Co się stało z S(s)olidarnością?
Zbliża się kolejna, 36. już rocznica sierpniowych strajków na Wybrzeżu, które w ostateczności przyniosły Polsce wyzwolenie z komunistycznego reżimu. Wcześniejsze, lipcowe tzw. przerwy w pracy, były reakcją na podwyżki cen mięsa i wędlin, wprowadzone przez ówczesną ekipę Edwarda Gierka.
Ale strajk w Stoczni Gdańskiej, który wybuchł 14 sierpnia, był innego rodzaju. Domagano się przede wszystkim przywrócenia do pracy zwolnionej za działalność opozycyjną suwnicowej Anny Walentynowicz. Gdy w stoczni pojawił się też Lech Wałęsa, zwolniony w 1976 roku, to on stanął na czele strajku. Spełnienie początkowych postulatów, czyli przywrócenie do pracy Walentynowicz i Wałęsy, podwyżkę płac dla każdego zatrudnionego, budowę pomnika ofiar grudnia 1970 roku, gwarancje nietykalności dla strajkujących, nie zakończyły strajku.
Wprawdzie Wałęsa ogłosił jego koniec, ale kilku członków komitetu strajkowego sprzeciwiło się, wzywając do strajku solidarnościowego z zakładami, które w tym czasie już nie pracowały. Utworzono Międzyzakładowy Komitet Strajkowy, w skład którego weszli przybyli do stoczni delegaci innych strajkujących zakładów.
Podobnie było we Wrocławiu, atmosfera gęstniała, nadchodziły informacje z Gdańska, pojawiły się ulotki z 21 postulatami… Zatrzymanie komunikacji miejskiej, które zainicjowała zajezdnia nr 7 przy ul. Grabiszyńskiej, było tym impulsem, który uruchomił lawinę, Istotą było niewysuwanie własnych żądań, tylko poparcie postulatów gdańskich. Był to strajk solidarnościowy.
Tak więc u zarania przemian 1980 roku była solidarność, pisana przez małe „s”. Ze zwolnionymi z pracy, ze strajkującymi w innych zakładach. Ta solidarność doprowadziła do powstania „Solidarności” i odnowy oblicza tej ziemi, o co modlił się dwa lata wcześniej Jan Paweł II na Placu Zwycięstwa w Warszawie.
Solidarność towarzyszyła nam przed te trudne lata osiemdziesiąte, doświadczaliśmy jej w pracy, na osiedlu, w gronie znajomych. Gdy brakowało dosłownie wszystkiego, zawsze można było liczyć na pomocną dłoń i dobre słowo. Na solidarność.
Do dziś pamiętam zdarzenie sprzed Wielkanocy 1982 roku. Mój mąż ukrywał się, byłam sama z dwójką małych dzieci (3,5 roku i niespełna 7 lat). Był to czas licznych prowokacji – pod pozorem przekazania jakiejś paczki, podrzucano ulotki lub inne materiały, a za chwilę wkraczała milicja i przeprowadzała rewizję. Jeszcze nierozpakowany „dowód winy” był pretekstem do aresztowania. Wiedziałam o takich zdarzeniach i bałam się niezapowiedzianych przesyłek.
Tymczasem pod wieczór, bodajże w Wielki Poniedziałek, usłyszałam dzwonek do drzwi. Na pytanie: „Kto tam?”, usłyszałam: „Paczka od zajączka”. Mimo lęku, który odczuwałam, otworzyłam. W drzwiach stał wysoki mężczyzna, uśmiechał się do mnie i przekazując paczkę, życzył Wesołych Świąt Wielkiej Nocy. Z drżeniem ją przyjęłam, a on się oddalił. Nigdy go więcej nie widziałam. Pospiesznie rozpakowałam pudełko i jakież było moje zdziwienie. To, co zobaczyłam, to był dar serca, wielu serc. Znajdowało się tam to, co nieznani mi ludzie ze swojego niedostatku oddali dla kogoś, też nieznanego. Solidarnie. Była tam myśliwska kiełbaska, mała puszka szynki, kawa, czekolada, słodycze, bakalie… Do dziś nie umiem tego wspominać bez wzruszenia.
Takich działań było więcej. Ludzie szykanowani w pracy mieli pewność, że nie zostaną bez pomocy. Zwalniani z powodów politycznych otrzymywali wsparcie, finansowe i organizacyjne. Podziemna „Solidarność” działała dzięki zbiorowej solidarności.
A dziś? Gdzie się podziała nasza solidarność? Jak trudno o odrobinę odwagi cywilnej, by wstawić się za niesłusznie szykanowanym kolegą. Taki nie tylko nie może liczyć na jakąkolwiek obronę, ale natychmiast wytwarza się wokół niego pustka. Zamiast solidarności jest ostracyzm w obawie, aby z powodu gestu poparcia nie popaść w niełaskę u szefa. Zwalniani z pracy zostawieni są sami sobie, nikogo nie obchodzi ich los. Nie obchodzi ich też wspólne dobro, bo brakuje odwagi, aby przeciwstawić się patologiom, które plenią wszędzie (polecam świetny tekst prof. Leszka Pacholskiego na portalu www.WszystkoCoNajwazniejsze.pl „Prokurator nas nie wyręczy. O patologiach na polskich uczelniach” http://wszystkoconajwazniejsze.pl/prof-leszek-pacholski-prokurator-nas-nie-wyreczy-o-patologiach-na-polskich-uczelniach/)
Może warto zastanowić się nad tym przez chwilę, zanim świętować będziemy 36. rocznicę powstania „Solidarności”?
Zachęcam też do lektury tekstu mojej siostry „Gdy brakuje odwagi cywilnej, zanika solidarność” https://twittertwins.pl/gdy-brakuje-odwagi-cywilnej-zanika-solidarnosc/, bo bez solidarności i odwagi, także cywilnej, nie byłoby „Solidarności”.
Solidarność powstała w euforii, że można coś zrobić, by zmienić nieugięty system. Wielu ludzi w to uwierzyło, więc masowo zaczęto zasilać szeregi tego nowatorskiego jak na tamte czasy ruchu.
Po kilku latach spełnionych marzeń, zaczęły brać górę osobiste ambicje i przekonania liderów, które doprowadziły do podziału i w konsekwencji do utraty znaczenia tego pięknego ruchu.
Smutne ale prawdziwe.
Dziękuję autorce za ten jakże na czasie napisany tekst na dzisiaj i pytanie: „gdzie podziała się nasza solidarność?”. To prawda, że Solidarność stworzyła nam i Europie nowy porządek. Upadek systemu totalitarnego. Poczuliśmy wolność, ale o jaką wolność nam chodziło wówczas, czy o tę wolność osobistą, która jest najistotniejsza przecież? Należało się zastanowić skąd braliśmy tę prawdziwą wolność i solidarność od siebie, czy tylko z utartych sloganów? Przecież najważniejsza jest wolność osobista. Iluż wówczas znalazło się konsumentów tej wolności i co z tego pozostało? Smutno kończy się historia ludzi, którzy swoje ambicje przedkładali ponad prawdziwą ideę tego wspaniałego ruchu dla którego dzisiaj zabrakło miejsca.
Bardzo trudne pytanie.
Najpierw należałoby ustalić czy była powszechna solidarność, a jeśli – to jak długo?
Jeśli to osiągniemy, to pojawi się kolejne pytanie – kto pierwszy zaczął psuć tę powszechną solidarność?
Komu to zostało we krwi na lata – widzimy od roku na codziennym obrazku.
Jak już ustalimy winnego lub grupę winnych za popsucie solidarności, to momentalnie pojawi się żądanie – „mnie proszę zamieść na osobną kupkę – ręki do tego nie przykładałem”.
I już mamy własną niszę komfortu moralnego.
Gdyby tak zrobić ankietę wśród ówczesnych dorosłych z pytaniem „czy poczuwasz się do działań psujących solidarność” – wynik byłby bliski zera.
ONI, Inni – 100%.
Samo powstawanie „Solidarności” jako związku zawodowego też nie było sielankowo piękne. W moim instytucie pierwszy NSZZ stworzyły największe obiboki.
A ich pierwszy, lokalny postulat brzmiał „prace zlecone należy rozdzielać po równo dla wszystkich pracowników danego Zakładu”.
Ale zostawiając historię powstawania związków zawodowych na boku – odnoszę wrażenie, że konsolidacja solidarności społecznej wystąpiła ponownie tuż po wprowadzeniu stanu wojennego. Nie trwała jednak zbyt długo w niezmiennym stanie – pauperyzacja kolejnych grup społecznych zaczęła czynić w niej wyrwy.
Wojskowi przy władzy byli kompletnymi dyletantami gospodarczymi i tę niesprawną z definicji gospodarkę zarżnęli w 6 lat. Wywołali tym samym ostatni paroksyzm solidarności społecznej po 4 czerwca 1989 roku. Na krótko.
Dopiero teraz mają godnych naśladowców, chociaż współczesnym psujom działa się trudniej – nie można „wywalić” jednym ukazem właścicieli firm prywatnych na bruk.
Trzeba do tego finezji, a tu słoma z butów…
Historia się powtarza, ale zawsze jako karykatura.
Obecni nieudacznicy skonsolidowali społeczeństwo w dwóch zbiorach. Pierwszy – nazwijmy go KODowski – przetrwa dłużej, bo konsoliduje się wokół wartości.
Drugi – hasłowo beneficjenci pincet – zjednoczył się przy korycie; dokąd karma jest wlewana samopoczucie świetne, nie zakłóca go nawet popularne w tym gronie siorbanie i puszczanie gazów.
Ale pierwsze objawy braku karmy lub nierównego do niej dostępu – to będzie książkowy przykład przekształcenia się brysiów w watahę wilków.
Główny Demiurg poświęci absolutnie każdego, kto chociaż na moment pozwoli mu zwiększyć dystans od tych najbardziej wygłodniałych.
Ale w końcu nie będzie kogo już zrzucać na pożarcie.
A solidarność?
Może przekroczy granicę biorąc tylko sakwę i kostur podróżny?
Twój komentarz jest nie tylko obraźliwy, ale przedstawia też bardzo uproszczoną wizję świata.
Można rozwinąć pytanie Autorki w taki sposób (inaczej: odpowiedzieć pytaniem na pytanie): gdzie się podziała nasza miłość, i to co z niej wynika – bezinteresowność, gotowość do służby drugiemu, przebaczenie?
Kojarzą mi się tu słowa św. Jana Pawła II, że „nie ma solidarności bez miłości”….
Wielokrotnie zresztą wypowiadał się On o solidarności (przez małe „s”), w różnych kontekstach i wymiarach.
Tu fragment Jego przemówienia z Sopotu z 1999 r.:
„Słyszałem wtedy w Gdańsku od was: «nie ma wolności bez solidarności». Dzisiaj trzeba powiedzieć: «nie ma solidarności bez miłości». Więcej, nie ma szczęścia, nie ma przyszłości człowieka i narodu bez miłości, tej miłości, która przebacza, choć nie zapomina, jest wrażliwa na niedolę innych, nie szuka swego, ale pragnie dobra dla drugich; miłości, która służy, zapomina o sobie i gotowa jest do wspaniałomyślnego dawania. Jesteśmy zatem wezwani do budowania przyszłości opartej na miłości Boga i bliźniego. Do budowania «cywilizacji miłości». Dzisiaj potrzeba światu i Polsce ludzi mocnych sercem, którzy w pokorze służą i miłują, błogosławią, a nie złorzeczą i błogosławieństwem ziemię zdobywają. Przyszłości nie da się zbudować bez odniesienia do źródła wszelkiej miłości, jakim jest Bóg, który «tak umiłował świat, że Syna swego Jednorodzonego dał, aby każdy, kto w Niego wierzy, nie zginął, ale miał życie wieczne» (J 3, 16).”
(Podczas tej pielgrzymki Papież wiele mocnych, ale też i gorzkich słów powiedział Polakom – bo obserwował i widział to co się działo z Narodem w sytuacji odzyskanej wolności (10 lat po wydarzeniach roku 1989), zachłyśnięcia się wszystkim, co dotychczas było niedostępne…)
Dziękuję Autorce za okazję do tej refleksji i mobilizację do zadania sobie pytania: jak wygląda moja miłość?
Jesteśmy narodem bardzo ciężko doświadczonym przez historię. Zabory, okupacja, opresyjne komunistyczne państwo – najważniejsze dla ludzi było przeżycie, obrona przed zagrożeniami. W tych warunkach rodziło sie poczucie wspólnego losu i przekonanie, że tylko pomagając sobie wzajemnie można przetrwać. Solidarność wymagała wyrzeczenia i odwagi i była nie tylko odruchem serca, ale sposobem na życie w dramatycznych okolicznościach. Dobrze, że Panie pokazujecie taką solidarność, choć myślę, że dla wielu młodych czytelników te wspomnienia robią wrażenie bajki.
Po 1989 roku pojawił się drapieżny kapitalizm, imperatywem dla jednych stało się bogacenie , dla innych zachowanie pracy, pojawił się tzw wyścig szczurów, konkurencja – nie zawsze uczciwa – wyparła współpracę. Przykład szedł z góry od formalnych elit politycznych, gospodarczych i samorządowych. To tak w skrócie. Myślę, że ta droga „rozwoju” oparta na bezwzględnej rywalizacji powoli się wyczerpuje. Wielu „przedsiębiorców” przekonało się, że na dłuższą metę nie da się oszukiwać konsumentów i pracowników.
Człowiek z natury jest istotą społeczną. Chyba większość lepiej się czuje wśród ludzi z którymi odczuwa jakąś więź niż w zbiorowisku egoistycznych indywidualistów. Wspólne działanie daje efekty i satysfakcje. Mieszkam w małej wiosce, w której wielokroć udawało się wspólnym wysiłkiem coś wybudować lub zorganizować różne imprezy. Choć zdarzają się animozje to istnieje poczucie wioskowej wspólnoty i gotowość do pomocy.
Uważam, że bardzo potrzebna jest taka reforma systemu oświaty, która uczyłaby dzieci i młodzież współpracy, solidarności, cech i zachowań prospołecznych i patriotycznych. Efektywnośc nauczania nie może być mierzona tylko zdawalnością testów
Solidarność przez małe „s”.Ktoś wymyślił #dobrowraca.Uzbieraliśmy.Siatkówczak.Założył konto na tt i podziękował.Dziś go nie ma.Daliśmy nadzieje.Przegraliśmy.Wygramy.
Solidarność istnieje tylko w ciężkich, beznadziejnych czasach. Gdy tylko pojawia się iskierka nadziei, każdy cwaniak chce ją sobie wziąć. A reszta jest rozgoryczona. Bo lepiej jest być sytym wilkiem niż głodną owcą.
Byl taki moment kiedy bylismy solidarni.Solidarni w bolu i smutku .Dzien w ktorym spadl samolot z prezydentem i naszymi rodakami.Widzialam smutek i niedowierzanie w oczach ludzi.Solidarnie plakalismy i oddawalismy hołd.Niestety to byla krotka solidarność.Teraz jestesmy podzieleni i skloceni.Jezeli tak ogromna tragedia nas podzielila to co musi sie wydarzyć by nas połączyć?
Jakże celną puentę napisał w swoim komentarzu TesTeq – potrafimy być solidarni tylko w czasach trudnych, w obliczu dotykającej nas opresji lub w niedostatku. To ciekawe, ale ludzie biedni częściej niż zamożni wspomagają różne charytatywne dzieła i gotowi są pomóc innym w potrzebie. Dobrobyt sprzyja egoizmowi, znieczula. Gdy wspominam czas zwany karnawałem „Solidarności”, zdaję sobie sprawę, że obserwowana wówczas na masową skalę międzyludzka solidarność była czymś nadzwyczajnym, wyjątkowym. I nie do utrzymania w dłuższej perspektywie. Postawy solidarności obserwować można było incydentalnie: podczas papieskich pielgrzymek, po śmierci Jana Pawła II, po katastrofie smoleńskiej… Trwało to jednak krótko i szybko stan społecznych emocji wracał do normy.
Bardzo trafny ten komentarz Pani Marii Wanke-Jerie, że dobrobyt sprzyja egoizmowi i znieczula. Zatem może należałoby bardziej postarać się o pogłębioną refleksję na temat naszej obojętności. Może zbyt rzadko uświadamiamy sobie, że czyjąś codziennością może być walka o przetrwanie, o życie i że w sytuacji nieszczęść tak bardzo, jak nigdy potrzeba nam ludzkiej życzliwości i solidarności.
Dziękuję za wszystkie komentarze i wyrażone tu opinie. To prawda, że w sytuacji beznadziejnej częściej zdarzają się odruchy solidarności. Wystarczy sięgnąć do czasów wojny. Karnawał „Solidarności” to było istotnie coś wyjątkowego, ale w skali całego kraju ludzi naprawdę gotowych coś poświęcić nie było dużo. Zawsze przeważają egoiści. Tylko dziś jest ich jakby trochę więcej.
Przytoczę taki przykład.
Gdy zmarł nasz ojciec, nasza mama nie pracowała i była za młoda, aby otrzymać rentę po mężu. Byłyśmy bez środków na życie. Wtedy pracownicy ojca opodatkowali się dobrowolnie, a my co miesiąc pobierałyśmy w kasie uniwetsytetu takie ufundowane przez nich stypendium. Był to gest solidarności i pomocy w potrzebie.
Gdy w latach 90. na Akademii Rolniczej zmarł na raka zasłużony działacz „Solidarności” (był już wdowcem, kilka lat wcześniej zmarła jego żona), chciałyśmy podobnie pomóc jego nieletniej córce, która została całkiem sama, bez rodziców. I się nie udało. Znieczulica? Bariery biurokratyczne? I jedno, i drugie.
Dlatego dziś, w przeddzień 36. rocznicy strajku w Stoczni Gdańskiej przypominam o solidarności.
Myślę, że na pytanie o przyczyny braku solidarności, tej przez małe „s”, odpowiedź jest prosta – wzrost dobrobytu, upowszechnienie zamożności. Ludzie niezamożni czy biedni wciąż gotowi są do pomocy i wrażliwi na ludzkie nieszczeście. Moi znajomi z czwórką dzieci mieszkający w małym dwupokojowym mieszkaniu przyjęli na dwa miesiące siostrzenicę, która starała się o przyjęcie na studia do czasu aż dostanie miejsce w akademiku. Czy znalazłoby się miejsce w dużym domu zamożnych krewnych? Wątpię. Czy jest możliwe zachowanie postaw solidarności przy upowszechnieniu zamożności? Myślę, że tylko w bardzo ograniczonym zakresie.
Zamożność sama w sobie nie szkodzi solidarności. Szkodzi jej zazdrość i kult współzawodnictwa o dobra, których potrzeba została sztucznie wykreowana. Doprawdy nie ma żadnego logicznego powodu, żeby prezes banku zarabiał 300 tysięcy złotych miesięcznie. Po co? Żeby kupić sobie zegarek za 50 tysięcy, bo inny prezes ma zegarek za 45 tysięcy?
A skąd się biorą te prezesowskie tysiące? Z prowizji od kredytów udzielanych tym, którzy mają tylko tysiąc pięćset miesięcznie. I z prowizji za obsługę programu 500+.
Pięknie napisał Pan TesTeq o zazdrości i współzawodnictwie. Dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy walczą o to, by ilość dóbr materialnych nie orzekała ostatecznie o wartości człowieka. Jak słyszę takie słowa, to znów jestem pełna zapału i entuzjazmu, by pomagać innym, tak jak czyniłam to wcześniej.Pięć lat temu weszłam na drogę, na której obowiązuje tylko jeden kierunek ruchu: „pomagać innym”. Przyznam, że tych biednych i słabych lubię najbardziej. Tak bardzo lubiłam Hospicjum – byłam tam blisko tych, którzy za chwilę odejdą, a teraz jeszcze tak bardzo cieszyli się moją bliskością. Do dzisiaj nie potrafię zrozumieć tej siły, która mnie po tej drodze pchała. Może kiedyś będę mogła u kresu swoich dni powiedzieć, że naprawdę maksymalnie wykorzystałam swoje umiejętności , byłam pożyteczna i naprawdę nie zmarnowałam życia.
W mieszkaniu pod moim mieszkała starsza samotna pani z altzheimerem.Gdy gotowałem obiad to się z nią dzieliłem.Gdy zanosiłem to zawsze pytała kim jestem bo nie pamiętała.Znalazł się cwaniak który podpis wyłudził.Starsza pani trafiła do domu opieki społecznej.Mieszkanie sprzedane.Mam nową sąsiadke.
Oto smutny przykład zachłanności osób zamożnych. W tym przypadku posłów:
„- Jestem stosunkowo młodym posłem i wicemarszałkiem. Zdziwiłem się więc, gdy pewnego dnia przychodzę na spotkanie zespołu i dostaję wniosek jednego z posłów o wypłatę 100 tysięcy złotych na wynajem boisk do piłki nożnej i zakup strojów sportowych – relacjonuje w rozmowie z money.pl Stanisław Tyszka i dodaje, że w odpowiedzi usłyszał argument: „przecież co roku dostajemy”. – Nie zgodziłem się na to i zaproponowałem, by posłowie wykupili sobie karty lojalnościowe, opłacane co miesiąc i pozwalające na wstęp do wielu obiektów sportowych.
Jeśli chodzi o stroje sportowe, sprzeciw wicemarszałka był jeszcze większy. – Uznałem, że akurat ubrania posłowie mogą sobie kupić z własnych funduszy – stwierdził Tyszka.”
Posłowie mają naprawdę dobre uposażenia, a jeszcze wyciągają kasę na koszulki do „haratania w gałę”. Nie, nie tylko PO. To porozumienie ponad podziałami. A mogliby za te pieniądze ufundować tysiące posiłków dla dzieci… Oto solidarność tych „na górze”, którym w życiu się powiodło.
Dzisiaj większość relacji jest budowana na bardzo słabych fundamentach. Wszechobecny strach przed utratą pracy wytwarza w ludziach wiele brzydkich zachowań , niejednokrotnie jeden drugiemu nogę podkłada i powstaje tkzw. wyścig szczurów…mobing jest na porządku dziennym..Uważam że niezwzruszonym spokojem możemy wyeliminować chociaż część tej patologii. Bardzo trudne do osiągnięcia bo trzeba zapanować nad emocjami ale możliwe..
Pani Katarzyna pisze o strachu przed utratą pracy. W latach osiemdziesiątych ten strach też był obecny. Był jeszcze strach przed represjami, aresztowaniem, więzieniem, utratą zdrowia, a nawet życia. Ludzie ryzykowali znacznie więcej, a jednak mieli na tyle przyzwoitości i odwagi, że potrafili upomnieć się o zwalnianych z pracy kolegów. Dziś, wychowując dzieci, nie uczy się ich odwagi. W wolnej Polsce wyrosło całe pokolenie egoistów rozpychających się łokciami, „po trupach” dążących do sukcesu. Nie ma klimatu dla cywilnej odwagi. Niestety.
Dziś mamy wyjątkowe święto i rocznice.Tamta solidarność i poświęcenie życia było wyjątkowe.Jakbyśmy dziś się w takiej sytuacji zachowali nie da się nawet zgadywać.
Polacy są zaprawiieni w różnych bojach- zwłaszcza o wolność. Widmo wroga i walki jednoczy ich jak nigdy. Historia to pokazała. W czasach pokoju i spokoju zaczynają wychodzić nasze przywary i słabostki. Zaczynamy sie dzielić na grupki i grupeczki, klocic obrazac- zanika idea solidarności.W trudnych chwilach zawsze zjednoczeni, gdy jest spokój-każdy patrzy w swoją strone.To takie refleksje związane z polityczną strona solidarności. W innych wypadkach uważam że ludzie potrafią bezinteresownie pomagać.
Ironicznie rzecz ujmując to może mała bombka taktyczna dla naszego dobra?Źle się z nami podziało.Liczę na mądrzejszych.
Ależ „Solidarność” istnieje i odważnie staje w obronie pracowników. Myślę o związku zawodowym. Mam przyjemność wspólpracować z największą warszawską organizacją „S” i z dumą obserwuję, jak bronią ludzi przed szykanami, mobbingiem i samowolą pracodawców. Związkowcy, robotnicy, są nadal solidarni, choć pracodawcy robią wszystko, żeby tę solidarność (i „Solidarność”) zniszczyć. Tylko tzw. inteligencja jest rozbita, nie ma swoich związków zawodowych i źle o nich mówi, a idee solidarnościowe obrzydza i wyśmiewa. Co najgorsze, im więcej jest młodych robotników, tym większej erozji również w tym środowisku ulega idea solidarnościowa, bo młode pokolenie jest wychowane przez tę głupią, pustą i rozbitą „elitę”, wierzy w dezinformacje podawane w mediach, nie zna historii ani tradycji, którymi „elita” sie brzydzi. Sączenie tego jadu przez 25 lat dało efekty, niestety.
Bardzo trudno się prowadzi lekcje z tego tematu w szkołach średnich. Jak rozmawiam z nauczycielami, to każdy dzieli się sposobem przekazu młodym, co to znaczy w ogóle solidarność, o co walczono i czym była tzw. komuna. Starsi mogą się oburzać, że takie oczywistości trzeba tłumaczyć, ale dla pokolenia urodzonych po 1989 perspektywa nie jest oczywista. Nie pomagają też podręczniki ani programy nauczania, bo w oczywisty sposób redukuje się treści do najbardziej obrazowych: stąd komuna to puste półki, kiczowate jak dla młodych seriale i ubrania, małe samochody i brak paszportu. Sama pamiętam, jak trudno było mi wytłumaczyć młodym termin „reglamentacja” i po co były kartki na mięso czy benzynę. Byli przekonani, że kartki zastępowały pieniądze, a ludzie wychodzili na ulicę, bo chcieli pieniędzy, a nie kartek. Strajk traktowano zabawowo jako miły przerywnik w pracy i nawet z zazdrością mówiono: mogli sobie postrajkować i ich słuchano, a teraz strajkowanie to takie głupie zachowanie.Kto tam strajkujących słucha. Nawet o tych strajkach w telewizji nie mówią. Solidarność to słowo dla młodych jest bardzo trudne do wytłumaczenia. Nie wiedzą, czym je zastąpić, jak opisać, co to znaczy być solidarnym. Oni się z tym nie spotykają w życiu. Oczywiście rozumieją czym jest braterstwo,przyjaźń, bycie dla drugich, ale głębsze bycie solidarnym jest jakby poza ich zasięgiem. W moim odczuciu pokolenie „Solidarności” wykazuje ignorancję do problemu przekazu pokoleniowego. Praktycznie nie robi się nic,aby młodzi poznali,czym była Solidarność i czym powinna być solidarność.Nie ma więc dumy z bycia solidarnościowcem, jak jest duma np. z bycia potomkiem powstańca warszawskiego czy potomkiem legionisty. Co najbardziej tragiczne dla niektórych młodych „Solidarność” kojarzy się ze zdradą, z „Bolkiem” , a walki o pamięć między poszczególnymi ludźmi „Solidarności” wręcz się porównuje do walk frakcyjnych w partii komunistycznej. Dopóki żyjecie ludzie „Solidarności” zróbcie coś z tym, bo tracicie młodych. Oni na słowo „Solidarność” wzruszają ramionami i mówią: przecież za kilka lat i tak komuna by padła. Po co nam to było jakaś „Solidarność”.