Uciążliwe zawody

Stopa bezrobocia już przeszło trzy lata temu spadła poniżej dziesięciu procent i wciąż się obniża, oscylując obecnie około 6 proc. To dobra wiadomość dla absolwentów i poszukujących pracy, bo mogą wybierać najkorzystniejsze dla siebie oferty. Gorzej jest pracodawcom, coraz częściej mają oni bowiem trudności ze znalezieniem pracowników w zawodach uznawanych za uciążliwe. Stale poszerza się lista tych, które się do uciążliwych zaliczają.

Dążenie do tego, by żyć coraz wygodniej i coraz lepiej zarabiać, wydaje się naturalne. Poprawa sytuacji ekonomicznej społeczeństwa na tym właśnie polega i nie dziwne, że rodzice pragną, by ich dzieci miały dobrą, satysfakcjonującą i dobrze płatną pracę.

Niskie bezrobocie i szeroka oferta ze strony pracodawców sprawiają, że coraz częściej wakują etaty w wielu miejscach pracy. Brak już nie tylko pracowników budowlanych, pielęgniarek i salowych w szpitalach, listonoszy na poczcie, kelnerów i kucharzy w restauracjach, ale też nauczycieli w szkołach i przedszkolach, fizjoterapeutów czy asystentów sądowych i pracowników administracyjnych w wymiarze sprawiedliwości.

Coraz częściej też słyszymy charakterystyczny wschodni akcent lub wręcz ukraiński język w sklepach, na poczcie, w kawiarni, schronisku górskim czy ośrodku wypoczynkowym. Nie mówiąc już o budowach, bo tam po polsku to już chyba tylko kierownik mówi.

Na zmianę preferencji wyboru zawodu miało też wpływ upowszechnienie wykształcenia, zwłaszcza wyższego. Rosnące bezrobocie i brak perspektyw zawodowych w latach dziewięćdziesiątych pchały młodych ludzi z maturą na studia. Coraz łatwiej było się na nie dostać (większość uczelni już na początku lat dziewięćdziesiątych zrezygnowała z egzaminów wstępnych), coraz łatwiej było je skończyć, poziom – mimo całej biurokratycznej otoczki zapewnienia jakości kształcenia – stale spadał. Dodatkowo pojawiły się jak grzyby po deszczu uczelnie prywatne, tworzone w znacznej części przez nomenklaturę komunistyczną pozbawioną w nowym systemie dotychczasowych stanowisk. To był sposób na życie PRL-owskiego aparatu partyjnego i PRL-owskich służb specjalnych, głównie wojskowych. Najbardziej popularne były studia z zakresu marketingu i zarządzania, bo najmniej kosztochłonne i z założenia zapewniające pracę wygodną, prestiżową i dobrze płatną, co gwarantowało ich atrakcyjność. Któż nie marzy o tym, by zarządzać, być szefem, dyrektorem.

Środki unijne stworzyły dodatkowe możliwości, bo potrzebna była armia ludzi do zarządzania unijnymi projektami. Dobrze płatne, wymagające bardzo specyficznych umiejętności zajęcie stało się sposobem na życie bardzo wielu ludzi. Są i tacy, którzy po studiach nic innego nie robili i nie robią, tylko pracują przy obsłudze projektów UE. Na uczelniach zatrudnieni na pół etatu przy unijnym grancie mieli wyższe uposażenie niż ich koledzy na pełnowymiarowych uczelnianych posadach w administracji i to ze stażem pracy o wiele dłuższym.

Trudno się dziwić, że przy tak upowszechnionym wykształceniu na poziomie wyższym (mamy najwyższy wskaźnik scholaryzacji w Europie) i malejącym bezrobociu nie było i nie ma chętnych do pracy na budowie, w szpitalach, na poczcie, w restauracjach, kawiarniach itp. Te zawody dyskwalifikowały nie tylko zarobki, bo akurat na budowach zarobić można sporo, ale właśnie uciążliwość pracy.

Uznawanym za uciążliwy stał się także zawód nauczyciela. Prestiż niewielki, zarobki niskie, odpowiedzialność ogromna, a do tego bezstresowo wychowana młodzież i roszczeniowi rodzice. Trudno się dziwić, że nie ma zbyt wielu chętnych do tego zawodu.

Pamiętam jeszcze niedawne czasy, gdy marzeniem absolwentek biologii, geografii czy filologii było dostać pracę w szkole. Rozsyłano setki CV, a na każdy jeden wolny etat czekało kilkunastu, a nawet więcej chętnych. Teraz, jak się dowiaduję, wakują nawet etaty katechety w szkołach.

– Mam 46 lat i jestem jedną z najmłodszych nauczycielek w mojej szkole – powiedziała mi niedawno pewna polonistka z wrocławskiego liceum z dwudziestoletnim stażem. Właśnie odszedł do lepiej płatnej pracy fizyk pracujący w tej szkole. Trudno o matematyków, których „na pniu” zgarniają firmy ubezpieczeniowe, banki czy inne korporacje. Podobnie brakuje fizyków, chemików, informatyków. Znalezienie zastępstwa dla nauczycielki odchodzącej na urlop wychowawczy czy przysługujący z Karty Nauczyciela na poratowanie zdrowia graniczy z cudem. Ta praca uważana jest za uciążliwą, mimo dłuższego urlopu i mniej niż ośmiu godzin dziennie pracy poza domem. Okazuje się, że po wakacjach w warszawskich szkołach może zabraknąć nawet trzech tysięcy nauczycieli. Chodzi głównie o matematyków i anglistów, wuefistów, ale też przedszkolanek. To dlatego władze stolicy ruszają z kampanią „Praca szuka nauczyciela”. W wielu miastach nie jest dużo lepiej. Czy podejmowane ad hoc lokalne akcje wystarczą?

To cecha zamożnych i wygodnych społeczeństw, że uciążliwe prace wykonują gastarbajterzy. Byliśmy nimi przez całe lata na Zachodzie, teraz będziemy musieli przyjmować przybyszów u siebie. To cena upowszechnienia zamożności i wykształcenia, które – jako zjawisko społeczne – jest pozytywne, ale ma i drugą stronę, mniej przyjemną.

Okazuje się, że nie ma komu zbierać sezonowych owoców, a jeżeli już chętni się znajdą, to trzeba im więcej zapłacić, bo i minimalna stawka godzinowa poszła w górę, a i za marne wynagrodzenie nikt już nie chce tak uciążliwego zajęcia wykonywać.

Stąd wyższe ceny truskawek i czereśni, a i przy drogach znacznie mniej sprzedających leśne zbiory, takie jak jagody czy grzyby. W Niemczech było istne larum, że nie ma komu zbierać szparagów, bo Polacy już tak chętnie za bardzo niskie wynagrodzenie nie chcą opuszczać swoich rodzin na kilka miesięcy, by tam pracować przy zbiorze luksusowego warzywa na wykwintne stoły. Okazuje się, że Rumuni też nie za bardzo chętni do takiej pracy.

Trzeba sobie z tego zdawać sprawę, gdy słyszymy kampanijne hasła, że gonimy Zachód pod względem poziomu życia. Wszystko ma swoją cenę.

 

Małgorzata Wanke-Jakubowska

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.

Możesz również polubić…

13 komentarzy

  1. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Dyskusja na temat tego tekstu toczy się pod jego zapowiedzią na Facebooku. Ciekawa wymiana zdań, dlatego przytaczam ją tu w całości:

    Aleksandra Wójcicka
    Jednak wiele osób tego zupełnie nie chce zrozumieć i mają pretensje do rządu ,że masowo są zatrudniani Ukraińcy. Likwidacja szkół zawodowych też swoje zrobiła.

    Basia Corelowa
    Problem nauczycieli należałoby omawiać osobno. Po tym, co polskiej edukacji zrobiła Zalewska szkoły długo się nie podniosą, a wraz z nimi ten zawód.

    Ewa Bożena Kuczyńska
    A co takiego zrobiła?

    Basia Corelowa
    Zniszczyła szkołę. Pod każdym względem.

    Jerzy Pietraszko
    Po wprowadzeniu gimnazjów, po Hall i Łybackiej, po usuwaniu z podstawowych przedmiotów szczególnie ważnych haseł, po ograniczaniu (czasem wręcz usuwaniu) tych najważniejszych przedmiotów – nawet największy geniusz nie byłby w stanie szkoły zniszczyć. Praktycznie po 89 roku szkoły zaczęły się staczać po równi pochyłej, dno osiągnęły już dość dawno. Zniszczenie zniszczonego nie jest robieniem zniszczeń. Jest bardziej bądź mniej udaną próbą naprawy, a przynajmniej dania pod nią jakichś podwalin.

    Rafał Biskup
    Nauczycieli to będzie brakować za 10-15 lat. Po ostatnich miesiącach młodzi ludzie, którzy myśleli o zawodzie nauczyciela, zastanowią się „dwa razy”, nim podejmą decyzję o pracy w oświacie.

    Maria Wanke-Jerie
    Nauczycieli przedmiotów ścisłych, a zwłaszcza nauczycieli matematyki brakuje już dziś, w samym Wrocławiu ok. 500. Może warto w 2019 roku, który jest rokiem matematyki, choć chwilę o tym pomyśleć. Marnowanie matematycznych talentów, zaszczepianie niechęci do tego przedmiotu, uczenie schematów zamiast myślenia to prosta konsekwencja tej sytuacji. Wyniki egzaminu gimnazjalnego i po ósmej klasie, choć bardzo złe, nie odzwierciedlają w pełni dramatycznej sytuacji w nauczaniu przedmiotów ścisłych. Jest dużo gorzej i nic nie wskazuje na to, że ktokolwiek o to się troszczy. Każdy kraj, który na globalnym rynku staje do konkurencji w zakresie nowych technologii, zaczyna od reformy nauczania matematyki. Bo matematyka to nie nauka rachunków, ale logicznego myślenia.

    Rafał Biskup
    Podsumujmy to może tymi słowami: jest źle, a będzie jeszcze gorzej.

    Krzysztof Kawalec
    Najgorzej już było, gdy min. Łybacka (SLD) usunęła matematykę z listy obowiązkowych przedmiotów na maturze. Jej przywracanie nie bylo prosta operacją, a skalę szkód wyrządzonych przez owe zarządzone przez panią minister wakacje bez matematyki trudno wręcz oszacować. Nie przypominam sobie, by nauczyciele wówczas protestowali – zresztą może ich krzywdzę, może jedynie media nie nagłośniły ich działań…

    Rafał Biskup
    Zgadzam się co do zbyt niskiej rangi matematyki jako królowej wszystkich nauk (piszę to jako humanista) i moglibyśmy długo jeszcze nad tym dyskutować, ale powtórzę raz jeszcze: jeżeli nie zmieni się podejście ogółu społeczeństwa, z rządzącymi na czele, do problemu edukacji, to za 10-15 lat nie tylko będą braki w obsadzie nauczycieli, ale na prawdę nie będzie komu uczyć.

    Maria Wanke-Jerie
    Sprostuję, minister Łybacka tylko opóźniła przywrócenie matematyki jako obowiązkowego przedmiotu maturalnego (przywrócił to minister Handke, jej poprzednik, tylko nie zdążyło wejść w życie, potem odsunął to w czasie minister Giertych). Matematyka nie była obowiązkowym przedmiotem na maturze przez 27 lat, czyli więcej niż jedno pokolenie. Wszystkich, którzy przyczynili się do tego, żeby matematyka nie była obowiązkowym przedmiotem maturalnym, postawiłabym przed Trybunałem Stanu.

    Maria Wanke-Jerie
    Już nic nie przywróci jej poprzedniej rangi, pojawiła się moda na publiczne przyznawanie się do kłopotów ze szkolną matematyką.

    Krzysztof Kawalec
    To kto personalnie zezwolił na nie zdawanie matematyki?

    Maria Wanke-Jerie
    Sprawdziłam, prof. Bolesław Faron, który był ministrem oświaty i wychowania w latach 1981–1985.

    Krzysztof Kawalec
    a zatem kolejny element bilansu stanu wojennego

    Maria Wanke-Jerie
    Można tak powiedzieć, ale ta patologia trzymała się długo w wolnej Polsce i miała obrońców po różnej stronie politycznej barykady, jak by jej nie rozumieć. Szkody powstały niepowetowane, powrót do stanu sprzed likwidacji obowiązku zdawania matury z matematyki wydają się mi się niemożliwe do zniwelowania. Potrzebny byłby specjalny program powiązany z kampanią społeczną (niejedną), która uświadamiałaby jaka jest rola nauczania matematyki w rozwoju innowacyjności. Marnowanie matematycznych talentów to większa zbrodnia niż wyrzucanie diamentów do oceanu.

    Krzysztof Kawalec
    No więc jest to jeszcze jeden więcej przykład patologii, która ma swoje źródło w stanie wojennym, a obrońców znajduje we wszystkich obozach politycznych. Żadna kampania medialna tego nie zmieni. Możliwe, że matematycy przegapili szansę skutecznego lobbingu, nie włączając się aktywniej do prac nad nowa podstawą programową – chociaż nie można wykluczać, że ich aktywność uczyniłaby z ich dyscypliny kolejne pole konfliktu, z najgorszymi skutkami. Może z czasem rynek (wraz z modą kształcenia się w obrębie dyscyplin technicznych) coś dobrego wymusi.

    Maria Wanke-Jerie
    Zawsze tak jest, jak politycy chcą „zrobić ludziom dobrze” nie myśląc o dobru wspólnym. Tak rodzą się populistyczne pomysły. Cóż, większość ma kłopoty z matematyką i z radością przyjęła ówczesną decyzję ministra Farona, podobnie późniejszą minister Łybackiej czy ministra Giertycha. Większość zawsze chce, żeby łatwo, przyjemnie i bezpiecznie. Dlatego cenię te rządy, które potrafią podjąć decyzje niepopularne, ale ważne z punktu widzenia racji stanu czy dobra wspólnego.

  2. zlgrodzcy4@wp.pl' Podlasianka pisze:

    Pani Profesor, wydaje mi się, że wkradły się tutaj jakieś nieścisłości. Zdawałam maturę w 1989r. i matematyka na maturze była jak najbardziej obowiązkowa! Jedyny przedmiot, który usunięto z listy obowiązkowych egzaminów w tym roku, to propedeutyka nauki o społeczeństwie( egzamin ustny), co zresztą wywołało entuzjazm maturzystów, ze względu na ogromną ideologizację.

  3. pisula.zbigniew@gmail.com' Zbigniew Pisuła pisze:

    Nie wspomniała Pani o sprzątaczkach. Chciałem zatrudnić jedną na kilka godzin. Niecałe 100 metrów od Rynku we Wrocławiu. Z mojego ogłoszenia wynikała stawka 30 zł za godzinę. Były dwie, które powiedziały „Mam lepszą ofertę”. Byłem zaskoczony, ale szybko wyszło na jaw, że w tym rejonie można wyciągnąć 50 zł za godzinę.

  4. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Wydłużająca się lista zawodów uznawanych za uciążliwe, kłopoty ze znalezieniem pracowników, którymi coraz częściej są przybysze zza wschodniej granicy, najlepiej pokazują, że niemożliwa jest sytuacja idealna, a poprawa w jednej dziedzinie przynosi problemy w innej. Czasem dotyka to wszystkich, gdy na przykład rosną ceny produktów żywnościowych, choćby sezonowych owoców, z powodu wzrostu kosztów pracy. Albo upowszechnienie wykształcenia zawsze wiąże się z obniżeniem jego poziomu. Jest to nieuniknione i gdy słyszę o ile słabiej przygotowani są do studiowania obecni maturzyści w porównaniu do tych sprzed 30 czy 50 lat, to wystarczy spojrzeć na wskaźniki scholaryzacji i okaże się, że taki sam odsetek młodzieży jest i dzisiaj dobrze przygotowany, tylko jest to niewielka część tych, którzy podejmują studia. Tak samo upowszechnienie zamożności niesie ze sobą nieznane do tej pory problemy. Jak godzina sprzątania, czyli pracy niewykwalifikowanej, kosztuje 50 zł to ile powinna być warta praca nauczyciela? A lekarza, programisty, dyrektora innowacyjnej firmy? Zdaje się świat wywracać do góry nogami, ale jeszcze nie jest tak źle, bo bieda jest za naszą wschodnią granicą. A jak tam uporają się z biedą to co?

  5. goloszjoanna@gmail.com' Joanna Czarna pisze:

    Jestem pielęgniarką od blisko 30 lat w zawodzie. Kończyłam 5-letnie Liceum Medyczne, które niestety wkrótce potem zlikwidowano. Liceum doskonale przygotowywało do zawodu. Na ostatnim roku byłyśmy dosłownie rozchwytywane przez dyrektorów szpitali. Wpojono nam nie tylko wiedzę medyczną, technikę wykonywania zabiegów, ale przede wszystkim byłyśmy uczone empatii, serdeczności i życzliwości do chorych. Późniejsze pielęgniarki były już kształcone w liceach podyplomowych. Wszystkie miały i mają wyższe wykształcenie, co jednak nie idzie w parze z wiedzą praktyczną i odpowiednim podejściem do pacjenta. Proszę mnie dobrze zrozumieć, nie chcę nikogo krytykować, ale pani pielęgniarka po studiach, uważa, że jest w pewnym sensie do wyższych celów stworzona. Nie będzie myła chorego, zmieniała mu pampersa, ani wynosiła basenu. Czego jestem świadkiem w mojej bogatej karierze zawodowej. Jest nas coraz mniej. I tak oto ten piękny zawód zanika, średnia wielu polskich pielęgniarek to dzisiaj ok 50 lat. Pewnie nadejdzie taki moment, że zastąpią nas Ukrainki. A ja do dziś najbardziej żałuję właśnie likwidacji liceów pielęgniarskich. Dostałam tam dobrą szkołę życia i zawodu. I choć zarabiam śmieszne pieniądze (nieco ponad 2 tys) to nie zamieniłabym mojej pracy na żadną inną, bo kocham mój zawód.

  6. k.jarkiewicz.ign@gmail.com' Katarzyna Jarkiewicz pisze:

    Zachowaniami na rynku pracy sterują mity: istnieje mit „brudnej pracy”,która jest na dnie atrakcyjności, mit „potrzeb rynku”,gdzie istnieją zawody poszukiwane dobrze płatne, itd. Prawda gdzieś jest z boku tego wszystkiego: nie ma dziś prac bezkosztowych ,łatwych i przyjemnych. Czeka nas na pewno szok z powodu konieczności stałego monitowania swego miejsca na rynku pracy (ja taki przeżywam obecnie),bo nie ma nic dziś na stałe,na zawsze. Istnieje konieczność przekwalifikowania się,aby dostosować się do potrzeb rynku.Migracja tego nie ułatwia,wręcz staje się destrukcyjna: nie potrzeba dbać o pracownika,bo on się stale znajdzie, nie „nasz”, to „obcy”. Rynek krajowy winien dbać o pracowników rodzimych,aby oni byli stale potrzebni,nawet gdy muszą zmieniać swe zawodowe preferencje i kwalifikacje. Koszty tego i tak będą mniejsze niż koszty dostosowania migrantów czasowych do kultury kraju przyjmującego – tu widzimy niepowodzenia w całej Europie. Mitem kolejnym jest bowiem,że migracja ratuje rynek pracy.Ona czasowo go stabilizuje,by następnie zupełnie go rozłożyć. Chaos z tego powodu może być zarzewiem konfliktów społecznych o skali niewyobrażalnej.

    • Maria WANKE-JERIE pisze:

      W dużej mierze z Panią się zgadzam, choć zawsze będą zawody dające prestiż i te, których wykonywanie nie jest powodem do dumy. Za takie zawsze uchodzić będzie sprzątanie, praca na roli, w kuchni itp. Nawet gdy będą one dobrze płatne. Tu funkcjonują stereotypy, których tak szybko się nie pozbędziemy. Problemem jest, gdy większość społeczeństwa uzna, że jest tą jego lepszą częścią i te „gorsze” prace musi wykonywać ktoś inny, najlepiej przyciśnięty biedą przybysz zza granicy. Dziwne, że ci sami ludzie nie wstydzili się – i dalej nie wstydzą – podejmować takie prace w Wielkiej Brytanii czy innych krajach Zachodu. Tam mogą sprzątać cudze mieszkania, sprzedawać w sklepie, opiekować się starymi i chorymi ludźmi czy pracować przy zbiorze owoców. Często, biorąc pod uwagę koszty, wcale nie jest to takie opłacalne, a właściwie jest takie dopiero wówczas, gdy tam się zarabia, a wydaje w Polsce. Podobnie myślą przybysze ze Wschodu – tu zarabiają, tam wydają. Gorzej, gdy do tzw. uciążliwych zawodów zaczyna dołączać zawód nauczyciela. Choć potrafię sobie wyobrazić dobrze wykształconych ukraińskich matematyków uczących w polskich szkołach polskie dzieci. Może to nieodległy scenariusz, choć trzeba się liczyć z tym, że za jakieś kilkanaście lat dzisiejsze dzieci, jako już dorośli ludzie, będą mówili śpiewnym, wschodnim akcentem…

  7. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Dziękuję za wszystkie mądre komentarze, które uzupełniły ten tekst, zarówno dotyczące nauczycieli i edukacji, jak też głównego tematu poruszonego w tekście, czyli coraz bardziej dokuczliwego braku pracowników w wielu zawodach i branżach. Czy receptą będzie asymilacja przybyszów zza wschodniej granicy? A może sprowadzenie Polaków, których wywieziono przed laty na „białe niedźwiedzie”? Najlepszy byłby powrót Polaków z emigracji z krajów zachodnich, bo polityka protanalistyczna może przynieść skutek za 20 lat, a pracowników potrzeba już teraz. I niewielu jest chętnych do wykonywania uciążliwych prac. Cóż, w życiu nic nie jest proste.

  8. ewama7@wp.pl' Ewa Mastalska pisze:

    Wychowałam się w rzemieślniczej okolicy i choć tam już nie mieszkam, to widzę, jak zaczęło z czasem brakować dobrych rzemieślników: szewców, krawców, kaletników. Ostali się kucharze, ten zawód znów jest modny, może przez programy telewizyjne. To fakt, że jakoś kształcenia się obniża, przyznają to moi krewni i znajomi wykładający na uczelniach. Od lat 90tych trend na marketing i zarządzanie, nawet na licea ekonomiczne zamiast ogólnokształcących, nawet jak ktoś nie miał zdolności do nauk ścisłych. Co do matematyki na maturze to mam jednak odmienne zdanie. Moja matura była w 1993 roku gdy był wybór. Zdałam historię na 6 potem skończyłam studia w tej dziedzinie, cale studia stypendium naukowe, potem dwa podyplomowe. A nie miałabym może tej szansy gdyby matematyka była obowiązkowa, nawet jeśli bym zdała, to mogłabym to okupić nerwicą czy depresją. Jeśli ktoś chce iść na medycynę, to czemu nie mógłby zdawać biologii, jak na filologię to historię czy obcy język. I żeby nie dochodziło do takiej groteski jak w liceum mojego Taty (matura 1958) na prowincji, gdzie jeden uczeń był lepszy od nauczyciela (został zresztą naukowcem), a reszta klasy przeszła maturę na ściągach oficjalnie rozpowszechnianych. Jaki to przykład dla młodzieży? Mój Tato dostał 4, poszedł na studia i zajął się nauką, akurat w humanistyce.

  9. aleczka27@gmail.com' Ala pisze:

    Jeszcze 4 lata temu mogłam marzyć o pracy nauczycielki, a teraz się okazuje,że to jest jak najbardziej możliwe. Wspomniała pani o katechetach-rzeczywiście, potrzeba katechetów.
    Poszukuję pracy jako katechetka, ponieważ jestem po studiach teologicznych. Parę lat temu nie było żadnych możliwości by zostać katechetą, wszystkie etaty obłożone. Ale od bodajże 2 lat obserwuję duże zapotrzebowanie na nauczycieli religii. To mnie cieszy, ponieważ będę mogła robić to, o czym marzę.
    Teraz w lipcu muszę się jeszcze uzbroić w cierpliwość, ponieważ większość dyrektorów jest na urlopach. Szał zacznie się w sierpniu.

  10. jerzpolski@wp.pl' jurek pisze:

    Z tematu uciążliwych zawodów przeszliśmy do nauczycieli.
    Przez 4 lata byłam nauczycielem matematyki, ale zrezygnowałem, ale warunki pracy mnie do tego doprowadziły.
    Kiedy z powodu transformacji gospodarczej straciłem pracę, to chciałem wrócić do zawodu nauczycielskiego, ale ze względów formalnym (zbyt długa przerwa w nauczaniu) było to niemożliwe.
    Byłem gotów podjąć jakąkolwiek pracę, ale czytając moje CV stwierdzano, że mam za wysokie wykształcenie.
    Złożyłem ok. 50 różnych CV i po 2 latach dostałem pracę na portierni , gdzie doczekałem się emerytury w 2008 roku. Wydaje mi się, że dziś pięćdziesięciolatek w podobnej sytuacji szybciej znalazł by pracę, nawet nie mając prawa jazdy jak ja.

Skomentuj Małgorzata Wanke-Jakubowska Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *