Zatrzymać młodzież w Kościele

Kryzys Kościoła w Polsce jest faktem, którego nie próbują podważać nawet najbardziej gorliwi w wypieraniu negatywnych informacji niepoprawni optymiści. Spadek liczby powołań do kapłaństwa i życia zakonnego, stale malejąca liczba wiernych uczestniczących w nabożeństwach i niedzielnych Mszach św., coraz mniejsza frekwencja na lekcjach katechezy – tego nikt nie kwestionuje. Gdy do tego dodamy stale malejącą liczbę sakramentalnych małżeństw, za to wzrost liczby rozwodów, trudno o optymizm. Proces sekularyzacji niewątpliwie przyspieszyły ujawniane przez media skandale seksualne z udziałem księży, spóźniona i nie zawsze adekwatna na to reakcja hierarchii, a ostatnio pandemia… Po zniesieniu ograniczeń liczby wiernych podczas nabożeństw wielu już do kościołów nie wróciło… Może to tylko urealnienie liczby praktykujących katolików? Dużo wskazuje na to, że tak, a ograniczenia spowodowane covidem tylko to ujawniły.

Dużo wcześniej natomiast widoczny był kryzys wiary wśród ludzi młodych. Tomasz Terlikowski w swoich tekstach powtarza, że „młodzież wywiało z Kościoła i łatwo ona do niego nie wróci”, przekonując, iż odejście młodych nie jest związane z pandemią, ale z głębszym problemem zerwania transmisji wiary, negatywnego (motywowanego także postawą samych duchownych) stosunku do instytucji Kościoła.

Do tego w największym stopniu przyczynia się zaniedbywanie wychowania religijnego w rodzinach, przedkładanie pracy, kariery, sukcesu zawodowego nad wychowanie dzieci. Przez to ich wychowawcami stają się media, które są niereligijne albo wręcz niechętne religii. Religijnemu wychowaniu nie sprzyja katecheza w szkołach, z której młodzi coraz częściej rezygnują.

Wspomnienie prof. Stanisława Żerki, opublikowane na łamach portalu Salon24, o katechecie, który, jak tylko pojawił się w 1976 roku w szczecineckim klasztorze redemptorystów „wprowadził zupełnie nową jakość do życia parafii i od razu zrewolucjonizował katechezę”, czyli o o. Tadeuszu Rydzyku, zachęciło mnie, by sięgnąć do wspomnień, gdy moi synowie uczęszczali na lekcje religii. To był czas zupełnie innego niż dziś zaangażowania księży, opiekujących się młodymi. Takim wyjątkowym kapłanem w mojej parafii pw. Najświętszego Serca Jezusowego we Wrocławiu, był ksiądz Kazimierz Rapacz. Uśmiechnięty, tryskający energią i zaangażowaniem. Zainteresowany sprawami swoich podopiecznych, w ścisłym kontakcie z rodzinami, w których się wychowywali. Chłopcy garnęli się do ministrantury, dziewczęta śpiewały w scholi. Potem pojawiły się gitary i część młodzieży uczyła się na nich grać, gdy udało się księdzu Rapaczowi zdobyć środki na zakup instrumentów z grona starszych ministrantów powstała orkiestra dęta, która miała zaszczyt grać na procesjach katedralnych, a także podczas peregrynacji kopii obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej. Pamiętam, że zawsze obowiązywała zasada, iż grać podczas takiej uroczystości mogli tylko ci chłopcy, którzy wcześniej odbyli spowiedź.

Najbardziej jednoczące młodzież wokół swego katechety były wakacyjne wyjazdy oazowe. Na przełomie lat siedemdziesiątych i osiemdziesiątych, w czasach stałych niedoborów żywności było to nie lada przedsięwzięcie, wymagające talentów organizacyjnych. Ksiądz Rapacz potrafił zadbać o aprowizację i pomoc w opiece nad dziećmi i młodzieżą – zazwyczaj pomagali klerycy z salezjańskiego seminarium i mamy ministrantów, które gotowały posiłki dla setki obozowiczów. Warunki takiego wakacyjnego pobytu były dalekie od komfortu, ale niczego młodym nie brakowało. Była codzienna Msza św. krótkie kazanie, ale także dużo ruchu na świeżym powietrzu, wyprawy w góry, a po południu gry, konkursy i czas na własną twórczość młodych, inscenizacje, skecze, teatr. Były wieczorne ogniska ze śpiewem, ale i konkursy na przykład ze znajomości życia i nauczania św. Jana Bosko, patrona salezjanów.

Ksiądz czuwał nad higieną chłopaków, wieczorem sprawdzał, czy umyli nogi, dbał, aby w połowie pobytu wszyscy mieli umyte głowy w ciepłej wodzie. Zawsze te wakacyjne wyjazdy były atrakcyjne, były też szkołą charakterów. Uczestniczyli w nich i całkiem mali chłopcy, tacy rok po pierwszej Komunii św., i starsi, którzy byli już lektorami. Ta rozpiętość wieku nie stanowiła przeszkody w tworzeniu wspólnoty. Wszyscy doświadczali radosnego przeżywania wiary.

Ksiądz Rapacz był uwielbiany przez dzieci, młodzież i ich rodziców. Z wieloma rodzinami swoich uczniów był zaprzyjaźniony, często gościł w ich domach. Pamiętam jego odwiedziny po wprowadzeniu stanu wojennego, kiedy to przychodził na „wieczorne Polaków rozmowy”, podczas których dzieliliśmy się informacjami, ale także i nadzieją.

Gdy wśród parafian rozeszła się wiadomość, że ich ukochany ksiądz zostanie przeniesiony z naszej parafii w inne miejsce, dzieci same napisały list do Papieża w tej sprawie z prośbą o interwencję. Pamiętam, że to wzruszające w swojej dziecięcej naiwności pismo podpisał także mój starszy syn. Dzieci nie wiedziały przecież, że zakon w swoich decyzjach personalnych jest samodzielny i nawet Ojciec Święty nie może takiej decyzji zmienić. Był to jednak widomy znak tego, kim był ten katecheta w życiu młodych, jak był dla nich ważny.

W tym samym czasie w parafii św. Rodziny na wrocławskim Biskupinie, gdzie mieszka moja siostra, był też wspaniały ksiądz Jerzy Żytowiecki, opiekun ministrantów, których za czasów jego posługi była w parafii rekordowa liczba sięgająca trzystu. Nazywany był przez swoich podopiecznych pieszczotliwie „Guciem”, współtwórca Harcerstwa Katolickiego „Zawisza”, przekształconego później w Skautów Europy. Po odejściu z parafii z biskupińskiej parafii był przez 18 lat diecezjalnym duszpasterzem młodzieży, znanym również jako inicjator  powstania słynnej nie tylko we Wrocławiu Dzielnicy Czterech Świątyń.

Ks. Jerzy Żytowiecki

Księży oddanych pracy z młodzieżą było wtedy wielu, katecheza przy parafii sprzyjała wychowaniu i formowaniu postaw młodych ludzi. Lekcje religii w szkołach nie mogą pełnić takiej roli. Czy tacy księża, zaangażowani, charyzmatyczni są jeszcze dzisiaj? Z pewnością jest ich znacznie mniej. Zmęczeni nauczaniem religii w szkole, nie garną się do zajmowania się młodzieżą przy parafii. Młodzi zostali w pewnym sensie porzuceni. Z jednej strony zaniedbani w religijnym wychowaniu przez rodziców, z drugiej nie dostają żadnej propozycji ze strony księży. Katecheza kojarzy im się z nudą, więc jak tylko mogą zamienić uczęszczanie na lekcje religii na czas wolny, robią to bez wahania. Trudno temu się dziwić.

Św. Jan Bosko – genialny wychowawca, patron młodzieży, uczniów i studentów, uważał, że przyszłość świata zależy od jakości wychowania. Był przekonany, że wychowanie stanowi najważniejsze zadanie w życiu rodziny, społeczeństwa i Kościoła. Powtarzał swoim współpracownikom:

Chcecie zrobić rzecz dobrą? Wychowujcie młodzież. Chcecie zrobić rzecz świętą? Wychowujcie młodzież. Chcecie uczynić rzecz boską? Wychowujcie młodzież. Co więcej, wśród rzeczy boskich ta jest najbardziej boska.

Może warto, żeby księża uwierzyli, że można młodych wychowywać do radości, do radosnego przeżywania wiary?

Sześć lat temu, w 2015 roku, kiedy to przypadała 200. rocznica urodzin św. Jana Bosko, Episkopat zwracał uwagę na sprawy wychowania. Pisałam o tym w tekście „Kilka uwag o wychowaniu” [LINK ]. Polecam tych kilka uwag, bo nic nie straciły one na aktualności. A nawet są aktualne jeszcze bardziej, bo kryzys Kościoła w Polsce najmocniej uderza w młodych. Może warto też przypominać charyzmatycznych katechetów, którzy mogliby stać się wzorem dla dzisiejszych zniechęconych księży?

Maria WANKE-JERIE

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista PR, od 25 lat pracownik Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu. Współtworzyła pierwszy „Raport o stanie nauki w Polsce”. Współautorka biografii Romana Niegosza „Potrzeba ludzi przyzwoitych. Roman Niegosz – życie dla Polski” oraz „Zobowiązywała mnie przysięga. Proces Władysława Frasyniuka 1982”. Odznaczona Medalem „Niezłomni” (2013).

Możesz również polubić…

5 komentarzy

  1. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Dyskusja inspirowana tym tekstem toczy się pod jego zapowiedzią na portalach społecznościowych: Facebooku i Twitterze. Poniżej komentarze internautów, niektóre bardzo ciekawe:

    Elzbieta Pater
    Bardzo dobry tekst. Bylam i jestem przekonana ,że przeniesienie religii do szkoły i zrównanie z przedmiotami szkolnymi to nie byl dobry pomysł. Rozumiem ze byl to niejako powrót do czasów przedwojennych ale czasu cofnąć nie można i obecne nauczanie religii musi być nie tylko inne niż przed wojną ale również inne niż w czasach komuny. Rewolucja komputerowa jest zupełnym przewrotem w myśleniu i postrzeganiu rzeczywistości przez mlodziez. Trudne czasy dla wiary.

    Ala Piotrowska
    Temat rzeka. Na jego podstawie można zorganizować niejedną konferencję i niejedną debatę.

    Przemysław Godowski
    Warto zacząć od edukacji rodziców – jak wychowywać (a nie hodować leniwych egoistów).

    Wojciech Partyka
    Mam ostatnio taką rozkminę, gdy przynosiliśmy dzieci do chrztu, kapłan pouczał : Prosząc o chrzest dla Waszego dziecka przyjmujecie na siebie OBOWIĄZEK WYCHOWANIA (nie wychoWYwania, przyp mój. ) go w wierze, aby zachowując Boże przykazania, miłowało Boga i bliźniego, jak nas nauczył Jezus Chrystus. Czy jesteście świadomi tego obowiązku?
    A myśmy odpowiadali, „jesteśmy świadomi” .
    Tymczasem mam wrażenie że mimo lat w duszpasterstwie nie byliśmy świadomi.
    Po latach nawet mam wątpliwości czy w ogóle można podjąć takie zobowiązanie co do skutku…
    Maciej Pichlak Bartłomiej Kot
    Jak sądzicie?

    Jerzy Strzelczyk
    Zobowiązanie można podjąć, mimo świadomości naszych słabości, wad, z wiarą, że podołamy. Nigdy nie jesteśmy do końca przygotowani do realizacji naszych życiowych zadań, robimy błędy, na których się uczymy i czynimy wysiłki, aby ich nie powtarzać. Uczymy się całe życie, a osiągnięte wyniki są zależne od naszego zaangażowania.

    Maciej Pichlak
    Ciekawa rozkmina… ? Na mój rozum, to ta formuła jest do pewnego stopnia wewnętrznie niespójna. W pierwszej swojej części mówi o obowiązku, ale w drugiej posługuje się bardziej językiem aspiracji: „aby zachowując przykazania, miłowało Boga i bliźniego” to pewien ideał, do którego można dążyć, zbliżać się, ale którego w pełni nigdy nie zrealizujemy. Mamy więc wymieszane dwa porządki: moralność obowiązku (nakazów i zakazów) oraz moralność aspiracji (dążeń).

    U-lotna @zadziwiona
    Zacząć wcześnie. Budować żywy Kościół: – chłopców zapraszać do służby liturgicznej jak najwcześniej – już 6-8 latków by pod opieką księdza i starszych ministrantów czerpali z dobrych wzorów; – dziewczynki w podobnym wieku zapraszać do śpiewania, grania. Odwagi! To zaprocentuje!

    MLiskiewicz @MLiskiewicz
    Dobry pomysł. Budowanie relacji z Bogiem i ludźmi, stopniowe zrozumienie liturgii, uczenie się sacrum etc.

    Stanisław Żerko @StZerko
    Moje lekcje religii (w salkach parafialnych) to było nudziarstwo. Do roku 1976, gdy katechetą został o. Rydzyk. Rewolucja w nauczaniu religii. Genialny katecheta.

    Maciej Szymczak #BabiesLivesMatter @maciej_szymczak
    Trzeba

    Polish News EN @pol_gnews
    U mnie koniec lat 90 początek 2000 ciągłe zmiany katechetek, za każdym razem całkiem inaczej realizowany program, bałagan. W liceum fajna, otwarta na pytania siostra z Urszulanek. Powrót do Kościoła podczas studiów pod wpływem wspaniałych, wierzących przyjaciół.

    Michal Niestrawski @FenrirZiebarth
    Powtarzanie komunałów w języku księżowskiej nowomowy, nachalne niekończące się rozprawy księdza na temat aborcji, sekowanie rozwiedzionych rodziców, wychwalanie toruńskiej rozgłośni i jej twórcy . Nie są to okoliczności które mogą kogokolwiek zachęcić do katechezy.

    Papa Hed @g_owacz
    Nie można. Zmiany społeczne, która zachodzą nieco pod powierzchnią, są tak głębokie, że to już niemożliwe. Katolicyzm ludowy, pozbawiony intelektualnego zaplecza, wieje pustką, która nie jest atrakcyjna.

    Pansceptyk @pansceptyk
    Księża stoją tyłem do krzyża, dlaczego młodzi mieliby stać frontem?

    Patryk @Patryk49838859
    Bajki biblijne już nie cieszą. Młodzież poznała też obrzydliwą twarz KK. Maski opadły. Młodzież w rewolucyjnym tempie opuszcza zajęcia z ideologii katolickiej.

    PiSupra @PiSupra
    Ale ja pamiętam księdza, który był bardzo lubiany przez młodzież taki guru harcerstwa.

    M_ Da @M__Danek
    1/ Przekonanie, że zostawienie nauczania religii w salkach katechetycznych poprawiłoby stan religijności wśród młodego pokolenia jest dla mnie absurdalne. Z nostalgią wspominamy naukę religii za komuny jakby to był jakiś ideał a przecież to była chora sytuacja.
    2/ W latach PRL utrzymanie wiary w młodym pokoleniu było nieporównywalnie łatwiejsze z uwagi na żyjące wówczas pokolenie wychowane duchu autentycznej wiary rodem jeszcze z XIX wieku oraz normalnie funkcjonującą, silną rodzinę. Dziś obu tych czynników zabrakło.
    3/ Jeśli ktoś uważa, że do zatrzymania młodzieży w Kościele wystarczą „pomysłowi, pełni energii i zaangażowania” katecheci powinien sobie zadać pytanie czemu agitatorzy komunistyczni, którym wymienionych cech często nie można było odmówić, ponieśli jednak klęskę.
    4/ Czasu nie cofniemy, struktury społecznej sprzed 60 lat nie przywrócimy, ale jeśli nie podejmiemy wysiłku celem odbudowy poziomu wychowania i kształcenia zamiast schlebiania wynaturzonym gustom młodego pokolenia to daremne jest nasze „przyciąganie” młodych do Kościoła.

  2. aleczka27@gmail.com' Ala pisze:

    Trzeba pomału, małymi kroczkami. Zacząć od czegoś prostego, np. rozmowy przy herbatce, wieczory uwielbienia, modlitwa Taize itp. Dobrym pomysłem jest też oratorium dla młodzieży.
    Łatwo jest założyć ręce i rozpaczać, ale trudniej zrobić pierwszy, nawet mały krok ku zmianie.

  3. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Społeczne rozmontowanie pierwotnego znaczenia miłości wysadza w powietrze świat, jakim chcieliby go widzieć chrześcijanie.

    Jako społeczeństwo nie myślimy już po katolicku. Religia stała się skansenem, parkiem krajobrazowym, muzeum etnograficznym

    Nawet osoby uznające się za wierzące i praktykujące nie funkcjonują już często w ramach katolickiego imaginarium.

    „Love is love” to koniec końców piekło na ziemi. To świat bez miłości, bo jeśli może nią być wszystko, to tak naprawdę nie jest nią nic.

    To tezy dr. Marcina Kędzierskiego, wyrażone na łamach Klubu Jagiellońskiego. O epoce postchrześcijańskiej mówi George Weigel w wywiadzie publikowanym w najnowszym wydaniu magazynu PlusMinus.
    Żyjemy już w zupełnie innym świecie niż pięknie opisane historie zaangażowanych i charyzmatycznych księży w latach 80. Zmieniła się Polska, zmieniła się Europa, młodzież i ich rodzice, zmienił się Kościół. Zrelatywizowały się zasady moralne, skoro w Niemczech i Austrii księża błogosławią związki jednopłciowe w świątyniach i udzielają Komunii św. osobom rozwiedzionym w kolejnych związkach bez żadnego rozeznawania, zanika spowiedź indywidualna i wszyscy idą do Komunii św. „jak leci”, bez względu na grzechy, które ciążą na sumieniu. Kościół w Polsce, który w tych sprawach jest bardziej wymagający, wydaje się instytucją konserwatywną i nie z tego świata. Czy to dziwne, że młodzi wybierają to, co łatwiejsze i odrzucając nauczanie polskiego Kościoła, odchodzą od niego. Zwłaszcza że jakże często mają rozwiedzionych, pogubionych w swoich życiowych wyborach rodziców, którzy bynajmniej nie świecą przykładem.
    Czy to znaczy, że należy nic nie robić, bo nic nie da się zmienić? Oczywiście, że nie, ale trzeba mieć świadomość, że nie ma prostych recept. Taki aktywizm, który tak porywał młodych w latach 80., dziś już nie będzie skuteczny. A może i prowadzić na niebezpieczne ścieżki, bo czyż nie był zaangażowany i charyzmatyczny z duszpasterskimi sukcesami ks. Andrzej Dymer? Albo dominikanin o. Paweł Maliński?
    Potrzebna jest praca u podstaw i nowa ewangelizacja. Długa i żmudna, a efekty wcale nie będą spektakularne. Naprzód rodziców, którym należy przypomnieć o tym, czym jest istota wychowania dzieci, że uczone do egoizmu i wygody prędko porzucą wiarę. Wtedy najbardziej charyzmatyczny i zaangażowany ksiądz nie pomoże. Prawidłowo wychowane dzieci w dobrych, kochających się rodzinach będą mniej podatne na negatywne wpływy otoczenia, ale nic nie można zagwarantować. Tak więc droga długa i wyboista.

  4. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Ciekawy komentarz pod zapowiedzią tego tekstu na Facebooku zamieścił Krzysztof Kawalec. Poniżej jego post i moja odpowiedź:

    Krzysztof Kawalec
    Nigdy nie ma jednej przyczyny; respekt dla duszpasterza (lub jego brak) jest ma pewno ważny. Ale ich przesłanie musi korespondować z postrzeganiem ich otoczenia. Pamiętam, jak znalazłem się w kłopotliwej sytuacji, gdy na seminarium studentka zapytała mnie, czy uważam za właściwe, by hotel z restauracją (z wyszynkiem) nosił imię Jana Pawła II. Nie pamiętam, co odpowiedziałem, ale chyba bez dyplomacji, zgodnie z tym, co myślałem. Nie uważam tego za właściwe. Nie uważałem też za właściwe, gdy prawy właściciel gruntów na Ostrowiu Tumskim spowodował likwidację przychodni uniwersyteckiej. Teraz stoi tam hotel, zbyt duży w tym miejscu. Po transformacji, jakże często Kościołowi stawiano zarzut, że nie dość gorliwie wspiera przemiany rynkowe. Obawiam się, że często wspierał je nadmiernie, chociaż przesłanie Ewangelii w tej materii jest jasne – Chrystus wiedział co robi, usuwając przekupniów ze świątyni.

    Maria Wanke-Jerie
    To oczywiste, że najlepszą ewangelizacją jest życie zgodne z Ewangelią. Młodzi ludzie przyjeżdżając do Taizé, gdy widzą jak bracia, żyjąc w prostocie, są ludźmi radosnymi i szczęśliwymi, to wówczas słowo Boże, które tam słyszą, trafia na podatny grunt.

  5. Maria WANKE-JERIE pisze:

    Dziękuję za zainteresowanie tematem i dyskusję, która głównie toczyła się głównie na Twitterze i Facebooku. Wdzięczna jestem szczególnie za głosy, w których dominował optymizm, mimo świadomości, że rewolucja komputerowa, która dokonała przewrotu w myśleniu i postrzeganiu rzeczywistości przez młodzież, to trudne czasy dla wiary. Zwracano uwagę, że warto zacząć od edukacji rodziców, jak wychowywać dzieci, a nie hodować leniwych egoistów. „Zacząć wcześnie. Budować żywy Kościół” –przekonuje U-lotna, proponując zapraszanie już sześciu-, siedmio- i ośmiolatków do służby liturgicznej, a dziewczynki w podobnym wieku zapraszać do śpiewania i grania. Metodę małych kroków proponuje też Ala, zaczynając od rozmów przy herbatce, wieczorów uwielbienia, modlitwy Taizé czy też oratorium dla młodzieży. Pomimo zgody co do tego, że przeniesienie lekcji religii do szkoły i zrównanie jej z innymi przedmiotami nie było dobrym pomysłem, ale tak jak niemożliwy był powrót do czasów przedwojennych tak zapewne i dziś przeniesienie lekcji religii do salek katechetycznych nie poprawiłoby stanu religijności młodego pokolenia. Najważniejsze jest jednak odbudowanie wychowania w domu, bo braku w tej dziedzinie nie zastąpi respekt dla duszpasterza i jego zaangażowanie. Trudno się z tym nie zgodzić. Wszak najlepszą ewangelizacją jest wzór życia zgodnego z Ewangelią. Dlatego młodzi ludzie przyjeżdżając do Taizé, gdy widzą braci, żyjących w prostocie, a ludzi radosnych i szczęśliwych, to wówczas słowo Boże, które tam słyszą, trafia na podatny grunt.

Skomentuj Małgorzata Wanke-Jakubowska Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *