Taizé – refleksje po powrocie

IMG_1561

Z Taizé zawsze wracam bogatsza. Tu piękno chłonie się wszystkimi zmysłami. Różne rodzaje piękna, choć najważniejsze jest piękno moralne, którego przykład porusza i wzrusza, jak ostatnio zaproszenie ukraińskich dzieci na wakacje. Przyjechały z Donbasu. Niektóre, jak ośmioletnia Wika, są sierotami. Ojciec Olega nie wrócił z rejonu walk i nie daje znaku życia. Rodziny pozostałych straciły w wojnie wszystko. Koncert, podczas którego ukraińskie dzieci zaprezentowały swoje talenty muzyczne i wokalne, zgromadził nie tylko braci, ale i wielu gości wspólnoty. Dzieci śpiewały pieśni po ukraińsku i rosyjsku. Śpiewały o nadziei. Wakacyjny pobyt w Taizé był niewątpliwie dla nich promykiem nadziei. Wrócą do rodzinnych stron nie tylko z pięknymi wspomnieniami i wrażeniami, ale z przekonaniem, że świat można zmieniać na lepsze.

Jeszcze inny wymiar ma przyjęcie drugiej już rodziny z Bliskiego Wschodu, której bracia pomagają na francuskiej ziemi zacząć nowe życie. Trzy razy dziennie, idąc z domu w Ameugny, gdzie mieszkałam, na modlitwę do kościoła w Taizé, mijałam miejsce tymczasowego zamieszkania tej rodziny. Czasem spotykałam ich najmłodsze dziecko, które pod opieką ojca jeździło na małym rowerku. Uśmiechał się i kłaniał. Uśmiech to uniwersalny język komunikacji, nie znają oni przecież żadnego europejskiego języka. Ta rodzina to chrześcijanie wyznania koptyjskiego. Stracili cały dobytek i zagrożone było ich życie. Przyjechali z dwójką dzieci. Bracia pomogli im najpierw załatwić formalności związane z uzyskaniem azylu, zamieszkali tuż obok tzw. Olindy, czyli miejsca, gdzie realizowany jest program dla rodzin z dziećmi, przyjeżdżających do Taizé. Przybysze z Bliskiego Wschodu muszą nauczyć się języka francuskiego, przynajmniej na podstawowym poziomie, umożliwiającym komunikację. Dotyczy to też starszego dziecka, które pójdzie do szkoły. Potem przyjdzie czas na znalezienie pracy, przynajmniej dla ojca rodziny, i mieszkania, gdy już będą mogli za nie zapłacić. To już druga rodzina z tych terenów, której pomogli bracia. Wcześniej w różnych okresach pomagali rodzinom z różnych miejsc świata, gdzie konflikty zbrojne zagrażały życiu ludzi. Tak sprowadzono rodzinę z Indochin, później z Bośni i Rwandy. Mieszkają w okolicy Taizé, pracują, chowają dzieci. Niektóre z nich już wyrosły i się usamodzielniły.

IMG_1454

O tych inicjatywach niewiele się mówi, to po prostu się robi. Myślę – to taka refleksja po powrocie z Taizé – że może by tak zaszczepić to w Polsce?  Jeżeli stu braci, żyjących wyłącznie z własnej pracy, może ratować ludzi, dlaczego nie mogli by tego robić Polacy? Przecież w Syrii i Iraku giną chrześcijanie. Może taką pomoc mógłby koordynować Kościół, tak aby jedna parafia mogła przyjąć jedną rodzinę.

Gdyby tak spośród ponad 10 tys. parafii katolickich w Polsce znalazło się, powiedzmy 500, które przyjęłyby rodzinę z terenów zagrożonych, byłoby to wielkie dzieło pomocy.

Taka rodzina mogłaby na początku zamieszkać na przykład w niewykorzystywanej salce katechetycznej, zadowoliłaby się z pewnością nawet bardzo skromnymi warunkami materialnymi. Nie chodzi przecież o to, żeby stworzyć im komfort, który mógłby rozleniwić i zrodzić postawy roszczeniowe, tylko zorganizować pomoc na zupełnie podstawowym poziomie, pomoc pozwalającą na jak najszybsze usamodzielnienie się. Ktoś mogłyby podjąć się nauki języka, inne osoby zająć się organizacją aprowizacji, zbiórką pieniędzy, albo żywności. Mogłoby to zintegrować ludzi wokół tych zadań, a także przyjętą rodzinę z nimi. Na przykład co niedziela ktoś mógłby zapraszać taką rodzinę do domu na obiad. Za każdy razem do innego domu. Tak wspaniale polska gościnność sprawdza się podczas europejskich spotkań organizowanych przez Wspólnotę z Taizé. Byłaby to przy okazjirównież znakomita okazja do poznawania zwyczajów i do adaptacji w nowym środowisku.

Takie zadanie przyjęcia rodziny z zagrożonych wojną i prześladowaniami terenów naprawdę jest, moim zdaniem, do wykonania.

Najważniejsza jest integracja przyjętej rodziny z miejscową społecznością i tu pomoc ludzi jest niezbędna. Natomiast odpowiedzialność za koordynację całości mógłby przejąć Kościół przy współpracy na przykład z Caritas Polska albo Polską Akcją Humanitarną. W drodze z Taizé do Polski przeczytałam książkę „Świat według Janki” – wywiad rzekę Marzeny Zdanowskiej z Janiną Ochojską, która przypomina jak wielka pomoc płynęła do Polski z Zachodu w stanie wojennym i latach osiemdziesiątych. To zainspirowało ją do poświęcenia życia, by wydobywać z opresji najbardziej potrzebujących we wszystkich zagrożonych kataklizmami i zapalnych miejscach świata.  Tak powstała Polska Akcja Humanitarna. Nie każdy może pójść drogą Janiny Ochojskiej, ale każdy może spróbować dołożyć jakąś małą cegiełkę do wspólnego dzieła pomocy. Chętnie dołożyłabym swoją.

O Taizé także mój tekst  (http://wszystkoconajwazniejsze.pl/maria-wanke-jerie-tam-gdzie-spelniaja-sie-marzenia-o-idealnym-swiecie-75-lat-wspolnoty-taize/)

„Tam, gdzie spełniają się marzenia o idealnym świecie. 75 lat Wspólnoty Taizé”

na portalu WszystkoCoNajwazniejsze.pl

Maria WANKE-JERIE

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).

Możesz również polubić…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *