Nadopiekuńczy, roszczeniowi rodzice

W dyskusji o polskiej oświacie, od wczoraj toczonej w scenerii strajków, do których przystąpiły szkoły i przedszkola (we Wrocławiu ponad 80 proc. placówek), wiele uwagi poświęcamy nauczycielom i dzieciom, programom nauczania i reformie edukacji, a w końcu relacjom rząd i nauczycielskie związki zawodowe. O rodzicach wspominamy jedynie w kontekście problemów, jakie mają z opieką nad dziećmi, które stworzył nauczycielski strajk. Rzadko pamiętamy, że rodzice są ważnym ogniwem szkolnej edukacji. Coraz częściej stają się trudnym problemem, zamiast być wsparciem dla nauczycieli i szkoły.

Zmienia się nie tylko stosunek rodziców do szkoły i nauczycieli, ale przede wszystkim zmianie ulega sposób wychowywania dzieci. Przybywa nadopiekuńczych rodziców, a tym samym bezstresowo chowanych dzieci. Nie może pozostać to bez wpływu na szkołę.

Nadopiekuńczość rodziców to postawa wychowawcza przejawiająca się nadmiernym chronieniem dziecka przed stresem, wysiłkiem, wyręczanie, usprawiedliwianie np. napadów złości, to lęk przed niebezpieczeństwem, a nawet przykrością, jakiej może doznać.

Nadopiekuńczy rodzice uważają, że powinni chronić dziecko przed zdenerwowaniem czy doświadczaniem porażek, próbują redukować ich stres, wyręczając je, tłumacząc (czasem to tłumaczenie jest fikcją) czy usprawiedliwiając ich naganne zachowanie. Takim nadopiekuńczym rodzicom często zależy bardziej na ocenach dziecka niż ich faktycznej wiedzy, są gotowi rozwiązywać za nich zadania, pisać wypracowania, opłacać korepetycje, żeby tylko pociecha nie doznała porażki. Nadopiekuńczy rodzic nie dopuszcza do konfrontacji z przykrymi konsekwencjami zaniedbań dziecka czy jego niewłaściwych decyzji.

Powstaje błędne koło – nadmiernie chronione dzieci nie potrafią sobie radzić ze stresem, często reagują histerycznie, w sytuacjach trudnych załamują się, co utwierdza rodziców w przekonaniu, że dziecko trzeba jeszcze mocniej chronić. Tak chowane dzieci nie radzą sobie z porażkami, a gdy ich doznają, nie wyciągają z nich wniosków na przyszłość. Są nastawione, podobnie jak rodzice, roszczeniowo.

Nadopiekuńczy rodzice zrzucają na szkołę i nauczycieli porażki swoich pociech, brak dla nich akceptacji wśród rówieśników. Nie oczekują, żeby nauczyciel był wymagający, dla swojego dziecka chcą pobłażania, narzekają na to, że jest ono przeciążone nauką, a jednocześnie chcieliby, żeby miało dobre stopnie, no bo przecież to cudowne dziecko musi dostać się do dobrej szkoły.

Dlatego nadopiekuńczy rodzice to bardzo często rodzice roszczeniowi, którzy nie tylko artykułują pretensje, ale także podważają autorytet nauczyciela w oczach dzieci. Zdarza się, że nauczycielom grożą, wysuwając jako argument swoją pozycję zawodową. Żona mojego kolegi, profesora fizyki na Uniwersytecie, tak jak mąż fizyczka, nauczycielka w liceum, usłyszała od ojca jednego ze swoich uczniów, któremu groziła ocena niedostateczna: „Wie pani kim ja jestem? Jak tylko zechcę, to pani może tu już jutro nie być”. To nie był jakiś wyjątkowy incydent, takie przypadki zdarzały się częściej. Dlatego ta nauczycielka odeszła na wcześniejszą emeryturę, miała dość upokorzeń.

Dziś rodzice czują się znacznie pewniejsi siebie niż dawniej, w obliczu trudności wychowawczych niechętnie współpracują z nauczycielem. Dlatego trudno się dziwić, że spada prestiż tego zawodu, zwłaszcza że nauczyciel praktycznie jest pozbawiony jakichkolwiek sankcji dyscyplinujących wobec uczniów.

Od mojego siostrzeńca słyszałam, jak to w szkole jego syna, pierwszoklasisty, zachował się jeden z uczniów. Wywołany do odpowiedzi wyszedł na środek klasy, zdjął spodnie i majtki, odwrócił się do nauczycielki tyłem i pokazując jej gołą, wypiętą pupę, powiedział: „Tutaj panią mam”. Co nauczycielka może zrobić w takiej sytuacji? Nie wyrzuci dzieciaka z klasy na korytarz, bo będzie odpowiadać za pozostawienie go bez opieki, nie postawi jedynki, bo w pierwszej klasie nie ma stopni, na uwagę w dzienniczku malec nie reaguje, bo rodzice bronią i usprawiedliwiają każdy jego wybryk, w ten goły tyłek nie da klapsa, bo nie wolno bić dzieci. Taki nauczyciel jest całkowicie bezradny, a od rodziców na ogół nie może spodziewać się wychowawczego wsparcia. Rodzicom wydaje się bowiem, że to obowiązkiem szkoły jest wpajanie dzieciom zasad dobrego zachowania, sami nie robią nic, by dziecko nauczyć szacunku dla dorosłych i respektu wobec nauczyciela.

Nauczyciele zostali pozbawieni jakichkolwiek sankcji wychowawczych. W konfrontacji z rozpieszczonymi, bezstresowo wychowywanymi dziećmi, zostają z pustymi rękami.

W starszych klasach obowiązują prawa ucznia, zapisane w statutach szkoły, które przewidują informowanie z tygodniowym wyprzedzeniem o terminie i zakresie pisemnych sprawdzianów. Niezapowiedziana kartkówka może obejmować materiał nie szerszy niż trzy lekcje wstecz. To oznacza, że bez specjalnej powtórki materiału uczeń ma znać tylko trzy ostatnie lekcje. To ograniczenie sprzyja metodzie uczenia zwanej „trzy zet”: zakuć, zdać, zapomnieć.

Jestem pewna, że nie sprzyja to trwałości zdobywanej wiedzy i umiejętności jej wykorzystywania. Nie sprzyja zdobywaniu umiejętności.

Bez egzekwowania wiedzy nawet najbardziej zainteresowani nauką i uzdolnieni uczniowie będą opuszczać się w nauce.

Pamiętam jak w III Liceum Ogólnokształcącym we Wrocławiu otwarto klasę matematyczną z eksperymentalnych programem nauczania realizowanym przez pracowników Uniwersytetu Wrocławskiego. Rekrutację do tej klasy prowadzono w całym województwie i przyjęto trzydziestkę najzdolniejszych, najbardziej matematyką zainteresowanych uczniów. Nauczycielami zostali dwaj pracownicy naukowi, jeden uczył algebry, drugi geometrii. Postanowili wprowadzić system akademicki, tzn. nie robili sprawdzianów ani kartkówek, czekając do końca semestru, kiedy to miał odbyć się egzamin, wychodzili bowiem z założenia, że tak utalentowanej i zainteresowanej matematyką młodzieży nie trzeba kartkówkami mobilizować do nauki.  Jakież było ich zdziwienie, gdy podczas egzaminu okazało się, że ci uzdolnieni uczniowie po prostu sobie odpuścili i nie uczyli się przez trzy miesiące.

Ta historia dowodzi, że bez wymagań, bez stopni, nie da się skutecznie przekazywać wiedzy.

Z własnego doświadczenia wiem, że to egzekwowanie jest najważniejsze. Miałam słabą nauczycielkę matematyki w liceum, była po tzw. Studium Nauczycielskim, a studia zaoczne robiła dopiero po mojej maturze. Niewiele z tego, czego uczyła, rozumiała, ale była bardzo surowa i wymagająca. Zadania, które rozwiązywaliśmy, miała rozwiązane w kajeciku i jak uczeń rozwiązał inaczej, choć też poprawnie, nie uznawała tego. Właściwie wszyscy zdani byliśmy na samodzielną naukę. Nie pamiętam, żeby ktokolwiek miał korepetycje. Uczyliśmy się z książek, rozwiązywaliśmy zadania ze zbioru zadań. Nie pamiętam, żebyśmy kiedykolwiek, ja czy moja siostra, poprosiły naszego ojca o pomoc. W jednym nam pomógł, pożyczył dla nas z biblioteki podręcznik akademicki, który pozwolił nam poszerzyć wiedzę. Przed maturą i egzaminem wstępnym było jak znalazł.

Choć miałyśmy zaledwie 16 lat jak zdawałyśmy maturę nikt nie rozczulał się nad nami, gdy intensywnie się uczyłyśmy, a zdarzało się nagromadzenie klasówek i trzeba było siedzieć nad książką całą noc. Rodzice nam tego nie zabraniali. Może coś można było odpuścić, ale byłyśmy ambitne i na koniec roku miałyśmy najlepsze świadectwo maturalne w szkole na dziewięć oddziałów maturalnych klas. Do egzaminów wstępnych na studia już praktycznie nie musiałyśmy się uczyć. Nie zapomnę, jak ojciec mobilizował nas do nauki, mówiąc: „Nie liczcie na to, że wam pomogę, żadnych protekcji, jak nie będziecie się uczyć, to będziecie ulice zamiatać”. Te słowa mam żywo w pamięci. Ani na jotę nie pomniejszyło to naszej miłości do ojca. Zresztą jego historia potwierdziła, że tylko takie wymagania coś dają. Sam, gdy był w gimnazjum, przestał się uczyć, zaczął wagarować. Wówczas jego ojciec, a nasz dziadek, zabrał go ze szkoły jeszcze zanim za brak postępów w nauce go wyrzucili i wziął do swojego warsztatu, gdzie musiał wykonywać najbardziej podrzędne czynności. „Jak nie chcesz się uczyć, to będziesz pracować” – mówił dziadek. Nasz tato po dwóch latach pracy stwierdził, że stać go na więcej. Przystąpił do eksternistycznej matury, zdając ją ze wszystkich przedmiotów. Wcześniej uczył się sam, pracując jednocześnie. Zdał jako jedyny spośród trzydziestu eksternistów. Poszedł na studia, a potem pracował na uniwersytecie i został profesorem, tworząc własną szkołę naukową.

Pewnie, gdyby miał takiego ojca jak współcześni nadopiekuńczy rodzice, niczego w życiu by nie osiągnął. Bo ma sens tylko to, co zdobyło się własnym wysiłkiem, a nie dostało podane na tacy.

Maria WANKE-JERIE

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).

Możesz również polubić…

7 komentarzy

  1. ewama7@wp.pl' Ewa pisze:

    ta klasa w trojce to byl pomysl nauczyciela chyba fizyki uczniowie bardzo dobrze to wspominali ale to bylo tuz przed stanem wojennym I tego pana zwolnili wiem to ze wspomnien. wrocil do idei w latach 90tych powolal autorska szkole ASSA pare osob z mojej klasy sie tam przenioslo i po latach mowia ile zawdzieczaja takiemu niestandardowemu modelowi edukacji. moi rodzice nie chcieli sie zgodzic bym tam sie przeniosla nie wiem dlaczego bo sami sa z branzy nauczycielskiej i widzieli jak sie mecze w tradycyjnej szkole o dobrej opinii. jedna z moich nauczycielek to byl postrach miasta oceny nawet nie byly takie zle ale na jej lekcjach bylo cos co by dzis nazwano mobbingiem. bylo to straszne dla mlodych ludzi dwie kolezanki przed lekcjami trzesly sie a nawet plakaly. w 3 klasie wiekszosc rodzicow podpisala petycje I zmiane nauczyciela
    inna edukacja jest mozliwa. moj kolega prywatnie ojciec dwojga dzieci otworzyl szkole stawiajaca na indywidualny rozwoj uczniow. ten pomysl narodzil mu sie w glowie gdy patrzyl z jaka ciekawoscia jego kilkumiesieczna corka odkrywa swiat.

    • Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

      Ta klasa w III LO we Wrocławiu, o której Pani pisze, to był pomysł profesorów matematyki Stanisława Hartmana i Romana Dudy, którzy jako członkowie Rady Naukowej Instytutu Kształcenia Nauczycieli i Badań Oświatowych zainicjowali powołanie klasy o profilu matematycznym pod patronatem Uniwersytetu Wrocławskiego, a zajęcia w tej klasie prowadzili pracownicy Instytutu Matematycznego Jan Waszkiewicz i mój mąż. Było to w 1973 roku. Rekrutację prowadzono na całym Dolnym Śląsku i wybrano najlepszych z najlepszych. W tej klasie uczniami byli m.in. dzisiejsi wybitni profesorowie matematyki Piotr Biler i Ewa Klonowska (po mężu Damek).
      Podpisanie w 1977 roku listu w obronie działaczy KOR przez profesorów Hartmana i Dudę, a także przez uczących w klasie uniwersyteckiej Jana Waszkiewicza i mojego męża Tadeusza Jakubowskiego zaskutkowało represjami – profesorowie Roman Duda i Stanisław Hartman zostali usunięci z Rady Naukowej IKNiBO, a prowadzący zajęcia w uniwersyteckiej klasie matematycznej w III LO Jan Waszkiewicz i mój mąż przestali uczyć w szkole. Pisałam o tym w tekście „MĄCICIELE” https://twittertwins.pl/maciciele/.

      Potwierdzam, że początkowo Jan Waszkiewicz i mój mąż zastosowali akademicki system wymagań, który całkowicie się nie sprawdził. Widać, że przysłowiowego „bata” w postaci sprawdzania wiedzy i stawiania ocen na bieżąco potrzeba stosować także wobec uczniów wybitnie utalentowanych. W przeciwnym razie większą uwagę skupią na tym, co sprawia im jakieś trudności i do tych przedmiotów będą się przygotowywali. I tak robili, podczas lekcji matematyki uczyli się np. do klasówki z geografii, albo pisali wypracowanie z polskiego.

  2. jerzpolski@wp.pl' jurek pisze:

    Rodzice robią wszystko, aby pomóc dziecku. Nie zawsze robią dobrze. Nie zawsze grożą nauczycielom, czasami stosują metodę „dawania marchewki” – np. obiecują , jakie maja znajomości, że mogą coś załatwić.
    Bardzo źle, jeśli rodzice nie panują nad swoimi dziećmi. Jeśli zdają sobie z tego sprawę i szukają rozwiązania, to sytuacja może się poprawić. Wierzę jednak, że jest dużo rodziców, którzy kochają swoje dzieci i jednocześnie szanują nauczycieli. Mam w pamięci epizod z mojej pracy w szkole. Kiedyś jeden z uczniów przeszkadzał w prowadzeniu lekcji, a mnie nie udało się go uspokoić. W takiej sytuacji wyszedłem z nim na korytarz, zamknąłem drzwi, coś mu powiedziałem i symbolicznie uderzyłem go w twarz. Po powrocie do klasy, lekcja przebiegała bez zakłóceń. Potem, po zebraniu rodziców, przyszła do mnie przestraszona matka tego chłopca i przepraszała za zachowanie syna. Syn przyznał matce, że źle się zachował i nauczyciel go uderzył. Ja przeprosiłem matkę, za taką moją reakcję i powiedziałem zgodnie z prawdą, że po raz pierwszy, tak zachowałem się w mojej pracy.

  3. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Pod zapowiedzią tego tekstu na Facebooku ukazały się komentarze:

    Grazyna Sznajd
    często ta „nadopiekuńczość” to nic innego jak wygoda ze strony rodzica.

    Jerzy Strzelczyk
    Bywają różni rodzice, tak jak różni nauczyciele. Inaczej wygląda nauka w szkole państwowej, inaczej w prywatnej.

    Aleksandra Wójcicka
    W pełni zgadzam się z Panią. Szkoła to nie placówka opiekuńcza a jej zadaniem jest nauczyć a co za tym idzie wymagać. Rodzice powinni współpracować i podchodzić poważnie do kształcenia dzieci. Miłość z wymaganiami powinna iść w parze właśnie dla dobra dziecka.

    Ala Piotrowska
    Cała prawda pani Mario. Szkoła owszem też w pewnym stopniu wychowuje ale głównym środowiskiem wychowawczym jest dom rodzinny. To w domu dzieci i młodzież uczą się wartości. Teraz wszystko się obróciło w złą stronę. Rodzice potrafią być roszczeniowi aż do przesady. Wierzą dziecku we wszystko, a to nie zawsze jest prawdą. Potem lecą do dyrektora, a on przyparty do muru zwalnia nauczyciela choć wie że jest dobry.

    Ilona Kamyszek
    Nadopiekunczym rodzicem nie jestem ale wymagającym. Wkurza mnie to ze dzieciaki nie maja prac domowych bo wiem ze w Polsce maja.

    Krzysztof Kawalec
    I co z tego? I czy na pewno to taki nowy problem? Problemem natomiast, nie nowym, ale aktualnym i narastającym jest jakość kształcenia. Zapewne jest ona powiązana z motywacjami nauczycieli (a więc także ich wynagrodzeniami), ale i jakością kadry, a zatem także kryteriami jej doboru. Mógłbym ułożyć długą listę naprawdę znakomitych absolwentów wrocławskiej historii, którzy mimo desperackich często starań, nie otrzymali szansy pracy z młodzieżą…

    Olga Zaród
    Jakość kształcenia jest powiązana z PODSTAWAMI PROGRAMOWYMI, czyli zbiorami ogólnych wytycznych, mówiących czego nauczyciel ma nauczyć (wiedza + umiejętności). Na ich podstawie pisze się programy. Na podstawie programów nauczyciel uczy. Przy np. archaicznej i niespójnej podstawie nie da się uczyć nowocześnie i sprawnie.

  4. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Na Twiterze też pojawiły się komentarze. Przytaczam część z nich:

    Mazga @mzajac_wro
    Moja koleżanka usłyszała od ośmiolatki, że ta nie musi jej słuchać, bo jej bieda-pensja jest płacona z pieniędzy tatusia. I w ogóle jak ma mało pieniędzy, to niech się nie odzywa.

    Sorbifer‏ @Sorbifer2
    Zaczynam się zastanawiać, czy ośmiolatka nie ma racji.

    Rodzic.eu @rodzic_com
    Rodzic jest po to aby wierzyć dziecku. A z tym zwalnianiem nauczycieli to nie przesadzaimy Bo to bardzo rzadko się zdarza Na pewno jest 10x więcej takich nauczycieli których powinno się zwolnić niż takich którzy zostali pochopnie zwolnieni!!!

    Vector @_invector
    Taka prawda. Rodzice coraz częściej nie zachowują się wobec nauczycieli, tak jak powinni. Coraz częściej o byle co mają pretensje i wykorzystują też swoje zawodowe stanowiska.

    CzasemAlicjaFranca @AlicjaJesz
    Ale to nie jest tak, że wraz ze wzrostem pensji nauczycielom wzrośnie autorytet. A oni usiłują wmówić, że tak się stanie. Na autorytet i szacunek trzeba zasłużyć pracą i podejściem.

    Sławomir Dusza‏ @DuszaSlawomir
    Nie wierzę w możliwość nie tylko zatrzymania ale choćby opóźnienia postępującego idiocenia infantylizacji i demoralizacji Ludzkości. To są procesy globalne, Polska jest po prostu częścią tego. Cieszę się, że urodziłem się za Żelazną Kurtyną i umrę, daj Boże, przed triumfem #NWO

    Anna Kaminska‏ @akaminska3
    Ależ z Pana czarnowidz. Już było wiele procesów nie do zahamowania, które nagle same z siebie zmieniały tempo i kierunek. Kluczem do zmian jest nawet nie szkolnictwo, ale kultura. Potrzebujemy wielkich twórców, módlmy się o wielkie, doskonałe w mądrości i prawdzie talenty.

    Mateusz Matysiak‏ @Piomek18
    Wszystko super, ale na szacunek trzeba sobie zapracować. Co mam myśleć o nauczycielu, który po 3 tyg. nauki twierdzi że mój syn i 3 jego kolegów będą mieli problem z jego przedmiotem. Albo o takim co zwołuje zebranie, rodzice przyjeżdżają on mówi zebrania nie będzie. Itp. itd.

  5. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Skutki bezstresowego wychowania mamy okazję obserwować co krok – w parku, w tramwaju, na ulicy, w kościele (przy okazji przypominam mój tekst „Dziecko w kościele” http://www.twittertwins.pl/dziecko-w-kosciele/. Współczesne doświadczenia szkolne mam bardzo ograniczone, ot tyle co dowiem się od synów, jak to jest w szkołach, gdzie uczą się wnuki. Trochę też opowieści i relacji ich znajomych. No i opowieści ósmoklasistki, której okazjonalnie udzielam korepetycji. Wszystko dotyczy środowisk inteligenckich i dużego miasta. A więc próba statystyczna niewielka i bardzo specyficzne, niereprezentatywne środowisko.
    Na pewno na nadopiekuńczość rodziców ma wpływ kilka czynników. Są to przede wszystkim przepisy, które nakładają surowe kary na rodziców, którzy nie dopilnowali dziecka do siódmego roku życia, zostawili samo w domu czy na ulicy. Dobrze przynajmniej, że z tego powodu nie są odbierane rodzicom, jak to się dzieje na Zachodzie. Kolejna przyczyna to późne macierzyństwo – kobiety rodzą w coraz starszym wieku, który często jest bardziej zbliżony babcinego niż matczynego. No i wreszcie jedynactwo – ponad połowa rodzin wychowujących dzieci ma tylko jednego potomka. I rzecz najważniejsza – coraz więcej dzieci pochodzi z rozbitych rodzin – wychowywane na przemian przez rozwiedzionych mamę i tatę, rywalizujących ze sobą, kto bardziej przypodoba się dziecku, walczących o jego względy, a przede wszystkim nie stosujących jakiejś wspólnej strategii wychowawczej, nie sprzyja właściwemu kształtowaniu postawy. Dziecko często wikłane w konflikty między rodzicami, nastawiane przez jednego z rodziców przeciw drugiemu, z traumą związaną z niepewnością swojego losu, obawą czy nie jest temu winne, czy jest kochane i czy nie przestanie być (skoro mamusia przestała kochać tatusia lub na odwrót, to może w pewnym momencie przestać kochać dziecko i je porzuci). To wszystko sprawia, że dzisiejsze czasy są nie do porównania do minionych.
    Do tego dochodzi podważanie wszelkich autorytetów, w tym nauczyciela. Właściwie można powiedzieć, że wszystko stanęło na głowie i chyba jeszcze te tradycyjne, wielodzietne rodziny są w stanie przekazać jakieś wartości – szacunek do starszych (w tym do nauczyciela), konieczność wzajemnego wyręczania się itp. Tacy rodzice nie będą roszczeniowi, sami dobrze wiedzą, jakiej dyscypliny wymaga utrzymanie w ryzach pięcio-, sześcioosobowej gromadki dzieciaków.
    Dlatego uważam, że problemu roszczeniowych i nadopiekuńczych rodziców nie rozwiąże się łatwo, bo jest on znacznie głębszy, jest to skutek innych, niekorzystnych zjawisk społecznych. Ale dobrze przynajmniej zdawać sobie z tego sprawę.

  6. lewicki.paw@gmail.com' Paweł Lewicki pisze:

    Mam 31 lat, w pełni się z Panią zgadzam. Widzę skutki bezstresowego wychowania wśród młodszego pokolenia. Najbardziej bije po oczach emocjonalna „kruchość” tych osób, byle pierdoła staje się powodem do histerii.

Skomentuj Paweł Lewicki Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *