. Są szkoły windsurfingu i kitesurfingu, wypożyczalnie strojów i sprzętu. Z drugiej strony mierzei, na pełnym morzu, w mniejszym stopniu (bo to trudna sztuka przy większych falach) też można podziwiać kolorowe żagle i zmagających się z wiatrem śmiałkami.
W ubiegłym roku zorganizowano nawet międzynarodowe zawody kitesurfingu. Dla odważnych jest też jeszcze jedna atrakcja – skoki na spadochronach. Kto potrafi, może ustawić się w kolejce przy lądowisku samolotów, bo chętnych nie brakuje, zapłacić 900 zł, wsiąść i niebawem poszybować nad półwyspem.
Małgorzata Wanke-Jakubowska
Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.
Dzięki tekstowi znów powracamy do tematu, że atmosfera i stosunki panujące w domu rodzinnym mają istotne znaczenie dla naszego dorosłego życia. To tatuś przekazał Pani, to umiłowane miejsce do którego teraz chętnie Pani powraca. Jastarnia, jak czytam z wioski rybackiej przeszła prawdziwą metamorfozę. To miejsce wyjątkowe i magiczne. Krajobraz, zapach wędzonych ryb i poznawanie miejscowych ludzi i ich kultury spełniło oczekiwania autorki, dlatego poczuła się Pani, jak zahipnotyzowana tym urokliwym miejscem do którego chętnie się powraca.
Wyjaśnię dlaczego wspomniałam o atmosferze domu rodzinnego. Otóż młodzi, którzy zaznali dobrego i pełnego miłości ogniska domowego, spędzali wspólne wakacje w ciekawych miejscach zachowują większą wrażliwość do miejsc z dzieciństwa. Pomyślmy także o ludziach, którzy nie mieli szczęśliwego dzieciństwa i możliwości spędzania wspólnie z rodzicami wakacji. Każdy z nas zna takie przykłady. Czy ci ludzie będą chętnie powracać do lat spędzonych w dzieciństwie? Dlatego młody człowiek, który tak bardzo potrzebuje poczucia bezpieczeństwa chętnie wraca w późniejszym okresie do miejsc gdzie je znajduje. Może to być dom rodzinny, wspólne wypady za miasto, czy upragniony urlop.
W mojej wydanej w roku 2006 książce pt. „Epopeja helskiej balangi – GRUPA” tak pisałem o Jastarni, cytuję:
Jastarnia
to ukochane przeze mnie
niczym niezastąpione
zaczarowane miejsce na Ziemi
do którego każdego lata ciągnę
skądkolwiek bym był
i cokolwiek bym
choćby nie wiem jak ważnego
miał do zrobienia
Tu bowiem
od dziecka spędzałem swe letnie wakacje
tutaj zbierałem siły
tu świętowałem sukcesy bądź lizałem rany
tu przywoziłem swoje kobiety
z tutejszych plaż napisałem doktorat
tu uczę moich studentów geologii morza
i również tutaj
przywożę
od dnia jej przyjścia na świat
największą miłość swojego życia
Julkę
moją kochaną córeczkę
Tutaj
za moje związki z tą ziemią
miałem też zaszczyt otrzymać, od helskich Kaszubów
niezwykle dla mnie szczytny i bardzo mi drogi
honorowy medal Gminy Jastarnia
wręcz wymarzone zwieńczenie
mojej płomiennej miłości do helskiej mierzei
I również
tutaj
od lat już z górą trzydziestu
niestrudzenie baluję
z przyjeżdżającą tu rok rocznie
osławioną
„Grupą”
(…)
Mimo upływu lat
i co tu dużo mówić
już nie tej co kiedyś kondycji
wierni synowie „Grupy”
wszyscy
bez wyjątku
każdego lata
jak ptaki do swych gniazd
wracają
i póki im sił starczy
będą do końca wracali
do ich ukochanej Jastarni
tak
jak niezmiennie
od lat
na tutejszy kościelny mur
każdego dnia powraca
cień
ukrzyżowanego Chrystusa…”, koniec cytatu
Dziękuję za komentarze i zainteresowanie tym wyjątkowym dla mnie miejscem rodzącym wspomnienia z dzieciństwa. Istotnie, na co wskazał p. TesTeq, windsurfing i katesurfing to ważny element współczesnej Jastarni – bajecznie kolorowe żagle dodają kolorytu od strony pełnego morza i zatoki.
Dla uzupełnienia podaję link do tekstu prof. Krzysztofa Pasierbiewicza po roku od promocji książki „Epopeja helskiej balangi. GRUPA” http://sztukpuk.art.pl/assets/recenzje/forum/balanga/index.htm
POLECAM. Także ze względu na zdjęcia.
W imieniu światowego i polskiego środowiska windsurfingowego i kitesurfingowego oraz swoim własnym serdecznie dziękuję za uzupełnienie opisu atrakcji, które czekają na przybyszy w Jastarni!
Każdy ma swoje magiczne miejsce, ktore kocha i do którego wraca.Moim wakacyjnym miejscem, ktore ukochałam od dziecka był Łukęcin.Po raz pierwszy pojechałam tam na kolonie po ukończeniu pierwszej klasy.Potem zostałam jeszcze na wczasy z rodzicami. Był to poniemiecki ośrodek, który składał sie z trzech starych różnej wielkości domków- Kasia ,Jaś i Małgosia oraz dwóch drewnianych długich baraków. W jednym była stołówka a w drugim duża świetlica.Łazienek wtedy nie było,Myć chodziliśmy do specjalnego pomieszczenia- metalowe umywalki stały długimi rzędami obok siebie. Wszystko to na zalesionym,ogrodzonym terenie. Wracałam tam jeszcze cztery razy. Pare lat temu, kiedy po przerwie zaczęliśmy znowu jeździć w wakacje nad morze, postanowiłam wrócić do .Zarezerwowalismy z mężem miejsca w innym ośrodku. Ponieważ Łukęcin to miejscowości niewielka, bez trudu odnalazłam moj dawny kolonijny osrodek, który ciagle istniał, funkcjonował i wyglądał prawie dokładnie tak samo jak przed 40 laty, kiedy byłam tam po raz ostatni. Jedynie zmieniono trocheę wygląd baraku ze stołówką i na końcu dostawiono kilka drewnianych domków wczasowych/ naTT wkleję parę zdjęc z powrotnego pobytu/.
P.S. W Jastarni tez byłam w rodzicami na wczasach dwukrotnie,jeszcze w czasach, kiedy wyglądał jak wioska, choc były to juz lata 70 te. Rowniez urocza miejscowość.z „podwójnym” morzem. Bardzo podobały mi sie podczas dojazdu widoki między Chałupami a Jastarnia w najwęższym miejscu pôłwyspu. Z jednej strony torów woda i z drugiej takze.
Dzięki tekstowi znów powracamy do tematu, że atmosfera i stosunki panujące w domu rodzinnym mają istotne znaczenie dla naszego dorosłego życia. To tatuś przekazał Pani, to umiłowane miejsce do którego teraz chętnie Pani powraca. Jastarnia, jak czytam z wioski rybackiej przeszła prawdziwą metamorfozę. To miejsce wyjątkowe i magiczne. Krajobraz, zapach wędzonych ryb i poznawanie miejscowych ludzi i ich kultury spełniło oczekiwania autorki, dlatego poczuła się Pani, jak zahipnotyzowana tym urokliwym miejscem do którego chętnie się powraca.
Wyjaśnię dlaczego wspomniałam o atmosferze domu rodzinnego. Otóż młodzi, którzy zaznali dobrego i pełnego miłości ogniska domowego, spędzali wspólne wakacje w ciekawych miejscach zachowują większą wrażliwość do miejsc z dzieciństwa. Pomyślmy także o ludziach, którzy nie mieli szczęśliwego dzieciństwa i możliwości spędzania wspólnie z rodzicami wakacji. Każdy z nas zna takie przykłady. Czy ci ludzie będą chętnie powracać do lat spędzonych w dzieciństwie? Dlatego młody człowiek, który tak bardzo potrzebuje poczucia bezpieczeństwa chętnie wraca w późniejszym okresie do miejsc gdzie je znajduje. Może to być dom rodzinny, wspólne wypady za miasto, czy upragniony urlop.
W mojej wydanej w roku 2006 książce pt. „Epopeja helskiej balangi – GRUPA” tak pisałem o Jastarni, cytuję:
Jastarnia
to ukochane przeze mnie
niczym niezastąpione
zaczarowane miejsce na Ziemi
do którego każdego lata ciągnę
skądkolwiek bym był
i cokolwiek bym
choćby nie wiem jak ważnego
miał do zrobienia
Tu bowiem
od dziecka spędzałem swe letnie wakacje
tutaj zbierałem siły
tu świętowałem sukcesy bądź lizałem rany
tu przywoziłem swoje kobiety
z tutejszych plaż napisałem doktorat
tu uczę moich studentów geologii morza
i również tutaj
przywożę
od dnia jej przyjścia na świat
największą miłość swojego życia
Julkę
moją kochaną córeczkę
Tutaj
za moje związki z tą ziemią
miałem też zaszczyt otrzymać, od helskich Kaszubów
niezwykle dla mnie szczytny i bardzo mi drogi
honorowy medal Gminy Jastarnia
wręcz wymarzone zwieńczenie
mojej płomiennej miłości do helskiej mierzei
I również
tutaj
od lat już z górą trzydziestu
niestrudzenie baluję
z przyjeżdżającą tu rok rocznie
osławioną
„Grupą”
(…)
Mimo upływu lat
i co tu dużo mówić
już nie tej co kiedyś kondycji
wierni synowie „Grupy”
wszyscy
bez wyjątku
każdego lata
jak ptaki do swych gniazd
wracają
i póki im sił starczy
będą do końca wracali
do ich ukochanej Jastarni
tak
jak niezmiennie
od lat
na tutejszy kościelny mur
każdego dnia powraca
cień
ukrzyżowanego Chrystusa…”, koniec cytatu
Pozdrawiam,
Krzysztof Pasierbiewicz
Tak, to prawda, zacytowałam skrót tego tekstu, zaznaczając „wycięty” fragment (…). Dziękuję za przytoczenie go w całości i pozdrawiam.
A przy okazji podaję link do strony z opisem promocji książki „Epopeja helskiej balangi. GRUPA”
http://pasierbiewicz.com/grupa/index.php?id=inc/promo.php
Pięknie opisane, ale Świat się zmienia… Nic już nie będzie takie jak kiedyś?
Jak można nie wspomnieć o windsurfingu, pisząc o Jastarni? Rybactwo, ogrodnictwo i zabytki to dodatkowe atrakcje dla windsurferów!
Dziękuję za komentarze i zainteresowanie tym wyjątkowym dla mnie miejscem rodzącym wspomnienia z dzieciństwa. Istotnie, na co wskazał p. TesTeq, windsurfing i katesurfing to ważny element współczesnej Jastarni – bajecznie kolorowe żagle dodają kolorytu od strony pełnego morza i zatoki.
Dla uzupełnienia podaję link do tekstu prof. Krzysztofa Pasierbiewicza po roku od promocji książki „Epopeja helskiej balangi. GRUPA” http://sztukpuk.art.pl/assets/recenzje/forum/balanga/index.htm
POLECAM. Także ze względu na zdjęcia.
W imieniu światowego i polskiego środowiska windsurfingowego i kitesurfingowego oraz swoim własnym serdecznie dziękuję za uzupełnienie opisu atrakcji, które czekają na przybyszy w Jastarni!
Każdy ma swoje magiczne miejsce, ktore kocha i do którego wraca.Moim wakacyjnym miejscem, ktore ukochałam od dziecka był Łukęcin.Po raz pierwszy pojechałam tam na kolonie po ukończeniu pierwszej klasy.Potem zostałam jeszcze na wczasy z rodzicami. Był to poniemiecki ośrodek, który składał sie z trzech starych różnej wielkości domków- Kasia ,Jaś i Małgosia oraz dwóch drewnianych długich baraków. W jednym była stołówka a w drugim duża świetlica.Łazienek wtedy nie było,Myć chodziliśmy do specjalnego pomieszczenia- metalowe umywalki stały długimi rzędami obok siebie. Wszystko to na zalesionym,ogrodzonym terenie. Wracałam tam jeszcze cztery razy. Pare lat temu, kiedy po przerwie zaczęliśmy znowu jeździć w wakacje nad morze, postanowiłam wrócić do .Zarezerwowalismy z mężem miejsca w innym ośrodku. Ponieważ Łukęcin to miejscowości niewielka, bez trudu odnalazłam moj dawny kolonijny osrodek, który ciagle istniał, funkcjonował i wyglądał prawie dokładnie tak samo jak przed 40 laty, kiedy byłam tam po raz ostatni. Jedynie zmieniono trocheę wygląd baraku ze stołówką i na końcu dostawiono kilka drewnianych domków wczasowych/ naTT wkleję parę zdjęc z powrotnego pobytu/.
P.S. W Jastarni tez byłam w rodzicami na wczasach dwukrotnie,jeszcze w czasach, kiedy wyglądał jak wioska, choc były to juz lata 70 te. Rowniez urocza miejscowość.z „podwójnym” morzem. Bardzo podobały mi sie podczas dojazdu widoki między Chałupami a Jastarnia w najwęższym miejscu pôłwyspu. Z jednej strony torów woda i z drugiej takze.