Czy tragedia musi dzielić?

We wspólnocie trudnych małżeństw Sychar pojawił się 68-letni mężczyzna, którego zostawiła o kilka lat młodsza żona. Małżeństwo było dobre i zgodne przez wiele lat. Nie przetrwało wypadku syna, świetnie zapowiadającego się młodego człowieka. A tu wózek inwalidzki, renta i koniec kariery. Inne małżeństwo rozpadło się po stracie dziecka. Wiele lat się starali, było kilkanaście poronień i wreszcie adopcja kilkutygodniowego Jasia. Po dwóch miesiącach dziecko zmarło na śmierć łóżeczkową. Nie udźwignęli tej sytuacji. Rozeszli się. Czy tragedia, zamiast spajać, by wspierać się wzajemnie, musi dzielić?

 

Niepełnosprawna1-

Tragedia kojarzy się z wydarzeniem traumatycznym, śmiercią, nieodwracalnym kalectwem. W opisanych przykładach dramat podzielił bliskich i do jednej tragedii doszła samotność i ból rozstania. A może tylko tragedia czy dramat obnażyły rozdźwięk, który już tlił się w związku i tylko to zostało uwypuklone i przyspieszyło zerwanie? Nie wiem. Wiem tylko, że znam i pozytywne przykłady, takie, które nie tylko spoiły małżeństwo, ale przyniosły też z niespodziewanej strony inne dobro.

Tragiczny wypadek, w którym młoda dziewczyna, świeżo upieczona maturzystka, łamie kręgosłup. Była w samochodzie z kochankiem, kolegą z pracy. Zakochała się bowiem bez pamięci w żonatym mężczyźnie, ojcu kilkumiesięcznego dziecka. Afekt ze strony kochanka pryska w jednej chwili, nawet nie odwiedził dziewczyny w szpitalu. Wrócił do żony i dziecka, bo to był tylko przelotny romans. A jej naraz zawalił się świat. Kalectwo, wózek inwalidzki i… brutalne porzucenie przez ukochanego w najtrudniejszym momencie w życiu. Wydawałoby się, że nie będzie już widziała przed sobą przyszłości. Stało się jednak inaczej.

Kochający i dzielni rodzice otaczają córkę mądrą opieką i… żarliwą modlitwą. Ona sama wraca do Boga, a w duszpasterstwie młodzieży znajduje nowych przyjaciół. Po okresie rehabilitacji rodzice kupują jej samodzielne, przystosowane dla niepełnosprawnych mieszkanie. Dziewczyna podejmuje studia, zaczyna uprawiać sport (pływa), świetnie radzi sobie bez pomocy rodziców w mieszkaniu, początkowo z koleżankami, a potem już sama. Nawet do cioci w Stanach Zjednoczonych wybiera się samodzielnie, bo tylko ona z rodziny miała wizę, a ciocia ciężko chorowała i chciała się spotkać z rodziną z Polski. W końcu znajduje swoją drugą połowę, wychodzi za mąż i rodzi córeczkę. Dzielnie sobie radzi z pracą i opieką nad dzieckiem. Jest szczęśliwa. Jej rodzice też.

 TR1

Wypadek stał się początkiem uporządkowania wielu spraw w jej życiu, a i rodziców bardzo do siebie zbliżył. Widać, że zdrowie i pełna sprawność nie są do szczęścia całkiem niezbędne, choć pożądane. Można to wszystko mieć i tak nieumiejętnie z tych dóbr korzystać, jak ona, gdy zamiast studiować wdała się w romans z żonatym mężczyzną, rozbijała jego rodzinę. Chciałoby się powiedzieć, że gdy Bóg znalazł się na pierwszym miejscu, to wszystko znalazło się na właściwym miejscu. Znalazła prawdziwą miłość, założyła rodzinę, ma córeczkę, jest spełniona i rodzinnie, i zawodowo.

 

Małgorzata Wanke-Jakubowska

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.

Możesz również polubić…

7 komentarzy

  1. stanorion@gmail.com' Vector pisze:

    Przyczyny destrukcji po przebyciu osobistych tragedii, zapewne są różne. Myślę, że może przyczyniać do tego się stres, spowodowany przeżytą traumą, wzajemne obwinianie się o przyczyny jej powstania, nagła utrata wyznaczonego celu w życiu, czy wreszcie „przelanie się miarki”, w nienajlepiej funkcjonujących już związkach.
    Tragedie narodowe mogą przyczynić się do podziału społeczeństwa, ze względu na rozbieżność interesów danych grup społecznych i odmienne poglądy, które te ugrupowania prezentują.
    Do pogłębiania się rozdźwięku między ugrupowaniami, przyczynia się też wzajemna podejrzliwość, nieufność i próby przerzucania winy na tę drugą stronę konfliktu.
    Tragedie narodowe większego kalibru, jak na przykład wojna, zazwyczaj łączą ludzi, a dramaty pojedyńczych osób lub grup, najczęściej dzielą.
    Takie jest moje, skromne zdanie w tym temacie.
    Dziękuję Paniom za włączenie mnie do dyskusji.
    Pozdrawiam najmocniej.

  2. b.utecht@onet.pl' Barbara Utecht pisze:

    Wszyscy i tu nie ma bohaterów w obliczu zagrożenia myślimy z żalem o tym, co możemy utracić.I wszystkie te straty są dla nas bardzo bolesne, ale pamiętać należy, że dzięki tym stratom potrafimy uzyskać nie tylko doświadczenie, ale i optymizm, bo potrafimy się niejednokrotnie zmierzyć z nowymi zadaniami. Historia opisanej tu tej młodej , dzielnej dziewczyny jasno uświadamia nam, że dyspozycją jej uczuć była duma i pokora. Wdzięczność za najlżejszy gest miłości. Z chwilą wypadku zobaczyła całą jaskrawość swojego życia. Z pewnością ogarnął ją smutek i strach, że musiała w życiu dojść do tego miejsca, żeby zobaczyć wszystko jasno. Wiem, że tak trudno nam zrozumieć, kiedy wielkość zdarzenia przytłacza. Tak niewiele osób potrafi cierpieć z godnością. Wiem jednak , że ludzie otoczeni troską i opieką bliskich, którzy wiedzą, że mają na kogo liczyć szybciej przystosowują się do nieszczęść i klęsk życiowych. Właśnie wtedy potrzeba nam pomocy i wsparcia bliskich. A może należałoby bardziej postarać się o pogłębioną refleksję na temat obojętności bliskich. Kiedy widzimy, że mamy obok siebie kogoś bliskiego, wówczas poczucie ciężaru łagodzone jest do minimum. To dom rodzinny w tej kwestii kształtuje nasze postawy, tym nasiąkamy w dzieciństwie. Ta atmosfera towarzyszy nam przez całe życie . Nasze wzajemne stosunki muszą opierać się na wzajemnym zaufaniu, dlatego jest to takie istotne. Śmiało można powiedzieć, że przeszłość dla tej młodej kobiety stanowiła jej siłę, która nadawała sens teraźniejszości a także przyszłości. Zgadzam się z autorką, że kiedy Bóg jest na pierwszym miejscu, wszystko jest na swoim miejscu. Jestem przekonana, że życzliwość bliskich jest najtańszym i najlepszym lekiem, jaki można dać człowiekowi. Życie ofiarowało jej w zamian prawdziwą miłość i wspaniałą rodzinę. Czasem przyjąć od Boga wszystko, nawet cierpienie, to więcej niż ofiarować! Pamiętam, kiedy czuwałam przy umierającej Mamusi w klinice – czułam, że tam znikały moje ziemskie pragnienia. Tam nie chce się już niczego zdobywać. Tam Bóg był jakoś bliżej. Gdy tracimy, to co zdawało się dla nas najważniejsze, zaczynamy często doceniać to, co nadal mamy i zaczynamy cieszyć się z drobnostek.Największym nieszczęściem byłoby zwątpienie we własną przydatność.

  3. Maria Wanke-Jerie pisze:

    Łatwo jest dzielić radość. Każdy na swój sposób reaguje na pomyślne wydarzenie, ale na ogół nikomu nie przeszkadza, że inny jest sposób wyrażania radości. Inaczej jest z traumą, która nas spotyka. Jedni nie chcą o niej rozmawiać, łatwiej im w przeżywać tragedię w milczeniu. Innym ulgę przynosi, gdy mogą mówić o swoich emocjach, dzielić je z kimś, kogo to samo wydarzenie dotknęło. Dla jednych to rozdrapywanie ran, bo sami próbują odwracać sobie uwagę od dramatycznych przeżyć. Trudno im rozumieć, że rozmowa ma dla wielu znaczenie terapeutyczne. Inny sposób reagowania dla dramatyczne wydarzenie rodzi napięcie. Jeszcze gorzej jest, gdy zaczyna się poszukiwanie winy u siebie nawzajem. Wzajemne obwinianie dodatkowo rani, potęguje negatywne przeżycia. Czasem powstały konflikt staje się nie do przezwyciężenia. Dzieje się podobnie, gdy winny tragedii jest ktoś spoza najbliższych. Złudzeniem na ogół jest to, że kara dla sprawcy przynosi ulgę. Nie przynosi. Potęguje negatywne emocje, przedłużą cierpienie. Ulgę może przynieść tylko przebaczenie. Przebaczenie sprawcy i samemu sobie. Sobie też trzeba umieć wybaczyć i próbować zmierzyć się z sytuacją po tragedii. Wspólnie. Tylko tak można uratować związek i chyba także samego siebie.

  4. ewama7@wp.pl' Ewa Mastalska pisze:

    Rozmawialiśmy niedawno z przyjaciółmi, jak się zachować, gdy się wie o ciężkiej sytuacji kogoś bliskiego, na przykład o chorobie w rodzinie. Teoretycznie najłatwiej powiedzieć, ze trzeba okazać wsparcie, ale trudno czasem dzwonić do kogoś mającego umierającego męża czy matkę z banalnym pytaniem w stylu :”Jak się masz”? Przyjaciele czasem nie chcą się narzucać i w obliczu tragedii czekają, aż tamta osoba dojdzie na tyle do siebie, że będzie w stanie sama odnowić kontakt i wyjść do ludzi. Tylko że czasem może być już za późno, nić bliskości zostanie zerwana. Przyjaciel mający za sobą podobne bolesne doświadczenia powiedział, że lepiej naprawdę narazić się u tej drugiej osoby na zarzut wścibstwa niż pozwolić, by czuła się opuszczona.

  5. b.utecht@onet.pl' Barbara Utecht pisze:

    Ponieważ życie moje w ostatnich pięciu latach bardzo mocno doświadczyło mnie w kwestii śmierci pragnę dodać, że doświadczenie to przyjęło różne formy, tak jak różnią się ludzie, którzy to przeżywają. I chociaż przeżywamy bardzo różne doświadczenia w życiu, to musimy mieć na uwadze, że intensywność wyrażanych w nich uczuć jest taka sama. Uważam jednak, że dzielenie swojego smutku z kimś, kto przeszedł przez coś podobnego, w znaczny sposób pomaga osobie cierpiącej. Czasem sama szansa kontaktu z innymi może zmienić bardzo wiele w naszym życiu, dlatego nie powinniśmy ludzi przeżywających podobną tragedię pozostawiać samym sobie, jeśli nie będą mieli na to ochoty sami dadzą nam sygnał, ale pamiętać należy, że w takiej sytuacji nikt nie powinien czuć się samotny, ponieważ czuje, że jest opuszczony przez przyjaciół. Unikanie kontaktów z ludźmi, którzy przeżywają tragedię świadczy o naszym nieprzygotowaniu wobec takich sytuacji, my po prostu nie wiemy jak się zachować., dlatego nie potrafimy sobie zupełnie z tym poradzić. Uważam także, że zbyt mało uczy się obecnie ludzi, jak zachować się w takiej sytuacji. Mimo np. że śmierć jest naturalną częścią życia, w rzeczywistości nie mówi się na jej temat, wypiera się ją z naszych rozmów i traktuje się ją w sposób zupełnie wyjątkowy. Śmierć napełnia nas przerażeniem mimo, że jest nieodłączną częścią naszego życia. Zgadzam się ze słowami przyjaciela Pani Ewy Mastalskiej, że lepiej narazić się na zarzut wścibstwa, niż pozwolić, by czuła się opuszczona.

  6. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Dziękuję za ciekawe, wielowątkowe komentarze. Przyznam, że do napisania tego tekstu skłoniła mnie refleksja przed rocznicą katastrofy smoleńskiej, gdy pisałam wspomnienie o Ryszardzie Kaczorowskim. Pomyślałam, że nawet rodziny zmarłych są tak podzielone. Dzieli je polityka, ale nie tylko. Także sposób przeżywania żałoby. Wtedy uświadomiłam sobie, że tragedia dzieli także najbliższych. Jest wiele przykładów, że wzajemne obwinianie się prowadzi do dodatkowych zranień. Zgadzam się z moją siostrą, że ukaranie winnych nie przynosi ulgi. Nie, ulgę przynosi tylko przebaczenie. I ciekawa refleksja Ewy Mastalskiej, co poparła też Barbara Utecht aby nie zawahać się być wścibskim, gdy ktoś przeżywa traumę, bo lepsze niż gdy ten ktoś czuł osamotnienie, opuszczenie.
    Trudny temat, trudne sprawy. Dziękuję, że mimo wiosennego czasu, który sprzyja lżejszym tematom, ten tekst spotkał się z zainteresowaniem.

  7. rafal.kubara@interia.pl' Rafał Kubara pisze:

    Podjęła Pani bardzo ciekawy i trudny temat: jak radzimy sobie z życiowymi tragediami, czy muszą one nas niszczyć, wpędzać w depresję, dzielić, doprowadzać do sytuacji, gdy „nie można mocą żadną wykrzyczanych cofnąć słów”.
    Odwiedziła nas dziś kuzynka. Dwa miesiące temu zmarł jej mąż. Przez rok chorował na serce, ostatnie kilkanaście dni spędził w śpiączce po wylewie. Została ze swoją mamą, siostrą i synami: 6-cio i 11-to letnimi. Nic się nie zmieniła! Potrafi się śmiać, żartować. Potrafi mówić o swoich przeżyciach otwarcie, naturalnie, bez duszenia w sobie, ale i bez prowokującej do współczucia wylewności. Co ważne: nie widać wielkiej też traumy po dzieciach – zostały odpowiednio przygotowane do sytuacji.
    Nie obraziła się też na Pana Boga – choć msze o zdrowie jej męża były odprawiane na Jasnej Górze, Łagiewnikach i przy grobie św. Jana Pawła II w Watykanie. Ale też nie wpadła w jakąś dewocję. Po prostu dalej stara się zwyczajnie żyć jak dotąd. I to jest nadzwyczajne. Ja sam nie do końca to pojmuję, ale życzę wszystkim, którzy przeżyli swoje tragedie podobnego podejścia.

Skomentuj Vector Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *