Refleksje powyborcze na gorąco

Gdy w niedzielę 21 października wybiła godzina 21, największe stacje telewizyjne podały sondażowe wyniki wyborów i rozpoczęły programy nazwane „wieczorem wyborczym”. Postanowiłam oglądać przekazy obu stacji, przełączając raz na jeden, raz na drugi kanał. Różne rzeczywistości, inni wygrani, choć wyniki podane przez IPSOS takie same. Te dwa tak odmienne przekazy najlepiej ilustrują także charakter tych wyborów samorządowych, które były najbardziej upolitycznione z dotychczasowych i miały największą, rekordową wprost frekwencję, po raz pierwszy znacznie przekraczającą 50 proc. Może właśnie z tego powodu.

Odnoszę wrażenie, że brutalność kampanii zwiększa się z wyborów na wybory, ale do tej pory dotyczyło to przede wszystkim wyborów parlamentarnych i elekcji prezydenta. Tym razem brutalność przeniosła się niżej i nadała wyborom samorządowym charakter plebiscytu, minimalizując jednocześnie szanse lokalnych komitetów i ich kandydatów na włodarzy miast. Najważniejszy okazał się partyjny szyld, a uwaga mediów koncentrowała się głównie na boju o prezydenturę stolicy i w mniejszym stopniu na kilku dużych miastach: Krakowie, Gdańsku, Poznaniu, Łodzi i Wrocławiu. W cieniu tej rywalizacji toczyła się walka o sejmiki wojewódzkie oraz rady miast, powiatów i gmin. A wybory to równie ważne, jeśli nie – zwłaszcza w przypadku sejmików – ważniejsze.

Przypomnę, że w wyborach do sejmików i rad miast obowiązuje ordynacja proporcjonalna z pięcioprocentowym progiem – wyborca głosuje jednocześnie na listę i kandydata z tej listy, stawiając krzyżyk przy jego nazwisku, a głosy przelicza się metodą d’Hondta. Ten ukłon w stronę wyborcy, który głosuje na osobę, a nie partię, jest pozorny, a w warunkach plebiscytarnego charakteru tegorocznych wyborów praktycznie nie dawał on szans lokalnym komitetom. Zapomnieli o tym  wrocławscy kandydaci na prezydenta, zarówno Jerzy Michalak, jak i Katarzyna Obara-Kowalska, którzy liczyli przynajmniej na reprezentację w radzie miejskiej. Tymczasem sukcesem będzie, jeżeli oba komitety uzyskają choć jeden mandat. Po co do wyborów szli oddzielnie, pewnie nie wiedzą nawet oni sami. A może problemem jest niezrozumienie ordynacji wyborczej?

Dlatego przypomnę to, co powtarzam od ponad dwudziestu lat, że

ordynacja wyborcza dla przeciętnego wyborcy jest mało zrozumiała, a sam proces głosowania trudny.

Niemożliwe jest bowiem poznanie tak dużej liczby kandydatów, stąd głosowanie na szyldy, a nie osoby.  Odsetek wyborców, którzy rozumieją sposób przeliczania głosów na mandaty przydzielane w okręgach wyborczych i dla poszczególnych list według skomplikowanej metody d’Hondta, jest znikomy. Ba, wydaje mi się, że nie rozumieją tego także wyborcze sztaby. Ponadto wyborca nie widzi związku między aktem wyborczym a rezultatem wyborów, zwłaszcza że niejednokrotnie zdarza się, iż mandat otrzymuje kandydat, który dostał znacznie mniej głosów od konkurenta z innej listy, którego wskazało znacznie więcej wyborców, ale z podziału miejsc mandatowych między ugrupowaniami przypadło jej mniej mandatów.

Liczba ilorazów (liczby w kratkach) zaznaczonych na czerwono oznacza liczbę mandatów: Komitet A – jeden mandat, Komitet B – dwa mandaty, Komitet C – siedem mandatów, Komitet D – dziesięć mandatów (zaznaczamy na czerwono 20 ilorazów, czyli tyle ile jest mandatów w okręgu, malejąco, począwszy od największego)

I wreszcie last but not least ordynacja ta ma fatalny wpływ na relacje między kandydatami, którzy w pierwszym rzędzie konkurują między sobą, bo według liczby krzyżyków przy nazwiskach ustalana jest kolejność przydzielania mandatów przypadających danej liście między poszczególne osoby. Kandydaci więc zamiast współpracować, rywalizując z konkurentami z innych ugrupowań, przede wszystkim rywalizują między sobą. Oglądając płachty papieru wypełnione nazwiskami osób, które w kampanię zainwestowały swój czas, zaangażowanie, wiedzę i własne pieniądze, wiem, że wielu z nich już nigdy więcej nie będzie próbowała kandydować w jakichkolwiek wyborach. W konsekwencji kampania wyborcza zamiast przygotowywać kadry do przyszłych zadań politycznych, sprawia, że wielu cennych, wartościowych ludzi daje sobie spokój z polityką czy to lokalną czy ogólnokrajową.

Gdy pisałam ten tekst nie było jeszcze oficjalnych wyników wyborów. We Wrocławiu, bez względu na to czy dojdzie czy nie do drugiej tury, wynik wyborów prezydenckich jest przesądzony, a zaplecze dla prezydenta w radzie miejskiej wystarczające. Ciekawe będą koalicyjne roszady w sejmiku dolnośląskim – po raz pierwszy bowiem wybory wygrała Zjednoczona Prawica, pokonując Koalicję Obywatelską. Podobnie będzie w jeszcze ośmiu sejmikach, ale województwo dolnośląskie to najdalej na zachód wysunięty obszar, gdzie zmienił się zwycięzca wyborów. Najważniejsze rozstrzygnięcia jeszcze przed nami.

Maria WANKE-JERIE

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).

Możesz również polubić…

11 komentarzy

  1. stanorion@gmail.com' Vector pisze:

    Niepełne zrozumienie wyborów, oraz nadmierna, trudna do zapamiętania i poznania ilość kandydatów, to zawsze problem. Mam to szczęście, że znałem większość kandydatów i miałem swoich wcześniej wytypowanych, więc z zagłosowaniem nie miałem specjalnie problemu, a i ich wynik też mnie nie zaskoczył, bo pragnienia miałem podobne.

  2. jerzpolski@wp.pl' jurek pisze:

    Głosowałem w Bielsku-Białej. Też niewiele wiem o kandydatach, ale inna rzecz mi się nie podoba. Jest dużo okręgów wyborczych, ale aby dowiedzieć się, w którym się znajduję musiałem szukać w internecie.
    Nie wiem, dlaczego tej podstawowej informacji nie podano w obwieszczeniach wyborczych ?
    Nie wiem, czy podobnie było w innych miejscowościach Polski.

  3. elzbieta314@gmail.com' Elżbieta Zborowska pisze:

    We Wrocławiu było podobnie. Ponieważ przy ostatnim referendum okazało się,ze mamy zmieniony lokal wyborczy,chciałam upewnić się czy to na stałe,czy tymczasowo. Nie było w mieście rozwieszonych afiszy z informacjami o granicach obwodów i siedzibach komisji.Swoją znalazłam przez internet.Jednak co miały zrobić starsze osob,które nie maja dostępu lub nie umieją się nim posługiwać?Poza tym lokal wyborczy umieszczono na pierwszym pietrze bez windy,a w rejonie mieszka dużo starszych osób. To tyle jeśli chodzi o organizację. W środku problemów nie było. Nawiązując do poprzedniego artykułu,w którym autorki rozważały na kogo głosować, chcialam powiedzieć,ze głosowałam zgodnie z sumieniem a niez z trendami,tak jak to wcześniej zapowiadałam. Co prawda moi wybrańcy nie weszli nigdzie,ale nie rpzaczam zbytnio z tego powodu.

    • Maria WANKE-JERIE pisze:

      Moje doświadczenie jest zupełnie inne – w klatce schodowej mojego domu kilka dni przed wyborami zawisły informacje o kandydatach (te same listy co w lokalu wyborczym) i oczywiście info gdzie mieszkańcy głosują. Tak samo jak w poprzednich wyborach.

  4. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    W stu procentach zgadzam się z oceną proporcjonalnej ordynacji wyborczej do sejmików wojewódzkich oraz rad miast, powiatów i gmin. Doświadczyłyśmy jej „uroków”, ja i moja siostra, gdy kandydowałyśmy do Sejmu w 1991 roku. Znamy to więc z autopsji, także od strony korzystających z biernego prawa wyborczego.

    Inną natomiast sprawą jest plebiscytarny charakter tych wyborów, co rzecz jasna narzuciła polityka, a nie ordynacja. Przejawy tego zjawiska można już było zaobserwować w komentarzach do mojego tekstu z 11 września „Zmarnowany głos” https://twittertwins.pl/zmarnowany-glos/, zwłaszcza obszernego wpisu Aleksandra Gleichgewichta. Najdobitniej było to widoczne podczas wyborów na prezydenta Warszawy, gdzie dwaj główni konkurenci, reprezentujący ścierające się partie, otrzymali wg exit-poll ponad 85 proc. głosów, podczas gdy pozostała dwunastka łącznie niecałe 15 proc. Jan Śpiewak, który ujawnił aferę reprywatyzacyjną i jako radny warszawski zna problemy stolicy na wylot oraz ma najtrafniejsze recepty na ich rozwiązanie, nie liczył się w tych wyborach, uzyskując niecałe 3 proc. głosów. I był to najlepszy wynik spośród całej dwunastki kandydatów. Ani Rafał Trzaskowski, ani Patryk Jaki nie byli radnymi Warszawy, a zwycięzca nie był radnym żadnego miasta i ich wiedza o problemach miejskich jest na pewno skromniejsza. Można jedynie wierzyć, że nowy prezydent będzie się szybko uczył.

    Do samej organizacji wyborów, która pozostawia bardzo wiele do życzenia, a także do wstępnych wyników i ich oceny odniosę się w następnych komentarzach.

  5. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Nie tylko na moim osiedlu, ale także na Stabłowicach i Maślicach, gdzie mieszkają moi synowie, a więc na drugim końcu miasta odległym o kilkanaście kilometrów, nie było wywieszonych żadnych informacji Komisji Wyborczej o obwodach głosowania, ani list z wykazami kandydatów. Nawet przy niedawnych wyborach do Rad Osiedli były. To, że w 15-kondygnacyjnych wieżowcach przy pl. Grunwaldzkim umieszczono takie informacje, to tylko wyjątek potwierdzający regułę. Od ponad 20 lat ja i mój mąż głosujemy w lokalu wyborczym w SP nr 91, więc nie mieliśmy problemu z jego odnalezieniem, ale nowi lokatorzy już mogli tego nie wiedzieć.

    W szkole, gdzie głosujemy, są dwa obwody i okazało się, że nasz został przeniesiony do ciasnego pomieszczenia bez kabin, ze stolikami umieszczonymi tak gęsto, iż o dyskrecję było bardzo trudno. Wiele osób, także i ja, zaznaczaliśmy krzyżyki na płachtach do głosowania stojąc przy wąskim parapecie i przesuwając owe arkusze papieru, by odszukać tych, których sobie wybrałam.

    A świadomy wybór kandydatów do sejmiku i rady miejskiej nie był łatwy. Na wykazach wywieszonych w korytarzu szkoły oprócz nazw komitetów (z logami lub bez) tylko wiek. Ani wykształcenia, ani zawodu, ani konkluzji oświadczenia lustracyjnego, jak to było w wyborach parlamentarnych nie było. Umieszczenie znaków komitetów wyborczych, jak się okazuje, nie jest obligatoryjne i gdy go nie dostarczono, nie pojawiał się w wykazie. Widziałam w internecie zdjęcia kart wyborczych, na których nazwa tylko jednego komitetu była opatrzona znakiem graficznym. Ludzie są wzrokowcami i nie trzeba tłumaczyć, że takie wyróżnienie narusza równość szans.

    Inna rzecz, to dostępność do informacji o kandydatach. Owszem, listy można znaleźć w internecie, ale nie korzystają z niego osoby starsze, a one też są wyborcami. Nie doczytają się też tych nazwisk na jedynym w lokalu wyborczym afiszu, wspólnym dla obu obwodowych komisji. Na moim osiedlu zarówno na słupach, jak i w skrzynkach pocztowych pojawiały się plakaty i ulotki tylko trzech komitetów. Dlatego trudno się dziwić, że starsze osoby często prosiły w lokalu o podpowiedź. Głosowali tak, jak im podpowiedział ten, kogo zapytali.

    A cóż powiedzieć o wynikających zapewne z zaniedbań (nie chcę posądzać o celowe działanie) tak nieprawdopodobnych zdarzeniach jak 100-proc. frekwencja w trzech komisjach obwodowych w jednej tylko dzielnicy Warszawy. Albo, przytoczony przez Andrzeja Gniadkowskiego przykład, cytuję tweeta: Stan faktyczny nie istnieje. Nie mogę znaleźć tego radnego, ale tu np. w Dęblinie. Za pierwszym razem 3614, za trzecim 3574. A liczyli ponownie tylko w 3 komisjach obwodowych https://www.portalsamorzadowy.pl/polityka-i-spoleczenstwo/nadal-brak-orzeczenia-ws-burmistrza-deblina,29109.html No i kolejny tweet: Pierwsze liczenie Włodarczyk 3614 głosów, Cenkiel zdobył 2732 głosy, Uznański – 844. Trzecie liczenie Włodarczyk 3574 głosy, Cenkiel – 2700 głosów, Uznański 829 głosów. Nie znam przypadku by po ponownym przeliczeniu było tyle samo co za pierwszym razem. Chętnie poznam.

    To wszystko skłania do tego, aby przychylić się do apelu Eryka Mistewicza, który od lat lansuje francuski model wyborczy, i zastosować go w Polsce. Polecam jego tekst „Jak to robią najlepsi” https://wszystkoconajwazniejsze.pl/eryk-mistewicz-przeniesmy-sposob-prowadzenia-wyborow-z-francji/

  6. Maria WANKE-JERIE pisze:

    W odpowiedzi na zapowiedź tego tekstu na Twitterze pan o nicku @Grzegorz_wa napisał: „Czyli tylko większościowa? Moim zdaniem ma jedną wadę, w społeczeństwach niezamożnych albo zlatynizowanych kasa wyborcza czyni cuda”.
    A w następnym tweecie dodał: „Ordynacja mieszana mogłaby to poprawić. I jeszcze jedno – tylko jedna tura! Druga jest niedemokratyczna, to jest głosowanie nie «za», a wszyscy przeciw jednemu. Najczęściej przeciw zmianie. Ten sposób utrwala lokalny salon i koterie”.
    Te tweety pana Grzegorza to zwrócenie uwagi na istotę problemu. Czy jednomandatowe okręgi wyborcze mogą być remedium na patologie obecnego systemu? Zapewne likwidując jedne wady, wprowadzą nowe. Dlatego warto przyjrzeć się, jak system większościowy sprawdza się w Europie i świecie. Jednomandatowe okręgi wyborcze funkcjonują w Wielkiej Brytanii, Stanach Zjednoczonych, Kanadzie, Indiach i Malezji. Francja, Australia i wiele innych państw prowadzi wybory w jednomandatowych okręgach z drugą turą, często „natychmiastową”, dzięki temu, że wyborca zaznacza nie jednego kandydata, lecz od razu dokonuje wyboru pierwszego, drugiego i kolejnych.
    Najbardziej rozpowszechniony w Europie i świecie jest system mieszany, który funkcjonuje na przykład w Niemczech. Polega na tym, że część mandatów pochodzi z wyborów w okręgach jednomandatowych, a pozostałe obsadzane są w głosowaniu proporcjonalnym na listy partyjne, ale bez wskazywania kandydata. Uważam, że taki system najlepiej wprowadzić w Polsce, rozdzielając np. połowę mandatów w okręgach jednomandatowych, a pozostałe – w głosowaniu proporcjonalnym.
    System ten, zachowując zalety okręgów jednomandatowych, dodatkowo:
    • mógłby być wprowadzony bez konieczności zmiany konstytucji,
    • umożliwiłby partiom wprowadzanie do organów pzrdstawicielskich ekspertów, którzy startowaliby z list partyjnych,
    • minimalizowałby liczbę głosów nieważnych (głosowanie w tym systemie jest proste),
    • sprawiałby, że wyborcy mogliby zobaczyć ścisły związek między aktem wyborczym a jego rezultatem.
    Ponadto zmniejszyłaby się znacząco liczba kandydatów, mniejsze okręgi wyborcze ułatwiałyby kampanię bezpośrednią, która pozwala najlepiej poznać kandydatów.
    Taka zmiana ordynacji wyborczej mogłaby zostać powiązana z wprowadzeniem na wzór francuski ograniczeń w kampanii wyborczej (zakaz reklamy poza wydzielonymi miejscami czy rozsyłaniem przez komisje wyborcze wszystkim uprawnionych do głosowania ujednoliconych informacji o kandydatach itp.).

    • szkudlarek76@gmail.com' Szkudlar pisze:

      jedna uwaga – konstytucją nie trzeba się przejmować, PiS z prezydentem na czele ciągle ją łamią, więc wprowadzenie ordynacji wyborczej niezgodnej z konstytucją problemem by nie było

  7. kadras1975@gmail.com' Mariusz pisze:

    Bardzo się cieszę z wyniku wyborów. Lokalnie w mieście z którego pochodzę burmistrzem został ponownie z prawie 80% poparciem człowiek za którego kadencji miasto kwitnie. Nie mogło być inaczej. W mieście w którym mieszkam będzie druga tura. Tu też najwięcej głosów dostał człowiek który wiele zmienił na lepsze za swojej kadencji. Fakt, w sejmikach dominują mafie POPiSowskie. Liczę jednak że to się zmieni. Jest dobra zmiana.

  8. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Opadły emocje powyborcze, znamy oficjalne wyniki na wszystkich poziomach i można je spokojnie analizować. Nie ma samych wygranych, ani samych przegranych, wybory samorządowe rządzą się swoimi prawami. Mnie natomiast pozostał niesmak po ostatnim dniu, wtedy gdy obowiązywała cisza wyborcza. Trochę śmieszą te wszystkie „bazarkowe” kody z pistacjami, pomidorami i sałatą, także wrzutki znanych piłkarzy z numerem „10” na koszulce, albo napisem „KONSTYTUCJA” z użyciem specjalnej typografii. Nie potrafię natomiast ze śmiechem potraktować akcji Tomasza Sakiewicza z recytowaniem bądź śpiewaniem przez prawicowych celebrytów Psalmu 33 będącego tekstem liturgicznym z niedzieli 21 października. Nie powinno się robić hecy z liturgii i było to nie tylko zakpienie z ciszy wyborczej, ale nadużycie z punktu widzenia katolika.

  9. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Dziękuję wszystkim, którzy zabrali głos w dyskusji inspirowanej moim tekstem. Dyskusja toczyła się także na Twitterze i Facebooku. Szczególnie miły dla mnie był wpis pani Agnieszki Romaszewskiej, która pod zapowiedzią tego tekstu na Facebooku napisała: „Mądre refleksje matematyczki, która w odróżnieniu od przytłaczającej większości wyborców rozumie działanie metody D’Honta, i spokojna oraz sensowna refleksja obywatelki od dawna zaangażowanej w życie publiczne. Polecam”
    Mam nadzieję, że każdy, kto przeczytał mój artykuł zrozumiał nie tylko jak działa metoda d’Hondta, ale także, jak niedoskonała jest obecna ordynacja wyborcza, ile rodzi negatywnych zjawisk, z czego najgorsze jest marnowanie kadr, czyli osób, które zdecydowały się kandydować w wyborach. Może wreszcie czas na dyskusję o ordynacji wyborczej i jej zmianę?
    Moja siostra natomiast zwróciła uwagę na nadużycie ciszy wyborczej, które nosiło znamiona profanacji. Bo jak inaczej oceniać akcję recytowania bądź śpiewania Psalmu 33, w którym padają słowa: „Pan miłuje prawo i sprawiedliwość”. Zresztą podobny charakter miało pominięcie tego fragmentu Psalmu 33 podczas czytań w kościele. Różne formy nadgorliwości z użyciem tekstów liturgicznych, z jednej strony przesada w respektowaniu ciszy wyborczej, z drugiej jej łamanie. Moim zdaniem obie formy zasługują na krytykę.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *