Co z reformą oświaty?

Tegorocznym obchodom Dnia Nauczyciela towarzyszy niepewność. Wprawdzie resort edukacji zapowiedział reformę i mapę drogową zmian, czyli harmonogram jej przeprowadzenia, ale wciąż wiele jest niewiadomych. Zaniepokojeni są i nauczyciele, i rodzice i młodzież też. O protestach nie wspominając (notabene Związek Nauczycielstwa Polskiego, organizator protestów, w 1999 roku też protestował, ale przeciw utworzeniu gimnazjów).

shutterstock-83691787.600

Tempo zmian jest istotnie zawrotne. Reorganizacja obejmuje nie tylko sieć szkół, ale także przygotowywane są gruntowne zmiany programowe. Nie ma jeszcze nowej podstawy, która dopiero ma powstać, a do niej dopiero mają być napisane podręczniki. A czas goni, terminy są napięte. Dzisiejsi szóstoklasiści nie pójdą do gimnazjów od nowego roku szkolnego, tylko do siódmej klasy podstawówki. Ale czy będzie ona w tym samym budynku, czy w pobliskim gimnazjum, tego nie wiadomo. Konia z rzędem temu, kto dziś potrafi to przewidzieć, bo o tym mają zdecydować samorządy, czyli organy prowadzące szkoły. Do tego dochodzi stała już, wpisana w system, niepewność, ilu każdego roku sześciolatków trafi do szkół, ilu do szkolnych zerówek, a ilu pozostanie w przedszkolach. Bo rodzice mają wybór. I wybierają – w Polsce do szkół poszło 18 proc. rocznika, we Wrocławiu 40 proc., a np. w Warszawie – ponad 60 proc. Czy każdego roku proporcje będą podobne, trudno przewidzieć. Subwencja oświatowa, jak zapowiada ministerstwo, będzie taka sama dla dziecka, które pójdzie do szkoły, jak dla tego, które zostanie w przedszkolu, więc samorząd nie będzie zainteresowany finansowo żadnym z trzech wariantów. Ale  niepewność i trudność przewidywania pozostaje.

Gimnazja albo staną się miejscem starszych klas szkoły podstawowej, albo? Tego dziś też nie wiadomo. A co z zespołami szkół, które tworzyły licea i gimnazja? (11 proc. gimnazjów w skali kraju funkcjonuje w zespołach razem z liceami). Zamienione zostaną na czteroletnie licea? A co ze szkołami niepublicznymi, zwłaszcza znakomitymi, na wysokim poziomie gimnazjami katolickimi? Jest ich w Polsce ponad 300. Podobnych pytań jest wiele.

Cel, wydawałoby się, ze wszech miar słuszny, czyli powrót do czteroletniego liceum z prawdziwego zdarzenia i pięcioletniego technikum oraz pomysł utworzenia dwustopniowych szkół branżowych, wprowadza jednak chaos na niższych szczeblach kształcenia. Chaos organizacyjny i programowy.

Dotyczy to przede wszystkim tych uczniów, którzy będą kształcić się w systemie mieszanym, czyli kombinacji nowego ze starym. Obecni szóstoklasiści mają np. przyrodę zamiast biologii, geografii, fizyki czy późniejszej chemii. Dla nich trzeba opracować odrębny program nauczania w klasie siódmej i ósmej, inny niż w pierwszej i drugiej klasie gimnazjum, ale też inny niż będzie obowiązywał docelowo w tych klasach. Dla roczników przejściowych muszą być inne podstawy programowe i inne podręczniki niż dla pozostałych. Przejściowe. W 2019 roku do liceów i techników trafi podwójny rocznik – absolwenci wydłużonej podstawówki i absolwenci gimnazjów, a więc obecni szóstoklasiści i uczniowie I klasy gimnazjum. W liceach przez trzy kolejne lata będą dla jednego rocznika dwa toki nauczania: stary, pogimnazjalny, oraz nowy, ale wciąż przejściowy. Dopiero w 2022 roku licea będą miały cztery pojedyncze roczniki. Uff!!! Ten galimatias trochę potrwa.

szkola

Może zastanawiać fakt, że jednak zrezygnowano z rozważanego początkowo systemu 4 + 4 + 4, czyli zintegrowanego nauczania w klasach 1–4 z wprowadzeniem propedeutyki przedmiotów w klasie czwartej, czteroletniego gimnazjum i czteroletniego liceum (alternatywnie 5-letnie technikum lub dwustopniowa szkoła branżowa). Programowo i organizacyjnie wydawałoby się to prostsze, ale pojawia się problem godzin dla nauczycieli przedmiotów w klasie czwartej, bo nie mogłaby to już być jedna nauczycielka od wszystkiego. Brakowałoby zapewne dla nich godzin. Mógłby też być wariant 5 + 3 + 4, chyba organizacyjnie najprostszy, albo 6 + 6, czyli szkoła podstawowa taka, jak obecnie, oraz szkoła ponadpodstawowa, a więc gimnazjum i liceum w jednym. Byłby to wariant najbardziej zbliżony do przedwojennego, kiedy to 4-letnie gimnazjum i 2-letnie liceum, zakończone maturą, było w jednym budynku ze wspólną dyrekcją i wspólną jednostką prowadzącą. Każda z wymienionych przeze mnie propozycji wydaje się łatwiejsza logistycznie i mniej rujnująca dotychczasową strukturę. Wybrano wariant może docelowo najlepszy, ale najbardziej skomplikowany w realizacji.

Wracając do kwestii programowych, dużo mówi się też o zwiększonym nacisku na nauczanie historii. I bardzo dobrze, była ona bowiem traktowana po macoszemu w klasach innych niż o profilu humanistycznym. Ale jakoś nie słychać o większym nacisku na wciąż zaniedbywaną matematykę, a zwłaszcza jeszcze bardziej marginalizowaną fizykę. Przypominam tezę mojego artykułu pt. Jeśli nie umiesz matematyki, nie znaczy, że jesteś humanistą, publikowanego 1,5 roku temu na łamach portalu Wszystko Co Najważniejsze”: „Matematyczni analfabeci nie tylko nie będą inżynierami, ale nie będą potrafili pełnić wielu ról społecznych. Potrzebujemy nowej koncepcji nauczania matematyki”. Ani nowej koncepcji, ani większej liczby godzin nie będzie. O matematyce i fizyce się nie mówi, a odsetek oblanych matur z matematyki (notabene przy żenująco niskich wymaganiach na poziomie podstawowym) wciąż jest zatrważająco wysoki.

Ministerstwo zapowiada odbudowę prestiżu społecznego oraz autorytetu szkoły i nauczyciela. Ale poza słowami nie słychać nic, jak zamierza tego dokonać. A same hasła, jak najbardziej słuszne, nie wystarczą. Bo – pomijając te wszystkie bolączki, o których tu piszę – w procesie nauczania najważniejszy jest nauczyciel. Pisała o tym moja siostra w tekście o takim właśnie tytule, w którym przytacza swoje doświadczenia z korepetycji z matematyki https://twittertwins.pl/najwazniejszy-jest-nauczyciel/. O nauczycielach z pasją z kolei ja pisałam przed rokiem w tekście „Nauczycielom w dniu ich święta” https://twittertwins.pl/nauczycielom-w-dniu-ich-swieta/.

Zdarzają się bowiem nauczyciele, którzy całkowicie minęli się z powołaniem. Nie wymagają, markują pracę, pozwalają na zbiorowe ściąganie, nieodrabianie zadań domowych itp. Właśnie niedawno o takim przypadku słyszałam. A, gdy zaniepokojeni rodzice domagali się od kuratorium diagnozy, nauczycielka rozdała poprzedniego dnia dzieciom testy do skserowania, a w trakcie jego przeprowadzania i tak pozwalała na „pracę zbiorową”. I diagnoza wypadła znakomicie. Jak takim sytuacjom zaradzić? Nie mam dobrego pomysłu.

Jestem jednak przekonana, że wciąż są tacy nauczyciele, jakich przywoływałam rok temu w moim tekście z okazji Dnia Nauczyciela. Z zamiłowaniem do tego zawodu, odważni, myślący, kreatywni.

Wszystkim im z okazji zbliżającego się święta życzę wytrwałości, cierpliwości i oby ta reforma, którą MEN im szykuje, nie była taka koszmarna, jak ją media malują, a opozycja straszy.

Małgorzata Wanke-Jakubowska

Absolwentka Uniwersytetu Wrocławskiego, z wykształcenia matematyk teoretyk, specjalista public relations, przez 27 lat była pracownikiem Uniwersytetu Przyrodniczego we Wrocławiu i przez 18 lat rzecznikiem prasowym tej uczelni. Po studiach pracowała w Instytucie Matematycznym Uniwersytetu Wrocławskiego na stanowisku naukowo-dydaktycznym; jej zainteresowania naukowe dotyczyły algebry ogólnej.

Możesz również polubić…

50 komentarzy

  1. foros@o2.pl' foros pisze:

    Moim zdaniem, przynajmniej z tego co słychać, to sprowadza się tę reformę do procesu organizacji szkoły czyli do kwestii nie najważniejszej. Bo najważniejsze jest to co się dzieje między nauczycielem a uczniami. Jeżeli ten aspekt postawi się jako najważniejszy, to zawsze szkoła będzie kształcić dobrze, jeśli nie to wszystko jedno jak będzie zorganizowana będzie kształcić żle.

    W tym co się dzieje m-y nauczycielem a uczniami najważniejszy jest nauczyciel. Jeżeli on będzie się czuł dobrze, pewnie, stabilnie, komfortowo to i dobrze nauczy, i dobrze wychowa.

    Jeśli postawimy na drugi model: najważniejsza jest kreatywność uczniów to niestety, przed nauczycielem stoją jeszcze wyższe wymagania. Bo kreatywność uczniów nie bierze się z niczego i powinna być odpowiednio podsterowywana. Nauczyciel musi być i nauczycielem, i animatorem, a klasy muszą być małe. W takim modelu szkoły, nauczyciel powinien być otwarty, eklektyczny, elastyczny, być i partnerem i wzorem, najlepiej również w kwestiach życiowych. To trudne wyzwania, możliwe do spełnienia ale nie tanie.

  2. foros@o2.pl' foros pisze:

    nie tanie, jeśli mają być dobrze zrobione.

  3. katarzyna.walus@onet.pl' Katarzyna Waluś pisze:

    Media bywają bardzo stronnicze, fakt dużo zależy od nauczyciela nie tylko w kwestii przekazywania wiedzy z jakiej jest specjalistą ale również w indywidualnym podejściu do ucznia bo nie każdy jest dobry z matematyki, często problemy nabyte są we wczesnym stadium dzieciństwa pod postacią blokad uniemożliwiających zrozumienie tego przedmiotu, dopiero dotarcie do sedna sprawy pozwala na zastosowania odpowiednich rozwiązań jeśli jest to możliwe. Media nie są wiarygodnym źródłem wiedzy..

  4. jerzpolski@wp.pl' Jurek S. pisze:

    Uważam, że najlepsza reforma nic nie pomoże, jeśli będą nauczyciele będą źle uczyć. Dobry nauczyciel poradzi sobie w każdej sytuacji. Nie znam bliżej obecnej sytuacji w szkolnictwie, ale kiedy byłem nauczycielem w latach 70.
    przeniesiono mnie bez mojej zgody do innej szkoły dlatego, że nie należałem do partii.
    Moje spostrzeżenia w tej pracy przedstawiłem w tekście, który wydrukował kiedyś Dziennik Zachodni.

  5. pjkajl@gmail.com' xP pisze:

    Jeśli się udało przejście z 8+4/5 na 6+3+3/prawie0, to jest szansa że i w drugą stronę damy radę. Pamiętam jakim wyzwaniem była poprzednia reforma, ujadanie mediów podobne.

  6. mail@mywebsite.pl' TesTeq pisze:

    Stan niepewności wprowadzony przez resort oświaty jest najlepszym sposobem przygotowania kadr nauczycielskich i młodzieży do życia w nowoczesnym świecie. Dlaczego? Ponieważ jedyne, czego dziś możemy być pewni to, to, że nie wiemy, czego możemy być pewni. Niezmienne jest to, że wciąż zachodzą zmiany.

    W ten sposób wychowamy pokolenie „gotowych na wszystko”, którym zaskakujący świat nie będzie straszny. 😉

  7. gujaangelika@interia.pl' Angelika G pisze:

    Pan Jurek S.

    Nie do końca się zgadzam. Zawsze byli źli nauczyciele i dobrzy, bardziej i mniej kompetentni. I zawsze są w klasie zdolni i kompletne nieuki. Było coś jednak w poprzednim systemie, że PRZECIĘTNY uczeń był lepiej wyedukowany. Na pewno tym czymś był program nauczania, bardziej efektywny. Z kolei w samym szkolnictwie byli nauczyciele po liceach pedagogicznych, po fizyce, biologii, chemii itp. Teraz chyba tak nie ma.

  8. ewaki28@wp.pl' Ewa pisze:

    Jak sprawić, by dzisiejsza matura była odwzorowaniem tej przedwojennej. Śmiem twierdzić, że niektórzy obecni maturzyści- to analfabeci.

  9. mariarozycka@wp.pl' Maria pisze:

    Zapowiadana reforma oświaty to kolejny pretekst do protestów… Z tym że – jak słusznie zauważa Autorka, przywołując przykład postawy ZNP – można odnieść wrażenie, że spora ich część (jeżeli nie większość) polega na tym, żeby być przeciw, nieważne o co chodzi…
    Ale nie o protestach jest ten – bardzo ciekawy i aktualny jak zawsze – tekst.
    Każdy kto realnie patrzy na to, co się dzieje we współczesnej szkole, musi przyznać, że reforma oświaty jest konieczna… Bo zarówno obecnie funkcjonujący system (nieszczęsne gimnazja…), jak i dostosowana do niego podstawa programowa prowadzą do obniżenia się poziomu wiedzy ogólnej, o umiejętności zastosowania tej wiedzy w praktyce życia nie mówiąc… (Zgadzam się z komentarzem powyżej, autorstwa p. Ewy – niektórzy współcześni posiadacze świadectwa tzw. dojrzałości to nieumiejący myśleć analfabeci!). Wszystko ukierunkowane jest na naukę rozwiązywania testów (czytaj: wpasowania się w narzucony klucz rozwiązania). Za tym idzie ocena pracy nauczyciela – czyli wykazanie się odpowiednimi procentami osiąganymi na testach przez uczniów. A jeżeli dodać do tego potężną biurokrację, która nieraz wręcz paraliżuje normalną pracę nauczyciela, to nieraz nic dziwnego, że brakuje siły, motywacji i ochoty na jakąkolwiek twórczość i kreatywność w edukacji… Dołożyć do tego trzeba z pewnością szerszy problem wychowania dzieci, postaw (a raczej: roszczeń) rodziców itd… Za dużo wątków do zmieszczenia tego wszystkiego w kilku zdaniach… Ale pokazuje to, że reforma, żeby była skuteczna i by faktycznie coś zmieniła, musi być wielopłaszczyznowa. Samo rozwiązanie sporu, czy ma to być 8+4, czy 4+4+4, czy jeszcze inaczej…, nie wystarczy! Podstawa programowa musi być głęboko przemyślana i mądrze napisana. A z drugiej strony musi iść za tym przemyślenie i przeorganizowanie kształcenia nauczycieli. A co zrobić z wszechobecną „papierologią”?
    To, że każda reforma – a więc zmiana – niesie za sobą konieczność różnych okresów przejściowych, chwilowego zamieszania itd., to naturalne i tego bym się nie bała… Ważniejsze jest wiedzieć, do czego to wszystko będzie prowadzić. Bo jeżeli do dobrego celu, to żadne zmiany i ich wprowadzanie straszne nie będzie!
    Jako podsumowanie (już nieco przydługiego komentarza) pozwolę sobie zacytować fragment innego mojego komentarza do tekstu sprzed ponad roku („Rodzicom na początek roku szkolnego), bo jest niezmiennie aktualny:
    Marzy mi się szkoła, która ze zdobywaniem wiedzy na równi stawia wychowanie, kształcenie cnót, sumienia i charakteru, a cel upatruje w nauczeniu myślenia i stosowania zdobytej wiedzy, a nie, w pierwszej kolejności, w punktach i średniej ocen… Wiem, że takie szkoły są. I wiem, że są tacy Nauczyciele, przez duże „N”, którzy tak do pracy podchodzą….

  10. Sądzę, że reforma szkolnictwa jest niezbędna, aby pozostałe reformy nowego rządu miały sens. Pokolenie ojców i matek zostało już przekonane do reformatorskiego podejścia Pana JK stosunkowo niewygórowaną kwotą 500 zł.
    Ale Pan JK, jak każdy dobry strateg wie, że działanie 500+ skończy się za kilka lat.
    Wtedy właśnie powinny wejść do szkół młode roczniki szturmowe, z których będzie można wreszcie uformować właściwe społeczeństwo I sortu.
    Poprzednio próby takie czynili w Eurazji panowie Lenin, Stalin czy Hitler, ale albo za krótko albo mało konsekwentnie. Poprzednicy Pana JK też starali się wychowywać młodzież i dorosłych w swoim duchu, ale skutek nie był trwały.
    Mój Dziadek wskutek tych zabiegów wychowawczych mógłby się co najwyżej pochwalić, że po roku pobytu w Mauthausen doszedł do wspaniałego wyniku BMI=15, a moja Babcia, że poznała budowę i zasadę działania maszyny do szycia, co jej zapewniło późniejsze poważanie w kręgach proletariatu miejskiego.
    Albo mój Ojciec, któremu dano możliwość – już w wieku 14 lat – poznania trudu górnika – hajera w czasie, kiedy Jego Ojciec zmniejszał swoje BMI.
    Dopiero teraz, dzięki pełnemu wdrożeniu idei Pana JK przez oddaną minister Zalewską można będzie przyjąć, że za 20 – 25 lat Polskę wypełni pokolenie nowych Polaków i Polek, które to pokolenie będzie przez pięć dni w tygodniu pracować, a w soboty uroczyście obchodzić miesięcznice różnych zdarzeń historycznych wg biblii PiS.
    W niedzielę natomiast, po uroczystej mszy koncelebrowanej przez synów Ojca Dyrektora i abepe X, będzie się odbywał turniej miast i dzielnic w TVPIS, a potem będą potańcówki, grill, kiełbaski i piwo bezalko. Światło się wygasi o 22.00, żeby każdy mógł się wyspać bez łykania melatoniny.
    Nowe wspaniałe społeczeństwo będzie totalnie odkodowane, życiorysy i drogę życiową Pana JK i jego Rodziny znało na pamięć i wyrywki. Przeszkolone po lekcjach w batalionach OT przez genialnego dowódcę Pana Marszałka AM będzie z łatwością wykrywało i pozbywało się elementów obcych i skażonych.
    Może mnie ktoś skrytykować, że to już było.
    No właśnie – BYŁO !
    I było DOBRZE.
    Jak by mogło być inaczej, jeśli Pan JK i jego partia cały czas żywią się i przetrawiają przeszłość.

    • mail@mywebsite.pl' TesTeq pisze:

      Obawiałem się, że nie będzie o OT, ale jest. Tyle że niewystarczająco. Prawdziwa reforma powinna zastąpić szkołę POTem (Przedszkolną OT), SOTem (Szkolną OT), GOTem (Gimanazjalną OT – opcja), LOTem (Licealną OT) i ZOTem (Zawodową OT). Prymusi będą KOTem (Kadrową OT), bo Naczelnik ma słabość do KOTów (nie mylić z KODami). 😉

  11. elzbieta314@gmail.com' Elzbieta Zborowska pisze:

    Skrócić o rok podstawówkę ,wydłużyć o rok liceum / 5+3+4/. Zmienić siatkę godzin. Zamiast przyrody- przedmioty biol, geogr, juz od podstaw, +w gimna fizyka i chemia. Od 1 klasy podstawówki 1 godz.wiecej matem.do konca edukacji. Obecna siatka godzinowa tego przedmiotu na wszystkich etapach sprawia, ze nauczyciele tylko przekazują materiał, ale nie maja czasu żeby nauczyc i utrwalić. Podobnie jest z przedmiotami przyrodniczymi. I to wychodzi w egzaminach gimnazjalnych i maturalnych. Poczytałam planowana siatkę godzin w podstawówce i szkole średniej. Nie umywa sie do liczby godzin sprzed reformy / przed 1999 r/ Wiem co pisze ,bo juz wtedy uczyłam i pamietam dawne rozkłady. Jesli sie mowi o powrocie do dawnego systemu to całkowicie ,a nie tylko układem klas..Poza tym po co klasę 4 włączać do edukacji wczesnoszkolnej. Niepotrzebne udziecinnianie uczniów. 10- łatki sa juz na tyle duże, ze mogą miec propedeutyczne przedmioty z następnych klas i osobnych nauczycieli. Jedyne co, to nauczyciele powinni w 4 klasie zwłaszcza w 1 semestrze zwrócić uwagę na to ,ze uczniowie po raz pierwszy spotykają sie z różnymi uczącymi i byc w stałym kontakcie z wychowawca. Dobrym obyczajem było kiedys przedstawiani wychowawcy pod koniec 3 klasy.Ponato powinny byc spotkania wychowawcy kl 3 z nauczycielami przedmiotów w klasie 4 i zwrócenie uwagi na tych, którymi bardziej sie trzeba zaopiekować. Jak widac w każde sytuacji mozna znaleźć wyjście.
    Poza tym sadze, ze pozostawienie gimnazjów, ktore juz sie dotarły nie byłoby zła sprawa. Uczyłam rowniez w tym typu szkol od początku ich powstania. Owszem, łatwo nie było, ale jaka mam satysfakcję ,ze dałam radę. Z tym ze tu rowniez zwróciłabym uwagę na zmianę liczby godzin niektórych przedmiotów i dołożenie po godzinie z mat, fiz, chem, geografii czy biol. Moze nie prze całe 3 lata, moze przez 2 ale jest to konieczne.
    Jesli chodzi o szkoły średnie, to 3 letnie liceum jest nieporozumieniem. Zwłaszcza te ostatnie poprawki, gdzie w 1 klasie kończy sie przedmioty gimnazjalne, a dopiero potem sa rozszerzenia przedmiotów. Nie zdąży sie nauczyc w takim tempie. Widziałam to po swoim najmłodszym synu, który jako jedyny uczył sie w 3 letni LO . To była masakra. Pogoń za realizacja materiału, a nie nauka. Tylko 4 lata. Z tym ze proponowana siatka godzin jest nie do przyjęcia. W cyfrowym prawie społeczeństwie 1 godz. Informatyki i tylko w 1 klasie to czysta kpina. A gdzie możliwość klas profiliwych typu mat fiz chem,biol- Chem, językowych, humanist. Nic o tym nie ma.A wprowadzenie do dorosłego zycia- podstawy ekonomii czy przedsiębiorczości? Uwazam ze jesli ministerstwo chce wprowadzić reformę ,to musi miec na to przynajmniej ze 4 lata a nie pare miesięcy. Przysłowie mowi, ze ” pośpiech wskazany jest przy łapaniu pcheł ” a nie przy reformowaniu, Ekipa sie spieszy ,żeby zdążyć przed wyborami samorządowymi/sama minister kiedys o tym napomknęła /i sejmowymi ,bo jak sieewentualnie zmieni rzad to z reformy nic nie wyjdzie. Ale czy tem pośpiech i sama reform jest rzeczywiście aż tak potrzebna, czy robiona na złość?

    • @ Elzbieta Zborowska
      Z Pani tekstu wynika jednoznacznie, że celem obecnych zmian nie jest dobro ucznia, a potrzeba polityczna – takie przekształcenie szkoły, aby zainfekować ją dawno zarzuconą metodyką, służącą do „kształtowania postaw” czyli uczynienia z młodych ludzi masy podatnej do spełniania wizji wodza.
      I dlatego (?) kształconej głównie w dziedzinach współcześnie nieprzydatnych.
      Ale może to tylko moja interpretacja i nie warto tej uwagi czytać?

      • elzbieta314@gmail.com' Elzbieta Zborowska pisze:

        Wiele zmian wprowadzanych przez obecna ekipę jest politycznych, wiec i ta częściowo rowniez, zwłaszcza jedli chodzi o tempo. Co nagle to po diable.Ale po poprzedniej reformie widac niedociągnięcia- zwłaszcza ta 3 letnia szkola ponadgimnazjalna.Uwazam ze gimnazja mogą zostać, zwłaszcza ze po takim okresie funkcjonowania oraz błędów i wypaczeń ich jakość i praca z uczniem całkiem sie poprawiła. Zmieniłabym natomiast rodzaj egzaminów końcowych- z zadań zamkniętych abcd na otwarte, z opisem doświadczeń wyciąganiem wniosków itp.Wtedy nie byłoby narzekania, ze uczy sie pod testy.
        Każdy komentarz zamieszczony pod tekstem bloga czytam uważnie, pana szczególnie, gdyż sa pod prąd . Czesto „wkłada pan kij w mroowisko,” swoimi komentarzami, co zmusza do głębokiego zastanowienia. Pozdrawiam.

        • Żona co roku kupuje proszek na mrówki, ale chyba robią coraz słabsze 🙂
          Te proszki.
          Rok 1600 – „Takie będą Rzeczypospolite, jakie ich młodzieży chowanie” i ciągle działa.
          Od dwudziestu kilku lat stawiam to samo pytanie – czy nasze dzieci są głupsze od dzieci z państw zachodu i nadają się tylko na zmywak w Dublinie a nie do pracy w PE – czy może system szkolny jest ciągle przestarzały i zanim wypuści absolwenta to ten staje się już eksponatem z przeszłości?
          Chyba tak, bo od dziesiątek lat dzieci polskich emigrantów nie odbiegają poziomem od dzieci lokalsów.
          A jeśli weźmie się pod uwagę jakie to tuzy intelektu kierowały tym ministerstwem przez ostatnie lata – toć nie dziwota. Panie Hall, Szumilas, Kluzik-Rostkowska czy teraz Zalewska – poziom wyrównany.
          Pani Zalewska – kolejna marionetka tego rządu – dodatkowo musi wziąć na swoje plecy reformę, której nie rozumie i nie zna mechanizmów zarządzania zmianą.
          Ale jest wolnym człowiekiem i może robić, co się prezesowi podoba…

          • elzbieta314@gmail.com' Elzbieta Zborowska pisze:

            Polskie szkoły były nawet lepsze od tych z zagranicy.Jak do mojej szkoły przyjeżdżali polscy uczniowie z Niemiec, cofano je o rok niżej, bo poziom tamtych szkol był niższy i musieli nadrobić zaległości. Nasze dzieci za granicą szły dwie klasy wyżej. Z matematyki wyprzedzaliśmy europejskich uczniów o kilka poziomów i to w dawnym systemie / z rozmów z moją koleżanka matematyczka /. Teraz dorownalismy im poziomem, czyli w Polsce spadliśmy o kilka w dół. Czemu?
            To samo widziałam, ucząc mojego polskiego, a uczyłam w zwykłej rejonowej szkole na peryferiach miasta. Z tematami wypracowań ktore pisali uczniów pod koniec szkoły i na egzaminach do szkol średnich nie poradziliby sobie dzisiejsi maturzyści.
            Co roku sprawdzam prace z języka polskiego po egzaminsch gimnazjalnych. Nie z Wrocławia- z terenu. Ręce opadają, widząc poziom językowy. Nie winie nauczycieli, bo zdaje sobie sprawę, ze robią,co mogą. Gdzie znaleźć przyczynę.?I nawet powrót do ośmioklasowej sxkoly nie zmieni tego trendu.. Chyba tzw. Kultura obrazkowa- mniej czytania, więcej siedzenia przy komputerze,duża liczba gier jest tego przyczyna.Nawet do szkół wprowadzono TI, płyty CD do podręczników, e podręczniki, mało pisanina , testy, brak zadań problemowych- i poziom wszędzie siadł /Sama po sobie widzę, ze duzo siedzę przy tablecie, a do czytanie papierowych wydań gazet i ksiązek mam mniej czasu i cierpliwości /.

        • mail@mywebsite.pl' TesTeq pisze:

          Wzorem dla Orginal_Replica
          Jest inżynier Zenon Mrównica!
          (Tygodnik Moralnego Niepokoju)

  12. gramatis@tlen.pl' Ufka pisze:

    Nie wiem – może to utopia ale wg mnie nauczyciele powinni mieć dużo większą swobodę w prowadzeniu lekcji .W końcu i tak są oceniani przez egzaminy zewnętrzne uczniów i przez wyniki matur. No i konieczny powrót do „niezdawania” bo bez tego i uczniowie i rodzice (nie wszyscy oczywiście) nie będą się przejmować jakąś „nudną szkołą”. Oczywiście musi być możliwość zajęć dodatkowych dla mniej zdolnych.
    No i mniejsze klasy! Przy tym niżu demograficznym to jest możliwe. szans w gimnazjum). U mnie jest wspaniała szkoła wiejska gdzie rodzice przysyłają dzieci „pod prąd” czyli z miasta na wieś. W końcu nauczyciele wszędzie po tych samych studiach a reszta zależy przede wszystkim od dyrektora szkoły. No i tu się kłania rola samorządu – konkursy to często ustawki.
    Strasznie mnie wkurza wycieranie sobie gęby szkołami wiejskimi ( wyrownywanie

  13. kuradomowa7@gmail.com' kuradomowa pisze:

    Ja patrzę na całe to przedsięwzięcie w następujących kategoriach: Każdy kto pracował w naprawdę dużej organizacji wie, że takie przedsięwzięcie w jakiejkolwiek komercyjnej instytucji zajęłoby dużo czasu na przygotowania, liczenia, tworzenie procedur zespołów odpowiedzialnych za realizację itp. Popatrzmy na to tak: „Firma” zatrudniająca 670 000 pracowników (nauczycieli za https://doskonaleniewsieci.pl/Upload/Artykuly/raporty/Raport.%20Nauczyciele%202014-2015.pdf) i posiadająca około 5 mln „klientów” (uczniów za http://www.portalsamorzadowy.pl/polityka-i-spoleczenstwo/ile-w-polsce-jest-dzieci-w-ktorych-regionach-najwiecej,70729.html) i do tego pewnie dwa razy tyle rodziców, przeprowadza reorganizację. Dotknie ona wszystkich poza obecnymi licealistami i może trzecimi klasami gimnazjów. W chwili, gdy wszyscy zainteresowani powinni wszystko wiedzieć wiemy tylko o tym, że jest chaos. Szefowa ministerstwa, której szczytowym osiągnięciem jako menadżera była funkcja wicestarosty i z-cy dyr. szkoły mówi, że wszystko będzie dobrze. Otóż moja obawa jest taka, że… nie będzie. Nie dlatego, że pomysł zły. Dlatego, że po prostu nie będzie czasu. Pomysły niektóre wołają o pomstę do nieba (2 roczniki idące jednocześnie do liceum, los niezależnych gimnazjów itd). To nie są rzeczy nie do rozwiązania. W firmie, która zatrudnia 1000 czy 2000 ludzi proces przygotowania do takiej operacji trwałby grube miesiące. Tutaj czas jest podobny a skala przekraczająca wyobrażenia kogokolwiek. Rozumiem, że teraz pracuje nad tym sztab ludzi. Ale nie ma takiego sztabu, który by to zrobił w tak krótkim czasie bez szkody dla przynajmniej części „pracowników” i „klientów”. W imię realizacji przedwyborczej obietnicy ucierpią dzieci, rodzice i nauczyciele. Dyskusja powyżej jest bardzo ważna. Ale ona powinna funkcjonować w przestrzeni publicznej rok-dwa. Potem powinny odbywać się konferencje które będą wyjaśniać problemy i znajdować rozwiązania dla części z nich. Później powinny powstać projekty do konsultacji wielu instytucji. To nie jest rzecz do zmiany na kolanie. Jaka korzyść dla Polski i Polaków będzie z tego że ta reforma będzie w 2017 a nie w 2018 roku? Czasu na przygotowania czy dyskusje byłoby dużo więcej i prawdopodobieństwo sukcesu dużo wyższe.

  14. Maria Wanke-Jerie pisze:

    Reforma oświaty, choć jest co reformować, rodzi obawy różnego rodzaju. Nauczyciele boją się zmian, to oczywiste, bo ludzie boją się zmian nawet na lepsze. To myśl Ignacego Kraszewskiego. W dyskusji o systemie oświaty opinia rodziców służy na ogół jako argument na rzecz tezy, którą chce się udowodnić. Pomija się ich roszczeniowość, niechęć do współdziałania, oczekiwanie przede wszystkim dobrych stopni. Zetknęłam się z tym w latach osiemdziesiątych, gdy przez rok uczyłam w szkole podstawowej, a od tego czasu wiele zmieniło się na gorsze. Rodzice w większym niż wówczas stopniu nie zajmują się wychowaniem swoich dzieci a ich roszczeniowość niepomiernie wzrosła. Gdyby zadać im pytanie o obowiązek matematyki na maturze zapewne zdecydowana większość opowiedziała by się za jego zniesieniem. Czego to dowodzi? Ano tego, że opinia rodziców nie zawsze powinna być brana pod uwagę. Obowiązkowa matura z matematyki choć trochę zahamowała upowszechnianie analfabetyzmu matematycznego wśród absolwentów. Podobnie przywołując wysoki poziom nauczania w Finlandii, argumentuje się za wprowadzeniem ośmioklasowej szkoły podstawowej ( w Finlandii jest dziewięcioklasowa), a milczeniem pomija się fakt, że w oparciu o te same badania PISA po wprowadzeniu gimnazjów w Polsce nastąpił wzrost umiejętności polskich 15-latków (uczniowie po dwóch klasach gimnazjum). Problemów tak wiele, że nie zmieszczą się w tym komentarzu, dlatego już teraz zapowiadam mój tekst na Dzień Edukacji Narodowej, czyli piątek 14 października. Rocznica powołania sławnej Komisji Edukacji Narodowej to kolejna okazja do refleksji nad stanem oświaty i kondycją jej reformatorów i kierunkami reform.

    • @ Maria Wanke-Jerie
      Poruszyła Pani bardzo ważną bolączkę polskiej szkoły czy też całego szkolnictwa – uleganie presji rodziców.
      Chyba z dwadzieścia lat temu ten trend osiągnął apogeum w szkołach prywatnych – angielski, jazda konna i odgadywanie niespełnionych marzeń i wyobrażeń rodziców. Oraz odpowiednio wysokie czesne.
      Tych szkół już nie ma, ale dzieci (już dorośli) z pokancerowaną świadomością zostały.
      .
      Patrzę na omawiane problemy jak na preparat z żaby na lekcji biologii – interesu nie mam żadnego, ani ja nie uczę ani moje wnuki się tu nie uczą.
      Zastanawia mnie tylko, że:
      – mamy niż demograficzny, co roku mniej dzieci idzie do szkół. Powinno się podjąć działania restrukturyzacyjne – usuwać słabych nauczycieli lub zmniejszać liczebność klas lub obie czynności naraz.
      – dać szansę chętnym nauczycielom na programy autorskie
      – zaprosić nowych autorów do napisania podręczników
      – dofinansować łączność szkoły ze światem
      A mamy typowe zamieszanie, w wyniku którego powstanie kilka tysięcy stanowisk dla swoich, posłusznych dyrektorów.
      Także benefity dla właścicieli wydawnictw podręcznikowych, przypadkowo znajomych królika.
      A drugoroczny uczeń Pietras jak grał kiedyś w cymbergaja, tak teraz będzie grał na iPadzie.

    • mariarozycka@wp.pl' Maria pisze:

      O problemie roszczeń rodziców wspomniałam w komentarzu powyżej. Zgadzam się z Państwem, że jest to poważny problem współczesnej szkoły, na pewno nie tylko polskiej. Dorzucić do tego można jeszcze inną, dość szkodliwą dla dziecka postawę – przerzucanie całkowitej odpowiedzialności za młodego człowieka na szkołę. A przecież jedno i drugie środowisko powinno się dopełniać!
      Przeciwwagą dla tych problemów (choć nie alternatywą dla solidnej reformy szkolnictwa) jest model edukacji domowej, nie zawsze doceniany w Polsce i nieraz traktowany jak dziwactwo. Dobrze prowadzona, przez mądrych rodziców, prowadzi do wspaniałych skutków! Osobiście znam kilka takich rodzin i całym sercem zaświadczam, że dzieci (najstarsze już dorosłe) osiągnęły to, czego w polskiej szkole nie osiągnęłyby jeżeli nie nigdy, to na pewno nie w takiej mierze. A mówię tu o umiejętności samodzielnego myślenia, zastosowania wiedzy w praktyce, łączenia wiedzy z różnych dziedzin… Nie mówiąc już o solidnym wychowaniu, kulturze osobistej itd.
      A szkoły, które stawiają właśnie na współpracę z rodzicami w procesie wychowania i nauczania oraz, obok przekazywania wiedzy, na kształcenie cnót, to choćby szkoły „Sternika” (i inne wzorowane na tym modelu – np wrocławskie szkoły „Zdrój” i „Iskry”). Pytanie, czy reforma edukacji nie mogłaby opierać się na takich (lub innych) dobrych (i jak widać- przynoszących owoce) wzorcach? Pewnie by mogła – ale, jak słusznie zauważają przedmówcy – potrzeba na to czasu, dyskusji, zbierania opinii i solidnej pracy nad programem, założeniami itd… Nie da się tego zrobić szybko…

    • mail@mywebsite.pl' TesTeq pisze:

      Jeśli rodzic zarabia tyle, co całe grono pedagogiczne, to nikt z grona pedagogicznego nie śmie potomkowi rodzica zwrócić uwagi. Bywałem na wywiadówkach, na których głównym tematem był lament wychowawczyni związany z jej marnym uposażeniem. Jak taki zgnębiony nauczyciel może czuć się autorytetem dla kogokolwiek? Jeszcze gorszą sprawą jest to, że różnica uposażeń między dobrym a kiepskim nauczycielem jest niezauważalna.

      • mariarozycka@wp.pl' Maria pisze:

        Racja! To kolejny duży temat do przemyślenia w kwestii reformy szkolnictwa – zarobki adekwatne do wkładanej pracy, zaangażowania itd. I takie, by motywowały nauczyciela do tego, by mu się chciało…
        Ale też nie do końca zgadzam się, by o tym, czy nauczyciel jest autorytetem dla uczniów musiało decydować (choć wiem, że są takie sytuacje, o których Pan @TesTeq pisze…) to, czy rodzice ucznia są zamożni czy też nie…

  15. anna-drozdowska@wp.pl' Anna Makuch pisze:

    Mam uwagę laika: każdemu nauczycielowi przydałaby się mniejsza klasa. Lepsze warunki przełożyłyby się na wyniki. Uwaga druga i ostatnia: szkoły publiczne z uwagi liczebność klas i siatkę zajęć, na poziomie SP i G nie osiągną poziomu szkół prywatnych/społecznych/katolickich. Uwagi wyżej Pani o siatce zajęć bardzo celne.

    • mail@mywebsite.pl' TesTeq pisze:

      „Na pocieszenie” powiem, że i wśród społecznych gimnazjów też zdarzają się szkoły słabe. 7 uczniów w klasie i nic nadzwyczajnego. Mam nadzieję, że przypadek, który znam, to niechlubny wyjątek.

  16. rafal.kubara@interia.pl' Rafał Kubara pisze:

    Jestem ojcem 13-to letniej córki i 5-cio letniego syna. Córka jako ostatni rocznik zaczęła naukę w gimnazjum, syn drugi rok uczęszcza do oddziału przedszkolny. Przyznam, że kolejne zmiany w systemie oświaty wzbudzają mój niepokój, zwłaszcza jeśli chodzi o okres przejściowy, który moje dzieci w pewnym stopniu dotknie. W wypowiedziach pani minister dużo jest ogólnikowych haseł i zapewnień, że tak będzie lepiej, brakuje konkretnych argumentów. Pierwszy raz z rzeczowymi przesłankami za proponowaną reformą spotkałem się w artykule: https://wszystkoconajwazniejsze.pl/roman-kowalczyk-dobra-zmiana-w-edukacji/. Pani tekst z kolei otwiera ludziom oczy na problemy związane z okresem przejściowym, z których myślę, że większość rodziców nie zdaje sobie sprawy.
    W gminie w której mieszkam jest przestronne, wybudowane w 2003 r. za kilka milionów zł. gimnazjum z dużą salą gimnastyczną (radni żartują, że po reformie będzie piękny dom seniora). We wsi gminnej jest jeszcze szkoła podstawowa z ponad 200-toma uczniami i przedszkole. Oprócz tego w innej wiosce jest SP z oddziałem przedszkolnym ( w sumie ok 150 dzieci) oraz dwie mniejsze szkoły prowadzone przez fundację edukacyjną i dwa małe prywatne przedszkola. Syn uczęszcza do oddziału przedszkolnego. Ponowne ustanowienie obowiązku szkolnego na siódmy rok życia sprawiło, że po wakacjach w jednym oddziale pod opieką jednej przedszkolanki znalazły się 4-ro, 5-cio i 6-cio latki w sumie 24 dzieci. Jako rodzice zgłosiliśmy pani dyrektor, że przedszkolance konieczna jest pomoc przynajmniej jakiejś stażystki. Stwierdziła, że nic nie może zrobić bo według przepisów może być dwadzieścia czworo uczniów w jednej klasie. Sęk w tym, że w oddziale są dzieci o bardzo różnym stopniu rozwoju, wymagające realizowania, różnych programów i bacznej troskliwej opieki Większość przedszkolaków potrzebuje odprowadzenia do położonej dość daleko toalety i pomocy przy ubieraniu się. W tym czasie przedszkolanka zostawiała grupę pod opieką woźnej lub nauczycielki która miała wolną chwilę. Zdarzało się, że zdjęte tęsknotą za mamą maluchy próbowały uciec do domu… Po interwencjach u wójta udało się pod koniec września zatrudnić do przedszkolaków jeszcze jedną panią. Pewne znaczenie mógł mieć fakt, że wśród dzieci jest również wnuk wójta..
    Miałem wczoraj okazję rozmawiać z wójtem i zwierzył się, że wybiera się do kuratorium na spotkanie związane ze zmianami w systemie organizacji oświaty i już głowa mu puchnie od problemów z tym związanych. Przy mniejszej o jeden rocznik liczbie uczniów trzeba jakoś utrzymać nowoczesny budynek gimnazjum i sensownie go wykorzystywać. Budynek jest w odległości ok 300m od SP, ale po drugiej stronie ruchliwej drogi. Dużym wyzwaniem organizacyjnym jest również dowóz dzieci z 19 wiosek. Piszę o tym wszystkim, bo uważam że przy opracowywaniu i wprowadzaniu nowego systemu jest konieczne bardzo wnikliwe i szczegółowe przemyślenie wszelkich skutków i problemów jakie mogą wystąpić. Wprowadzenie reformy (być może słusznej, bo trzyletnie licea to pomyłka) nie może wynikać z gry i walki politycznej, bo ucierpią na tym dzieci.

  17. aprzychodzkadziekonska@gmail.com' Agnieszka Przychodzka-Dziekońska pisze:

    Oczekiwaną szkołą może stać się placówka – gdzie nauczyciel oczekuje uczniów – a nie czeka na ukłony, w pracy codziennej ma do pomocy asystentów, jest on mistrzem nie jest tylko tak nazywanym a postrzeganym przez uczniów. Nie jest to bajka – a obraz – jest tylko jeden konieczny wymóg nauczyciele powinni być realnie oceniani z postawy i wyników a nie z zastanych układów i partnerstwa. Kwestia wynagrodzeń – zapewne tak jak Państwo zauważają – stosowna do nakładu pracy i wyników – te zaś bardzo są zależne od pasji – to przecież bardzo ważny zawód – wszyscy o tym wiedzą a zdaje się, że nie chcą widzieć, że te dwie zależności są elementarne w relacjach

  18. lala.lu@gazeta.pl' Głęboki Fotel pisze:

    Ta reforma to decyzja polityczna mająca za zadanie zaskarbić sobie wyborców. Nie ma tu myślenia ani o uczniach, ani o nauczycielach, ani o poziomie i programach nauczania, ani o wydanych górach pieniędzy na tworzenie gimnazjów i całą ówczesną restrukturyzację oświaty. Jest za to decyzja polityczna i jest polityczna potrzeba jej wykonania. Gdyby było inaczej – to mielibyśmy reformę rozłożoną na kilka lat – przemyślaną w każdym calu, solidnie przygotowaną i wprowadzaną bez stresu. Bo to, że reformować trzeba, to chyba nikt nie ma wątpliwości. Ale nie tak, jak to się obecnie dzieje.

  19. Artykuł analizujący szeroki wachlarz zagadnień związanych z planowaną reformą oświaty nie dotyka w zasadzie w ogóle kwestii w całym planie najbardziej kontrowersyjnej, czyli likwidacji gimnazjów, kwitując rzecz całą stwierdzeniem oczywistej jakoby słuszności tego posunięcia.
    Skąd to przekonanie, którego sama pani Minister wydawała się jeszcze nie tak dawno nie podzielać? Zaledwie przed kilkoma miesiącami resort informował opinię publiczną o usilnym poszukiwaniu optymalnej formuły, w których to poszukiwaniach brano pod uwagę praktycznie wszystkie rozwiązania wymienione w powyższym artykule, na równi z pozostawieniem gimnazjów w obecnym, niezmienionym kształcie. Jeszcze wiosną szefowa resortu nazywała pojawiające się w mediach głosy o przesądzonym już losie gimnazjów plotką, nie mającą żadnego oparcia w faktach. I nagle pod koniec lata owa plotka okazała się być tym, co rząd 'zapowiadał przecież od początku’, na co się 'umówił z Polakami’ i oto przystępuje do realizacji swojej obietnicy wyborczej, z lekka zaskoczony… zaskoczeniem i konsternacją, jakie wywołał ten nagły i zwrot akcji. Prowadzone jakoby szerokie konsultacje nad wyborem właściwego modelu szkoły nie tylko nie zostały w żaden sposób podsumowane, nie tylko nie podano do publicznej wiadomości trybu, w jakim dokonano ostatecznego wyboru formuły ani racji, które za taką formuła przemawiały, ale zaczęto negować fakt jakichkolwiek wcześniejszych wahań, zastępując język pluralizmu uporczywą retoryką jedynie słusznej linii, realizowanej jakoby od początku bez najmniejszych odchyleń. Czy trzeba przekonywać, że za takimi niespodziankami, którymi sami autorzy wydawali się z lekka zaskoczeni, nie stoją zazwyczaj przyczyny o charakterze merytorycznym?
    Co zatem takiego się stało, że postawiono w stan likwidacji najmocniejsze obecnie ogniwo systemu powszechnego kształcenia? Ktoś wie?

    • @ Małgorzata Dobrowolska
      Jest sporo komentarzy. Może Pani umknęły te dwa zdania sprzed 2 dni:
      11 października 2016 o 18:01
      „A mamy typowe zamieszanie, w wyniku którego powstanie kilka tysięcy stanowisk dla swoich, posłusznych dyrektorów.
      Także benefity dla właścicieli wydawnictw podręcznikowych, przypadkowo znajomych królika.”
      I tylko o to chodzi.

  20. Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

    Dziękuję za ożywioną dyskusję o problemach związanych z reformą oświaty. Jednym z poruszanych wątków, to krytyka zamiaru likwidacji gimnazjów, jako „najmocniejszego ogniwa edukacji”, czy choćby elementu wzmacniającego ambicje edukacyjne. Ale na innych forach dyskusyjnych, do których sięgałam, sporo też krytyki samych gimnazjów (ze strony rodziców, uczniów i nauczycieli) i głosy poparcia dla tego pomysłu. Bo punkt widzenia zależy od punktu siedzenia. Gdy dzieci uczęszczają do bardzo dobrej podstawówki (wysoki poziom, bogata oferta zajęć pozalekcyjnych, sukcesy uczniów w konkursach przedmiotowych), są zadowoleni, że ich pociechy będą się tam uczyły jeszcze dwa lat, zwłaszcza gdy w pobliżu jest albo kiepskie gimnazjum, albo nie ma go wcale. Gdy podstawówka jest kiepska, woleliby, aby dziecko szybciej „wyrwało się” do lepszej szkoły. A gdy podstawówka i gimnazjum są w jednym budynku (nierzadkie przypadki, też poznałam to z forów dyskusyjnych), to jest im wszystko jedno. Wiejskich podstawówek liczących poniżej 70 uczniów już jest 30 proc. a kolejne roczniki będą jeszcze mniej liczne. Te szkoły trzeba by było zlikwidować. Dlatego pomysł 4 + 4 + 4, czy 5 + 3 + 4, choć teoretycznie wydaje się rozsądny, w praktyce byłby trudny do zrealizowania. Nie można abstrahować od demografii. Na moim osiedlu rok temu zlikwidowano gimnazjum przy ul. Pautscha, utworzone z dawnej znakomitej podstawówki. Zlikwidowano, bo uczniów było za mało. Dlatego każdy osąd jest cząstkowy, bo mamy za mało wiedzy dotyczącej sieci szkół i lokalnych trendów demograficznych. Zarzut, że reforma ma charakter polityczny, a nie merytoryczny jest oczywiście prawdziwy. Każda reforma przeprowadzona przez władzę polityczną jest polityczna.
    Przypomina mi się wiersz naszej noblistki: Jesteśmy dziećmi epoki/epoka jest polityczna./Wszystkie twoje, nasze, wasze/dzienne sprawy, nocne sprawy/to są sprawy polityczne (Wisława Szymborska „Dzieci epoki”).
    Zgoda, względy polityczne podyktowały zawrotne tempo (w 2018 wybory samorządowe, a w 2019 parlamentarne) i z tego powodu pospiesznie są pisane podstawy programowe i podręczniki. Z tego powodu rezygnują też niektórzy członkowie zespołów ekspertów. To prawda, nie da się tego zrobić dobrze w tak krótkim czasie, a poprawianie programów pochłonie znów mnóstwo czasu, no i pieniądze. Eksperymentować się będzie na kolejnych rocznikach dzieci. Zaniepokojenie o zaniedbywanie spraw programowych, a zwłaszcza bagatelizowanie przedmiotów ścisłych, pojawiło się w wielu komentarzach. Podzielam ten niepokój. I z tym zaniepokojeniem raz jeszcze dziękuję za dyskusję.

    • Czy punkt widzenia faktycznie zależy od puntu siedzenia? Cóż, mogę mówić jedynie za siebie.
      1. Moje interesy. Od dawna jestem poza oświatą publiczną, tworzę sieć placówek prywatnych, nastawionych na rozwijanie matematycznego potencjału u młodzieży i dzieci, w tym przedszkolaków. Obecny rok to dla nas czas koniunktury, jakiej od dawna na rynku edukacyjnym nie było. Przede wszystkim mamy napływ sześciolatków, które są po raz drugi w zerówce. Rodzice z różnych powodów nie posłali ich do pierwszej klasy (skoro pojawiła się taka możliwość), chcą jednak, żeby dziecko uczestniczyło w jakichś rozwijających zajęciach. Z naszego punktu widzenia są to 'studenci idealni’. Uczyć i nie umierać! Druga ważna grupa na rynku to obecni szóstoklasiści, którzy stracą na obecnej reformie najwięcej, a będą musieli za dwa lata konkurować o miejsca w liceach z ostatnim rocznikiem gimnazjalistów. Tak więc, biorąc pod uwagę wyłącznie swój interes, powinnam siedzieć cicho i zacierać ręce.
      2. Moje zdanie. Choć jestem z natury optymistką, tym razem mój wrodzony optymizm jest wystawiony na ciężką próbę. Zapowiadana reforma – jestem o tym przekonana – uderzy w polski system edukacyjny mocniej i będzie go kosztować więcej niż jakiekolwiek wcześniejsze działania.
      Zawsze było mi szkoda czteroletniego liceum jakie znałam i jakie, jestem o tym przekonana, już nie wróci. Dlaczego nie wróci? Z lekka tylko parafrazując popularne powiedzonko: „Jak rząd mówi, że zlikwiduje, to zlikwiduje. Jak mówi, że odbuduje, to mówi”.
      Funkcję dawnego i będącego dzisiaj historią liceum pod wieloma względami przejęło dzisiejsze gimnazjum. To na tym etapie mamy najszerszy wachlarz nauczanych przedmiotów – szerszy nawet, niż w dawnym liceum, bo tam również występował element specjalizacji i niektóre ważne przedmioty były nauczane jedynie przez dwa lata. Oczywiście nie jest to poziom licealny, ale – co bardzo ważne – wchodzi do kanonu edukacji powszechnej, obowiązkowej dla wszystkich dzieci. Dzięki elementowi konkurencji (o miejsca w dobrych gimnazjach), pojawiła się też dodatkowa 'ostroga’ dla podstawówek, i to na etapie, na którym w dawnym systemie następował największy marazm. Obecnie do tego marazmu mamy powrócić, co oczywiście nie będzie ponownym wejściem do tej samej rzeki, bo tak się nigdy nie dzieje. Od nowa trzeba będzie stworzyć infrastrukturę, narzędzia, kadrę. Ogromne pieniądze wpompowane zostaną w działania odtwórcze, nie mające nic wspólnego z modernizacją. Przy czym odtwarzany będzie, z założenia, system oferujący mniej i gorzej w ramach powszechnego obowiązku kształcenia. Pamiętać również należy, że mówimy o ogromnych pieniądzach, których nie ma, gdyż budżet został wydrenowany przez inne kosztowne projekty mające wyższy priorytet. Dla mnie dobre, bo 500+ często właśnie do nas, wraz z dzieckiem, trafia. Dla dzieci fatalne, bo trzeba dodatkowo płacić za jakość, która się dzieciom zwyczajnie należy.

  21. midas77@onet.pl' MD pisze:

    Kilka uwag. Likwidacja małych podstawówek zaowocowała powstaniem na terenach wiejskich powstaniem gminnych molochów, w których nie sposób prowadzić jakiekolwiek zajęcia pozalekcyjne z uwagi na rozkład jazdy osławionych gimbusów. W tych zbiorczych szkołach wzrasta poczucie anonimowości uczniów, pojawiają się przy tym warunki sprzyjające patologiom szkolnym a wyniki egzaminów końcowych są wręcz katastrofalne. Tak wygląda zapowiadane „wyrównywanie szans” dzieci i młodzieży z małych miejscowości.
    Przywołała Pani Szymborską, no to zacytujmy coś co też młodzież zwłaszcza winna znać z jej twórczości:

    Ten dzień – na śmierć Stalina

    Jeszcze dzwonek, ostry dzwonek w uszach brzmi;
    Kto u progu? Z jaką wieścią, i tak wcześnie?
    Nie chcę wiedzieć. Może ciągle jestem we śnie.
    Nie podejdę, nie otworzę drzwi

    Czy to ranek za oknami, mroźna skra
    Tak oślepia, że dokoła patrzy łzami?
    Czy to zegar tak zadudnił sekundami?
    Czy to moje własne serce werbel gra?

    Póki nikt z was nie wypowie pierwszych słów
    Brak pewności jest nadzieja, towarzysze?
    Milczą. Wiedzą, że to czego nie chcę słyszeć,
    Muszę czytać z pochylonych głów.

    Jaki rozkaz przekazuje nam
    Na sztandarze rewolucji profil czwarty?
    -Pod sztandarem rewolucji wzmocnić warty!
    Wzmocnić warty u wszystkich bram!

    Oto Partia-ludzkości wzrok
    Oto Partia-siła ludów i sumienie.
    Nic nie pójdzie z Jego życia w zapomnienie.
    Jego partia rozgarnia mrok.
    Niewzruszony drukarski znak
    Drżenia ręki mej piszącej nie przekaże,
    Nie wykrzywi go ból, łza nie zmaże.
    A to słusznie. A to nawet lepiej tak.

    I na koniec jeszcze. Używa Pani przymiotnika „kiepski”, proszę sprawdzić rodowód tego słowa, wydaje mi się bowiem, że używa go Pani z niewiedzy a nie braku kultury.

  22. Maria Wanke-Jerie pisze:

    Dlaczego szkoły liczące mniej niż 70 uczniów trzeba likwidować? Małe szkoły podstawowe na wsi stanowią element kulturotwórczy, są ważne dla wiejskiej społeczności. Mogą funkcjonować w oparciu o mniej liczne klasy. Byłby to krok w dobrym kierunku.

    • Małgorzata Wanke-Jakubowska pisze:

      Gdy ubyłby jeden lub dwa roczniki (VI lub V i VI klasa), byłyby jeszcze mniej liczne i przestaje być opłacalne dla gminy ich utrzymanie. Dlatego zlikwidowano gimnazjum przy ul. Pautscha na Biskupinie, choć miało więcej niż 70 uczniów. O tym decydują względy ekonomiczne. Fundacja „Elementarz”, przejmując wiejskie małe szkoły je ratuje, bo ma niższe koszty (nie obowiązuje Karta Nauczyciela). Jak pisał Roman Kowalczyk, dolnośląski kurator oświaty, w tekście „Dobra zmiana w edukacji” https://wszystkoconajwazniejsze.pl/roman-kowalczyk-dobra-zmiana-w-edukacji/ publikowanym na portalu Wszystko Co Najważniejsze, wciąż zgłaszają się wójtowie i starostowie z propozycją likwidacji szkół. Szkoły są utrzymywane przez samorządy, a gdy uczniów za mało, po prostu ich na to nie stać.

    • mail@mywebsite.pl' TesTeq pisze:

      To dobry pomysł, o ile uda się Pani namówić dobrych nauczycieli do przeprowadzki na wieś. Albo do uprawiania edukacji objazdowej.

      Jest też jeszcze inna opcja: szkoły parafialne. Połączyć naukę kościoła z kościołem nauki. Obecnie mamy dobry klimat do takiej reformy. Że też MEN o tym nie pomyślał i nie zaprosił do tego dzieła Ojca Rydzyka…

  23. Maria Wanke-Jerie pisze:

    I to właśnie trzeba zmienić. Gdyby gminy dostawały dodatkowe środki na utrzymanie takich szkół wójtowie nie zgłaszaliby wniosków o likwidację. Znacznie tańsze to i lepsze od likwidacji gimnazjów.

    • mail@mywebsite.pl' TesTeq pisze:

      Lubię określenie „dodatkowe środki”. Tak elegancko tym określeniem wyciąga się z mojej kieszeni realne monety i przekłada do czyjejś kieszeni. Nie ma żadnych „dodatkowych środków”. Skoro ludzi stać, żeby dawać „na tacę”, to mogą też dawać „na szkołę” i wójt jej wtedy nie zlikwiduje.

      • To jest bardzo dobry pomysł.
        Katolicki system oświaty (KSO) – od przedszkola.
        Zamiast „na tacę” to zrzutka na KSO. I nie co którąś niedziele, a składka miesięczna. Wtedy nikt by nie perorował na forach – czemu 6 godzin religii tygodniowo, a tylko jedna godz. matematyki.
        Wpłacasz na KSO – Twoje dziecko ma 3% rabatu w stołówce, albo gdzie indziej (może się LIDL dołączy?)
        Nie „udostępniasz” dodatkowych środków – a posyłasz – trudno, zwyżka 25%. i wyżywienie własne.
        I pracodawcy mieliby łatwiej – kwalifikacje absolwenta zatwierdzone, żaden #Misiewicz, a absolwent gotów zastąpić w każdej chwili Ojca Dyrektora.

        Natomiast Twój pomysł o edukacji objazdowej – dokąd premier Mati nie uruchomi gimbusów na elektrykę – może nie wypalić. Dojazd do Taplar traktorem zimą ? -chyba nie będzie chętnych.

  24. bialanka@zoho.com' czerniakowianka pisze:

    Hasła są, planu nie ma, czyli ewidentny brak strategii. Nie mamy określonego celu – co ma dać wprowadzenie tej reformy, co konkretnie chcemy osiągnąć? Przecież likwidacja gimnazjów sztuka dla sztuki to absurd. Nie mamy określonych zasobów które na dzień dzisiejszy posiadamy ale sensownego planu ich wykorzystania. Robienie na akord, byle zmieścić się w najbliższym roku szkolnym jest bezsensowne.
    Problem jeden mamy zdiagnozowany – gimnazja i licea zamiast rozwijać stopniowo wiedzę ucznia w zasadzie sprowadzają się do dwukrotnego przerobienia tego samego materiału – po czym na studia trafiają niedouczeni uczniowie a profesorowie rwą włosy z głowy bo mówią ze pierwszy rok w tej chwili poświęca się w całości na uzupełnienie wiedzy którą studenci powinni mieć a jej nie posiadają. Z gimnazjami jest też problem taki, że jest to okres kiedy większość dzieci przechodzi najintensywniej okres dojrzewania – zmiana otoczenia, kolegów etc wcale nie ułatwia tego ani uczniom, ani rodzicom a już najmniej nauczycielom. Ale ktoś kiedyś miał sentyment dla gimnazjów zlikwidowanych przez PRL, więc przywrócił. Teraz słyszy się hasła powrotu do ośmioletniej podstawówki, bo obecna ekipa rządząca takie rozwiązania zna, w takim została wykształcona, podobnie jak i ich poprzednicy u władzy. Więc na pewno się to sprawdzi. Mam wrażenie, że chce się rzekę na siłę wtłoczyć w stare koryto. Jeśli nie wiemy co chcemy osiągnąć i jakimi dysponujemy obecnie zasobami nie będziemy wiedzieli jak dopasować strukturę szkół. Samo kombinowanie na liczbach niewiele nam da a proste przywracanie systemu 8 + 4 moze się zakończyć tak jak ostatnia reaktywacja Teleranka.

  25. Pozwalam sobie zaprezentować pagląd mojej żony Marzeny Kuny-Kabańskiej na kształcenie i oświatę wyrobiony po 20 letnim okresie zamieszkania w Austrii:
    „Nie jestem zwolenniczką kolejnej zmienny, która nie jest żadnym rozwiązaniem. Jeżeli robić ” operację na żywym organizmie” to przyjąc system austriacki. Stary, sprawdzony i bardzo skuteczny. Szczegółowe informacje dotyczące tego rozwiązania zawarte są w podanym linku: http://www.polonia-w-austrii.at/wp-content/uploads/2011/10/ambasada_poradnik_top.jpg
    Główne założenia to; 4 lata podstawówki, od 6 roku. Wtedy małe dzieci są w bezpiecznym dla nich środowisku. Po przedszkolu taki przedłużony okres ochronny, a jednocześnie nauka. Kolejny etap to raczej dla ZDOLNYCH dzieci 8 letnie gimnazjum zakończone rozszerzoną maturą ( na bardzo wysokim poziomie), której zdanie zapewnia wstęp na państwowe studia. Dlaczego piszę dla zdolnych. W Austrii nikt nikogo nie „przepycha” z klasy do klasy. Absencja lub brak postępów w nauce oznacza brak promocji i żadne umizgi ani tzw. układy nie pomogą. Program zawiera bardzo dużo nauki przedmiotów ścisłych, języków obcych – conajmniej dwóch nowożytnych oraz łaciny a także szeroko rozumianej wiedzy humanistycznej. Zajęcia rozpoczynają się punktualnie o 8.15 i kończą o 17-18.00, kiedy uczeń ma już wszystko odrobione.
    Druga ścieżka to szkoły przygotowujące do podjęcia pracy w konkretnych zawodach dla dzieci nie planujących kariery wymagającej wyższego wykształcenia. Zawsze można oczywiście uzupełnić maturę, nawet eksternistycznie, jednak z mojego polskiego doświadczenia i obserwacji otoczenia to rodzice ” upychają” dzieci na studia żeby się samemu dowartościować i produkują bezrobotnych, sfrustrowanych tym faktem ludzi. W tamtym systemie obowiązkowa szkoła trwa do 15 roku życia i 16-tek już może pracować i budować markę w swoim zawodzie. Rodzice a w konsekwencji dzieci mają wybór; długo się kształcić i cieszyć się potem z trudów nauki, czy też krócej i wcześniej wejść w samodzielność i niezależność finansową, budując swoją markę fachowca w potrzebnych zawodach już od 16 roku życia. Szkoły zawodowe zapewniają też wysoki poziom kształcenia i jednocześnie praktyki potrzebnej dla danego zawodu.”
    Te obserwacje mojej żony warte są wzięcia pod uwagę w toczącej się o reformie dyskusji. Trzeba promować młodych zdolnych ludzi, mniej zdolnym pozostawiając jednak dużo przestrzeni życiowej i możliwości własnego rozwoju. Czasem ten tzw. mniej zdolny okrzepnie, dlatego nie może mieć zamkniętej drogi edukacji. Dzisiaj system polskiego szkolnictwa jest nijaki. Ani dla zdolnych z aspiracjami ani dla chcących szybko wejść w dorosłe życie i konkretny zawód. Brakuje ostrej selekcji. Wielu, którzy nie powinni zdać z klasy do klasy, „ciągnie się za uszy” bo to przede wszystkim dla rodziców dyshonor niepromowany syn czy niepromowana córka. Rodzice brak promocji dziecka, traktują za wstyd, zamiast zastanowić się, czy promowanie nieprzygotowanemu do przejścia na wyższy poziom, nie uczyni w efekcie krzywdy i będzie pogłębiało kłopoty i kompleksy.

    Wysłane z iPada

    • mail@mywebsite.pl' TesTeq pisze:

      Decyzja w wieku 10 lat, czy dziecko zostanie białym czy niebieskim kołnierzykiem, to wyrok. Może i dobrze, że mniej zdolni nie pielęgnują złudzeń i się do nich nie przywiązują…

  26. stanorion@gmail.com' Vector pisze:

    Wydaje mi się, że w całej tej reorganizacji oświaty, najgorsze są same w sobie zmiany, których wszyscy się boją, zarówno nauczyciele, jak i rodzice, oraz sami uczniowie. Reforma wprowadza wiele zamętu i nieuniknionych okresów przejściowych, które autorka tu wymieniła, a ponadto nie gwarantuje stabilności wprowadzonych zmian, czego każdy się obawia.

Skomentuj TesTeq Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *